czwartek, 8 grudnia 2005

Jarosław Markiewicz: Wolny przechodzień

więc pomóż im znaleźć wygodne łóżko
w bezpiecznej przestrzeni umysłu,
twoje czarne i białe krowy na kamienistym
zboczu, pięknookie, nie mogą powstrzymać
produkcji mleka z miłości do cielęcia,
może domyślają się,
że chodzi też o mięso
i na wszelki wypadek dają mleko.

Bramy snu otwarte,
a dalej ciemność,
idą przecież śnić twój sen,
daj im trochę jasności i mleka
na samym początku przyszłości,

bajko,

bądź dobra dla swojego ludu.

*

W samo południe słońce ogrzało mi głowę
i wyrwało z automatyzmów
prowadzenia samochodu,
przyłapałem się na gorączkowym poszukiwaniu
kamienia, który toczył Syzyf,
przecież musi tu gdzieś być,
na którymś wzgórzu lub w dole, to obojętne,
po prostu zostawił go w tym miejscu,
gdzie rozwiązał kompleks Syzyfa,
a kiedy zbliżał się do rozwiązania,
obserwował swój umysł,
żeby nie przeoczyć tej chwili,
obserwując umysł, pierwszy raz pomyślał,
że to obca istota, która mieszka pod dnem
czucia
przestraszył się bardzo, pobiegł do psychiatry,
pan musi wszędzie z tym kamieniem,

*

Tysiąc lat odchodzi za wzgórza,
mury stoją w słońcu,
dziewczyny wodzą się po ścieżkach
wypatrując czegoś, czego nie chcą widzieć,
spragnione,
ta gra wprowadza je w śnienie,
(gro, bądź dobra dla swoich graczy,
bo przecież większość i tak nie wygrywa)
czy o to chodzi Łowcy Wrażeń,
czesze góry i zbiera
nieznaczne drżenia,
mimowolne ruchy bioder i traw,
dymu z komina,
zawadiackie wymachiwanie ogonem,
bo przybiegł pies i patrzy mi w oczy
- patrzy czy widzę to, co on widzi -
przesuwające się nad górami wzory
i działania,
coś co nie w pełni przed sobą
samo się odsłania

*

Obrazy, którymi niebo patrzy
w głąb mojego czoła,
nie zatrzymują się we mnie,
oglądam je i puszczam,
mógłbym powiedzieć - wydalam,
a w dole
dali
widzę
jak zdziwione niebo znowu bierze je
do swego oka odbytu

*

.Słońce jest coraz bliżej,
wiatr coraz mocniejszy,
karp wigilijny po żydowsku,
powietrze i ogień podchodzą
jak woda,
cicho, ale z trzaskiem,
nic zrozumiałego,
garb podniebienia biegnie
jak połówka wielbłąda,
zapukałem w ścianę,
żeby przestała tak świecić z zachwytu
jak głupia,
ale nie było ściany,
więc co tak stukało pod palcem
jak skórka chleba,
głupoto, bądź dobra dla swoich głupków.

*

Droga jest gorąca,
napięta pod asfaltem, wygięta na pagórkach,
biegnie po horyzont,
jej miłosne drżenie
przenosi się na kierownicę,
którą obściskuję od południa,
to drżenie jest miłosnym wyznaniem,
drżenie jest modlitwą bytu

*

Szukają przejścia
między moimi oczami,
a chcą trafić do siebie,
szukają drogi
w bruzdach skóry twarzy,
którą porastałem niechętnie,
targując się z bogami
o skórę tygrysa,
tygrysy,
bądźcie dobre dla swoich wyznawców,
wszyscy oni są jadalni

*

W mózgu słyszę czekanie-tykanie,
o piątej nad ranem,
kiedy przemykam przez wioski,
na odkrytej platformie ciężarówki,
na workach cementu,
kierowca jest pijany,
cement kradziony,
domy malowane,
kobiety w łóżkach

*

W ciemności twarz
zaczęła świecić błogością
neapolitańskiej żółci,
a on zamiast chłonąć to światło,
łapać je do butelki,
chwytać w pole magnetyczne
a może do garnka z pokrywką,
zaczął kombinować,
czy to reflektor czy lusterko,
z którego to okna,
i kto to może być:
anioł czy demon,
a może zazdrosny wielbiciel -
wtedy minęło
tych kilka chwil
i jej twarz zgasła
na zawsze
Twarzy,
bądź dobra dla tych, którzy cię noszą
przyklejoną do nigdy przez nikogo
nie widzianej twarzy,
czy to jest ta twarz,
którą się zakłada
do rozmowy z Bogiem,
być może, odpowiada
Radio Erywań,
w grę wchodzą też inne możliwości.
*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz