wtorek, 27 stycznia 2009

Lewica i mułłowie Iranu

Jahanshah Rashidian

Można dyskutować nad rozlicznymi wadami komunizmu i jego historycznymi błędami lub ideologiczną nieadoptowalnością do demokracji. Ale w Iranie komunizm swoiście zabarwiła współpraca z religionistami, i to jest trwała bejca, której nie usunięto od rewolucji 1979.

Typowym przykładem owego piętna w czasach po irańskiej rewolucji jest najpopularniejszy we współczesnej historii Iranu ruch marksistowsko- leninowski, Ludowa Organizacja Partyzantki Fedainów („OIPFG”). Istnieli, rzecz jasna, lewicowi intelektualiści oraz małe grupy, które nie pokłoniły się supremacji Chomeiniego. Wyraz "lewica" lub "lewicowy" w tym artykule określa tylko prosowieckie struktury polityczne, zwane Partią Tudeh oraz frakcję OIPFG zwaną Większością. Jednymi i drugimi sterował Kreml w kierunku bezwarunkowego poparcia "antyamerykańskiej” Islamskiej Republiki Iranu (IRI). Większość powstała w wyniku rozłamu w OIPFG w 1980 roku. Druga część tej partii, zwana Mniejszością, wraz z innymi lewicowymi grupami walczyła przeciwko "burżuazji" IRI - cała ta opozycja była systematycznie i stopniowo przez reżim wyrzynana, rozpędzana i rozbijana.

OIPFG został założony w końcu lat 1960tych przez młodą inteligencję i rewolucyjnych studentów. Proklamował swą walkę w 1971, kiedy to grupa uzbrojonych fedainów przejęła wiejski posterunek policji zwany “Siahkal”. W odniesieniu do absolutystycznej dyktatury reżimu szacha wierzyli, że uzyskanie wolności i sprawiedliwości społecznej jest możliwe tylko w wyniku walki zbrojnej awangardy rewolucyjnej, która w pewnym momencie przekształci się w masową rewolucję. Inne środki bez użycia przemocy, szczególnie w wyniku nieudanych doświadczeń Partii Tuddeh i Frontu Narodowego (szerokie spektrum polityczne, popierające Mohammeda Mosaddeqa), były uznawane za ułomne i nieefektywne. Te dwie główne grupy opozycyjne nie były w stanie zmobilizować ludzi przeciwko absolutystycznej dyktaturze szacha - w owych czasach zbrojnych ruchów nie etykietowano określeniami, takimi jak „terroryzm”, „awanturniczość”, czy „utopie drobnej burżuazji”.

Trzeba tu zważyć na niepokoje społeczne lat 1960tych; Francja i Niemcy były zdominowane demonstracjami studenckimi 1968 roku, we Francji niemal doszło do sytuacji rewolucyjnej. Pojawiła się jakaś liczba grup lewicowych w Niemczech, Włoszech, Francji oraz innych krajach. Uzbrojone grupy, jak IRA w Irlandii Północnej czy baskijska ETA, były zaangażowane w walkę zbrojną. Rewolucyjne wydarzenia w Ameryce Łacińskiej cieszyły się masowym poparciem ze strony europejskiej młodzieży. Nawet państwa europejskie, szczególnie zarządzane przez partie socjalistyczne lub socjaldemokratyczne, musiały uwzględniać sympatię ich inteligencji do ruchów rewolucyjnych i antyamerykańskich. Idea Castro, że "kule, a nie głosy, to droga sięgania po władzę" miały polityczny sens. Doradcą Mitterranda do spraw Ameryki Łacińskiej został Régis Debray, który walczył u boku Che Guevary w Boliwii w 1967 i był autorem książki "Rewolucja w rewolucji". Książka ta zainspirowała Fedainów.

Nie trzeba wspominać, że w owym czasie koncepcje walki zbrojnej były wolne od jakichkolwiek skojarzeń z terroryzmem czy politycznym islamem. Ogromna liczba zachodniej młodzieży o poglądach lewicowych lub alternatywnych żywiła sympatię do Ruchu Wyzwolenia Palestyny (PLO) i stąd nosiła palestyńskie chusty jako znak solidarności z palestyńskimi bojownikami. Tymczasem Front przejawiał więcej niż powierzchowne podobieństwo do budzących dziś zaniepokojenie islamistów z Hamasu czy Hezbollahu.

Choć warunki społeczno gospodarcze, które sprzyjały walce zbrojnej w Ameryce Łacińskiej, nie były podobne do warunków w społeczeństwie islamskim, takim jak Iran, walka zbrojna Fedainów była w dużym stopniu zainspirowana doświadczeniami rewolucyjnymi Ameryki Łacińskiej. Uważali, że walka zbrojna wypromuje masową rewolucję w Iranie tak, jak to się stało w Kubie. W historii pierwszych założycieli ruchu Fedainów nie znajdziesz nawet stroniczki o ich kontakcie z islamem czy o roli islamu w ewentualnej rewolucji. Tak ważny czynnik społeczny, jak islam, jest w ich analizach zupełnie nieobecny.

W przeciwieństwie do części księży w Ameryce Łacińskiej mułłowie irańscy nigdy nie pogodziliby się z kolektywizmem, socjalizmem i materializmem lewicy. Od dynastii safadyjskiej do Szacha (oprócz około 16-letnich rządów szacha Rezy) irańscy kapłani czy mułłowie zawsze utrzymywali więź z monarchią. Ten sojusz został później użyty przez władze kolonialne do podtrzymywania status quo. Po decydującej „szyityzacji” Iranu przez Safawidów w 16 wieku społeczno- polityczny wpływ mułłów stale narastał, a proces ten uległ przyspieszeniu w czasie 16letnich rządów szacha Rezy. W latach 1960tych Ajatollach Chomeini sprzeciwił się reformom szacha: rolnej i przyznającej kobietom prawa wyborcze, przez co poprowadził ruch islamski do oporu wobec „nieislamskim reformom”.

Ani prorosyjska Partia Tudeh, ani marksistowsko- leninowski OIPFG nie były w stanie wprowadzić do swoich analiz społecznych marksowskiego „religia to opium dla ludu” -- zamiast tego uważali „antyimperialistyczny” ruch muzułmański za swego strategicznego sojusznika. Nic dziwnego, że obaj eks- rywale (partia Tudeh oraz większość Komitetu Centralnego nie prosowieckiej OIPFG zwana Większością) spotkali się mimo pogłębiających się tarć, aby bezwarunkowo poprzeć „antyimperialistycznego Chomeiniego i jego islamistyczny ruch – i popierali go do momentu, gdy sami, jak inne lewicowe grupy, wpadli pod islamistyczny miecz Chomeiniego jako „bluźnierczy ateiści”.

Ale przedtem ich ślepe poparcie dla islamistycznego reżimu osiągnęło poziom zdradzieckiej współpracy z strukturami represyjnymi i prawicowymi, paramilitarnymi opryszkami reżimu – którzy na terenie całego kraju zajmowali się identyfikacją i „aresztowaniami” „agentów imperializmu”. Wykonano egzekucje na wielu tysiącach owych „agentów”, w tym na osobach niedorosłych. W rzeczywistości olbrzymią liczbę ofiar stanowili nastolatkowie oraz młodzi ludzie, domagający się podstawowych praw demokratycznych.

Klasa robotnicza, którą ta pseudolewica miała wspierać, straciła tą odrobinę praw, jaką uzyskała w czasie rewolucji, i którą nadaremno usiłowała zachować na stałe. Ich nowe, niezależne związki zawodowe, zostały zakazane i zastąpione przez islamistyczne zrzeszenia założone przez Ministerstwo Pracy. Ich udział w zyskach i przywileje, ustanowione jeszcze za szacha, zostały zlikwidowane. Zakazano prawa do strajku. Płace utrzymywano na bardzo niskim poziomie, zamknięto wiele fabryk, a ich pracowników wyrzucono na bruk bez żadnych zasiłków dla bezrobotnych. Ponieważ protestowali, islamistyczny reżim wielu robotników aresztował, osadzał w więzieniach i poddawał egzekucjom – a w tym czasie opisywane tu spektrum lewicy popierało reżim mułłów.

Ta część irańskiej lewicy nie absorbowała swej uwagi prawami człowieka, indywidualnymi wolnościami czy prawami kobiet. Dla nich istniały podziały bazujące na klasie, ideologii oraz jakichkolwiek antagonistycznych czynnikach związanych z koncepcją klasy. Z tej perspektywy selektywnie argumentowali, że krajowi kapitaliści reprezentowali interesy imperialistów, ale już rola mułłów i ich tradycyjne więzi z feudalizmem i tradycyjnym kapitalizmem były przez nich ignorowane. Słynnej książka „Historia trzydziestu lat” Bijana Jazaniego, założyciela marksistowsko- leninowskiej OIPFG, wyraża ogromne uznanie dla Ajatollacha Chomeiniego jako „rewolucyjnego” mułły wywodzącego się z „drobnej burżuazji”. Liczące sobie czternaście stuleci islamistyczne prawa szariatu, opisane w książce Chomeiniego jako Państwo Boga, “Velayt-e-Faghih”, były zdumiewająco ignorowane przez tą część lewicy. Chomeini miał te faszystowskie, mizoginistyczne i antysocjalistyczne idee jeszcze przed rewolucją 1979, ale został przez to spektrum lewicy zaakceptowany i wychwalany jako symbol walki przeciwko Szachowi. Aby skonkludować, islam jako czynnik wytwarzający nowe podziały czy monolityczne stosunki społeczne, w ogóle nie był wzięty przez lewicę pod rozwagę.

Tymczasem to właśnie religia była używana przez siły kolonialne czy wewnętrzne jako tama przeciwko demokracji i nowoczesności. Oczywiście, do pewnego stopnia na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej ruchy islamskie były czynnikiem jednoczącym, ale równocześnie władze kolonialne tolerowały je, by zapobiec wyłanianiu się demokratycznej alternatywy. Islamistyczne ruchy nie oferowały żadnych efektywnych rozwiązań dla istniejących problemów. Nie da się tak po prostu zlikwidować stanu zależności ekonomicznej, z, albo i bez islamistycznych rozwiązań. Jedynym rozwiązaniem, gwarantującym ekonomiczną niezależność, jest szybki rozwój w ramach demokratycznego i świeckiego państwa – inaczej islamskie państwa, takie jak Pakistan, Afganistan, Somalia czy Iran – pozostaną zależnymi ekonomicznie państwami klienckimi wielkich mocarstw.

Siły kolonialne respektowały, a nawet propagowały religię w Iranie, także jako sposób na konspirację. Szyiccy mułłowie w Iranie, podobnie jak chrześcijańscy misjonarze w Afryce, znani byli z zajmowanych przez nich pozycji protégés brytyjskiej administracji kolonialnej; jedni i drudzy wygłaszali kazania, by przyciągnąć ludzi do Boga, ale nie do wolności i postępu. Kolonializm z natury rzeczy pragnie utrzymywać swoje kolonie w stanie jak największego niedorozwoju, analfabetyzmu i zabobonu. Te wsteczne tendencje idą ręka w rękę z religią. Bez takich warunków wstępnych w dziejach kolonializmu plądrowanie i grabież kolonii by nie była taka łatwa.

W koloniach islamskich rolę chrześcijańskich misji wypełniała struktura islamskich ulemów, która podlegała dostosowaniu do celów kolonialnych. Administrujący koloniami nie interweniowali w kwestie dotyczące islamu czy islamskich praktyk, ale oddzielnie religii od spraw praktycznych rządu i prawa było w ich interesie. To, samo w sobie, jest interwencją w sprawy islamu. W przypadku Iranu uważa się, że w 20 wieku Imperium Brytyjskie musiało współpracować z pewną liczbą wpływowych duchownych, aby wzajemnie wzmacniać swoje wpływy i władzę. Szczyt owej wzajemnej współzależności przypadł na rok 1953 i zaplanowany przez USA i Wielką Brytanię zamach na irańskiego premiera Mossadegha, który zagroził brytyjskim interesom nacjonalizując irański przemysł naftowy. Do przeprowadzenia zamachu siły kolonialne spożytkowały najbardziej opryszkowate i reakcyjne elementy muzułmańskiego „bazaru” (tradycyjnego biznesu, zakazanego dla duchownych), którym przewodzili duchowni. Dr. Mossadegh jest jedynym demokratycznym premierem w najnowszej historii Iranu. W wyniku zamachu USA i Wielka Brytania reinstalowały w Iranie szacha na pozycji despoty.

Nawet po pierwszej w historii Bliskiego Wschodu rewolucji konstytucyjnej Iran nie mógł uwolnić się od wpływu mułłów. Wkrótce straciła sens konstytucja, która oddawała władzę w ręce ciał obieralnych. Z pomocą mułłów władza pozostała świętym darem w rękach królów, którzy od czasu Safawidów uważani są za „ziemskich reprezentantów Ukrytego Dwunastego Imama, Mahdiego”, a z kolei mułłowie uważani są za jedynych interpretatorów Imama.

Mimo podziału Iranu na sfery interesów Anglii i Rosji Iran nie został skolonizowany oficjalnie, lecz mimo to kraj utracił swoją naturalną drogę postępu, demokracji, sekularyzmu i niezawisłości. Jak dokumentuje książka F. Williama Engdahla „A Century of War - Anglo-American Oil Politics and the New World Order”, interesy brytyjskie na Bliskim Wschodzie zaczęły szczytować z chwilą, gdy jej przywódcy zorientowali się, że ropa zastąpi węgiel jako źródło energii przyszłości. Na przełomie wieków Wielka Brytania nie miała bezpośredniego dostępu do ropy i jej dostawy zależały od Ameryki, Rosji i Meksyku. Szybko zrozumiano, że taka sytuacja jest nieakceptowalna i poprzez intrygi z udziałem brytyjskiego szpiega nazwiskiem Sidney Reilly oraz australijskiego geologa i inżyniera nazwiskiem William Knox d’Arcy, Wielka Brytania zapewniła sobie prawa do wierceń od perskiego monarchy Rezy Chana. Za prawa wydobywania perskiej ropy do 1961 roku D’Arcy zapłacił 20 tysięcy dolarów w gotówce i zobowiązał się do tantiemy 16 procent od całej sprzedaży na konto szacha. Firma brytyjska, do współpracy z którą Reilly namówił d’Arcy'ego, znana była wtedy pod nazwą Anglo-Persian Oil Company – i była faktycznym prekursorem potężnego dziś British Petroleum. Popularny premier Iranu Mossadegh znacjonalizował irańską ropę, by tej grabieży położyć kres. Dwa lata później w 1953 Mossadegh został obalony przez amerykańsko-brytyjski zamach stanu, nie bez dużej pomocy ze strony przywódców duchowych kierowanych przez ajatollacha Kaszani, wpływowego mułły, który już wcześniej poprzysięgał demokratycznie wybranemu rządowi Mossadegha, że go obali.

Bardziej niż instytucji takich jak armia, służby cywilne i sądownictwo, które systematycznie ustanawiano w koloniach, kolonializm brytyjski potrzebował religii do lepszej kontroli rozległych terytoriów, jakie zdobyli w XIX wieku. Co więcej, kreowano sekty i kulty, podburzano do sekciarskich konfliktów. Wszystkie te środki torowały drogę do utrzymania stanu zależności ekonomicznej, nawet po ich fizycznym wyprowadzeniu się. Przykładem takiej „dekolonizacji” jest zdobycie niepodległości przez Indie w 1947, które szybko zaowocowało podziałem subkontynentu indyjskiego na dwa, a potem trzy państwa, na podstawie konfliktów religijnych. I takie są źródła narodzin islamskiego państwa Pakistanu z prezydentem Ayub Khanem w końcówce lat 1960tych.

Ustanowienie państw komunistycznych w XX wieku było dla niektórych muzułmańskich działaczy jak tych z Ludowej Organizacji Mudżahedinów (MEK) jako szansa antykolonializmu na wzmocnienie politycznego sojuszu przeciwko Zachodowi, a dla szyickich mułłów (jak Chomeini) „komunizm to ateizm” i dlatego go demonizowali jako “Kufr” (bluźnierstwo). Islamistyczne ruchy, a szczególnie irańscy mułłowie, postrzegali wyłanianie się marksizmu jako obcego demona, z którym należy walczyć i nie dopuszczać do mentalnej i fizycznej obecności w szyickim społeczeństwie. Aczkolwiek struktury islamistyczne mają stalinowskie metody organizacji, to są bardziej antykomunistyczne niż antyzachodnie. Ateistyczna legitymizacja komunizmu przypomina im nieustannie, że problem kultury ateistycznej może stanowić większe niebezpieczeństwo niż zachodni kolonializm. Komunizm zawsze pozostawał głównym wyzwaniem dla każdej struktury islamistycznej, przyzwyczajonej do długiej koegzystencji z Imperium Brytyjskim i hegemonią USA.

Ten antysocjalistyczny charakter ruchów islamskich w ogólności, a szczególnie szyickich mułłów w Iranie, stanowił to brakujące ogniwo, które nie pozwoliło szerokiemu spektrum irańskiej lewicy nawiązać kontaktu z rzeczywistością. Wpadli w pułapkę Chomeiniego, co ostatecznie kosztowało ich nie tylko złą reputację, lecz także tysiące ludzkich żyć.
.

Jahanshah Rashidian
Rotten Gods, 19 styczeń 2009

czwartek, 22 stycznia 2009

Józef Pinior w obronie Shirin Ebadi

Józef Pinior

Przemówienie Józefa Piniora w imieniu grupy PES na sesji plenarnej w Strasburgu w dniu 15 stycznia 2009 roku w obronie Shirin Ebadi oraz zatrzymanych studentów w Iranie

Panie Przewodniczący! Panie Komisarzu! Po pierwsze, chciałem zwrócić uwagę na brak przedstawiciela prezydencji Republiki Czeskiej w czasie tej debaty. Odbieram to bardzo przykro, gdyż Republika Czeska, wykonując prezydencję Unii Europejskiej jest dziedzicem demokratycznych tradycji walki o prawa człowieka całej Europy Środkowo-Wschodniej. Powtarzam: jest to dla mnie bardzo przykre, że nie ma dzisiaj przedstawiciela prezydencji w czasie tej debaty, mimo że inne prezydencje, chociażby niemiecka, takiego przedstawiciela zawsze wysyłały.

Iran Awakening, Shirin Ebadi's memoir.Image via WikipediaDebatujemy dzisiaj na temat sytuacji praw człowieka w Iranie, który jest ważnym państwem na Bliskim Wschodzie i jednym z państw, które będzie miało decydujący wpływ na sytuację polityczną w tym regionie świata. Tym bardziej zobowiązuje to władze Iranu do bezwzględnego przestrzegania praw człowieka oraz norm międzynarodowych w dziedzinie prawa humanitarnego.

Stajemy w obronie noblistki Shirin Ebadi i sprzeciwiamy się ostatnim działaniom władz i kierowanej przez władze do opinii publicznej kampanii przeciwko Shirin Ebadi. Chcę także zwrócić uwagę na dalsze aresztowania studentów Uniwersytetu w Shiraz. W tym tygodniu, w którym Parlament Europejski obraduje w Strasburgu (a dokładnie dnia 12 stycznia), aresztowano następnych 6 osób. Musimy stanąć w obronie autonomii ruchu studenckiego w Iranie. Chcę także zwrócić uwagę na represje, szykany w stosunku do lekarzy zajmujących się badaniem AIDS.

Panie Komisarzu! Wynika z tego tylko jeden wniosek: sytuacja praw człowieka w Iranie musi podlegać dokładnemu monitoringowi ze strony Komisji Europejskiej i całej Unii Europejskiej.


czwartek, 15 stycznia 2009

Korytarz Filadelfijski i list gończy na Mubaraka za milion dolarów

Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz

Rozumnemu człowiekowi byłoby trudno nazwać „zwycięską” politykę, która prowadzi do śmierci ponad 1000 współbratymców i ogromne zniszczenia materialne. Niemniej Hamas będzie tak właśnie przedstawiał skutki militarnego konfliktu w Gazie, chociaż po stronie arabskiej prawdziwym zwycięzcą tej wojny jest Egipt. Na tle chwiejnej postawy Turcji, słomianego zapału Francji, niezdecydowania, podziałów i braku konceptu w obrębie państw Ligi Arabskiej, tym jaśniej błyszczy błyskotliwa dyplomacja Egiptu i zimna krew jego elit, które doprowadziły do tego, że mimo bardzo ostrego potępiania kierownictwa Hamasu i jednoznacznego obwiniania ich o wywołanie wojny, to właśnie Egipt przywołał kierownictwo Hamasu do stołu negocjacyjnego i odegrał główną rolę w doprowadzeniu do rozejmu. Jak to szczerze ujawnił dziennikarzom AlJazeery przedstawiciel Hamasu Salah al-Bardawil, „egipska inicjatywa była jedyną, jaką nam przedstawiono, więc będziemy z nią koordynować [swoje działania]”

Wojna wygasa, choć raporty agencji prasowych świadczą o czymś innym – ale obie strony tego konfliktu będą prawdopodobnie intensywnie walczyć do ostatniej sekundy przed „godziną zero” rozpoczynającą zawieszenie broni. Hamas rozpaczliwie potrzebuje jakiegokolwiek sukcesu, który mógłby zapisać na swoje konto; krótko przed wybuchem wojny premier Hamasu Ismail Haniyeh buńczucznie drwił z Izraela, że nie jest w stanie obronić się przed atakami rakietowymi i wygłaszał pogróżki, że Hamas przygotował "niespodzianki" na wypadek wkroczenia izraelskiej armii do strefy Gazy. Żadnych „niespodzianek” nie było; nie było żadnych „sądnych dni” w Jerozolimie, Hamasowi nie udało się również podpalić West Banku czy nakłonić Hezbollah do utworzenia drugiego frontu z północy. Choć bardzo się o to starali, międzynarodowa dyplomacja nie uznała ich za stronę konfliktu równoważną Izraelowi. Rezolucja ONZ w ogóle nie wymienia nazwy Hamasu, a wszystko, co ważne w sprawie Korytarza Filadelfijskiego, zostanie ustalone między Izraelem a Egiptem. Reakcje państw arabskich były wstrzemięźliwe, a w niektórych przypadkach nawet wobec Hamasu krytyczne. Za brak realnej pomocy kierownictwo Hamasu jest rozżalone nawet na Iran i Syrię. Jak to wyraził we wtorek przedstawiciel Hamasu w mieście Gaza- "mamy poczucie, że nasi bracia w Teheranie i Damaszku zdradzili nas, tak samo, jak reszta arabskich i islamskich rządów." Skutkiem przegranej Hamasu jest także schizma w jej kierownictwie na liderów z Gazy i liderów z Syrii. Teraz, jeśli Ismail Haniyeh w końcu wyjdzie ze swego niehonorowego ukrycia, najprawdopodobniej czeka go fala krytyki za to, że opuścił swoich ludzi w czasie wojny.

Izrael chce zniszczyć z infrastruktury militarnej Hamasu, jak najwięcej się tylko da, a szczególnie jak najwięcej tuneli służących przemytowi broni na granicy z Egiptem. Od początku operacji „Lany Ołów” armia izraelska zniszczyła ponad 250 tuneli, ale, zdaniem izraelskiego wywiadu, pozostało jeszcze ponad 100 i Hamas dalej próbuje szmuglować nimi broń, w tym nowoczesną, taką, jak rakiety długiego zasięgu, czy nowoczesne materiały wybuchowe, artyleryjskie i przeciwlotnicze. W praktyce, to nie deklaracje Hamasu powzięte w kairskich negocjacjach zdecydują o stabilności i długotrwałości zawieszenia broni, lecz to, co się wydarzy na granicy między Gazą a Egiptem.

Egipt to wie. Wie też ukryty sponsor tej wojny, Iran. Dlatego 4 stycznia br. irańska organizacja Studenci Szukający Sprawiedliwości ustanowiła nagrodę jednego miliona dolarów dla kogokolwiek, kto zabije "kryminalistę", egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka, za „kolaborację z syjonizmem”, a 13 stycznia rzecznik tej organizacji Sadeq Shahbazi ogłosił podwyższenie nagrody do 1,5 miliona dolarów. Irańska agencja Fars, która jako pierwsza informowała o obu ofertach, usunęła propozycję podwyżki niemal natychmiast po opublikowaniu, prawdopodobnie ze względu na to, że zachęcając do zabójstwa egipskiego prezydenta Sadeq Shahbazi przypomniał, że ponad 30 lat temu dżihadysta Khaled Al-Islambouli zamordował egipskiego prezydenta Anwara Sadata.

Anwar Sadat został zamordowany 6 października 1981 roku, w trakcie dorocznej parady zwycięstwa w Kairze, na skutek fatwy rzuconej na niego przez islamistycznego kleryka Omara Abdel-Rahmana (aktualnie odsiadującego dożywotni wyrok w USA za udział w zamachu na World Trade Center w 1993 roku). W kairskim zamachu oprócz Sadata zginęło jeszcze 11 osób, w tym ambasador Kuby, generał z Omanu, biskup koptyjski, a 28 zostało rannych, w tym minister obrony Irlandii James Tully i czterech oficerów armii USA. Dwóch zamachowców zabito na miejscu, Islambouli został schwytany i skazany na śmierć. Wyrok na nim wykonano w kwietniu 1982. W trakcie późniejszych procesów skazano na wyroki więzienia ponad 300 radykalnych islamistów powiązanych z zamachem, w tym takich, jak Ayman al-Zawahiri, Omar Abdel-Rahman i Abd al-Hamid Kishk. Ze względu na znajomość angielskiego Zawahiri stał się de facto rzecznikiem oskarżonych i udzielił wielu wywiadów zachodnim dziennikarzom. Uwolniony z więzienia w 1984, udał się do Afganistanu i nawiązał bliską współpracę z Osamą Bin Ladenem i awansował na rzecznika Al Kaidy. Zamach na Sadata, to okres formacyjny nowoczesnego terroryzmu, jaki go znamy dzisiaj, także w sensie personalnym. Iran ma „w nosie” opinie Zachodu, ale z całą pewnością zachęta do zamachów na arabskich braci oraz przypomnienie wątpliwej przeszłości niezbyt dobrze się przyczyniają do umocnienia pozycji Iranu w obrębie państw Ligi Arabskiej. Być może dlatego niefortunna wypowiedź zanadto szczerego islamisty została usunięta ze stron agencji Fars.

Korytarz Filadelfijski.

Tzw. Umowa Gaza-Jericho z 1994 roku między Izraelem a PLO ustanowiła stumetrowej szerokości korytarz wzdłuż granicy Gazy z Egiptem, którego celem miało być odseparowanie egipskiej części miasta Rafah od części palestyńskiej. Korytarz miał znajdować się pod kontrolą armii izraelskiej, która nadała mu kodową nazwę „Korytarz Filadelfijski”. Około 2000 roku lokalni Palestyńczycy, z których wielu współpracowało z Hamasem, rozpoczęli budowę podziemnych tuneli służących lukratywnemu handlowi. W miarę upływu czasu coraz większa część tego przemytu obejmowała broń.

„Oczywiście, ataki rakietowe na Gazę miały miejsce także przed wycofaniem Izraela” – pisze Dore Gold w The Wall Street Journal – „pierwsza rakieta Quassam została odpalona już w 2001 roku. Ale po wycofaniu się skala ataków się totalnie zmieniła. Ilość ataków rakietowych wzrosła o 500% (od 179 w 2005 do 946 w 2006). Po wycofaniu wzrósł także zasięg rakiet. Lokalnie wytwarzane rakiety Quassamy, które osiągały cele w zakresie 7 kilometrów, ustępowały na rzecz sprowadzanych z Iranu Katiusz i rakiet Grad, których zasięg wynosi 20 km. Użyto je po raz pierwszy w 2006 roku. W roku 2008 tunelami przemycano rakiety już o zasięgu 40 km. ... W następnej wojnie rakiety Hamasu mogą sięgnąć Tel Aviv”. Te ostatnie, jak alarmowała światowa prasa, stanowiły już bezpośrednie zagrożenie dla jedynej elektrowni atomowej w Izraelu.

Gazańskie tunele pozwalały także setkom członków bojówek Hamasu na opuszczanie strefy Gazy i udział w obozach treningowych na rzadko zaludnionych wzgórzach Synaj z udziałem organizacji egipskich islamistów Muzułmańskie Braterstwo czy w Iranie, z instruktorami z tamtejszej Gwardii Rewolucyjnej. Jeśli szmugiel pod Korytarzem Filadelfijskim nie zostanie powstrzymany, to wkrótce Hamas odnowi cały swój arsenał i cała ta wojna okaże się bez sensu.


Korekta Camp David

Egipska dyplomacja od początku wojny w Gazie wzbudza nasz podziw. Nie zważając na żadne presje, naciski, apele i pogróżki, egipska elita polityczna mówiła swoje i czyniła swoje, wedle własnego rozumu i własnych interesów, które się znajdują gdzieś pośrodku, pomiędzy interesami Palestyńczyków a interesami Izraela. Egipscy oficjele nie wahali się mówić ani o Hamasie, ani o planach Iranu; ich zdaniem Iran co prawda wspiera koncepcję palestyńskiego państwa, ale inaczej i na innych terytoriach, niż to sobie wyobraża Zachód. West Bank w tych planach zupełnie nie istnieje; zdaniem egipskich oficjeli Iran dąży do powołania spójnego terytorialnie państwa palestyńskiego, obejmującego swym terenem Gazę oraz egipski Synaj, zarządzanego przez marionetkowy, islamistyczny Hamas, a liczy na podpalenie ogni piekielnych pod następnym bliskowschodnim państwem, właśnie Egiptem.

Dzięki uporowi Egiptu, że od strony Gazy przejścia w Rafah strzec mogą tylko siły wierne prezydentowi Autonomii Palestyńskiej, lekko wygraną stroną konfliktu w Gazie jest także prezydent Abbas. Mimo ukończonej kadencji ma szansę wrócić do gry w Gazie, ale by się tam utrzymać, będzie musiał sobie poradzić z powodami, dla których swego czasu przegrał w Gazie wybory. Niemniej, niemal nic nie robiąc, zyskał w oczach międzynarodowej opinii publicznej: wygłaszał dramatyczne przemówienia w imieniu Palestyńczyków z Gazy, na tle Hamasu wygląda jak anioł - i ta fala może go jeszcze przez jakiś czas ponieść. Ale wielkimi arabskimi wygranymi wojny w Gazie są osobiście egipski prezydent Hosni Mubarak oraz jego Minister Wywiadu Omar Suleiman. Mubarak po mistrzowsku rozegrał dyplomatyczny mecz w Lidze Arabskiej, a w tym samym czasie Suleiman, wymieniany obecnie jako potencjalny następca 80-letniego Mubaraka, zdołał przyciągnąć Hamas do stołu negocjacyjnego i w dyplomatycznym maratonie, w którym posuwał się nawet do gróźb, zdołał wymusić na nich zgodę na zawieszenie broni, właściwie nic nie zostawiając z ich wstępnych warunków.

Między Izraelem a Egiptem doszło do swoistego status quo, gdzie obie strony się właściwie nie lubią, ale rozumieją nawzajem swoje pobudki i interesy. Izrael nie mógł nie dostrzec, że egipskie elity realnie naraziły się islamistom, dlatego niespecjalnie protestuje, chociaż niewątpliwie dostrzega, że na negocjacjach kairskich Egipt ugrał dla siebie korektę umów z Camp David. Wedle tych umów, po wycofaniu Izraela ze strefy Gazy maksymalna ilość żołnierzy egipskich na granicy z Gazą nie może przekraczać 750 osób. Egipt stanowczo odrzucił izraelskie, francuskie, amerykańskie (i czyjekolwiek) propozycje rozlokowania na tym terenie sił międzynarodowych.

Dzisiaj Egipt argumentuje, że 750 strażników granicznych to zbyt mało, by powstrzymać przemyt broni Korytarzem Filadelfijskim. Izrael, który wyciągnął wnioski z libańskiej lekcji, właściwie nie stawia w tej sprawie oporu, gdyż – z własnych powodów - ma nie najlepsze zdanie o siłach międzynarodowych: Rezolucja Rady Bezpieczeństwa nr 1701 zatrzymała Drugą Wojnę Libańską, ale, mimo wszelkich międzynarodowych obserwatorów, nie powstrzymała szmuglowania syryjskiej broni do Libanu. Do dzisiaj Hezbollah niemal potroił swój arsenał i znacznie go unowocześnił. Tunele są bardzo trudne do wykrycia, gdyż Hamas buduje na ich wylotach fałszywe budy, udające domy mieszkalne lub budowle przemysłowe. Po stronie egipskiej jest to samo. Część gazańskich makiet armia izraelska już zburzyła, Egipt zadeklarował, że zrobi to samo po swojej stronie, ale pod warunkiem utrzymania większego kontyngentu po swojej stronie. Pas niezabudowanej ziemi, bardziej aktywna rola Egiptu w uszczelnianiu granicy oraz technologia do wykrywania tuneli, już zadeklarowana przez USA i Niemcy, lepiej niż jakiekolwiek deklaracje Hamasu czy pisemne deklaracje o czasie trwania rozejmu mogą spowodować, że na jakiś czas aktywność Hamasu utrzyma się na niskim poziomie.

Trzeba jednak pamiętać, że celem kairskich negocjacji nie jest pokój, ani nawet rozejm, lecz tylko ograniczone w czasie zawieszenie broni. Kluczem do pokoju na Bliskim Wschodzie nie jest ani Izrael, ani Palestyńczycy, ani Egipt – lecz Teheran. Wydaje się nam, że to rozumie nowa administracja amerykańska Baraka Obamy. Ale o tym następnym razem.

z ostatniej chwili:
- arabski dziennikarz Jerusalem Post Khaled Abu Toameh donosi o kontrofensywie Fatah przeciwko Hamasowi na terenie West Bank. Trwają aresztowania. Rzecznicy Fatah podkreślają, że Khaled Mashaal (lider Hamasu z Damaszku) wielokrotnie nawoływał Palestyńczyków z West Banku do rozpoczęcia
trzeciej intifady przeciwko kierownictwu Autonomii Palestyńskiej.
- Fatah ma powody się cieszyć. W wyniku ataku bombowego Izraela zginął hamasowski minister spraw wewnętrznych Gazy Said Sayyam. Ma na swoim koncie torturowanie Palestyńczyków i rozstrzeliwanie członków Fatah. W 2008 na jego rozkaz policja użyła broni maszynowej, moździerzy i rakiet przeciwko klanowi mieszkającemu niedaleko granicy z Izraelem za to, że odmówili wydania podejrzanych o wysadzenie w powietrze samochodu z oficjelami Hamasu. Czlonkowie klanu uciekali po ochronę w kierunku Izraela. Profil Saida Sayyama znajdziesz tu
.

wtorek, 13 stycznia 2009

Hamastan

Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz

W trzecim tygodniu wojny cały biznes w Gazie został „wyzerowany”, jak to barwnie określają sami Palestyńczycy. Ludność cywilna wychodzi z domów tylko po to, by stanąć w kolejce po żywność i ryzykuje przy tym życie. Szerzy się dezercja w szeregach około ośmiu tysięcy członków Hamasu i policji, którzy zostali zostawieni sami sobie z ogólnym rozkazem, by wystrzeliwać rakiety na Izrael i walczyć. Rozkaz wydali liderzy i dowódcy Hamasu, sami ukrywający się w bunkrach właściwie od pierwszego dnia wojny i nie bardzo troszczący się o zachowanie bieżącego kontaktu z własnymi siłami bezpieczeństwa. Wysoko wyszkolone, elitarne bojówki Hamasu, szacowane przed wojną na około 3,500 osób, utraciły co najmniej 550. Zabity został również komendant Al Kaidy na teren Gazy, Ghassen Maqdad.

Video (drastyczne)

-przestrzelone kolana
-tzw Siły Wykonawcze Hamasu rozprawiają się ze "zdrajcami"
-transmisja live z zabijania członka Fatah
-to samo
-a potem ich zabija
-mord masowy
-Hamas strzela do tłumu zgromadzonego z okazji rocznicy śmierci Arafata
-milicja Hamasu strzela do cywili
-strzelają do pogrzebu
-strzelają do wesela
-zabijają chrześcijan
-Al Kasam i Policja Hamasu rozstrzeliwuje rodzinę Dormisz. na jednym z ujęć widać z bliska człowieka w trakcie umierania
Tymczasem na witrynie YouTube zaczęły się pokazywać filmy ukazujące „prawdziwą twarz Hamasu”. Jeden z nich, dokumentujący dramatyczną scenę aresztowania członków Fatah, być może został wykonany ukrytą kamerą przez jednego z członków Hamasu, który po prostu miał już dość. Tak to przynajmniej wygląda, ujęcia robione są z perspektywy kogoś, kto idzie obok konwoju więźniów, a ruchy kamery umożliwiają dostrzeżenie, że obok konwoju idą wyłącznie członkowie milicji Hamas. Bijąca z kadrów otwarta przemoc i okrucieństwo bardzo przypominają klimat okrucieństwa i przemocy emanujący z obrazów, jakie rejestrowały ukrytymi kamerami członkinie organizacji RAWA w Afganistanie za rządów Talibów. Skojarzenie powstaje także dlatego, że afgańskie filmy i dokumentacja docierały na Zachód, ale niemal nikt im nie wierzył, nawet działaczom praw człowieka często nie mieściło się w głowie, że obraz radośnie uśmiechniętego Taliba z przerzuconą przez ramię wiązką obciętych ludzkich stóp może nie być sfabrykowany. Świat wtedy nie dojrzał nawet do pierwszego zrozumienia, czym jest islamizm, w powszechnym użyciu był język „kulturowych różnic”, któremu często towarzyszyła skłonność do oskarżania o kulturowy imperializm osób aplikujących standardy zachodnich demokracji do opisu egotycznych społeczeństw. Podobnie dzisiaj, wyidealizowany obraz Palestyńczyka, walczącego z okrutnym najeźdźcą o prawo do samostanowienia, tymże samym ludziom często nie pozwala dostrzec, że Hamas kamieniuje kobiety, celowo okalecza lub zabija opozycję polityczną, a w miejscach zatrzymań torturuje ludzi, niekiedy aż do śmierci. Raporty palestyńskiej Niezależnej Komisji Praw Człowieka z Ramallah długo mijały bez echa, gdyż opinia publiczna Zachodu – szczególnie w Europie - była zbyt głęboko przeświadczona, że szlachetni Palestyńczycy nie mówią źle o innych szlachetnych Palestyńczykach, a jeśli tak czynią, to w złych intencjach i z izraelskiej inspiracji.

Prawdę o rządach Talibów upowszechniła dopiero wojna w Afganistanie. Podobnie prawdę o Gazie ujawnia dopiero wojna w Gazie. Ale nie tylko o Gazie i nie tylko o Bliskim Wschodzie. Wojna i zainicjowane przez Egipt negocjacje w sprawie zawieszenia broni ujawniły prawdę o skomplikowanej sieci wzajemnych relacji i o stanach zapalnych, podminowujących Bliski Wschód po Zimnej Wojnie, ale także prawdę o skostnieniu i głębokiej ignorancji Zachodu, który niekiedy zdaje się nie zauważać, że Zimna Wojna już dawno temu się skończyła, i najwyższy czas po niej posprzątać. Miarą zmian, jaka się w dokonała świadomości publicznej po 9/11, ale też miarą wzajemnego braku zrozumienia Bliskiego Wschodu i Zachodu jest to, że dziś arabski liberalny intelektualista Omran Salman, wydawca reformistycznej witryny Aafaq.org, krytykuje szefa Parlamentu Europejskiego za retorykę „różnic kulturowych”. 20 grudnia 2008 w trakcie pobytu w Omanie pełen dobrych intencji Hans-Gert Poettering powiedział, że arabskie demokracje muszą ewoluować od środka, uwzględniać lokalne wartości i tradycje, i że nie można wywierać na region Bliskiego Wschodu presji, by adoptował system demokratyczny w europejskim stylu. „Cóż mają znaczyć takie deklaracje, że system demokratyczny nadaje się wszędzie na świecie, prócz państw arabskich? ... To Niemcy po II wojnie światowej byli w szybkim tempie zdolni zaadaptować się do siłą narzuconej demokracji, a Arabowie nie? - pyta rozeźlony Salman, oskarżając Potteringa o ukryty rasizm i egoistyczne myślenie, które „w rzeczywistości tłumaczy się tak, że lepiej nie wywierać presji na demokratyzację [bliskowschodnich] dyktatur, ale spełniać ich życzenia w zamian za umowy, pieniądze i zyski, a ludzie mogą iść do piekła.” Jeśli komuś podoba się stanowisko Salmana w odniesieniu do dyktatur na Bliskim Wschodzie i zdolności funkcjonowania arabskich społeczeństw w systemie demokratycznym, powinien tą samą miarą mierzyć także Hamas. Islamizm nie jest „lokalnym kolorytem” ruchu narodowowyzwoleńczego. A właśnie tego zrozumienia dzisiejszym, zachodnim obrońcom praw człowieka często po prostu brak.

Negocjacje z Hamasem

Niewiele by było wiadomo o okolicznościach negocjacji pokojowych zainicjowanych przez Egipt, gdyby nie to, że oficjalni przedstawiciele egipskich władz zaczęli udzielać wywiadów dziennikarzom, w tym z „Jerusalem Post”. W piątek 9 stycznia liderzy Hamasu z Gazy po raz pierwszy zasygnalizowali gotowość uczestnictwa w negocjacjach na temat zawieszenia ognia bez żadnych warunków wstępnych i otrzymali zgodę na opuszczenie Gazy. Delegację stanowili Jemal Abu Hashem, który rzadko pokazuje się publicznie, Salah Bardaweel, lider frakcji parlamentarnej Hamasu oraz Heiman Ta'a, członek kierownictwa militarnego skrzydła Hamasu. Po dotarciu do El Arish w północnym Synaju zostali przetransportowani egipskim samolotem wojskowym do Kairu. W sobotę dołączyło do nich dwóch kolegów z Damaszku: szef operacji specjalnych Imad al Alami oraz członek politbiura Muhammad Nasser. Osobno do Kairu dotarł Mahmoud Abbas, prezydent Autonomii Palestyńskiej i zarazem przywódca Fatah. Negocjacje miały się rozpocząć w sobotę, organizował je minister wywiadu, generał Omar Suleiman i jego doradcy.

Rozmowy zapowiadały się całkiem dobrze, ale wtedy Khaled Meshaal, lider Hamasu zamieszkały na stałe w Damaszku, spuścił na stół negocjacyjny bombę. W oświadczeniu transmitowanym przez damaskańską telewizję wezwał Hamas do kontynuowania walki, aż Izrael zakończy ofensywę, wycofa się z Gazy i otworzy wszystkie przejścia. Również od Egiptu zażądał otwarcia przejścia, oświadczył, że Hamas nigdy nie zaakceptuje żadnych restrykcji na swoje zbrojenia, żadnych prób blokady Korytarza Filadelfijskiego (główna trasa przemytu broni do Gazy); zagroził też, że jacykolwiek obserwatorzy międzynarodowi czy wojska rozjemcze zostaną potraktowane jak „siła okupacyjna”. Zażądał zwołania szczytu państw arabskich, na który już wcześniej ani Egipt, ani Arabia Saudyjska nie wyraziły zgody, oraz wezwał świat arabski do intifady. Innymi słowy zażądał od Izraela całkowitego i natychmiastowego poddania się, a od Egiptu eksterytorialnego „korytarza” służącego nieskrępowanym zbrojeniom, i to uczynił warunkiem wstępnym nie pokoju, ale chwilowego zawieszenia ognia, wcale przy tym nie ukrywając, że jego celem jest remilitaryzacja Gazy i przygotowania do zapowiedzianej intifady.

I teraz przychodzi kolej na innych graczy. Przedstawiciel władz egipskich powiedział „The Jerusalem Post”, że „Irańczycy wysłali do Damaszku pilną misję, jak tylko usłyszeli o egipskiej inicjatywie zawieszenia broni”. Emisariuszami byli spiker irańskiego parlamentu Ali Larijani oraz Said Jalili z irańskiego wywiadu. W Syrii spotkali się właśnie z Khaledem Mashaalem i sekretarzem generalnym Islamskiego Dżihadu, Ramadanem Shallahem - „Irańczycy zagrozili Palestyńczykom wstrzymaniem dostaw broni i finansowania, jeśli zgodzą się na zawieszenie ognia z Izraelem. Iran chce walczyć z Izraelem i USA, ale pośrednio. Robią to za pomocą Hamasu w Palestynie i Hezbollahu w Libanie.” Zdaniem Egipcjan Teheran jest gotów na wojnę z Izraelem „do ostatniego Palestyńczyka” i dlatego stosuje podwójne standardy – z jednej strony nawołują do dżihadu, ale z drugiej – przywódca duchowy Iranu Ali Khamenei zakazał irańskim ochotnikom przyłączać się do walki przeciwko Izraelowi.

W podobnym tonie wypowiedział się Karam Jaber, wydawca egipskiego tygodnika Roz Al-Youssef – jego zdaniem Hamas znalazł się między syryjskim kowadłem a irańskim młotem – Iran zakazywał Hamasowi negocjować z Izraelem zawieszenie broni, a w tym samym czasie Syria szantażowała liderów Hamasu mieszkających w Damaszku, i dodał, że „historia tego Hamasowi nie zapomni, że spowodowali śmierć i zniszczenie Palestyńczyków. My mamy nadzieję, że Hamas się czegoś z tej lekcji nauczy i zrozumie, że toczy destrukcyjną wojnę na rzecz Iranu i Syrii”

Co myślą Arabowie?

W samej Gazie, w arabskich siedliskach Jerozolimy i w West Banku, coraz głośniej mówi się, że kierownictwo Hamasu siedzi w bunkrach, a samo wysyła cywili (i szeregowych członków Hamasu) na śmierć, i że są gotowi do walki z Izraelem „do ostatniego cywila”. Świat arabski ma coraz mniej cierpliwości dla Hamasu. Egipski analityk Magdi Khalil powiedział „Jerusalem Post”, że podziela pogląd Autonomii Palestyńskiej oraz egipskich władz, że za wojnę w Gazie jest odpowiedzialny Hamas. „Od momentu gdy przejęli władzę w Gazie” - dodał - „zamienili ten obszar w piekło. Narzucali ludziom rozmaite restrykcje, a nawet uniemożliwili pielgrzymki do Mekki.” Stwierdził też, że służby egipskiego wywiadu miały rację, kiedy ostatnio opisały Hamas jako „grupę gangsterów”. O poziomie niechęci do Hamasu świadczą też komentarze użytkowników witryny Al Jazeera, zamieszczone pod relacją z pamiętnego wystąpienia Khaleda Meshaala. Redakcja Al Jazeery, która do tej pory dopuszczała do publikacji niemal wyłącznie propalestyńskie wypowiedzi, dziś godzi się na i na takie komentarze, które adresują Hamas jako „bandę troglodytów”, „hipokrytów”, „pozbawionych rozumu” i „szaleńców”.

„Hamas odniósł sukces w ujawnieniu całemu światu czym jest” - pisze czytelnik z Nigerii - „Pokazali, że są bandą pozbawionych rozumu marionetek kontrolowanych z zewnątrz przez maniaków. Skoro dalej mówią o „zwycięstwie,” mimo, że już ponad 800 Palestyńczyków zostało zabitych, to sami pokazują, jak bardzo są obłąkani i pozbawieni rozumu.” Ibrahim z Iranu pyta: „czemu liderzy Hamasu cynicznie wykorzystują cywili i narażają na straty, kiedy sami się ukrywają 500 mil od Gazy albo pod ziemią? Skończcie odpalać te rakiety i miejcie trochę współczucia dla cywili, których narażacie.” Magnai z Mongolii dziwi się „dlaczego Hamas wzywa Arabów do walki z Izraelem? Gdyby Hamas nie wystrzeliwał rakiet na Izrael, to by się nic nie wydarzyło. Dlaczego liderzy Hamasu chowają się w bezpiecznych miejscach i wzywają swoich ludzi do walki do ostatniego człowieka? Skandal. Jeśli chcą, to niech sami umierają. A teraz chcą w swój problem wciągnąć cały arabski świat. Nie wystarczy im krwi niewinnych Palestyńczyków?” Kropkę nad i stawia N. Dias z Arabii Saudyjskiej: „Khaled próbuje zostać kolejnym herosem arabskiego świata, jak kiedyś Saddam Hussein, kiedy powiedział „to jest bitwa, matka wszystkich bitew”. Khaled Meshal może sobie dużo mówić z Syrii, w swoim eleganckim garniturze, kiedy w Gazie umierają niewinni ludzie. Niczego się nie nauczył od Saddama.”

Co myślą w Europie?

Opinia publiczna Zachodu dryfuje w podobnym kierunku, a nawet z podobnych powodów. Strach przed islamizmem spowodował, że zachwiało się tradycyjnie proarabske podejście Europy do konfliktu izraelsko- palestyńskiego. Jak to zauważa Lawrence Wright w rewelacyjnym wykładzie i książce o korzeniach i filozofii Al Kaidy, cichą przyczyną, nie wypowiadaną głośno przez nikogo, jest – zdaniem Wrighta – różna sytuacja muzułmańskiej ludności w USA i Europie. Jego zdaniem Ameryka, z jej tradycją szybkiego wchłaniania kolejnych fal emigracji, chyba jednak prezentuje arabskim Amerykanom jakąś ofertę życia i życiowego awansu; mimo ostracyzmów, jakie ich dotknęły po 9/11 - radykalny islamizm praktycznie nigdy w USA nie zafunkcjonował. Europa z jednej strony proarabska, umożliwiała Arafatowi zakładanie biur na terenie Europy czy nawet organizowała jego ucieczki (francuska marynarka pomogła mu uciec z Tripoli w 1983), ale z drugiej strony swoją sympatię do Arabów zdawała się rezerwować głównie dla tych, co mieszkają poza terenem Europy. Między innymi na tym tle wybuchły zamieszki we Francji, zainicjowane przez arabskich Francuzów w drugim i trzecim pokoleniu, skazanych na życie w gettach, na marginesie francuskiego społeczeństwa. Islam, islamizm, dla ludzi żyjących w poczuciu obcości i odrzucenia, a zarazem nie posiadających żadnych, innych korzeni - stawał się często sposobem na zdobycie jakiejś własnej tożsamości. Także u ludzi wykształconych i także u zadeklarowanych wcześniej ateistów. Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Hiszpania – wszędzie istnieją komórki radykalnego islamizmu, wokół radykalnych przywódców duchowych, ale też na uniwersytetach i w kręgach biznesu. Stąd zdumiewające awantury, połączone z groźbami śmierci, o karykaturę Mahometa w Holandii, albo nieudana próba porwania samolotów w Londynie i wysadzenia ich w powietrze nad Atlantykiem, w wykonaniu ludzi starannie wykształconych i pozornie nie posiadających żadnych powodów do buntu i radykalnych czynów. W tym miejscu godziwie byłoby się zgodzić z Wrightem, który po drobiazgowych badaniach źródeł terroryzmu Al Kaidy formułuje konkluzję, że nie o starcie cywilizacji chodzi, a wykorzenienie i wyobcowanie w obrębie tychże cywilizacji. Wbrew apokaliptycznym wizjom aroganckiego Huttingtona i szalonej Fallaci, ofiarami islamistycznego terroru padło więcej wyznawców islamu, niż chrześcijańskiego Zachodu.

Badania Pew Global Attitudes postaw w konflikcie izraelsko- palestyńskim zdają się świadczyć, że ciche topnienie postaw propalestyńskich dokonuje się w Europie już od pewnego czasu. Ankieta z 2006 wskazywała 38 procent poparcia dla Izraela, co oznacza prawie podwojenie wyniku w ciągu dwóch poprzedzających lat i 10 proc. przewagi nad respondentami wskazującymi poparcie dla Palestyńczyków. W Niemczech sympatię do Izraela wskazało 37 procent respondentów, co oznaczało 13-punktowy wzrost od 2004 roku oraz niemal dwukrotną przewagę nad postawami propalestyńczykami. Karim Bitar z Międzynarodowego Instytutu Stosunków Zagranicznych w Paryżu uważa, że proces ten zaczął się po zamachach na World Trade Center. Francuski intelektualista Dominique Moisi twierdzi wręcz, że europejscy politycy byliby szczęśliwi, gdyby Izrael zniszczył Hamas i na jego miejsce wstawił Fatah, i że widać bardzo wyraźnie, że koncepcja palestyńskiej państwowości właściwie niemal znikła z języka europejskiej polityki na rzecz dyskusji o pomocy humanitarnej i ekonomicznej.

Co myślą w Stanach Zjednoczonych?

Po drugiej stronie Atlantyku odbywa się proces odwrotny. Wraz z wyborem Baraka Obamy pojawiły się dosyć wyraźnie artykułowane nadzieje na ponowne otwarcie negocjacji prowadzących do powstania państwa palestyńskiego. Zbigniew Brzeziński w wywiadzie słynnym w amerykańskiej blogosferze z tego, że zamordował prowadzącego program Joe Scarborough'a stwierdzeniem „You know, you have such a stunningly superficial knowledge of what went on that it's almost embarrassing to listen to you” (na skutek czego jego córka Mika, współredaktorka programu, usiłowała schować się pod stół), przypomniał o przerwanych negocjacjach w Tuba. Zwrot nastrojów dotyczy także amerykańskich Żydów – jak to określają izraelscy publicyści, powoli wyczerpuje się ładunek „naiwnego patriotyzmu”. Możnaby więc zaryzykować stwierdzenie, że obie strony konfliktu palestyńsko – izraelskiego mogą mieć własne powody, by się obawiać długotrwałych trendów i zmian w opiniach publicznych, obie też mogą w tych zmianach dostrzec własne powody do satysfakcji. Robert Marquand z The Christian Science Monitor sugeruje, że obserwujemy zbliżanie się stanowisk po obu stronach Atlantyku. Jeśli tak jest, byłaby to bardzo dobra nowina dla procesu pokojowego, jako że zbliżanie stanowisk ma zawsze pozytywny wpływ na negocjacje. Byłaby to także bardzo dobra nowina dla obu bezpośrednich stron tego konfliktu, gdyż – choć się nazywa konfliktem izraelsko – palestyńskim, ani chwilę takim nie był. To konflikt bliskowschodni, który swoim zasięgiem – i ewentualnymi konsekwencjami – obejmuje miliony ludzi żyjących na obszarze wielu państw Bliskiego Wschodu, i dlatego nigdy nie mógł – i nigdy nie będzie rozwiązany bez mocnego udziału społeczności międzynarodowej. Innymi słowy, pokoju na Bliskim Wschodzie nie będzie, póki społeczność międzynarodowa nie porozumie się co do tego, co o nim myśleć.

Źródła:
Real Face of Hamas, the Murderer Of Palestinians, YouTube video, uploaded 4 sty 2009
Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz, Hamas, Fatah, palestyński miraż i wojna, Planeta Terra, 5 styczeń 2009

Khaled Abu Toameh, Iran warns Hamas not to accept Egyptian truce proposal, The Jerusalem Post, Jan 12, 2009

Robert Marquand, Israel finds more sympathy in Europe, The Christian Science Monitor, 08.01.2009

Khaled Abu Toameh, From house arrests to executions - Hamas moves against Fatah 'collaborators' in Gaza. The Jerusalem Post, Jan 4, 2009

Mark Finkelstein, Zbig Brzezinski to Scarborough: 'So Stunningly Superficial, It's Almost Embarrassing To Listen To You', News Busters, 30 gru 2008

Hamas: Gaza war ends peace process, AlJazeera,

Meshaal Intervenes to Stop Hamas-Gaza from Succumbing to a Ceasefire, DEBKAfile Special Analysis, January 10, 2009

środa, 7 stycznia 2009

Kolejne wojenne wpadki agencji Reuters

Bogumiła Tyszkiewicz


Wojny są wystarczająco okropne, by dla ich opisania nie były potrzebne żadne szczególne wysiłki zmierzające do ich podkoloryzowania. Ale jedna z największych na świecie agencji ponownie ma kłopoty z wiarygodnością tego, co oferuje opinii publicznej. W czasie konfliktu Izraela z Hezbollahem w południowym Libanie w 2006 roku blogerzy wykryli i udowodnili, że niektóre fotografie tej agencji są retuszowane popularnym programem Photoshop. Wybuchł skandal i w efekcie kierownictwo tej agencji zostało zmuszone do wydania komunikatu potwierdzającego informację o fałszowaniu zdjęć oraz o wyrzuceniu z pracy odpowiedzialnego za to fotoreportera, Adnana Hajj (eng. ) Również i tym razem informacje podawane przez Reuters są co najmniej wątpliwej jakości.

Blogerzy zauważyli, że przynajmniej w czterech przypadkach treść agencyjnych zdjęć nie odpowiada zamieszczonym pod spodem opisom. Zdjęcia przedstawiają samoloty i helikoptery wyrzucające flary. Flary nie służą atakowaniu celów naziemnych, mają zadanie defensywne, zmylenie ewentualnych pocisków ziemia-powietrze; są wyrzucane niekoniecznie w trakcie walki czy atakowania jakichkolwiek celów, lecz po prostu w trakcie przelotu nad wrogim terytorium. Libańska lekcja, kiedy się okazało, że Hezbollah posiada pociski ziemia- powietrzne, spowodowała, że tym razem dosyć dużo flar szybowało nad Gazą, rzeczywiście stwarzając okazję do malowniczych zdjęć. Ale podpisy pod zdjęciami sugerują, że to obraz lotnictwa izraelskiego w trakcie bombardowania lub sekundy później. Człowiek nie zorientowany w technice militarnej patrząc na zdjęcia i czytając podpisy może odnieść wrażenie, że widzi izraelskie lotnictwo zaraz po wykonaniu nalotu, oraz bomby, które właśnie lecą na ziemię.

Zdjęcie nr 1: samolot F16 wyrzucający pojedynczą flarę.



Podpis agencji Reuters: "Izraelski samolot f-16 przelatuje nad północną strefą Gazy po użyciu systemu broni 3 stycznia 2009. W sobotę siły izraelskie bombardowały Gazę z powietrza i morza, a zdesperowani mieszkańcy palestyńskiej enklawy szukali schronienia w domach, w miarę, jak ofensywa rozwijała się w następny tydzień [walk]".



Zdjęcie nr 2: Helikopter AH-64, pojedyncza flara



Podpis agencji Reuters: "Izraelski "gunship" Apache leci nad północną strefą Gazy po wystrzeleniu systemu broni 4 stycznia 2009. Izraelscy żołnierze i palestyńska milicja walczyły w niedzielę w Gazie, po tym, jak izraelskie oddziały i czołgi rozpoczęły inwazję nadmorskiej enklawy, w najbardziej poważnych walkach w konflikcie od dekad".



Zdjęcie nr 3: Helikopter AH-64, trzy flary



Opis agencji Reuters: "Izraelski helikopter Apacz leci nad północną strefą Gazy po wystrzeleniu systemu broni 4 stycznia 2009. Izraelskie czołgi i piechota walczyła z bojownikami Hamasu w strefie Gazy w niedzielę, w lądowej ofensywie rozpoczętej po ośmiu dniach śmiercionośnych ataków z powietrza, które nie zapobiegły atakom rakietowym grupy islamistycznej na Izrael".



Zdjęcie nr 4: Helikopter AH64 odpalił wiele flar



Podpis agencji Reuters: "Izraelski "gunship" Apacz leci nad północną strefą Gazy po wystrzeleniu systemu broni 4 stycznia 2009. Izraelscy żołnierze i palestyńska milicja walczyła w niedzielę na przedmieściach miasta Gazy po tym, jak izraelskie oddziały i czołgi rozpoczęły inwazję na nadmorską enklawę w najcięższych od dziesięcioleci walkach tego konfliktu"



Blogerzy zwracają uwagę na to, że termin "wystrzeliwanie systemu broni" lub "wystrzeliwanie (odpalanie) z systemu broni" ("firing a weapons system ") brzmi, jakby autor tych podpisów w ogóle nie mówił po angielsku - ani w ogóle żadnym ludzkim językiem - gdyż "systemami" się nie strzela, ani z "systemów" się nie strzela, nawet jeśli to "systemy broni"... - i zastanawiają się, po co Reuters to robi. Może agencja ma redaktorów technicznie niekompetentnych, może ma taki styl, że nie przywiązuje wagi do precyzyjności informacji, może uprawia jakąś propagandę, a może jej fotoreporterom nie chciało się sterczeć z aparatem wycelowanym w niebo w oczekiwaniu na realne obrazy realnych bombardowań? Niemniej nawet gdyby przyjąć najbardziej spiskową teorię, że agencją Reuters zarządzają sami miłośnicy organizacji terrorystycznych i antyizraelskiej propagandy, to konia z rzędem temu, kto wyjaśni, jakie korzyści miałaby odnieść agencja Reuters, przeciwnicy Izraela i terroryści z reklamowania zdjęć, w których obraz się kłóci z tekstowym przekazem, skoro obrazów realnych bombardowań nie brakuje? W tym samym czasie Ariel Schalit z AP potrafił fotografować i prawidłowo opisywać, co widzi, odróżniając flary od bomb, a jedne i drugie od "systemów".

UPDATE: Pewien człowiek na S24 który rozumie tego typu zdjęcia poprawił mnie, że to co służy do zmylania pocisków ziemia powietrze nazywa się "wabik termiczny" a "flara" to coś służące do oświetlania ziemi nocą.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Hamas, Fatah, palestyński miraż i wojna.

Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz

Wystarczy kilka godzin, by świecka epoka Gazy minęła bez śladu … dziś kończy się herezja. Dzisiaj walka toczy się między Islamem a niewiernymi i zakończy się zwycięstwem wiary. [Po swoim zwycięstwie] Hamas otworzy ramiona dla [członków] sił bezpieczeństwa, aby powrócili do wiary, gdyż Islam jest szczodry dla niewiernych [którzy się nawrócą]. My dzierżymy prawdę, a oni [reprezentują] fałsz…. jakże byśmy mogli nie walczyć przeciwko tym, którzy zbezczeszczają świętość Allacha, zabijają kleryków i wyprzedają palestyńską sprawę, tym, co bluźnili w domach modlitwy, palili meczety, egzemplarze Koranu i pomoce edukacyjne [do nauczania Islamu], a także zabijali bojowników islamskich? Będziemy prowadzić dialog z tymi [ludźmi] tylko przez celowniki naszej broni” - Kto to powiedział, kiedy i o kim?

Słowa te padły w trakcie zbrojnego przejmowania kontroli nad strefą Gazy, w czerwcu 2007 roku. Wypowiedział je zabity ostatnio w ataku izraelskim na Gazę szejk Nizer Rayan, który często – także w polskiej prasie - bywał opisywany jako “profesor prawa islamskiego” i “uczony”. Niewiernymi, którym obiecywał dialog za pomocą celowników, byli Palestyńczycy z Fatah, a raczej ogólnie, Palestyńczycy opowiadający się za świeckim państwem.

Przemoc wobec Palestyńczyków jest głęboko wpisana w historię Hamasu. Po swoim uformowaniu w 1987 jako zbrojne ramię zdelegalizowanego później stowarzyszenia al-Mudżammat ul-Islami Hamas zajmował się głównie zwalczaniem bardziej pokojowo nastawionych Palestyńczyków, których uznał za przeszkodę w przyszłym dżihadzie przeciwko Izraelowi. Od pobić do tortur i morderstw, rozmaite źródła podają rozmaite szacunki, ale najczęściej powtarza się, że w czasie pierwszej intifady zamachowcy z Hamasu zabili co najmniej kilkudziesięciu Palestyńczyków. Proklamując prymat szariatu nad prawem cywilnym Hamas stosuje chłostę, a czasem zabójstwo za zdradę (także małżeńską), pijaństwo, narkotyki, a także “niemoralne prowadzenie się”. Torturuje nie tylko wrogów, ale i swoich, niewystarczająco posłusznych. Mosab Hassan Yousef, syn jednego z prominentnych liderów Hamasu szejka Hassan Yousef, nie tylko, że tą informację potwierdza, ale twierdzi też, że na własne oczy widział, jak liderzy Hamasu osobiście torturowali członków tej organizacji.

Hamas przejął kontrolę nad Gazą za pomocą około 10 tysięcy bojówkarzy, w tym około 6 tysięcy policjantów z uformowanych przez rząd Hamasu Policyjnych Sił Wykonawczych oraz około 4 tysięcy uzbrojonych członków Brygad Izz al-Din al-Qassam. Siły Hamasu były dobrze wytrenowane w toku niemal dwuletnich szkoleń, zorganizowane w quasi-militarne formacje i znakomicie wyposażone w broń, w tym karabiny snajperskie, wyposażenie noktowizyjne, granatniki, moździerze, środki komunikacji i niezliczoną ilość amunicji. Po drugiej stronie Fatah, lojaliści Abbasa i tamtejsze narodowe siły bezpieczeństwa liczyły razem 60 tysięcy ludzi, ale większość z nich nigdy nie przeszła wojskowego treningu, byli słabo uzbrojeni, głównie w lekką broń i mieli tylko nieznaczne zapasy amunicji. Praktycznie można tą sytuację opisać jako wystąpienie jednostek elitarnych przeciwko cywilom. Dzięki fatwom, edyktom religijnym, które zdefiniowały Fatah jako heretyków i zdrajców, zabijanie Palestyńczyków przez Palestyńczyków stało się możliwe: Hamas traktuje Fatah jako “mortadin”, czyli tych, którzy opuścili Drogę Islamu po śmierci proroka Mahometa. Następca Mahometa kalif Abu Bakr wydał edykt, który nie tylko pozwala, ale wręcz zachęca do zabijania “mortadin”. I to właśnie zapowiadał swoim ziomkom uczony profesor Nizer Rayan. To samo zapowiada statut Hamasu: śmierć Izraelowi, z powołaniem się na Koran i “Protokoły mędrców Syjonu” oraz śmierć mortadin, gdyż Palestyna, która ma powstać w miejsce startego z mapy Izraela, ma być państwem islamskim, w którym obowiązuje szariat.



Pełzająca wojna domowa

Dziennikarze opisujący stan rzeczy wewnątrz Autonomii Palestyńskiej używają oględnych określeń: “konflikt”, “napięcia”, “starcia”, ale w rzeczywistości to długotrwała, pełzająca wojna domowa, która niekiedy wybucha gorętszym płomieniem, i w której rannych nie liczy nikt, a liczba zabitych jest co najmniej dwukrotnie wyższa, niż od początku nalotów izraelskich na cele Hamasu w Gazie do chwili obecnej. Szóstego czerwca 2007 roku agencja Reuters podała, że od zwycięskich dla Hamasu wyborów w styczniu 2006 w wyniku walk wewnętrznych zabito 616 Palestyńczyków. Roczny raport Palestyńskiej Niezależnej Komisji Praw Obywatelskich z siedzibą w Ramallah za rok 2006 podaje, że w walkach frakcyjnych zabito 345 Palestyńczyków, a w pierwszych pięciu miesiącach 2007 kolejnych 271. Raport za 2007 tejże komisji, przemianowanej tymczasem na Niezależną Komisję Praw Człowieka, już prawie w całości poświęcony jest dramatycznym konsekwencjom konfliktu Hamas – Fatah. Jego autorzy oceniają, że był to najgorszy rok z dotychczasowych dziejów Autonomii Palestyńskiej. Zapewne w raporcie o roku 2008 napiszą, że jednak może być jeszcze gorzej.

Żadna ze stron tego konfliktu nie ma czystych rąk, nie tylko Hamas, ale i Fatah ma swoją niechlubną historię, ale wydaje się, że podejście do procesu pokojowego, a przede wszystkim wizja przyszłego państwa palestyńskiego dzielą ich naprawdę. Niemniej do animozji politycznych między Hamasem i Fatahem systematycznie dopisywano zwyczajne rachunki krzywd i wołania o pomstę. Dobrym przykładem takich cyklicznych, wzajemnych rewanżów i przemocy, charakteryzujących pierwszą połowę 2007 roku, są wydarzenia z drugiej połowy stycznia w obozie dla uchodźców w Jabalya, kiedy to eksplodująca na poboczu drogi bomba poraniła siedmiu członków przejeżdżającego tamtędy Hamasu. W odwecie już kilka godzin później Hamas odpalił rakiety na dom Nabila Jarjir z Fatah. Kiedy rannego mężczyznę sąsiedzi wieźli do szpitala, rajderzy Hamasu zatrzymali ich auto i zabili Jarjira strzałem w głowę. I znowu, nim upłynęła godzina, pojawiło się oświadczenie “Ci, co zabili Jarjija, zostaną ukarani”..

Ale najgorsze wydarzyło się w połowie roku i później. 15 maja rozpoczęła się pierwsza tura tego, co się dzieje teraz: na ponad 200 rakiet wystrzelonych z terenu Gazy Izrael odpowiedział atakiem z powietrza. Wcześniej Hamas przeszmuglował do Gazy ogromną ilość broni, w tym ręcznej, która miała być użyta przeciwko Izraelowi, ale spora jej część została użyta przeciwko Palestyńczykom. W ciągu tylko 4 dni najgorętszych walk w czerwcu 2007 roku zginęło co najmniej 116 osób, a 550 zostało rannych. W listopadzie 2007 roku ustawieni na dachach domów, uzbrojeni w broń maszynową bojówkarze Hamasu otworzyli ogień do 200-tysięcznego tłumu przybyłego na zorganizowany przez Fatah miting upamiętniający trzecią rocznicę śmierci Arafata. Zabito co najmniej 6 osób, raniono ponad 80, a jakaś liczba osób została stratowana w trakcie panicznej ucieczki. W sierpniu 2008 w obozie uchodźców Sadżaija policjanci Hamasu otoczyli zabudowania klanu rodzinnego Heles, sympatyzującego z Fatahem. W wyniku starcia zginęły 4 osoby, a co najmniej 30 osób cywilnych, w tym dzieci, zostało ranne lub ciężko ranne. 1 stycznia 2008 rozpoczął się od ośmiu osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem; lista ofiar starć wewnątrzpalestyńskich wydłużała się stale aż do wybuchu obecnej wojny w Gazie i nawet wtedy nie została zamknięta.



Rok 2007 – najgorszy w historii Autonomii Palestyńskiej

Do 345 Palestyńczyków zabitych w walkach frakcyjnych w 2006 roku, kolejny doroczny raport Palestyńskiej Komisji Praw Człowieka dodaje kolejnych 585 zabitych w roku 2007, w tym 346 bezpośrednio w trakcie walk frakcyjnych, co razem daje 691 osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem tylko w ciągu dwóch lat - z czego niemal wszyscy zostali zabici na terenie Gazy, a aż 190 w czerwcu 2007, a ponad 900 ogółem. W liczbie dotyczącej 2007 roku 529 osób zostało zabitych od kul lub środków wybuchowych, Wśród zabitych było 87 dzieci i 45 kobiet, w tym 18 kobiet zabitych w tak zwanych “honorowych zbrodniach” (zabójstwo kobiety w przekonaniu, że naruszyła honor rodziny, dobre obyczaje, etc). Raport podaje kolejnych 41 przypadków śmierci z powodu “niedostępności zasobów bezpieczeństwa publicznego” co prawdopodobnie oznacza brak pomocy medycznej dla osób rannych lub chorych oraz kolejnych 11 “zaginięć obywateli z nieznanych przyczyn”. Kolejnych 5 stwierdzonych przypadków śmierci miało miejsce w instytucjach bezpieczeństwa na terenie Gazy i West Banku, w tym 2 przypadki śmierci z wysokim prawdopodobieństwem w wyniku tortur i okrutnego traktowania na terenie Gazy. Komisja otrzymała ogółem 491 zażaleń na naruszenie prawa obywateli do fizycznego bezpieczeństwa, najczęściej na okrutne traktowanie czy tortury w trakcie zatrzymania lub śledztwa, co jest najwyższą liczbą tego rodzaju zażaleń od 1996 roku.

Nieznana jest liczba rannych w tym czasie oraz trwale okaleczonych. Walki toczono za pomocą każdej dostępnej broni, z zamachami bombowymi włącznie, przez obie strony konfliktu. Przede wszystkim w czerwcu 2007 “popełniano bardzo poważne naruszenia praw człowieka, szczególnie przeciwko prawu do życia i fizycznego bezpieczeństwa, prawa rannych i chorych do ochrony i opieki medycznej oraz prawa do wolności osobistej” – podaje Raport na stronie 50 - “Miały także miejsce zabójstwa pozasądowe, traktowano ludność cywilną jako cele i używano ją jako żywych tarcz, a w trakcie operacji zbrojnych używano cywilnych konstrukcji, takich jak domy mieszkalne.” Raport nie podaje ilości tego rodzaju incydentów, ale musiało ich być wystarczająco wiele, by w jednym z zaleceń dla władz palestyńskich znalazło się i takie: “Rozwinąć specjalne standardy co do otwierania ognia przez członków rozmaitych sił bezpieczeństwa w celu zwalczania intensywnego używania siły w odniesieniu do cywili”. Szczególnie przed przejęciem władzy przez Hamas, o wypadki śmierci w wyniku starć zbrojnych można oskarżać obie strony, do pewnego stopnia również i później, choć stroną kontrolującą sytuację jest niewątpliwie Hamas.

Oprócz zabójstw miały też miejsce przypadki terroru psychicznego, ograniczanie praw i wolności obywatelskich. W tym względzie sytuacja pogorszyła się na obu terytoriach palestyńskich, choć dużo poważniej na terenie Gazy. Rząd Hamasu zakazał członkom Fatah noszenia broni w miejscach publicznych. We wrześniu w miejsce dotychczasowej Najwyższej Rady Sądownictwa powołał Najwyższą Radę Sprawiedliwości w Strefie Gazy, co w ograniczyło jurysdykcję sądownictwa Autonomii tylko do West Bank. Wymieniano też istniejące kadry wymiaru sprawiedliwości, szczególnie na najwyższych stanowiskach, przez co, oraz ze względu na zamachy, w drugiej połowie roku sądy Gazy i jej prokuratury w ogóle przestały działać, a los osób zatrzymywanych poważnie się pogorszył: często aresztowań dokonywały instytucje, które w ogóle nie mają uprawnień, wielu zatrzymanym nie podawano powodów zatrzymania, wielu stawiano fałszywe zarzuty kryminalne, wielu uniemożliwiano komunikacje ze światem zewnętrznym, w tym rodzinom i adwokatom. Osoby przetrzymywano nie tylko w przeznaczonych do tego celu aresztach i więzieniach, ale w rozmaitych pomieszczeniach służb bezpieczeństwa i militarnych. Dokładna liczba tych miejsc nie jest znana. Przeszukiwano osoby i pomieszczenia, w tym pomieszczenia mieszkalne, bez nakazu lub przez instytucje do tego nie przewidziane.

W 2007 roku palestyńskich dziennikarzy zatrzymywano, bito, napadano, a nawet zabijano. Media były używane do szerzenia nieprawdy lub szkalowania osób publicznych. Instytucje akademickie, kafejki internetowe, sklepy sprzedające kasety video i CD były wysadzane w powietrze. Ogromna ilość takich incydentów spowodowała, że organizacja Reporterzy bez Granic umieściła Autonomię Palestyńską (Gaza i West Bank, jako całość) na 158 miejscu wśród 169 krajów indeksu mierzącego poziom wolności prasy i wolności słowa.

Nagminnie naruszano też prawo do wolności zrzeszania się i zgromadzeń: atakowano pokojowe zgromadzenia i przemarsze, wesela, stowarzyszenia, organizacje społeczeństwa obywatelskiego, związki zawodowe i biura partii politycznych. Popełniano przestępstwa przeciwko wolności wyznania, atakując meczety, kościoły chrześcijańskie i miejsca modłów innych wyznań. Znacząca liczba obrońców praw człowieka, tak osób indywidualnych, jak i organizacji (w tym także autorzy omawianego tu raportu), została poddana intensywnym prześladowaniom: grożono im bronią, konfiskowano sprzęt, dokumenty, a nawet karty identyfikacyjne, fabrykowano przeciwko nim rozmaite oskarżenia, zakazywano wstępu do ośrodków zatrzymań lub grożono, że już z nich nie wyjdą, organizowano przeciwko nim kampanie publiczne i snuto podejrzenia.



W trakcie wojny z Izraelem

Palestyńczycy przywitali dzień 1 stycznia 2008 roku śmiercią ośmiu osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem, a 1 stycznia 2009 roku zabitymi i rannymi w wyniku izraelskiej akcji wojskowej. Ale to wcale nie znaczy, że walki wewnętrzne ustały, przeciwnie - od początku operacji wojskowej Izraela milicja Hamasu nasiliła prześladowania członków Fatah, którzy podają, że co najmniej 75 członków tej organizacji zostało postrzelonych w nogi, podczas gdy innym połamano ręce. Strzał w nogi był specjalnością Hamasu już w trakcie zdobywania władzy w Gazie: przestrzeliwano kolana bronią przystawioną do nogi pod specjalnym kątem, aby mieć pewność, że ofiara już nigdy nie będzie chodzić. Tak został potraktowany np. Wisam Abu Jalhoum z obozu Jabalya, który nieostrożnie wyraził zadowolenie z ataków powietrznych Izraela na cele Hamasu.


Fahmi Za'arir, rzecznik Fatah z West Banku, oskarżył Hamas o wykonanie egzekucji na nieznanej liczbie więźniów z Fatah oraz o zastrzeleniu na ulicy co najmniej dwóch członków Fatah przez milicję Hamasu, zaraz po wypuszczeniu ich z więzienia. Zabici nazywali się Nasser Muhana i Saher al-Silawi. Członkowie Fatah, którzy poszli na ich pogrzeb, zostali w konsekwencji mocno pobici przez hamasowską milicję, oskarżającą ich o kolaborację z Izraelem. Potwierdza się również informacja o zabijaniu więźniów. Źródła zbliżone do Hamasu podały w ten weekend, że wykonano egzekucje na co najmniej 35 Palestyńczykach przetrzymywanych w rozmaitych instalacjach wojskowych Hamasu, zatrzymanych na podstawie podejrzeń, że mogą kolaborować z Izraelem. Źródła te cytowały liderów Hamasu mówiących, że decyzja o zabiciu podejrzanych o współpracę z Izraelem zapadła z powodu obaw, że Izrael może spróbować ich uwolnić podczas ofensywy lądowej, i że na co najmniej połowie z nich wyrok wykonywali krewni milicjantów Hamasu zabitych w atakach powietrznych Izraela na skutek informacji przekazywanych Izraelowi przez “kolaborantów”.

Przedstawiciel Hamasu z miasta Gazy oświadczył, że istotnie siły bezpieczeństwa podjęły “szeroko zakrojoną akcję prewencyjną, zmierzającą do uniemożliwienia Fatahowi siania anarchii i chaosu” oraz potwierdził, że wielu członków Fatah zostało postrzelonych w nogi, “by mieć pewność, że nie pomogą Izraelowi”. Dodał, że wg. informacji docierających do jego rządu, prezydent Mahmoud Abbas instruuje swoich lojalistów, aby podjęli działania przeciwko Hamasowi: “Zabijemy ich wszystkich jeśli spróbują pomóc Izraelowi obalić nasz rząd. Publicznie powiesimy Mahmouda Abbasa i [byłego szefa bezpieczeństwa Fatah] Muhammada Dahlana jeśli spróbują wjechać do Gazy na izraelskich czołgach”. Według Hamasu Fatah jest winien podwójnie: zdradzili religię, a teraz zdradzają Gazę. Oficjele i sympatycy Hamasu publicznie oskarżają już nie pojedyńcze osoby, a Fatah jako całość, o spiskowanie z Izraelem, włącznie z koncepcją, że atak izraelski został cichcem uzgodniony przez Izrael i władze z West Banku, a jego celem jest przywrócenie władzy Abbasa nad Gazą.

W ramach akcji prewencyjnej na kilkudziesięciu kolejnych członków Fatah nałożono areszt domowy z obawy, że mogą wykorzystać sytuację dla odzyskania kontroli w Gazie. Decyzja o areszcie domowym została wydana przez wzbudzający największy strach “Aparat Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. Ogólna liczba Palestyńczyków zabitych, ranionych i okaleczonych w wyniku “działań prewencyjnych” nie jest znana i prawdopodobnie już nigdy nie zostanie poznana, gdyż z dużym prawdopodobieństwem można spodziewać się, że ofiary te zostaną dopisane na konto Izraela.

W czasie, gdy Hamas aresztuje członków Fatah, policja West Banku pozwala na demonstracje solidarności z Palestyńczykami z Gazy, ale aresztuje natychmiast wszystkich próbujących rozwijać białozielone flagi Hamasu lub wznosić okrzyki popierające Hamas. “Fragmentaryzacja ruchu palestyńskiego naprawdę frustruje populację” – mówi Qais Abdul Karim z West Banku, członek Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, który nie należy ani do Fatah, ani Hamasu - “Nie ma jedności w ruchu narodowym i nie ma jedności na ulicy. Te ataki [izraelskie] tylko pogłębiły podziały. A powinno być odwrotnie.” Być może to owa frustracja jest powodem, że palestyńskie protesty poza strefą Gazy były słabsze, niż się spodziewali analitycy.

Państwo palestyńskie nigdy nie było tak wielkim mirażem, jak teraz. I to nie dlatego, a przynajmniej nie tylko z powodu Izraela…


źródła:

The Status of Human Rights in Palestine, 2007. 13‘th Annual Report, Niezależna Komisja Praw Człowieka, Ramallah, 2008.

Ronny Shaked, Gaza clashes are over values, way of life and future Palestinian identity, YnetNews, 02. kwiecień 2007

Palestinian Public Opinion Poll No (30), Palestinian Center for Policy and Survey Research (PSR), 3-5 grudzień 2008

Khaled Abu Toameh, Palestinian Affairs: Touted as traitors, The Jerusalem Post, 1 styczeń 2009

Son of Hamas Leader Gives Glimpse Into Terror Organization, Fox News, 3 styczeń 2009

Khaled Abu Toameh, Hamas moves on Fatah 'collaborators, The Jerusalem Post, 4 styczeń 2009

Griff Witte, Fatah, Hamas division widens, The Pittsburgh Post Gazette, 4 styczeń 2009

Muslims Against Sharia. Islamic Reform Movement - blog