sobota, 28 marca 2009

Rozpaczliwa agonia lewicy

Józef Pinior

Z polskiej polityki znikają ostatnie już ślady lewicowych idei


Książka Bernarda-Henri Lévy’ego "Ce grand cadavre à la renverse" rozpoczyna się od opisu rozmowy telefonicznej, którą Nicolas Sarkozy przeprowadził z francuskim intelektualistą przed zakończeniem kampanii prezydenckiej we Francji. Przyszły prezydent zadzwonił do Lévy’ego, prosząc, by, podobnie jak André Glucksmann, wyraził on poparcie dla jego kandydatury. Ku zdziwieniu Sarkozy’ego, mimo podobieństwa poglądów, a nawet bliskich stosunków, jakie ich łączyły, Lévy odmówił. Jego zdaniem bowiem - jak tłumaczy na dalszych stronach książki - nie wolno rezygnować z odrębności lewicy ani pozwalać na jej rozpłynięcie się w ogólnie centrowej platformie politycznej.

Choć książka Lévy’ego stanowi krytykę postmodernizmu i triumfującej bezideowości w polityce francuskiej, zaproponowana w niej diagnoza świetnie przystaje do polityki światowej - w tym również polskiej. Po 1989 roku intelektualiści wskazywali na wyczerpywanie się XX-wiecznych sporów ideologicznych. Podkreślano trwałość konsensusu liberalno-demokratycznego, liberalizację gospodarki i polityki. Miało to szczególne znaczenie dla Europy Środkowo-Wschodniej. Powstające tam partie polityczne odwracały się od walki o idee. Proces ten w sposób bardzo podobny przebiegał we wszystkich krajach byłego bloku wschodniego, jednak szczególną siłę osiągnął właśnie w Polsce, stając się jedną z głównych przyczyn upadku naszej polityki.

Szczególną bezbronność na tym polu - i tu znów analizy zawarte w książce Lévy’ego okazują się uniwersalne i dalekowzroczne - prezentowała i prezentuje nadal polska lewica. Widać to na przykład w zbyt daleko idących kompromisach, jakie zawiera z innymi opcjami politycznymi. Platforma Obywatelska postępuje z lewicą podobnie jak Nicolas Sarkozy we Francji. Nawet silne postaci polskiej lewicy - jak Danuta Hübner czy Włodzimierz Cimoszewicz - wchodzą bardzo często w takie układy. Z punktu widzenia działania politycznego nie ma w tym nic niewłaściwego. Problemem jest jednak to, że ludzie lewicy nie odróżniają współpracy (na przykład przy przegłosowywaniu ustaw) od rezygnacji z własnych projektów ideowych.

I właśnie to, że polska lewica do dziś nie podjęła walki o stworzenie odrębnych idei, o ponowne wprowadzenie do publicznego dyskursu tradycji politycznej oraz wydarzeń historycznych, które tworzą jej tożsamość i odróżniają ją od prawicy populistycznej, jest jej największym problemem. Choć często zdajemy się o tym zapominać, lewicowe idee mogą być bardzo wyraziste, również w Polsce. Po pierwsze, naszą lewicę zawsze odróżniała od prawicy koncepcja narodu politycznego. Od końca XIX wieku lewicowcy przeciwstawiali się definiowaniu polskości w kategoriach etnicznych i religijnych, podkreślając polityczny i obywatelski charakter społeczeństwa. Po drugie, choć lewica w Polsce utożsamia się z rozpoczętą w 1989 roku demokratyczną transformacją, budową instytucji liberalnych oraz rządów prawa, osią budowania jej tożsamości w obecnej chwili powinna stać się krytyka szokowej terapii gospodarczej, jaką zastosowano w naszym kraju po przełomie.

Postpolityka i postkomunizm

Powody kryzysu lewicy polskiej mają trojaki charakter. Po pierwsze, jak wskazywałem wyżej, kryzys ten powiązany jest ze znacznie rozleglejszą polityczną zapaścią. Choć zwykle traktujemy teorię Francisa Fukuyamy o końcu historii z pobłażaniem, trudno nie przyznać amerykańskiemu filozofowi racji w tym, że wielki spór ideologiczny między lewicą a prawicą heglowską wyczerpał się u końca XX wieku. "Końcem historii", w heglowskim rozumieniu tego słowa, jest pojawienie się postpolityki, niedysponującej żadnymi ideami. To właśnie z tego kryzysu wynika fakt, że "Solidarność" nie potrafiła stworzyć żadnej silnej lewicowej partii politycznej po 1989 roku.

Po drugie, z racji niemocy, jaką wykazała lewica solidarnościowa, opisywany tu kryzys wiąże się również z tym, że monopol na politykę socjaldemokratyczną znalazł się w rękach lewicy o PZPR-owskim rodowodzie. Należy pamiętać, że podstawowym punktem odniesienia dla świadomości lewicowej w Polsce jest ciągle Radom. Moje pokolenie, czyli generacja "Solidarności", w wieku 21 lat po wydarzeniach w Radomiu, stanęło przed następującym wyborem, który zadecydował o kształcie jego życia: albo idziesz do organizacji, takiej jak ZMP czy PZPR, albo w kierunku KOR - czyli wybierasz opozycję. Albo urządzasz sobie wygodne życie, albo podążasz za swoimi ideami. Lewica wywodząca się z PZPR od samego początku pozbawiona była fundamentu ideowego i nie miała powodów, by cokolwiek w tym aspekcie zmieniać. To spowodowało, że kryzysy polityczne w postaci korupcji, kompromitacji działaczy, a wreszcie całego ruchu lewicowego, przyniosły z sobą prawdziwą anihilację lewicy.

Po trzecie, gdybyśmy winą za kryzys lewicy w Polsce chcieli obarczać tylko postkomunistów i globalny kryzys, byłoby to - niestety - zbyt daleko idące uproszczenie. Właściwe, i być może najważniejsze pytanie brzmi: co się stało ze społeczeństwem? Nie jest prawdą, że społeczeństwo polskie nigdy nie miało do wyboru lewicy innej niż postpezetpeerowska. Była przecież próba odbudowania PPS przez młodą inteligencję, powstała Unia Pracy, Partia Zielonych, były też inne propozycje. To, że społeczeństwo nie chciało na nie głosować, a ostatecznie doprowadziło do sytuacji, w której hasła sprawiedliwości społecznej używa PiS, świadczy o ogromnym wewnętrznym kryzysie jego samego, o obecnych w nim skłonnościach populistycznych, a nawet autorytarnych.

Odpowiedzialność za tę sytuację ponosi również mój macierzysty związek zawodowy. W momencie swego powstania "Solidarność" (a wcześniej opozycja przedsolidarnościowa) reprezentowała ogromny potencjał emancypacyjny. Już w 1980 roku stworzono bardzo oryginalny program samorządnej Rzeczypospolitej, łączący wolny rynek, samorząd i plan, stawiający na emancypację i wejście Polski na dobrych warunkach w obręb gospodarki kapitalistycznej. Ta emancypacja została później osłabiona represjami, które spadły na ruch robotniczy w stanie wojennym. Jednak przełomowi 1989 roku powinna była towarzyszyć już pewna refleksja, dotycząca naszego wejścia na światowy rynek. Prywatyzacja nie musiała oznaczać, że koniecznie trzeba sprzedać na tym rynku wszystkie gazety, wszystkie media i wszystkie zakłady pracy. Przestawienie Polski na gospodarkę kapitalistyczną nie musiało być tożsame z wprowadzeniem planu Balcerowicza. Nie wolno było bezkrytycznie aprobować przyjęcia przez parlament kontraktowy między Wigilią a sylwestrem 1989 roku programu gospodarczego, który spowodował falę bezrobocia, zaszczepiając tysiącom ludzi poczucie poniżenia i krzywdy. Po stronie "Solidarności" nie pojawiła się jednak wówczas jakakolwiek samokrytyczna refleksja dotycząca tego procesu.

Lata po 1989 roku to również bez wątpienia druzgocąca klęska polskiego ruchu pracowniczego, który nie potrafił stanąć na własnych nogach i oprzeć się na własnych wartościach - czy to socjaldemokratycznych, czy lewicowo-chadeckich. Ironią historii jest to, że "Solidarność", która do dziś jest na całym świecie symbolem wyzwolenia, nie ukonstytuowała się jako samodzielny podmiot polityczny. Kompletny rozkład intelektualny i duchowy środowiska "Solidarności" doprowadził w istocie do tego, że Związek nie ma żadnego pomysłu na nowoczesność. Po 1989 roku można było pokusić się o sformowanie partii pracowniczej, jak to się stało na początku XX wieku w Wielkiej Brytanii, czy w 1980 roku, w momencie demokratyzacji, w Brazylii (Partia Pracowników). Dziś brazylijski model prezydenta Luli da Silvy przedstawia się w najpoważniejszych światowych gazetach jako wzorzec tego, co należy robić w warunkach kryzysu globalnego. W Polsce niestety nikt tego rodzaju działań nie podjął.

W sytuacji, gdy kryzys finansowy wymaga poważnej ogólnospołecznej dyskusji, "Solidarność" pozostaje właściwie nieobecna - co najwyżej spełnia rolę marnej przybudówki Prawa i Sprawiedliwości. Potencjał emancypacyjny został roztrwoniony przez populistów.

Ksiądz Jerzy i Ojciec Dyrektor

Niestety, nie tylko "Solidarność", ale i Kościół rzymskokatolicki, który w czasach komunistycznych wspierał związki zawodowe i za sprawą idei personalizmu był lewicy bardzo bliski, po 1989 roku nie odnalazł się w nowej rzeczywistości.

Wejście na rynek światowy w warunkach globalizacji było dla Kościoła polskiego szokiem. Dlatego w wolnej Polsce, w odróżnieniu od czasów PRL, Kościół nie jest w stanie tworzyć dla społeczeństwa enklaw niezależności duchowo-intelektualnej. W latach 80. działał Jerzy Popiełuszko i podobni mu księża. Ksiądz Jerzy był w stanie tworzyć wokół siebie i swojej parafii niezależną przestrzeń publiczną, w której mogli odnaleźć się robotnicy i intelektualiści, mężczyźni i kobiety, wierzący i niewierzący, wspólnotę opartą na szacunku dla odrębnej tożsamości oraz tradycji ideowej. Dziś Ojciec Dyrektor prezentuje za pośrednictwem swego koncernu medialnego model Polski etnicznej, zamkniętej, wręcz ksenofobicznej, nacjonalistycznej i szowinistycznej. Używa retoryki antymodernizacyjnej, która prowadzi donikąd. Co więcej, radio Rydzyka uformowało w Polsce całą rzeszę księży, którzy dziś mają wpływ na Kościół. A takim wyjątkom, jak Węcławski, Bartoś czy Obirek pozostaje tylko odejść samemu lub poczekać na usunięcie z Kościoła.

Być może zatem pozostaje nam jedynie czekać, aż Kościół odnajdzie się w nowych warunkach społeczno-politycznych, aż uformuje się w nim kolejne pokolenie otwartych, mądrych księży. Wtedy nareszcie nie będzie trzeba określać Kościoła jako instytucji prawicowej i autorytarnej - jest to przecież instytucja odrębna względem opcji politycznych, zakorzeniona głęboko w polskim społeczeństwie. Tylko pod takim warunkiem lewica w Polsce będzie mogła prowadzić z nim dialog, korzystając z tego, że krytyka współczesnej cywilizacji, dokonywana przez duchownych w obrębie Kościoła, jest w wielu punktach zbieżna z myśleniem intelektualistów lewicowych.

Jaka przyszłość lewicy?

Wygląda na to, że na ponowną emancypację Kościoła, jak również na odrodzenie się polskiego społeczeństwa, przyjdzie jeszcze poczekać. Nawet nowa inteligencja z pokolenia 20- czy 30-latków wydaje się zupełnie zagubiona w dzisiejszej rzeczywistości politycznej i ideowej, przez co albo nie bierze udziału w wyborach, albo głosuje na populistów. O zaangażowaniu w aktywną politykę nie ma w ogóle co wspominać.

Zwiastunem czegoś ożywczego w polskiej polityce może być środowisko "Krytyki Politycznej". To pierwsze autentyczne pokolenie polskiej inteligencji po 1989 roku, starające się na nowo wykuwać zręby polityki lewicowej. Nigdy nie kryłem entuzjazmu dla ich pracy ideowej, polityki wydawniczej i działalności klubowej. Jednak ich fascynacja literaturą lewicową nie może w nieskończoność usprawiedliwiać bezradności politycznej w konkretnej polskiej rzeczywistości. Żywione przez to środowisko nadzieje na załamanie się kapitalizmu, na jakiś kataklizm gospodarczo-polityczny zostawiają politykę polską pod kontrolą neoliberałów z PO i konserwatywnych populistów z PiS. Wielkie wybuchy społeczne w rodzaju rewolucji 1905 czy pierwszej "Solidarności" z 1980 roku nie wydarzają się w społeczeństwach co dekadę. Od kilku lat w Polsce następuje konsekwentne wypłukiwanie wszystkiego, co lewicowe, z głównego nurtu polityki. Prawica w Polsce nie boi się nowego Lenina lecz nowego Tony’ego Blaira! "Krytyka Polityczna" nie ma pomysłów na "wyjście w lud", na to, co w XIX wieku nazywano "pracą u podstaw".

Jestem tak otwarcie krytyczny, bo traktuję to środowisko poważnie jako najbliższe mi na polskiej scenie politycznej. Mówiłem o tym w redakcji "Krytyki" na Chmielnej i w czasie nocnej dyskusji z Danielem Cohn-Benditem w Warszawie w maju 2008 roku. Młoda lewica popełni rozłożone na lata samobójstwo polityczne, jeżeli odwróci się od instytucji demokracji liberalnej. Sukces socjaldemokracji w ostatnim stuleciu czy sukces Zielonych w ciągu ostatnich 30 lat polegał na wygrywaniu wyborów, na odwadze szukania poparcia dla swojego programu nie tylko w elitach, ale także w masowym elektoracie. Do tego przecież sprowadza się w istocie triumf Baracka Obamy w Ameryce. W Polsce muszą się pojawić formacje polityczne, które będą w stanie wygrywać wybory i - na instytucjonalnym gruncie liberalnej demokracji - mieć wystarczający potencjał woli politycznej i profesjonalizmu, by realnie zmieniać budżet na rzecz finansowania edukacji i nauki, by aktywnie pobudzać polski, peryferyjny kapitalizm w kierunku modernizacyjnym i prospołecznym, by wreszcie zawrócić politykę polską do głównego nurtu polityki europejskiej.

Pogarda w stosunku do wyborów i partii politycznych zaowocuje dziecięcą zabawą w lewicowość i rozgrywaniem "Krytyki Politycznej" przez wielkie gazety. Zaowocuje lewicowością, z której nic nie będzie wynikało dla społeczeństwa poddanego kontroli tabloidów, wegetującego w pustce cywilizacyjnej dzisiejszej Polski. "Krytyka" dociera do swojej smugi cienia i musi uważać, by nie rozpłynąć się we wpisanym w konstytucję tego narodu życiu na niby. W na niby kapitalizmie, na niby Unii Europejskiej, na niby lewicowości, na niby debacie...

opublikowane: "Europa" nr 260, "Dziennik", 28.03.2009

***

Józef Pinior, ur. 1955, polityk, prawnik, filozof. W PRL działacz Solidarności", aresztowany w 1983 roku i skazany na cztery lata więzienia. Od 1987 roku uczestniczył w próbach reaktywowania PPS. Obecnie członek SdPl i poseł do Parlamentu Europejskiego. W "Europie" nr 253 z 7 lutego br. opublikowaliśmy jego głos w ankiecie "Czym był Okrągły Stół". (notka "Dziennika")

1 komentarz:

  1. Wielki szacunek dla Autora. Zgadzam się z Panem w niemal 100 procentach.

    OdpowiedzUsuń