Drugi poważny błąd papieża. Pierwszym była niefortunna, krytyczna wypowiedź o islamie w trakcie wykładu papieskiego w Ratyzbonie. Poszukiwanie chrześcijańskiego uniwersalizmu i odświeżanie mitu IV Rzymu w towarzystwie Oriany Fallaci, oszalałej z nienawiści do islamu jako takiego, okazało się być odświeżeniem pamięci głównie o krzyżowcach i nawracaniu siłą. Aby załagodzić skutki swego wystąpienia papież zmienił nieprzejednane - do tamtej pory - stanowisko w sprawie wejścia Turcji do Unii Europejskiej.
Drugim poważnym błędem jest nominacja arcybiskupa Wielgusa na stanowisko metropolity warszawskiego pomimo przecieków o jego współpracy z SB i okazany w tej sprawie upór, co spowodowało konieczność odwołania ingresu w ostatniej chwili, w atmosferze niebywałego skandalu, agresji i awantur, o których pisała cała światowa prasa, i którym daleko do końca - np. Andrea Tornielli, watykanista gazety 'Il Giornale' pisze, że "ktoś" przechwycił 68-stronicowe dossier na temat Wielgusa wysłane z Warszawy do Watykanu 10 dni temu, w wyniku czego nigdy nie dotarło na biurko prefekta Kongregacji ds. Biskupów kardynała Giovanniego Battisty Re. Co jest może i prawdą, ale trudno przypuścić, by hipotetyczny "ojciec delator" zdołał zablokować wszystkie kanały informacji między Polską a Watykanem, z gazetami włacznie. Chyba Watykan też nie bardzo chciał słuchać...
Ale są jeszcze dwa kolejne błedy, dziś przysłonięte hałaśliwymi awanturami, choć w długiej perspektywie chyba bardziej brzemienne w skutki. Pierwszy, to papieski konserwatyzm, którym Benedykt XVI - nieintencjonalnie - wywołuje demony z najczarniejszych kart chrześcijaństwa. Ratyzbońskie odwołanie do praw spadkowych po dynastii Paleologów i Cesarstwie Bizantyńskim oraz jego wcześniejsze teksty z okresu inkwizycyjnego sugerują, by zastanowić się nad potencjalnym zbliżeniem znaczenia terminu "katholikos" - "powszechny" ku definicji obecnej w prawosławnej, skrajnej ortodoksji. I skutkach jej zastosowania w czasach pozimnowojennego zagubienia, rozpadu dotychczasowych tożsamości oraz poczucia zagrożenia wynikającego z coraz silniejszej fali globalizacji, w epoce zachwiania priorytetów i zasad prowadzenia polityki międzynarodowej oraz koncepcji terroru i globalnej wojny motywującej terrorystów do wysadzania w powietrze pociągów i budynków, obliczonego na jak najwięcej strat cywilnych, w dobie polityki wirtualnej, którą nie rządzą żadne idee oprócz tej jednej, że lepiej mieć władzę i pieniądze, niż ich nie mieć.
W takiej sytuacji i takich czasach dogmat może stać się jedynym pewnikiem, punktem oparcia i źródłem tożsamości osób i wspólnot, dawać poczucie bezpieczeństwa i uwolnienia od strachu przed niepewnością na miarę, jaką dawno odkryły już wszystkie sekty w historii ludzkości. Tyle, że sekty są zawsze niepowszechne: "Lęk można porównać do zawrotu głowy." pisze Kierkegaard (1) - "Ten, kto zwraca oczy ku przepastnej głebi, doznaje zawrotu głowy. Lecz przyczyną jest zarówno jego oko jak i przepaść, w którą spojrzał. Podobnie lęk jest zawrotem głowy spowodowanym przez wolność, który powstaje wtedy, gdy duch pragnie ustanowić syntezę oraz wolność, patrząc w dół na swoją własną możliwość, i wówczas chwyta się skończoności, by się na niej zatrzymać."
Człowiek z zawrotem głowy odwróci się plecami od przepastnych głębin, uchwyci pewnej skały i pewności swego chwytu będzie bronić agresją. Bo inaczej się rozpadnie.
"...'Powszechność' przekracza tu wszelkie granice zewnętrzne, w tym konfesjonalne i w pełni pokrywa się z „katolickością Kościoła”, w interpretacji np. prawosławnego teologa Paula Evdokimowa: „wyraża całość, ale nie geograficzną, poziomą czy ilościową, lecz pionową i jakościową, przeciwną wszelkiemu dzieleniu dogmatu”. - pisze Andrzej de Lazari (2) w eseju "Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję" z 2002r., i dodaje, niemal w proroczym natchnieniu:
"Dla Sergiusza Bułhakowa „jedność w poglądach tworzy sektę, szkołę, partię, która może być wspaniale zjednoczona, a mimo wszystko będzie tak samo daleka od »soborowości«, jak i wojsko dowodzone przez jedną władzę i jedną wolę”, gdyż „soborowość” jest „jednością w miłości”, a nie "jednością w poglądach"."
Dlatego właśnie Andrzejowi de Lazari ripostuje kilka lat później Wierzejski, uskrzydlony papieskim wykładem w Ratyzbonie: ""Współczesny bluźnierca udaje kulturalnego i wykształconego. W rzeczywistości to neandertalczyk, który rozumie tylko wtedy, gdy dostanie po mordzie” oraz przeciwnicy dzielenia dogmatu, przekonani, że wyrażają powszechną całość, pionową i jakościową, zorganizowani przez Radio Maryja na niedoszłym ingresie. Swój sposób na pewne uchwycenie się skończoności proponuje też prymas Glemp: ci, którzy nie słuchają mediów, nie będą zakłopotani.
Drugi błąd, być może trudny do uniknięcia, wynika z niemieckości papieża. Tak, jak świadomość papieża - Polaka ukształtowały w jakimś stopniu tradycje i historia kultury, w której się narodził, tak z natury rzeczy to samo dotyczy papieża - Niemca. Popełnił bład, uniwersalizując niemieckie doświadczenia z "polityką historyczną" po II wojnie światowej na obecne czasy i inne społeczeństwo. Koszmarna moralnie epoka Adenauera jednak ponownie wpisała Niemcy w Europę, więc możnaby sądzić, że taktyka amnezji i uniewinniania esesmanów okazała się słuszna i skuteczna. Tyle, że osąd ten nie uwzględnia miejsca i czasu: kiedy się to odbywało, trwała Zimna Wojna.
Świat zewnętrzny dał Niemcom przyzwolenie na odstąpienie od osądzania dawnych zbrodniarzy i dawnych zbrodni, gdyż istniał inny, agresywny i totalitarny wróg, który zagrazał tu i teraz. Gdyby nie było zagrożenia sowieckim totalitaryzmem, nikt by nie wpadał na pomysł, by np. wykorzystywać wynalazców cudownych broni Hitlera do wyścigu zbrojeń po stronie Zachodu. Gdyby nie było ZSRR, to szubienica czekałaby nie tylko osądzonych w Norymberdze, a pomniejsi esesmani nigdy nie opuściliby więzień. A dzisiaj ZSRR nie istnieje, za to istnieje opinia publiczna.
"Jeśli wolność obawia się winy, to wina nie jest tym, czego obawia się wolność, to znaczy uznania siebie za winną, gdy nią jest; lecz boi stać się nią; i dlatego gdy tylko zostanie ustanowiona wina ponownie wkracza wolność, jako skrucha." - powiada Kierkegaard (3). Skrucha jest więc nie tylko warunkiem uzyskania wybaczenia; jest wstępem do osobistej wolności. Ale, przestrzega filozof, zarówno wolność, jak i wszystkie kroki do niej prowadzące, muszą się zrodzić w osobie, której dotyczą. Inaczej nie może być mowy o wolności powszechnej, zawartej w nieskończoności, jaką jest miłość.
Wniosek z tego jest taki, że polityka nie jest środkiem realizacji poglądów etycznych. System głosowania oraz identyfikowania aktualnych większości i mniejszości to tylko techniczny sposób negocjacji rozmaitych interesów. Moralność głosowaniu się nie poddaje. Kompletną bzdurą jest oczekiwać, by aktualna większość za pomocą mechanizmów dostępnych demokracjom zaprowadziła "moralną sprawiedliwość"; ale podobnie nieprzytomnym poglądem jest ów, że niszcząc przeciwników lub wygrywając pozycję władzy - metropolitalnej czy jakiejkolwiek świeckiej - uzyska się wybaczenie, zapomnienie i moralną czystość.
1. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, wyd. Antyk 2000, s. 67
2. Andrzej de Lazari, Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję. Dwugłos o prawosławiu i ekumenizmie. Tygodnik Powszechny nr 23 (2761), 9 czerwca 2002. Autor jest rusycystą, profesorem Uniwersytetu Łódzkiego.
3. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, ... s. 113
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz