Nie pisalibyśmy tak plotkarskiego tekstu, gdyby nie felieton Urbana w w 11 numerze tygodnika "Nie" pod tytułem "Lękomania". Otóż Monika Olejnik w wywiadzie opublikowanym w "Dzienniku" z 3-4 marca tak odpowiedziała na pytanie, czy czegoś żałuje, co zrobiła jako dziennikarka:
"Tego, że wsiadłam do samochodu Urbana. Chyba w 1991 roku, z okazji 13 grudnia, zaprosiłam do studia Urbana i Michnika. Po rozmowie Urban zaproponował, że mnie podrzuci do Sejmu, i zgodziłam się, była strasznie mroźna zima. Wychodziliśmy z radia, a tam kamery telewizyjne, bo Piotr Semka i Jacek Kurski robili „Reflex”. No nic, wsiadłam do samochodu Urbana i pojechaliśmy, a Michnik uciekł. Dopiero potem wskoczył do samochodu Urbana, co zarejestrowały kamery. Przy okazji chciałam zdementować, że nie jechałam na żadne imieniny ani urodziny Aleksandra Kwaśniewskiego, tylko do pracy, i ostrzegam, że jeżeli ktoś jeszcze raz powtórzy tę plotkę, to podam go do sądu."
Powtórzyliśmy. Co prawda, wykorzystując jej własne słowa, ale jednak.
Sądami wygraża również druga osoba, którą Urban usiłował podwieźć swoim autem, Adam Michnik. Ostatnio przez swojego radcę prawnego ostrzegł redaktora naczelnego "Dziennika" Roberta Krasowskiego, że zażąda wysokiego zadośćuczynienia, jeśli ten nie przeprosi za słowa: "Michnik poświęcił jedną trzecią życia na obronę byłych ubeków". Otóż znając datę urodzin Michnika, łatwo obliczyć, że faktycznie wychodzi jedna trzecia. Licząc życie polityczne, nawet więcej: od 1966 (dosyć umownie, ale przypuśćmy, że to ten rok) do 2007 minęło 41 lat. Od 1989 do 2007 - 18. Łatwo sprawdzić, że 18 lat to 43,9% życiorysu politycznego, i że za trzy lata Michnikowi się plusy z minusami wyrównają. Czy to w jakiś sposób przekreśla zasługi Michnika dla rozwoju polskiej demokracji? Nie. Powoduje tylko, że etykieta "były opozycjonista" pasuje jedynie do fragmentu jego życiorysu.
Igor Janke napisał w "Rzeczpospolitej" z 19 marca świetny komentarz "Metoda Michnika a wolność słowa". Rzeczywiście, co by się działo, gdyby Kaczyńscy pozywali do sądu wszystkich, oskarżających ich o faszyzm czy metody gomułkowskie? Ale chyba nie o wolność słowa tu chodzi. Ostatecznie, można się nie przestraszyć, nie zapłacić po przegranym procesie i pójść siedzieć, udzieliwszy po drodze paru wywiadów. W tym sensie, wolność słowa zagrożona nie jest. Jest za to - chyba - buta nowobogackich beneficjentów transformacji ustrojowej, którzy mają świadomość, że biedniejszych od siebie zawsze można pokonać za pomocą pieniędzy, bo mniej zamożny przegrywa z bogatym nawet wtedy, gdyby się przed sądem wybronił: procesy kosztują. Ale ustrój demokratyczny tym się różni od totalitarnego, że w systemie totalitarnym opinia publiczna nie istniała; wystarczyło zniszczyć człowieka, a dany pogląd przestawał funkcjonować. Tu i teraz nowobogacki może doprowadzić do bankructwa jednego człowieka, a równocześnie przegrać opinię publiczną.
Życiorys Urbana, dokładnie na takiej samej zasadzie jak życiorys Michnika, jest doskonałą ilustracją tezy, że ocen systemu nie można przenosić na ludzi. Totalitaryzm jest straszny, straszny, straszny! Radykalna, jednoznacznie negatywna opinia o ówczesnym systemie nie da się dosłownie przenieść na człowieka, gdyż człowiek miewa różne okresy w swoim życiu: Urban był nie tylko rzecznikiem Jaruzelskiego. Bywał również opozycjonistą, który ze względu na zakaz publikacji żył z pisania pod pseudonimami, i to długo. Plotkarze twierdzą, że trafił na indeks zaraz po dojściu Gomułki do władzy, za tekst o zwariowanym lekarzu z Krakowa, chorującym na antyalkoholizm w postaci skrajnej. Nie jesteśmy w stanie policzyć Urbanowi lat równie dokładnie jak Michnikowi, ale to się da zrobić. Ma w swoim życiorysie okres opozycyjny, okres reżimowy i okres, który sam nazywa "oportunistycznym", a który Monika Olejnik, w odniesieniu do jej własnego życiorysu, kwituje zakłopotaniem, że w latach 1980tych bawiła się swoim zawodem radiowca, zamiast działać w opozycji. Gdyby więc przełożyć fazy życia na kolory, to okazałoby się, że paleta Urbana ma jasne barwy, których w palecie Olejnik zupełnie zabrakło.
Wywiad Olejnik, równie dobrze jak procesy Michnika, wydaje nam się egzemplifikacją smutnego ekshibicjonizmu antyelit, którym wydaje się, że są salonem demokracji. Jej odpowiedź na pytanie czego żałuje, co zrobiła jako dziennikarka, jest horrendalna z punktu widzenia nie tylko dziennikarstwa, ale w ogóle norm kultury osobistej. Dziennikarze jeżdżą na wojny, spotykają się z każdym, wsiadają wszędzie gdzie się da, byleby się czegoś dowiedzieć. Jazda samochodem Urbana aż takiego bohaterstwa nie wymaga... Skoro twierdzi, że żałuje, to znaczy że żałuje, ale na pewno nie o dziennikarstwo tu chodzi, tylko tą samą barwę z palety jej życiorysu, która kazała jej w latach 80tych bawić się zawodem radiowca. A w sumie byłoby jej łatwiej w latach 1980tych niż 1950tych, bo w późniejszych czasach już mniej pamiętano o terrorze z okresu instalacji systemu, nie mówiąc o tym, że ruch liczący sobie 10milionów jest trudniej przeoczyć, niż jednostkowe wystąpienia z lat 1950-tych.
Plotkując dalej, nowobogaccy mają swoje obyczaje. Pewien nowobogacki, którego z litości nie wymienimy, ale także z byłej opozycji, tak się ucieszył z posiadanego majątku, że kazał sobie podzelować swoje trampki zelówkami ze złota. Wrocławianka widziała te zelówki na własne oczy. Chadzał w tych trampkach również na imprezy, na które człowiek kulturalny zakłada innego rodzaju obuwie, zakładał nogę na nogę i kiwał stopą, żeby było widać, czym podkuta. W telewizji i prasie od siedemnastu lat kwitną programy dla nowobogackich, o nowobogackich i przez nowobogackich, nawet w taśmach Oleksego jest fragment o programie Kwaśniewskiej uczącej naród jeść bezy i jej wspólnych z mężem niemieszkalnych, ale bardzo drogich 400 metrach powierzchni lokalowej. Oto telewizja odwiedza państwa Z., a ci, zarumienieni ze szczęścia, mówią: "patrzcie na nasze ludwiki, hebany i marmury, na podpis pod rachunkem najdroższego dekoratora". Spod gór złota ludzi już kompletnie nie widać.
Prawdziwa elegancja jest dyskretna i wygodna. To jest odkrycie XIX-wiecznych salonów niemieckiego mieszczaństwa, które narzuciło ten styl później całej Europie. Mieszanina arystokracji, burżuazji i artystów gromadziła się w salonach organizowanych przez dobrze wykształcone kobiety, które starały się, aby nic nie przeszkadzało przyjemności płynącej ze spotkań bardzo zróżnicowanych środowisk. Bogatego stać na przyodziewek szyty u bardzo drogiego krawca, ale stosowna metka salonu krawieckiego jest pod spodem, a nie na klapie marynarki. Złota może być stalówka bardzo drogiego pióra, a nie kilogramowy sztabek przyozdabiający krawat. Salonowe meble są być może bardzo drogie, ale ustawione tak, by gościom było wygodnie, i by goście z salonowego wieczoru wynieśli pamięć o sympatycznych gospodarzach i ciekawych rozmówcach, a nie z skrzętnie zanotowaną kwotą, jaką gospodarze wypisali na czeku, by ten salon urządzić. Tymczasem chodząc po Warszawie człowiek ma wrażenie, że jest zadeptywany przez stangretów, którzy właśnie świętują sukces odniesiony w kradzieży sreber z szuflady swego pana i tych, którzy chcą ów sukces powtórzyć.
No więc, pojechaliśmy do Jerzego Urbana na obiad jego autem, bo mieliśmy na to ochotę, i już. Przyjechał po nas osobiście. Nie znamy się na samochodach, było białe i przestronne. Po trawniku przed posesją kicał mały, wesoły piesek, a w środku łaził wyluzowany kot. Urbanowie mieszkają właśnie po prostu wygodnie. To, co nazywają "pawilonem", nam, osobom o zupełnie innym statusie materialnym, wydaje się wielką, przeszkloną budowlą. Na ścianach wisiały jakieś obrazy, wnętrza wypełniały jakieś meble, trochę sobie obejrzeliśmy, żeby mieć orientację gdzie jest łazienka, a gdzie kuchnia, ale całość jest urządzona tak, że człowiek nawet nie pamięta koloru obicia fotela, na jakim siedział. Ich dom pełni swoją podstawową funkcję, jest niemal niedostrzegalnym przedłużeniem osób gospodarzy.
Dostaliśmy na tych fotelach koniaku - wszyscy popijali bardzo ostrożnie, była fascynująca rozmowa o polityce i sztuce, a potem obiad przy stole. W pewnym momencie Urban pokazał jedno z krzeseł mówiąc, "a tu właśnie siedział Jaruzelski, który odwiedził nas przed wami." Posadzili nas na innych krzesłach, co wspominamy z wdzięcznością, bo byśmy się czuli nieswojo. Potem był jeszcze jeden koniak w fotelach, gdzie przyłapaliśmy Urbanów na sympatycznym obyczaju, że się łapią za ręce, kiedy mówiliśmy coś, co widocznie musiało być przedmiotem ich wcześniejszych rozmów. A potem kierowca odwiózł nas do domu z brzuchami wypełnionymi dobrym jedzeniem i głowami przyjemnie wypełnionymi inspiracjami, jakie powstają zawsze w wyniku rozmów z inteligentnymi ludźmi o odmiennym punkcie widzenia.
Ano, czemu o tym piszemy? Pod wpływem impulsu spowodowanego przez internautów komentujących ostatnie wystąpienie Urbana w telewizji "Polsat." Pewien desperat napisał tak:
"W latach 80-tych, gdybym dorwał Urbana, to bym go bez wahania przerobił na durszlak. Miałem czym, bo już sie z jaruzelskiego raju urwałem do USA i skorzystałem z dobrodziejstw tutejszej Konstytucji, która pozwala obywatelom na zakup środków umożliwiających przerabianie Urbanów na durszlaki. W tamtym czasie NIGDY PRZENIGDY (podkr. autora) się nie spodziewałem, że głos Urbana w wolnej juz Polsce będzie przez wielu, nawet bardzo wielu, odbierany jako głos rozsądku. Byłem przekonany, ze Urban bedzie wegetował gdzies na samym dnie - jeśli w życiu poblicznym, to w kloace tego życia. Tymczasem... Na tle tego motłochu, który dziś nazywa siebie "politykami", Urban błyszczy jak gwiazda pierwszej wielkości. Oto, czego sie dorobiliśmy! Rządy ciemniaków jak za Gomuły... Rządy gnojków dziś... Kontrast między Urbanem i tymi gnojkami jest przerażający."
Urban jest przeciwnikiem politycznym Kaczyńskich. Ale nie o Kaczyńskich pisze internauta, kiedy mówi o "rządach ciemniaków jak za Gomuły", a przynajmniej nie tylko o PiS. Odwiedziliśmy Urbana w jego domu. W tamtych czasach to byłoby niemożliwe, bo byliśmy wrogami. Ani my byśmy chcieli, ani on by zapraszał. Ale teraz jest demokracja. W systemie demokratycznym nie ma wrogów, są tylko przeciwnicy, dziennikarz się wstydzi, kiedy nie wsiada do samochodu, w którym by mógł się przy okazji podwożenia czegoś dowiedzieć, a nie odwrotnie. Polityka, dyplomacja, a nawet publicystyka polityczna powodują, że trzeba się spotykać i rozmawiać, a nie uciekać z samochodów. Więcej nawet, dyplomata czy publicysta jest tym lepszy, z im większą liczbą ludzi potrafi się wymieniać na poglądy.
Życiorysy są niezaraźliwe. Poglądy również, pod warunkiem, że wiesz, dlaczego je masz. Wymiana wzbogaca wszystkich. Drogi czytelniku, jeśli Urban ci zaproponuje podwiezienie, wsiadaj bez namysłu i grzecznie słuchaj, bo może się czegoś dowiesz od inteligentnego człowieka, co wzbogaci ciebie samego i twoje poglądy. Jeśli nie, to i tak masz profit, bo cię ktoś podwiózł. A jeśli cię zaproszą na obiad, to skwapliwie skorzystaj, bo zupa serowa u Urbanów to rozkosze niebios. I porozmawiaj. A przede wszystkim nie wsiadaj chyłkiem do samochodów, do których byś nie wsiadł publicznie.