czwartek, 3 grudnia 2009

Czyż nie do władcy więc państwo należy?

Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz
Ksenofont, snując rozważania co zrobić z prawomocnym władcą, który zaczyna łamać prawo, pisze: "tyrania to najwyższa władza rządzenia, która nie liczy się ani z wolą poddanych, ani z istniejącym ustawodawstwem, ale jest sprawowana wedle samowoli panującego". Według Ksenofonta i wielu późniejszych myślicieli, rządy większości, którym nie towarzyszy poszanowanie prawa państwowego, uwzględnienie woli obywateli oraz uszanowanie praw mniejszości, to tyrania. Innymi słowy, demokracja tym się różni od tyranii, że demokratyczna większość dobrowolnie "posuwa się", czyniąc na scenie publicznej miejsce tym, którzy nie chcą się z większością identyfikować.

Immanentną cechą demokracji jest metoda consensusu i zasada samoograniczania się większości. W tyraniach obie te zasady są zniesione. To rozróżnienie odnosi się nawet do wojen: dziewiętnastowieczne wojny epoki wiktoriańskiej bywały krwawe, okrutne i niesprawiedliwe, ale cele i zakres wojny oraz dalsze koleje losów jeńców wojennych wyznaczało coś, co by można było nazwać przekonaniem o fundamentalnej wspólnocie ludzkiego gatunku - epoka wiktoriańska przestrzegała Konwencji Genewskich! W wypadkach, gdy je naruszano, elity ówczesnego świata potrafiły nazwać zło - złem. W obu dwudziestowiecznych wojnach, w Holokauście, w Gułagu, w utopiach negatywnych Orwella koegzystencja jako wartość, jako dobro samo w sobie, jest w ogóle nieobecna. Podstawowym, pierwotnym wyborem zbiorowości, narodów, ale i indywidualnych ludzi jest decyzja, jakimi zasadami moralnymi chcemy się kierować: tymi, wywodzącymi się z demokracji, czy tymi, wywodzącymi się z tyranii. Wszystko inne wypływa z tego pierwszego wyboru: społeczeństwa będą otwarte lub zamknięte; w firmie pracodawca będzie stosował mobbing jako technikę zarządzania lub nie; w rodzinie mąż będzie katował żonę i dzieci, lub nie.

W Polsce znów pojawiły się dowcipy polityczne: "Donald Tusk po pijaku powoduje kraksę. Co na to PO? Odpowiedź - Powołuje komisję śledczą do spraw zbadania stanów upojenia alkoholowego wszystkich premierów w Polsce, poczynając od Bieruta". Przewodniczącym parlamentarnej komisji śledczej do zbadania afery hazardowej, w której uczestniczyli członkowie rządu Platformy Obywatelskiej, został Mirosław Sekuła z Platformy Obywatelskiej, bo Platforma ma parlamentarną większość. Zbigniew Wassermann z PiS w brzydki sposób został wyrugowany z prezydium komisji, bo Platforma ma większość (tu Platformie dzielnie sekundował przedstawiciel lewicy Bartosz Arłukowicz, który głosował przeciwko Wassermanowi, odwzajemniając się tym sposobem za wcześniejsze poparcie jego kandydatury do prezydium przez Wassermana i Beatę Kempę z PiS). Następnie Platforma podjęła próbę całkowitego wyrugowania dwojga przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości z komisji, ale im nie wyszło - nie dlatego, że zastanowili się, co czynią, lecz dlatego, że poseł z lewicy już tego nie wytrzymał psychicznie i z większości zrobiła się mniejszość. Aferzysta Zbigniew Chlebowski po krótkim urlopie (twierdzi, że był z rodziną na wakacjach) wrócił do parlamentu, przywitany uściskami rąk innych parlamentarzystów PO i bez cienia zażenowania na pulchnych policzkach oświadczył, że teraz będzie pracował w komisji budżetowej, czyli tam, gdzie wcześniej nabałaganił. Nikt jednak się tym nie przejął, gdyż komisja śledcza dyskutowała właśnie nad urządzeniem konfrontacji szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego z byłym szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariuszem Kamińskim - nie dlatego, że komisja podejrzewa, że Jarosław Kaczyński również uczestniczył w tajnych spotkaniach organizowanych przez Chlebowskiego na cmentarzach i stacjach benzynowych, a Kamiński to ukrył, a dlatego, że Platforma ma w komisji większość. Większościowa pozycja Platformy Obywatelskiej jest często ostatecznym, zamykającym dyskusję argumentem objaśniającym bieg spraw w parlamencie, rozmaitych komisjach i urzędach. "Tak być musi, bo na tym polegają rządy większości w demokracjach" pada z telewizyjnego okienka przynajmniej raz dziennie. Z większościowym przymusem zgadzają się posłowie wszystkich partii, komentatorzy i publicyści z wszystkich opcji, a także, niestety, profesorowie. Do dzisiaj nikt publicznie nie zauważył, że takie większościowe zasady obowiązują nie w demokracjach, a w ustroju bolszewickim, który właśnie dlatego się nazywa tak, jak się nazywa. Wolter pisał "Stale odmawiam krótką modlitewkę 'Boże, ośmiesz moich wrogów.' I dobry Bóg przychylał się do mojej prośby." Największym wrogiem polskich elit są polskie elity, stąd wiadomo, o co się codziennie modlą.

Dzień Święta Nauki 2 grudnia przypadł w 2009 roku na środę. Środek tygodnia, połowa rządów Donalda Tuska, półmetek transformacji ustrojowej. Przemawiając do studentów - stypendystów premier Tusk wspomniał o własnym pokoleniu, którego "szczytem marzeń było wejść do lepszego towarzystwa" - tj. zachodniej cywilizacji. Pochwalił studentów za "wygraną w ich pierwszym wyścigu" (zdobyli stypendia naukowe) i scharakteryzował resztę ich życia jako wyścig - "Będą wam mówić, że sam udział w wyścigu jest wartościowy, ale to nieprawda. Biorących udział w wyścigu trzeba szanować, ale mówię wam, liczy się tylko zwycięstwo. Trzeba zawsze liczyć na to, że się zwycięży. Mówię wam, trzeba walczyć o swoje, a niektórzy z was będą potem przez nas wszystkich podziwiani".Termin "walczyć o swoje" powtórzył kilkakrotnie i z naciskiem. Od powstania Stanów Zjednoczonych przesłania wszystkich amerykańskich prezydentów, wygłoszone do młodzieży w analogicznych sytuacjach, językiem zdecydowanie mniej zmilitaryzowanym, zachęcały raczej nie do walki, a do pracy i uporu w dążeniu do wytyczonych celów, i nie do "walki o swoje" a do dbałości o siebie, o swoją rodzinę i swoją wspólnotę polityczną, która to katagoria w przemówieniu polskiego premiera w ogóle się nie pojawiła, a w wypowiedziach i działaniach innych przedstawicieli Platformy Obywatelskiej pojawia się głównie w formule negatywnej, wykluczającej - a to w apelach o odbieranie babciom dowodów osobistych, żeby nie mogły uczestniczyć w wyborach i głosować na przeciwników PO, a to w rozmaitych zachętach do pastwienia się nad członkami PiS czy uwagach na marginesie wyraźnie dających do zrozumienia, że Prawo i Sprawiedliwość to inny naród niż naród Platformy Obywatelskiej.

Polskie elity nie wiedzą co to Konwencje Genewskie nie tylko w odniesieniu do wojny, ale i w bitwach politycznych, w dyskursie publicznym, w nauce i w obyczajach. Mariusz Kamiński wyleciał z roboty, bo wykrył aferę hazardową, w tym przeciek z kancelarii Donalda Tuska. Dwaj naukowcy z IPN (Cenckiewicz i Gontarczyk) napisali książki, które nie podobają się politykom z PO - problemową o Wałęsie i źródłoznawczą o Aleksanrze Kwaśniewskim. W konsekwencji większość parlamentarna Platformy Obywatelskiej wyznaczy większość członków nowego ciała kontrolującego prezesa IPN i publikacje IPN, zwanego "Radą Instytutu Pamięci Narodowej" oraz wprowadzi ułatwienia do procedury wyrzucania prezesa IPN z roboty. W trakcie konferencji prasowej PO zapowiadającej te zmiany padła też liczba historyków z IPN, którzy nie nadają się do roboty w IPN, oraz uzasadnienie dlaczego się nie nadają: jest ich około dziesięciu, a wylecą za "promowanie wizji historii politycznej", która nie podoba się Platformie Obywatelskiej. Robotę w IPN zapewne zachowają ci historycy, którzy wiedzą, że nie powinno się publikować prac - ani problemowych, ani źródłoznawczych - o tym, że SB odnotowywała niektórych prominentnych uczestników życia publicznego jako agentów. Za to dzięki Platformie Obywatelskiej każdy obywatel będzie mógł zajrzeć do archiwów IPN i osobiście przeczytać, z kim Adam Michnik oraz niżej podpisani uprawiali seks i na co chorowali. Zapewne w imię wolności badań naukowych oraz "odpolitycznienia Instytutu Pamięci Narodowej, długo wyczekiwanego przez społeczeństwo", które w demokracjach zostałoby nazwane raczej mobbingiem sankcjonowanym przez państwo lub wymuszanym przez państwo ekshibicjonizmem - być może rzeczywiście długo wyczekiwanym, ale nie tyle przez społeczeństwo, co przez portal plotkarski "Pudelek", który dzięki inicjatywie ustawodawczej Platformy Obywatelskiej znalazł się właśnie u wrót raju. Politycy PO przedstawiający dziennikarzom projekt tych zmian zaprosili ich do zadawania pytań słowami "także dziennikarzy z Prawa i Sprawiedliwości", co spowodowało, że dziennikarka z TOK FM przed zadaniem pytania zadeklarowała swoją przynależność partyjną, pragnąc zapewne zagwarantować sobie prawo do zadawania pytań Platformie Obywatelskiej także bez wyraźnego zezwolenia ze strony polityków Platformy Obywatelskiej.

Dystans cywilizacyjny między Polską a USA, polskimi a amerykańskimi elitami politycznymi, nie da się wytłumaczyć amerykańską przewagą technologiczną, przewagą w wykształceniu czy bogactwie materialnym. Przeczą temu Indie, kraj biednych ludzi, którzy potrafią to samo, co Europejczycy epoki wiktoriańskiej: wiedzą, co to jest demokracja, a gdy jej zabraknie, potrafią to nazwać tendencją antydemokratyczną. Indyjski noblista Amartya Sen pisze" Rozwój polega na usuwaniu różnego typu zniewoleń, które pozostawiają ludziom niewielki wybór i niewielkie szanse realizacji przemyślanego działania. [...] Wolność ludzka jest zasadniczym celem rozwoju, ale to centralne jej znaczenie jest wzbogacane przez skuteczność, z jaką jedne rodzaje wolności wspierają swobody innych typów." Być może obecną wiekszość w Polsce stanowią ludzie podziwiający Donalda Tuska za to, że w wyścigu do stołka premiera okazał się największym i najbardziej żarłocznym szczurem, ale hipotetycznie przynajmniej powinna istnieć w Polsce i taka mniejszość, która wolałaby go podziwiać za skuteczność w promowaniu swobód poszerzających ludziom zakres ich wyborów życiowych.

W schyłkowych czasach "dyktatury proletariatu" pewien wrocławski robotnik, członek Tajnej Komisji Zakładowej Solidarności, użył terminu "lumpenproletariusz" dla opisania mentalności ówczesnego szefa Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w jego zakładzie. Jego zdaniem był to człowiek interesujący się wyłacznie przywilejami, znajomościami, talonami na pralki i lodówki, i dlatego niegroźny dla "Solidarności".

- "To tacy ludzie"- powiedział z pogardą - "którzy wychowali się w domach, gdzie zadrukowanego papieru brakło nawet do podcierania tyłka, i którzy sami nie kupili w życiu ani jednej książki". Melchior Wańkowicz do swego polemisty: "Wymieniłem się z panem myślami i teraz czuję pustkę w głowie." Immanuel Kant pisze w tej samej sprawie "nie należy oczekiwać ani pragnąć tego, by królowie filozofowali lub filozofowie zostawali królami, ponieważ posiadanie władzy nieuchronnie niszczy sąd rozumu". Innymi słowy, w wyścigu do "lepszego towarzystwa" czy w "walce o swoje" nie decyduje posiadana wiedza, ilość zdobytych stypendiów naukowych czy przeczytanych książek, tylko inne talenta, których nie idzie wytrenować w trakcie zabiegów o jak najlepsze stopnie w indeksie. Sukces w biegu maratońskim, ale też i w nauce, polega nie na zwycięstwie nad innymi, a na pokonaniu siebie, własnych słabości. Generalizacje są niebezpieczne: Donaldowi Tuskowi może wydaje się, że szczytem marzeń jego pokolenia było wydostanie się z "towarzystwa gorszego" do "lepszego towarzystwa", ale może jakaś mniejszość w jego pokoleniu nie dzieliła ludzkości na towarzystwa gorsze i lepsze, tylko marzyła o wolności dla wszystkich... ktoś przecież napisał "Posłanie do Narodów Europy Środkowej i Wschodniej" i jakaś młodzież to posłanie czytała z wypiekami na twarzy... I tak zapewne jest też w pokoleniu obecnej młodzieży.

Zapolska wyraziła powszechną wśród jej współczesnych pogardę dla drobnomieszczańskich ambicji państwa Dulskich, ale czy rzeczywiście Dulscy są aż tak okropni? Epoka PRL zniszczyła całkowicie uwarstwienie społeczne i sprowadziła całe społeczeństwo do poziomu lumpenproletariatu, dla którego marzenia Dulskich byłyby symbolem awansu społecznego. U schyłku rządów generała Jaruzelskiego jedni pasjonowali się ilością uścisków ręki pierwszego sekretarza, inni emocjonowali się "nazwiskami" u których się osobiście było, by zebrać ich podpis pod listem protestacyjnym. Nie byłoby państwa Dulskich bez przyjemnej epoki wiktoriańskiej, która ich powołała do życia. Wiek XIX to Balzac, Stendhal, Zola, France, Dickens, Henry James, Poe, Mark Twain, Rosjanie - od Gogola do Tołstoja i Czechowa, Polacy - Norwid, Prus, Conrad (ważna część jego życia przypada na wiek XX, ale pisarstwo jest zanurzone w wieku XIX). Dulscy są niezbyt mądrzy, a ich pomysły na życie malutkie, ale to setkom i milionom Dulskich, a nie wielkim pisarzom, wiek XIX zawdzięczał swoją stabilność. Donald Tusk wygłosił swoje przemówienie z zamyślonym obliczem, od czasu do czasu przerywając wypowiedź pełnym namysłu "mmm...". Postawa i ton głosu godny Sokratesa, a plótł trzy po trzy jak potłuczony - co razem składało się na scenę jakby żywcem wziętą z komedii Zapolskiej. Ale on sam i jego partia to bardzo pocieszający dowód, że po dwudziestu latach od transformacji polska tkanka społeczna odbudowała się przynajmniej w warstwie drobnomieszczańskiej, i że czas wspólnot politycznych przełomu wieków XX i XXI biegnie, być może, w odwrotną stronę, niż na przełomie wieków XIX i XX - wtedy od wielkich pisarzy i etyki owocującej Konwencjami Genewskimi świat zmierzał ku totalitaryzmom i powszechnemu mordowi. Teraz oddalamy się od totalitaryzmów - ku epoce wiktoriańskiej? Trzeba przeczekać. A niech Donald Tusk i jego partia "walczą o swoje", na zdrowie. Niech przerabiają Instytut Pamięci Narodowej na konkurencję dla portalu "Pudelek". Niech z tytułu profesorskiego dedukują apolityczną mądrość jego dumnego posiadacza. Demokracji i myśli demokratycznej jest w Polsce tyle, ile u nas mieszczaństwa, bo w ogóle demokracja to mieszczański pomysł, i nie ma co stresować się stanem rzeczy, który jest, jaki jest. Być może, zalew idiotyzmów z szklanego ekranu trochę denerwuje, u Ksenofonta nie idzie znaleźć dobrej rady na sytuację, gdy władzę w państwie zdobywają państwo Dulscy, nie ma też mieszczańskich salonów, gdzie możnaby się odstresować, ale, z drugiej strony, może wystarczy poczekać, a pojawi się Tomasz Mann... tymczasem dedykując zwycięskiej większości ten oto dialog z "Antygony":

KREON: Sobie czy innym gwoli ja tu rządzę?
HAJMON: Marne to państwo, co li panu służy.
KREON: Czyż nie do władcy więc państwo należy?
HAJMON: Pięknie byś wtedy rządził [...] na pustyni.

1 komentarz:

  1. Rewelacyjny esej. Podpisuję się pod nim obynóż i oburącz!

    OdpowiedzUsuń