Michel Rocard
Na pierwszy rzut oka europejska socjaldemokracja zdaje się przeżywać kryzys. Stagnacja Gordona Browna w Zjednoczonym Królestwie; brutalny szok hiszpańskiej recesji; trudności z odnowieniem socjalistycznego przywództwa we Francji; upadek centrolewicowej koalicji we Włoszech; ostre walki wewnętrzne w niemieckiej SPD: wszystko wskazuje na jawną niezdolność socjaldemokracji do wykorzystania okazji, jaką jest obecny kryzys finansowy, do powiększenia swoich wpływów.
Ale równoczesność występowania i jaskrawa obecność tych problemów są mniej znaczące, niż na to wskazują. Błędy w zarządzaniu czy niezdarność nie są wyłączną cechą lewicy: Belgię paraliżuje zagrożenie rozpadem, Austria ciągle poszukuje sposobów na scementowanie nie do końca konserwatywnej koalicji, Polska walczy o uzyskanie stabilnej równowagi wśród jej licznych, reakcyjnych impulsów, a francuski prezydent w rankingach popularności bije rekordy niskich notowań.
Dwa czynniki pomagają wyjaśnić obecne europejskie niewiadome. Po pierwsze, mamy do czynienia z kryzysem ekonomicznym i finansowym, z którym powoli dajemy sobie radę. Po drugie, chodzi o sposób, w jaki media ten kryzys przedstawiają. Sądzę, że oprócz poczucia bezsiły dręczącego całą Europę, właśnie kombinacja tych dwóch czynników może charakteryzować szczególnie socjaldemokrację.
Pisząc o kryzysie media przykładają nadmierną wagę do samych finansów i niewystarczająco interesują się kwestią wyraźnego spowolnienia wzrostu gospodarczego. Ale to właśnie spowalnianie wzrostu czyni wszystkie rozwinięte kraje mniej odpornymi na szoki finansowe wynikające z problemu kredytów wysokiego ryzyka i wiązanych pakietów kredytowych, które są z kolei używane do osłabiania ryzyka związanego z długami wysokiego ryzyka. W rzeczywistości to kombinacja trudności banków, spowolniony wzrost oraz wzmożone zagrożenie bezrobociem lub pracą dorywczą kreują słabości polityczne, widoczne w Zjednoczonym Królestwie, Hiszpanii, Włoszech i gdzie indziej.
I tu mamy prawdziwy problem ideologiczny. Druga połowa XX wieku była świadkiem zwycięstwa gospodarki rynkowej nad gospodarką administrowaną. Lewica, wcześniej wspierająca się o Marksa, straciła orientację. Nawet te socjaldemokracje, które były znakomitym regulatorem kapitalizmu, jak szczególnie w Skandynawii, zostały przygniecione kontrowersjami między keynesistami a monetarystami – i w całym rozwiniętym świecie wygrali monetaryści. Powszechnie akceptowaną mądrością dnia dzisiejszego jest to, że rynki się optymalnie równoważą niezależnie od państwa, co znaczy, że żadna interwencja rządu czy regulacja nie będzie ani efektywna, ani pożądana.
Obecny kryzys jest surową karą za ten ogromny błąd intelektualny. W ostatnich 30 latach mamy do czynienia nie tylko z podupadaniem onegdaj akceptowanych regulacji socjalnych i finansowych, co się odzwierciedla w relatywnym, ale znaczącym spadku dochodów z płac jako procent GDP per capita – a przez to także i spadku wydatków konsumpcyjnych we wszystkich krajach rozwiniętych, ale także z dosłownym zniesieniem kontroli nad sektorem bankowym, który może robić to, co mu się podoba. Niemniej, gdyby wydawać sądy na podstawie opinii prezentowanych przez media, to równoległe kryzysy kredytów wysokiego ryzyka i kredytów wiązanych, paraliżujące obecnie światowe finanse, należałoby przypisać wyłącznie „amoralności” banków, a w żadnym wypadku niewydolności systemu.
Mówiąc w uproszczeniu, deregulacja, prywatyzacja, redukcja serwisów publicznych, reorientacja zarządów korporacyjnych na zarobki – to wszystko odpowiada zbyt wielu ludziom. W rezultacie bitwa polityczna o przywrócenie poczucia użyteczności publicznej będzie długa i trudna. Co jest równie jasne, to potrzeba, nawet jeśli nie do końca uświadamiana, aby natura tej bitwy była przede wszystkim intelektualna; trzeba przywrócić legitymizację poglądowi, że obowiązują pewne podstawowe zasady i instytucje kontroli publicznej.
To powinno być zadanie dla socjaldemokratów - ale właśnie w tym miejscu but zaczyna uwierać. My, socjaldemokraci, już nie jesteśmy w stanie walczyć w takich bitwach, gdyż problem jest nie tylko natury ideologicznej, ale też kulturowej. Media już nie są komentatorami, ale uczestnikami, którzy zalali politykę swoją symboliką. Czy to przez przypadek, czy z zamysłu, media wybierają tylko te bitwy, które oferują najlepsze spektakle: zderzenia osobowości, przemoc i represje, walki o narodową tożsamość i dysputy o postawach moralnych i seksualnych. Współczesne media ignorują techniczne spory o sposób sprawowania władzy, gdyż publiczność dla takich sporów jest zbyt ograniczona.
Na przykład, w ramach przygotowań do jej następnego kongresu, Francuski Partia Socjalistyczna poddała się tej rzeczywistości. Już wiemy, że będą fajerwerki medialne, a za to niewiele dyskusji na temat regulacji gospodarki. Przypadek Hiszpanii, gdzie kompetentny i szanowany rząd ponosi pełną odpowiedzialność za kryzys finansowy, który się gdzieś indziej zaczął – jest identyczny. Zamiast skupić się na kryzysie, kryguje się przed mediami. Wszystko, co zagraża stabilności rządu, powiększa sprzedaż gazet i przestrzeni reklamowych, równocześnie komplikując jakiekolwiek próby rozwiązywania problemów, leżących u podstaw tej niestabilności.
Całkiem po prostu, system, w którym media się w taki sposób zachowują, naraża na niebezpieczeństwo nie tylko gospodarkę, lecz też demokrację.
* Michel Rocard, były premier Francji i przywódca Partii Socjalistycznej, jest członkiem Parlamentu Europejskiego. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem monetaryzmu?
Michel Rocard, Une Sociale Démocratie européenne au pouvoir impuissant, copyright fr. Project Syndicate, sierpień 2008, pol. Planeta Terra.
Dyskusja na Salonie24
SLD chyba zaczyna mijać niemal 20letnia miłość do Balcerowicza. Hehe, szybko się zorientowali :D
OdpowiedzUsuńA to cytat z bloga Siwca, z którego wynika nie tylko to, że Balcerowicz już nie jest taki cacy, ale również i to, że termin "socjalizm" kojarzy mu się dalej z PRL. Oryginalnie, jak na członka Partii Europejskich Socjalistów :D
...po raz kolejny powraca więc dyskusja o granice wolnego rynku i granice odpowiedzialności państwa. To będzie ważny wątek w debacie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Skoro w liberalnej Ameryce z dnia na dzień trzeba wydać prawie bilion(!) dolarów na ratowanie sytuacji, to może lepiej działać wcześniej, choć nie zawsze zgodnie z ideami wolnorynkowymi?
Ostatnio przemówił Leszek Balcerowicz, który – z właściwym sobie optymizmem – powiedział, że to nie jest kryzys systemu, tylko kryzys instytucji, a kapitalizm ma się dobrze. Jeśli ma się dobrze, to za sprawą reanimacyjnych zastrzyków rodem z socjalistycznej gospodarki…
No to mamy recesję i nieroba premiera zajętego pudrowaniem nosa...
OdpowiedzUsuńjn62:
OdpowiedzUsuńTrochę to dziwne, że socjalista utyskuje na płyciznę mediów bądź zupełny brak poważnego dyskursu politycznego czy ekonomicznego(nawet jeżeli ma tu rację).Media ponoć są w większości lewicowe. Ale może się mylę. Ogólnie artykuł ciekawy.