Koniec historii celebrowano w XX wieku dwukrotnie, za każdym razem, kiedy upadał system totalitarny. Raz po II wojnie światowej, drugi raz w latach 1990tych. Intelektualiści pisali, że nastąpił koniec ideologii faszystowskiej i komunistycznej - przekonani, że zaraz nadejdą czasy pragmatyzmu, w których polityka stanie się przedmiotem debaty, argumentu i rozumu, a nie wiary, projekcji czy totalnych wizji. Po upadku Bloku Wschodniego wydawało się, że czasy polityki ideologicznej skończyły się na zawsze.
Ale predykcje te okazaly się fałszywe. Świat sprawia niespodzianki. Nadzieja, nawet nazwana przewidywaniem, dalej pozostaje tylko zbiorem życzeń adresowanych do świata, a świat tych życzeń wcale nie musi spełniać. Ludzkość obciąża jej przeszłość - to trochę tak, jakby informacja raz wytworzona przez Człowieka, nie znikała już nigdy, zawsze gotowa do nowego zastosowania. Wiedza o tym, że totalitaryzm jest możliwy, odmieniła ludzkość, choć ona nie chce o tym pamiętać. To jest pierwsze źródło niespodzianek.
Drugim źródłem są emocje związane i budzone przez przypadki, zdarzenia losowe. Nie kontrolujemy własnych emocji, zaskakują nas z równą siła jak i świat zewnętrzny. Nie tylko się z tymi niespodziankami godzimy, ale nawet nie chcemy poddać własnych emocji władzy rozumu. Być może w polityce bylibyśmy bardziej pragmatyczni, kontrolując własne emocje, ale co by się stało z zakochiwaniem od pierwszego wejrzenia? Seksem? Irracjonalną i bezwarunkową miłością rodziców i dzieci?
Trzecim źródłem niespodzianek jest arbitralność własnych preferencji i upodobań, także upodobań intelektualnych. Ekspansja ludzkiej wiedzy w niczym nie przypomina darwinowskiego modelu rozwoju, w którym z małpy, poprzez stałe ulepszenia, w końcu otrzymujemy homo sapiens. Podobnie mylne jest postrzeganie jej poprzez tradycję jako żródło i przyczynę ciągłości. Rozwój cywilizacji prędzej się daje opisać jako ciąg katastrof. Po każdej z nich świat jest zupełnie inny niż przedtem i inne w nim obowiązują mechanizmy.
Mamy dowody przed oczami. Przepisy miejskie Londynu zawierają mnóstwo anachronizmów wynikających z fałszywych predykcji, których fałszywość polegała dokładnie na tym, że warunki bieżące traktowane były jako podstawa ekstrapolacji w przyszłość. W przedywaniach zarówno utopijnych jak i dystopijnych miało być tak samo jak teraz, tylko więcej. Rozsądnym przewidywaniem w XIX wieku wydawało się że ludzi będzie więcej, i w związku z tym więcej będzie się przemieszczać z miejsca w miejsce. Dlatego, przewidując kłopoty, jakie wynikną z gór nawozu końskiego zanieczyszczającego ulice w wieku XXstym, urzędnicy miasta Londynu tworzyli plany jego utylizacji, a potem, gdy pojawiły się pierwsze automobile, przepisy, aby przed samochodem biegł goniec z chorągiewką, co miało uprzedzać właścicieli dyliżansów, że ich koń może się zaraz spłoszyć na widok warczącej i śmierdzącej maszyny z wariatem za kółkiem. Tymczasem przydarzyła się katastrofa i samochody opanowały świat.
Czwartym źródłem jest mylenie rozsądku i rozumu. Człowiek rozsądny korzysta z własnych i cudzych doświadczeń, i na tej podstawie organizuje swoje życie. Ale już nie jest rozumnym osąd, że tych doświadczeń wystarczy, by kontrolować przyszłość, choćby tylko wyobraźnią. Rozumnym zachowaniem jest przygotować się na niespodzianki.
Piątym źródłem niespodzianek jest nasz antropocentryzm. Wszystko, co badamy, prędzej czy później się do nas upodabnia, bo badając świat, projektujemy na niego siebie samych, nasze zmysły i nasze zdolności postrzegania. Wszyscy bogowie są antropoidalni, niekoniecznie postacią, ale moralnością i motywacją. Nadczłowiek Nietschego jest w rzeczywistości tylko współczesnym mu człowiekiem, wzbogaconym o więcej, którego to więcej okazuje się być na tyle dużo, że nadczłowiek pokonuje Boga. Paradoks polega na tym, że zarówno Bóg jak i Człowiek są jedynie bohaterami opowieści toczącej się w umyśle filozofa, jego projekcjami na sferę własnej niewiedzy, a ta bitwa odbywa się tylko w jego umyśle, bez większego związku z nie tylko z światem zewnętrznym, ale nawet z tym, co w jego własnej, wewnętrznej sferze niewiedzy może być. Filozof, nieporadny w poznawaniu siebie, projektuje świat....
Jeśli niespodzianka jest osnową historii, to jej wątkiem - paradoks. Nie przez przypadek "Koniec historii" Francisa Fukuyamy i "Starcie Cywilizacji" Huntingtona - dwie książki, prezentujące diametralnie różne, sprzeczne wizje dnia dzisiejszego i przyszłości - ukazały się w latach 1990tych w dystansie mniejszym niż trzy lata między obiema publikacjami. Obie, ta dystopijna i ta utopijna, zostały równie entuzjastycznie przyjęte przez opinię publiczną, obie też stały się intelektualnymi bestsellerami.
Epokę lekkoducha Clintona możnaby przyrównać do czasów międzywojnia, kiedy opinia publiczna, wyczerpana kryzysem gospodarczym i pamięcią o horrorze I wojny światowej, zatonęła w marzeniach produkowanych w hollywoodzkiej "fabryce snów". Również po upadku komunizmu ludzkość zapadła w marzycielski sen o liberalnym dobrobycie i powszechnej, szczęśliwej przyszłości. Realnych powodów do samozadowolenia aż tak wiele nie było: Blok Wschodni zawalił się sam, a żaden inny światowy problem nie został załatwiony. Polska wstąpiła do NATO, ale raczej sama sobie to zawdzięcza i niezdecydowaniu Rosji, niż jakiemuś szczególnemu zapałowi czy wizji strategicznej Zachodu. Nie udały się nawet reformy ONZ, która to instytucja do dzisiaj jest zamrożona w swej ewidentnej, zimnowojennej indolencji decyzyjnej i finansowej. Ale tym chętniej zachodni intelektualiści pisali, że "trzecia fala demokratyzacji" w Europie Środkowej i Afryce jest bezpośrednim sukcesem Zachodu, a nie tamtejszych społeczeństw, i tym chętniej oglądano prezydenta, który trawkę "pali, ale się nie zaciąga", gra na trąbce i daje się przyłapywać na uprawianiu seksu. I tak obie książki składają się na paradoksalny obraz lat 90tych, ich optymistycznie - pesymistyczną senność: Fukuyama bardzo dobrze wyraził pogodnie beztroską stronę tamtej epoki, a Huntington - ówczesne poczucie zagrożenia i przeczucie, że w końcu ktoś przyjdzie i zapyta, czy zapłaciliśmy za bilet na ten seans. Można więc powiedzieć, że nad latami 90tymi unosił się nie tylko dym marihuany, którego Clinton nie wdychał, ale też dym z World Trade Center, który świat się jednak spodziewał nabrać w płuca: albowiem żadne babie lato nie trwa wiecznie.
Obie książki zawierają jednak wizję liberalnego i zsekularyzowanego Zachodu, i takiejże jego przyszłości, obojętnie, pokojowej czy wojennej, która się okazała zupełnie nietrafna. Dekadę później wszyscy już dostrzegają powrót religii do polityki, i to na sposób, który dla wielu okazał się bolesny.
Muzułmanie opanują świat? Z utopii w dystopię.
Na pierwszy rzut oka widać islam, a szczególnie ideologię polityczną, islamizm, odpowiedzialną nie tylko za terror i przemoc w wielu punktach zapalnych globu ziemskiego, ale też obwinianą przez jakąś część intelektualistów o spowodowanie kryzysu samego Oświecenia. Czy Huttington ma rację? W lipcu 2006 senator Newt Gingrich, były spiker Kongresu USA, połączył akty terroru oraz konflikty zapalne w Korei Północnej, Libanie, Palestynie, Iraku, Iranie, etc., i podsumował, że trzecia wojna światowa już trwa. Ralf Dahrendorf w "The End of Secularism?" postrzega islamizm jako główne źródło cenzury i autocenzury w zachodnich mediach i kulturze. Więcej nawet, jego zdaniem islamski fundamentalizm spowodował, że "oświecone kraje świata stały się niepewne swoich wartości, nawet samego Oświecenia. Rozprzestrzenił się moralny relatywizm, który doprowadził do tego, że wiele osób zaakceptowało tabu wszystkich grup religijnych w imię tolerancji i wielokulturowości." Akceptacja ta prowadzi jego zdaniem do autocenzury, nie publikuje się karykatur Mahometa i nie wystawia opery Mozarta Idomeneo.
Rzeczywiscie, wątek Mozarta jeszcze jawniej wskazuje na zjawisko autocenzury niż awantury wokół karykatur Mahometa: berlińska policja oświadczyła niemieckiej agencji prasowej DPA, że nie odnotowała do tej pory żadnych gróźb pod adresem berlińskiej Deutsche Oper, ale 26 września 2006 jej dyrektor Kirsten Harms ogłosiła, że rezygnuje z 4 wystawień Idomeneo planowanych na listopad "ze względu na możliwe zagrożenie dla twórców i widzów ze strony terrorystów islamskich". Przedstawienie w reżyserii Hansa Neuenfelsa zawierało między innymi obraz króla Idomeneo, który wkracza na scenę niosąc ścięte głowy Neptuna, Jezusa, Buddy i Mahometa.
Decyzja Kirsten Harms o zdjęciu z afisza opery Mozarta w sytuacji, gdy nikt się tego nie domagał, kontrastuje z postawą gazet, które się odważyły na przedruk karykatur Mahometa, mimo, że ze strony fundamentalistów islamskich padały niedwuznaczne groźby. Pierwotnie kontrowersyjne rysunki pojawiły się w duńskim "Jyllands - Posten," potem w norweskim "Magazinet", jako jedne z pierwszych na solidarnościowy przedruk zdecydowały się "France Soir", włoska "La Stampa", Hiszpański "El Periodico" oraz niemieckie "Berliner Zaitung" i "Die Welt", które przedruk opatrzyło komentarzem, że "demokratyczne prawo do wyrażania poglądów obejmuje również prawo do bluźnierstwa." W Polsce już 4 lutego na solidarnościowy przedruk zdecydowała się "Rzeczpospolita". Jej ówczesny redaktor naczelny Grzegorz Gauden napisał w zamieszczonym równolegle oświadczeniu:
"Decyzja duńskiego dziennika, który to pierwszy uczynił, nie uwzględniała wrażliwości wielu ludzi; zdecydowano się na żart z tego, co dla nich święte. Media europejskie są pluralistyczne. Niektóre z nich prowokują, obrażają, nie przejmują się przekonaniami, wiarą, inne stają zdecydowanie w obronie wartości, religii i Boga. Dzieje się tak, bo dla Europy, dla cywilizacji zachodniej wolność słowa jest wartością fundamentalną. Ci, którzy czują się dotknięci, uważają, że jest nadużywana, mogą dochodzić swoich racji także w sądzie. I jest to jedyna akceptowana w świecie demokracji droga. [...] Po publikacji prywatnego dziennika w małym kraju europejskim państwa islamskie odwołują swoich ambasadorów i domagają się przeprosin od polityków. W wolność mediów w Europie usiłują ingerować politycy państw islamskich. Publicznie palone są flagi Danii, a terroryści grożą zamachami i porywaniem obywateli krajów, w których wolne i niezależne od państwa dzienniki w imię solidarności opublikowały karykatury. Wolna prasa i wolne państwa nie mogą ulec temu szantażowi. Doszło do najpoważniejszego w ostatnim czasie zderzenia między dwiema wielkimi kulturami. Spór dotyczy fundamentalnych dla nas wartości. Prawa do wolności, w tym swobody wypowiedzi. Zdecydowaliśmy się przedrukować te karykatury, bo całkowicie odrzucamy metody, do których odwołali się islamscy przeciwnicy publikacji. Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią."
I tak oto świat Zachodu po World Trade Center ponownie asocjuje przestrzeganie zasady wolności słowa na własnym terytorium z potrzebą odwagi: po raz ostatni dokonywał tego rodzaju asocjacji w czasie II wojny światowej, w odniesieniu do terenów pod okupacją niemiecką. W Europie Środkowej skojarzenie swobody wyrażania myśli z postawą heroiczną jest świeższej daty, dotyczy komunizmu. Karykatury Mahometa zbudowały most między rozrzuconymi w czasie wyspami zbiorowych podświadomości Zachodu, po którym, jak po autostradzie, pędzą wszelkie możliwe lęki, stereotypy wroga i wojenna mobilizacja. Bramą dla tego strumienia podświadomości stał się esej nieżyjącej już włoskiej dziennikarki Oriany Fallaci, ponoć częstego gościa obecnego papieża. Jej "Wściekłość i duma" stała się manifestem programowym dla wielu ludzi, niemal tak, jak "Koniec historii" Fukuyamy był manifestem programowym elit władzy ostatniego dziesięciolecia XX wieku: "Czy nie zdajecie sobie sprawy, że ludzie tacy jak Osama ben Laden czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci tylko dlatego, że pieprzycie się, kiedy macie ochotę, gdzie macie ochotę i z kim macie ochotę? Nawet to was nie obchodzi, idioci? Dzięki Bogu jestem ateistką" - pisze Fallaci i wzywa ochotników do stawienia się w punktach werbunkowych, przygotowujących Zachód do wściekłej, dumnej i totalnej wojny z islamem.
Jak zawsze w takich sytuacjach, wojennym mobilizacjom towarzyszy militaryzacja języka we wszystkich dziedzinach życia, wyrażająca się pewną nadreprezentacją takich pojęć, jak honor, lojalność, odwaga, dezerterstwo, zdrada. Także w odniesieniu do sytuacji, które w demokratycznym, pokojowym społeczeństwie nie wymagają szczególnej brawury, by im stawić czoła. Wyrazy z żołnierskiego plecaka i z pola bitwy wślizgują się do codziennego użytku tak podstępnie, że niemal nikt nie dostrzega ich kontekstualnej śmieszności czy absurdalności. I tak Richard Dawkins w eseju "Bronię ateistów" opisuje dziwny świat Stanów Zjednoczonych dnia dzisiejszego, w którym ateistów prześladuje strach niemal obłędny: "w głębi duszy wiedzą, że są ateistami, ale boją się do tego przyznać nawet własnej rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie" - bo jak nazwać tak silne poczucie zagrożenia nawet ze strony własnej rodziny? - a wyjście z szafy wymaga postawy żołnierskiej, takiej niemal, jak na polu bitwy: "bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a zarazem śmiałe i chwalebne."
Orianie Fallaci odpowiada Rick Agon esejem "Kilka słów od cywila," w którym autor odmawia udziału w krucjacie i oświadcza, że choć też jest dumnym Europejczykiem, to zdaje się, że wartości będące dla Fallaci tytułem do dumy, dla niego są powodem do wstydu: "Fallaci żywi przekonanie, że jeśli będzie pisać o sraniu i kurwieniu się, a swoich polemistów nazwie kutasami, to wywoła wrażenie wielkiej szczerości wypowiedzi. Osobliwy przesąd, jak na personę mianującą się strażnikiem cywilizacji europejskiej. [...] Tekst bardzo ostro sprzeciwia się akceptowaniu muzułmanów w społecznościach Zachodu ('nie ma u nas miejsca dla muezinów, minaretów, fałszywych abstynentów, dla ich pieprzonego średniowiecza')." - pisze Agon - "Fallaci prowadzi krytykę z pozycji osoby nazywającej zwierzętami ludzi nie potrafiących poprawnie sformułować zdania współrzędnie złożonego. Osoby troszczącej się by nieokrzesani imigranci nie "osrali Kaplicy Sykstyńskiej, rzeźb Michała Anioła i fresków Rafaela".
"Na tym właśnie polega różnica między nami." - powiada dalej Agon - "Ona - ateistka, jak sama pisze, lubi rzeźby i obrazy Chrystusa, ma kota na punkcie ikon. My - katolicy, mamy kota na punkcie samego Chrystusa. Chrystusa, który pod względem kultury osobistej i rozeznania w arkanach dobrego tonu bardziej przypominał uciekiniera z Bangladeszu niż Chrystusa z ikon, rzeźb i obrazów. [...] Z Ewangelii wyłania się obraz człowieka, którego styl bycia bardziej przypominał ajatollaha niż wielbiciela 'sztuki, kultury i piękna', przedmiotu westchnień włoskiej dziennikarki. Jeśli Fallaci chce wiedzieć jaki zapach naprawdę można by nazwać Chrystusowym, niech w upalne południe zbierze całą swoją odwagę i powącha albańskiego imigranta."
biblio:
1. David Postman, Gingrich says it's World War III
2. Ralf Dahrendorf: The End of Secularism?
3. BBC: Beheaded prophet opera dropped.
4. Oświadczenie Grzegorza Gaudena w sprawie karykatur Mahometa, Rzeczpospolita 04.02.2006r.
5. Richard Dawkins, Bronię ateistów. Gazeta Wyborcza 13 listopada 2006. Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która ukaże się w Polsce w wydawnictwie CiS w 2007 roku.
6. Oriana Fallaci. Wywiad z sobą samą. Apokalipsa - Siła rozumu - Wściekłość i duma. Wyd. Cyklady 2005.
7. Rick Agon, "Kilka słów od cywila", Virtual Vendea, październik 2001,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz