piątek, 24 listopada 2006

Józef Pinior: Soros w Brukseli zachwycał się Unią, źle mówił o Rosji

Filozof i finansista, jeden z najbogatszych ludzi na Ziemi, z błyskiem w oku mówi spokojnym głosem o swoich sukcesach i porażkach, o tym, że czuje się jako Amerykanin patriotą europejskim i dostrzega w Unii Europejskiej model dla Globalnego Społeczeństwa Otwartego.

Określa siebie jako "bezpaństwowego męża stanu" i uderza swoją młodzieńczością. Patrzę z podziwem, na tle starych mebli w Hotelu Renaissance w Brukseli, parę kroków od Parlamentu Europejskiego, na energię tego 75-letniego uchodźcy z Europy Środkowowschodniej. Mędrzec. Słowo właściwie już nie używane w dzisiejszej polszczyźnie.

No bo kogo nazwiemy dzisiaj w Polsce mędrcem, bez narażenia się na śmieszność, albo na gorszące spory czy rzeczywiście dana osoba zasługuje na to określenie? Soros podziwia Unię Europejską, czuje się w rozmowie, jak bardzo zawiódł się na Rosji. Mówi bez ogródek, że Rosja staje się państwem autorytarnym, w którym państwo przez ogromne fundusze próbuje podporządkować sobie organizacje społeczeństwa obywatelskiego.

Niby organizacja jest społeczna, nie mająca nic wspólnego z instytucjami rządowymi, a tak naprawdę prowadzona przez ośrodek prezydencki. Przestrzega przed taktyką Gazpromu w Azji Centralnej. Znowu, firma jest kapitalistyczna, ma w nazwie "Uzbek" czy "Kazach", ale większościowe udziały są w rękach firm prywatnych reprezentujących interes Kremla.

Soros przeznaczył na ratowanie nauki i naukowców w Rosji na początku lat dziewięćdziesiątych 100 milionów dolarów. International Science Foundation, która operowała tym funduszem wypłaciła ponad 25 tysięcy grantów 500-dolarowych naukowcom w Rosji. To były pieniądze na przeżycie, które jak obliczono, wystarczały wtedy, w czasach hiperinflacji w Rosji na utrzymanie rodziny przez okres mniej więcej roku. Pozostała reszta funduszu została przeznaczona na projekty badawcze.

Ma świadomość, że czynił dobro. Wie także, że wiele razy przegrał. Lubi powtarzać za Kowaliowem: "całe swoje życie walczyłem o stracone sprawy". Zawsze powołuje się na swojego ojca i Karla Poppera. Pamiętam jak go poznałem w 1993 r., w Szkole Nauk Społecznych prof. Amsterdamskiego w Polskiej Akademii Nauk. Mówił wtedy o swoim ojcu, o esperanto, o marzeniach i wizjach tamtego pokolenia. I Popper, mistrz, którego książka "Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie" ukształtowała go na całe życie. Relacja pomiędzy Popperem i Sorosem, jak w szkołach filozoficznych w starożytności.

"Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie" dotarło do mnie po raz pierwszy w podziemiu, wiosną w 1982 r. Adam Lipiński, który wtedy prowadził grupę wydawniczą w ramach Regionalnego Komitetu Strajkowego, zgłosił się do mnie, że ma coś ekstra, właśnie Poppera, że ma filozofów, profesjonalnych tłumaczy i że chce to wydać, i powinno to być sfinansowane z podziemnych 80 milionów Solidarności.

Rzecz jasna byłem zapalony do tego pomysłu. To był czas, kiedy nikomu z nas nie przyszło do głowy, że będziemy politykami z zawodu, raczej realizowaliśmy swoje pasje intelektualne, pragnęliśmy doprowadzić do demokratycznego przełomu, bardziej myśleliśmy o świecie w kategoriach Arendt czy Poppera, walki totalitaryzm-demokracja niż walki wyborczej o miejsca w parlamencie, i do tego jeszcze z różnych ugrupowań politycznych. Otrzymałem pierwsze przetłumaczone rozdziały. Oczywiście nie znałem nazwisk tłumaczy, nie wiem do dzisiaj, czy to było tłumaczenie, które potem wyszło w serii klasyki filozofii PWN. Jakkolwiek by było, zgromadziłem dzieła Platona, oryginał Poppera i jeszcze jego inne książki, i właśnie te przetłumaczone rozdziały, aby spędzić na tym miesiąc kompletnie odcięty od świata. Pragnąłem się zanurzyć w filozofii, przemyśleć parę problemów, wrócić do kwestii, którymi żyłem przed wybuchem Solidarności. To nie było możliwe przed końcem sierpnia.

Lato to był gorączkowy okres, przygotowywanie do strajku generalnego, nieustanne spotkania z aktywem, podziemnym i nadziemnym. Szaleństwo konspiracji. Z Władkiem Frasyniukiem, Basią Labudą i Piotrkiem Bednarzem przyjęliśmy taką zasadę, że kontaktujemy się jedynie w sprawach najważniejszych, stykamy się jak najmniej, aby aresztowanie kogoś z nas nie doprowadziło do aresztowania reszty.

31 Sierpnia 1982 r. prawie powstanie we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku, ale reszta kraju raczej spokojna, bez większych akcji, które mogłyby wymusić na władzy ustępstwa. Stało się dla nas jasne, że nie będzie przesilenia, że czekają nas miesiące, może lata w podziemiu i w konspiracji.

Pomyślałem, czas na Poppera. Hrabia Latalski, znalazł mi w głębokiej konspiracji mieszkanie u górali w jednej z wsi wokół Zakopanego. Latalski, człowiek AK, jeden z najciekawszych ludzi, jakich poznałem w życiu, pełen pogardy dla PRL ale otwarty, chłonny świata, intelektualista ufał tylko góralom, środowisku, które świetnie znał z przedwojennego, elitarnego liceum dla chłopców. Książki pojechały osobno, gospodarze wiedzieli, że przyjeżdża ktoś z Warszawy popracować w spokoju naukowo. Parę dni później, o ile dobrze pamiętam 5 września, w nocy, w czasie sprawdzania tekstu Platona do tekstu Poppera włączyłem radio, Wolną Europę i usłyszałem o aresztowaniu Frasyniuka. Wiedziałem, że z Wrocławia jest w drodze po mnie auto, bo taki był scenariusz specjalnej grupy operacyjnej obliczony właśnie na taką sytuację. Spakowałem wszystkie książki do osobnej walizki. Wziąłem ze sobą rzeczy osobiste i te tony notatek, które robię zawsze przy okazji czytania tego typu dzieł. O świcie na drodze do Wrocławia, miałem świadomość, że coś już się bezpowrotnie skończyło, że nie ma odwrotu od polityki, że tezy Poppera trzeba teraz przełożyć na walkę, odpowiedzieć na cios ciosem, udowodnić, że Solidarności, jak wtedy, na naszych ulotkach, nie da się upokorzyć i zniszczyć.

Patrzę teraz w Hotelu Renaissance jak Soros szykuje się do skoku po moim pytaniu o nowe przywództwo Partii Demokratycznej, po ostatnich wyborach w USA. Tak, to go najgłębiej porusza, jego głos staje się bardziej zdecydowany, nie jest już głosem filozofa, raczej męża stanu, który poszedł na wojnę z prezydentem Ameryki. Filozofia i polityka. Następna runda. Wybory prezydenckie w 2008 r. Nasze czasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz