Poniższy cytat o największym sukcesie PRL oraz sugestia co zrobić, aby historia Polaków nie dzieliła, pochodzą z oficjalnej strony Generała Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego . Cytat o Państwie Polaków dedykujemy Romanowi Giertychowi. Przy okazji, drogi czytelniku, jeśli znasz adres oficjalnej strony Generała Ministra Czesława Kiszczaka, daj nam znać. Podtytuły autora.
Państwo Polaków
W ocenie Polski Ludowej nie pójdę "z prądem", na lękliwą łatwiznę odżegnywania się i dystansowania. Ze wszystkimi - nawet ciężkimi - ułomnościami była ona państwem Polaków, po prostu Ojczyzną. [...] Otóż spis ludności w 1946 roku, wykazał, iż w Polsce żyje ok. 24 milionów osób. Spis z roku 1988, to już ok. 38 milionów. A więc w ciągu owych 42 lat naród nasz powiększył się o 14 milionów obywateli. Prawie tyle co cała NRD i więcej niż cała Czechosłowacja. Średnio rzecz biorąc w każdej dekadzie przybywało ponad 3 miliony Polaków. Minęło ostatnich 17 lat - i cóż, nadal 38 milionów. Oceniając czas Polski Ludowej nie należy więc zapominać, jak zasadniczo wzmocnił się nasz ludnościowy potencjał, substancja narodowa.
Ażeby historia nie dzieliła Polaków
Ksiądz Tadeusz Bartoś na łamach "Gazety Wyborczej" 26 października br. mówi: " Źródłem przekonań są obrazy... Zwycięzcą jest ten, kto utrzyma nad nimi kontrolę. Stąd prosta zasada: chcąc zmienić myślenie ludzi, trzeba w ich głowach wymienić obrazy".
Liczy się jedynie droga. To ona trwa, a nie cel, który jest złudzeniem wędrownika. – Exupery, "Twierdza"
piątek, 12 stycznia 2007
czwartek, 11 stycznia 2007
Pamięć i odpowiedzialność
Z tymi fragmentami Deklaracji Programowej PiS "Pamięć i Odpowiedzialność" zgadzamy się całkowicie i mamy zamiar rozliczyć ich z realizacji przy najbliższych wyborach:
"[...] Wskazujemy na szczególnie destrukcyjną rolę przeciwników lustracji i dekomunizacji, którzy stworzyli sytuację bezkarności i tolerancji dla zła. Środowiska te przyzwalały często na realizację publicznych aspiracji funkcjonariuszy i współpracowników komunistycznego aparatu represji. To powodowało, że utrwalany był stan przejściowy pomiędzy PRL a wolną Polską. W miejsce realnego komunizmu pojawiła się jego hybrydalna kontynuacja - postkomunizm. [...]
W tej sytuacji Prawo i Sprawiedliwość uznaje za konieczne podjęcie jednoznacznych moralnie i prawnie decyzji ustrojowych, które kategorycznie usuną ustrojowy balast komunizmu i wyciągną praktyczne konsekwencje wobec winnych. Mamy na myśli przede wszystkim:
- Nowelizację Konstytucji RP, która definitywnie uwolni aksjologię i porządek prawny naszej Ojczyzny od ograniczeń związanych ze spuścizną PRL. Przypominamy, że przedstawiony przez PiS projekt nowej Konstytucji zawierał obowiązek złożenia nowej przysięgi przez osoby pełniące funkcje publiczne, które nie uczyniły tego po roku 1990.
- Dokończenie postępowań karnych w sprawie zbrodni popełnionych w okresie dyktatury komunistycznej.
- Ujawnienie listy byłych funkcjonariuszy SB.
- Ustanowienie sankcji karnych za przechowywanie dokumentów Służby Bezpieczeństwa, wraz z krótkim okresem abolicji, w którym można będzie zwrócić posiadane akta bez narażania się na odpowiedzialność karną.
- Zakazanie byłym funkcjonariuszom bezpieczeństwa państwa (w rozumieniu ustawy lustracyjnej) pracy w instytucjach publicznych oraz administracji.
- Obniżenie emerytur funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa do poziomu najniższego świadczenia emerytalno- rentowego.
- Ustanowienie czytelnych i skutecznych procedur lustracyjnych, które zapewnią w jak największym stopniu możliwość dotarcia do prawdy i uniemożliwią dotychczasową praktykę paraliżowania procesu ujawniania agentury komunistycznych służb, chociażby poprzez traktowanie składanych dziś zeznań funkcjonariuszy SB na równi z dokumentami wytworzonymi wczasach PRL.
- Szczególne wsparcie dla programów edukacyjnych i badawczych realizowanych przez instytucje publiczne oraz organizacje pozarządowe, pogłębiających i upowszechniających wiedzę o najnowszej historii Polski.
Te fragmenty budzą nasze wątpliwości:
1. Jednocześnie raz jeszcze składamy hołd wszystkim, którzy walczyli o wolność i niepodległość Polski, a także o przestrzeganie praw obywatelskich w naszym kraju. Polska opozycja niepodległościowa z "Solidarnością" na czele odegrała kluczową rolę w procesie obalenia komunizmu i wyzwolenia spod totalitaryzmu krajów Europy Środkowej i Wschodniej.
2. Ogromne są też na tym polu zasługi Kościoła katolickiego. Polski Kościół, który wydał tak wybitne postacie jak Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński i Ojciec Święty Jan Paweł II, zawsze stał po stronie Narodu oraz jego niepodległościowych i demokratycznych dążeń.
ad.1:
Solidarność była nie tylko i wyłącznie ruchem narodowo - wyzwoleńczym, na co najlepiej wskazuje program przyjęty na jej pierwszym zjeździe. Chodziło również o to, by godność i szacunek nie wynikały z pozycji w aparacie władzy i wynikających z tego faktu przywilejów, a to się wiąże między innymi z szeregiem POSTULATÓW SPOŁECZNYCH, jak (m.in.) minimalna płaca, z której idzie wyżyć, a także opłacić mieszkanie, prąd i gaz. Ten postulat nigdy nie został zrealizowany.
ad 2.
Oprócz postaci wybitnych, jak kardynał Stanisław Wyszyński i papież Jan Paweł II, polski kościół wydał również takie postaci, jak (dotychczas zlustrowani, których zdjęcia publikuje "Wprost" z 14 stycznia 2007): o. Konrad Hejmo, ks. Mieczysław Maliński, ks. Janusz Bielański, ks. Mirosław Drozdek, ks. Michał Czajkowski, bp Wiktor Skworc. abp. Stanisław Wielgus. Z czego wynika, że kościół katolicki nie zawsze stał po stronie dążeń demokratycznych, niepodległościowych - ORAZ SPOŁECZNYCH! - gdyż bywało wręcz przeciwnie. Księża są tylko ludźmi.
Bylibyśmy tych oczywistych faktów nie przypominali, gdyby nie zaspokojenie, że mit Michnika Zbawiciela Narodu zostanie teraz zastąpiony równie nieprawdziwym mitem ruchu narodowo- wyzwoleńczego pod kierownictwem Prymasa Glempa i z udziałem wyłącznie katolików. Zaniepokojenie to jest o tyle uzasadnione, że były członek Tymczasowej Komisji Krajowej "Solidarności" Józef Pinior nie otrzymał zaproszenia na krajowe obchody 25 rocznicy stanu wojennego, które się odbyły z udziałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w grudniu 2006 we Wrocławiu. A Pinior jest niewierzący....
Propozycje PiS najprawdopodobniej przejdą w parlamencie bez najmniejszych kłopotów. Na to wskazują zarówno wypowiedzi przedstawicieli wszystkich ugrupowań parlamentarnych (tylko SLD jest przeciw), jak i rezultaty badań opinii publicznej na rozmaitych portalach, gdzie między 80 a 90 procent respondentów opowiada się za obniżeniem emerytur dla byłych pracowników SB i publikacją ich nazwisk. Jednak kwestia "hybrydalnej kontynuacji" jest dużo szersza niż tylko kwestie emerytalne czy rozliczenia z przeszłością. To pytanie o jakość dzisiejszej sceny politycznej - na ten temat opublikowaliśmy ostatnio esej Kate Brown.
"[...] Wskazujemy na szczególnie destrukcyjną rolę przeciwników lustracji i dekomunizacji, którzy stworzyli sytuację bezkarności i tolerancji dla zła. Środowiska te przyzwalały często na realizację publicznych aspiracji funkcjonariuszy i współpracowników komunistycznego aparatu represji. To powodowało, że utrwalany był stan przejściowy pomiędzy PRL a wolną Polską. W miejsce realnego komunizmu pojawiła się jego hybrydalna kontynuacja - postkomunizm. [...]
W tej sytuacji Prawo i Sprawiedliwość uznaje za konieczne podjęcie jednoznacznych moralnie i prawnie decyzji ustrojowych, które kategorycznie usuną ustrojowy balast komunizmu i wyciągną praktyczne konsekwencje wobec winnych. Mamy na myśli przede wszystkim:
- Nowelizację Konstytucji RP, która definitywnie uwolni aksjologię i porządek prawny naszej Ojczyzny od ograniczeń związanych ze spuścizną PRL. Przypominamy, że przedstawiony przez PiS projekt nowej Konstytucji zawierał obowiązek złożenia nowej przysięgi przez osoby pełniące funkcje publiczne, które nie uczyniły tego po roku 1990.
- Dokończenie postępowań karnych w sprawie zbrodni popełnionych w okresie dyktatury komunistycznej.
- Ujawnienie listy byłych funkcjonariuszy SB.
- Ustanowienie sankcji karnych za przechowywanie dokumentów Służby Bezpieczeństwa, wraz z krótkim okresem abolicji, w którym można będzie zwrócić posiadane akta bez narażania się na odpowiedzialność karną.
- Zakazanie byłym funkcjonariuszom bezpieczeństwa państwa (w rozumieniu ustawy lustracyjnej) pracy w instytucjach publicznych oraz administracji.
- Obniżenie emerytur funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa do poziomu najniższego świadczenia emerytalno- rentowego.
- Ustanowienie czytelnych i skutecznych procedur lustracyjnych, które zapewnią w jak największym stopniu możliwość dotarcia do prawdy i uniemożliwią dotychczasową praktykę paraliżowania procesu ujawniania agentury komunistycznych służb, chociażby poprzez traktowanie składanych dziś zeznań funkcjonariuszy SB na równi z dokumentami wytworzonymi wczasach PRL.
- Szczególne wsparcie dla programów edukacyjnych i badawczych realizowanych przez instytucje publiczne oraz organizacje pozarządowe, pogłębiających i upowszechniających wiedzę o najnowszej historii Polski.
Te fragmenty budzą nasze wątpliwości:
1. Jednocześnie raz jeszcze składamy hołd wszystkim, którzy walczyli o wolność i niepodległość Polski, a także o przestrzeganie praw obywatelskich w naszym kraju. Polska opozycja niepodległościowa z "Solidarnością" na czele odegrała kluczową rolę w procesie obalenia komunizmu i wyzwolenia spod totalitaryzmu krajów Europy Środkowej i Wschodniej.
2. Ogromne są też na tym polu zasługi Kościoła katolickiego. Polski Kościół, który wydał tak wybitne postacie jak Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński i Ojciec Święty Jan Paweł II, zawsze stał po stronie Narodu oraz jego niepodległościowych i demokratycznych dążeń.
ad.1:
Solidarność była nie tylko i wyłącznie ruchem narodowo - wyzwoleńczym, na co najlepiej wskazuje program przyjęty na jej pierwszym zjeździe. Chodziło również o to, by godność i szacunek nie wynikały z pozycji w aparacie władzy i wynikających z tego faktu przywilejów, a to się wiąże między innymi z szeregiem POSTULATÓW SPOŁECZNYCH, jak (m.in.) minimalna płaca, z której idzie wyżyć, a także opłacić mieszkanie, prąd i gaz. Ten postulat nigdy nie został zrealizowany.
ad 2.
Oprócz postaci wybitnych, jak kardynał Stanisław Wyszyński i papież Jan Paweł II, polski kościół wydał również takie postaci, jak (dotychczas zlustrowani, których zdjęcia publikuje "Wprost" z 14 stycznia 2007): o. Konrad Hejmo, ks. Mieczysław Maliński, ks. Janusz Bielański, ks. Mirosław Drozdek, ks. Michał Czajkowski, bp Wiktor Skworc. abp. Stanisław Wielgus. Z czego wynika, że kościół katolicki nie zawsze stał po stronie dążeń demokratycznych, niepodległościowych - ORAZ SPOŁECZNYCH! - gdyż bywało wręcz przeciwnie. Księża są tylko ludźmi.
Bylibyśmy tych oczywistych faktów nie przypominali, gdyby nie zaspokojenie, że mit Michnika Zbawiciela Narodu zostanie teraz zastąpiony równie nieprawdziwym mitem ruchu narodowo- wyzwoleńczego pod kierownictwem Prymasa Glempa i z udziałem wyłącznie katolików. Zaniepokojenie to jest o tyle uzasadnione, że były członek Tymczasowej Komisji Krajowej "Solidarności" Józef Pinior nie otrzymał zaproszenia na krajowe obchody 25 rocznicy stanu wojennego, które się odbyły z udziałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w grudniu 2006 we Wrocławiu. A Pinior jest niewierzący....
Propozycje PiS najprawdopodobniej przejdą w parlamencie bez najmniejszych kłopotów. Na to wskazują zarówno wypowiedzi przedstawicieli wszystkich ugrupowań parlamentarnych (tylko SLD jest przeciw), jak i rezultaty badań opinii publicznej na rozmaitych portalach, gdzie między 80 a 90 procent respondentów opowiada się za obniżeniem emerytur dla byłych pracowników SB i publikacją ich nazwisk. Jednak kwestia "hybrydalnej kontynuacji" jest dużo szersza niż tylko kwestie emerytalne czy rozliczenia z przeszłością. To pytanie o jakość dzisiejszej sceny politycznej - na ten temat opublikowaliśmy ostatnio esej Kate Brown.
środa, 10 stycznia 2007
Ingres czy regres?
Drugi poważny błąd papieża. Pierwszym była niefortunna, krytyczna wypowiedź o islamie w trakcie wykładu papieskiego w Ratyzbonie. Poszukiwanie chrześcijańskiego uniwersalizmu i odświeżanie mitu IV Rzymu w towarzystwie Oriany Fallaci, oszalałej z nienawiści do islamu jako takiego, okazało się być odświeżeniem pamięci głównie o krzyżowcach i nawracaniu siłą. Aby załagodzić skutki swego wystąpienia papież zmienił nieprzejednane - do tamtej pory - stanowisko w sprawie wejścia Turcji do Unii Europejskiej.
Drugim poważnym błędem jest nominacja arcybiskupa Wielgusa na stanowisko metropolity warszawskiego pomimo przecieków o jego współpracy z SB i okazany w tej sprawie upór, co spowodowało konieczność odwołania ingresu w ostatniej chwili, w atmosferze niebywałego skandalu, agresji i awantur, o których pisała cała światowa prasa, i którym daleko do końca - np. Andrea Tornielli, watykanista gazety 'Il Giornale' pisze, że "ktoś" przechwycił 68-stronicowe dossier na temat Wielgusa wysłane z Warszawy do Watykanu 10 dni temu, w wyniku czego nigdy nie dotarło na biurko prefekta Kongregacji ds. Biskupów kardynała Giovanniego Battisty Re. Co jest może i prawdą, ale trudno przypuścić, by hipotetyczny "ojciec delator" zdołał zablokować wszystkie kanały informacji między Polską a Watykanem, z gazetami włacznie. Chyba Watykan też nie bardzo chciał słuchać...
Ale są jeszcze dwa kolejne błedy, dziś przysłonięte hałaśliwymi awanturami, choć w długiej perspektywie chyba bardziej brzemienne w skutki. Pierwszy, to papieski konserwatyzm, którym Benedykt XVI - nieintencjonalnie - wywołuje demony z najczarniejszych kart chrześcijaństwa. Ratyzbońskie odwołanie do praw spadkowych po dynastii Paleologów i Cesarstwie Bizantyńskim oraz jego wcześniejsze teksty z okresu inkwizycyjnego sugerują, by zastanowić się nad potencjalnym zbliżeniem znaczenia terminu "katholikos" - "powszechny" ku definicji obecnej w prawosławnej, skrajnej ortodoksji. I skutkach jej zastosowania w czasach pozimnowojennego zagubienia, rozpadu dotychczasowych tożsamości oraz poczucia zagrożenia wynikającego z coraz silniejszej fali globalizacji, w epoce zachwiania priorytetów i zasad prowadzenia polityki międzynarodowej oraz koncepcji terroru i globalnej wojny motywującej terrorystów do wysadzania w powietrze pociągów i budynków, obliczonego na jak najwięcej strat cywilnych, w dobie polityki wirtualnej, którą nie rządzą żadne idee oprócz tej jednej, że lepiej mieć władzę i pieniądze, niż ich nie mieć.
W takiej sytuacji i takich czasach dogmat może stać się jedynym pewnikiem, punktem oparcia i źródłem tożsamości osób i wspólnot, dawać poczucie bezpieczeństwa i uwolnienia od strachu przed niepewnością na miarę, jaką dawno odkryły już wszystkie sekty w historii ludzkości. Tyle, że sekty są zawsze niepowszechne: "Lęk można porównać do zawrotu głowy." pisze Kierkegaard (1) - "Ten, kto zwraca oczy ku przepastnej głebi, doznaje zawrotu głowy. Lecz przyczyną jest zarówno jego oko jak i przepaść, w którą spojrzał. Podobnie lęk jest zawrotem głowy spowodowanym przez wolność, który powstaje wtedy, gdy duch pragnie ustanowić syntezę oraz wolność, patrząc w dół na swoją własną możliwość, i wówczas chwyta się skończoności, by się na niej zatrzymać."
Człowiek z zawrotem głowy odwróci się plecami od przepastnych głębin, uchwyci pewnej skały i pewności swego chwytu będzie bronić agresją. Bo inaczej się rozpadnie.
"...'Powszechność' przekracza tu wszelkie granice zewnętrzne, w tym konfesjonalne i w pełni pokrywa się z „katolickością Kościoła”, w interpretacji np. prawosławnego teologa Paula Evdokimowa: „wyraża całość, ale nie geograficzną, poziomą czy ilościową, lecz pionową i jakościową, przeciwną wszelkiemu dzieleniu dogmatu”. - pisze Andrzej de Lazari (2) w eseju "Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję" z 2002r., i dodaje, niemal w proroczym natchnieniu:
"Dla Sergiusza Bułhakowa „jedność w poglądach tworzy sektę, szkołę, partię, która może być wspaniale zjednoczona, a mimo wszystko będzie tak samo daleka od »soborowości«, jak i wojsko dowodzone przez jedną władzę i jedną wolę”, gdyż „soborowość” jest „jednością w miłości”, a nie "jednością w poglądach"."
Dlatego właśnie Andrzejowi de Lazari ripostuje kilka lat później Wierzejski, uskrzydlony papieskim wykładem w Ratyzbonie: ""Współczesny bluźnierca udaje kulturalnego i wykształconego. W rzeczywistości to neandertalczyk, który rozumie tylko wtedy, gdy dostanie po mordzie” oraz przeciwnicy dzielenia dogmatu, przekonani, że wyrażają powszechną całość, pionową i jakościową, zorganizowani przez Radio Maryja na niedoszłym ingresie. Swój sposób na pewne uchwycenie się skończoności proponuje też prymas Glemp: ci, którzy nie słuchają mediów, nie będą zakłopotani.
Drugi błąd, być może trudny do uniknięcia, wynika z niemieckości papieża. Tak, jak świadomość papieża - Polaka ukształtowały w jakimś stopniu tradycje i historia kultury, w której się narodził, tak z natury rzeczy to samo dotyczy papieża - Niemca. Popełnił bład, uniwersalizując niemieckie doświadczenia z "polityką historyczną" po II wojnie światowej na obecne czasy i inne społeczeństwo. Koszmarna moralnie epoka Adenauera jednak ponownie wpisała Niemcy w Europę, więc możnaby sądzić, że taktyka amnezji i uniewinniania esesmanów okazała się słuszna i skuteczna. Tyle, że osąd ten nie uwzględnia miejsca i czasu: kiedy się to odbywało, trwała Zimna Wojna.
Świat zewnętrzny dał Niemcom przyzwolenie na odstąpienie od osądzania dawnych zbrodniarzy i dawnych zbrodni, gdyż istniał inny, agresywny i totalitarny wróg, który zagrazał tu i teraz. Gdyby nie było zagrożenia sowieckim totalitaryzmem, nikt by nie wpadał na pomysł, by np. wykorzystywać wynalazców cudownych broni Hitlera do wyścigu zbrojeń po stronie Zachodu. Gdyby nie było ZSRR, to szubienica czekałaby nie tylko osądzonych w Norymberdze, a pomniejsi esesmani nigdy nie opuściliby więzień. A dzisiaj ZSRR nie istnieje, za to istnieje opinia publiczna.
"Jeśli wolność obawia się winy, to wina nie jest tym, czego obawia się wolność, to znaczy uznania siebie za winną, gdy nią jest; lecz boi stać się nią; i dlatego gdy tylko zostanie ustanowiona wina ponownie wkracza wolność, jako skrucha." - powiada Kierkegaard (3). Skrucha jest więc nie tylko warunkiem uzyskania wybaczenia; jest wstępem do osobistej wolności. Ale, przestrzega filozof, zarówno wolność, jak i wszystkie kroki do niej prowadzące, muszą się zrodzić w osobie, której dotyczą. Inaczej nie może być mowy o wolności powszechnej, zawartej w nieskończoności, jaką jest miłość.
Wniosek z tego jest taki, że polityka nie jest środkiem realizacji poglądów etycznych. System głosowania oraz identyfikowania aktualnych większości i mniejszości to tylko techniczny sposób negocjacji rozmaitych interesów. Moralność głosowaniu się nie poddaje. Kompletną bzdurą jest oczekiwać, by aktualna większość za pomocą mechanizmów dostępnych demokracjom zaprowadziła "moralną sprawiedliwość"; ale podobnie nieprzytomnym poglądem jest ów, że niszcząc przeciwników lub wygrywając pozycję władzy - metropolitalnej czy jakiejkolwiek świeckiej - uzyska się wybaczenie, zapomnienie i moralną czystość.
1. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, wyd. Antyk 2000, s. 67
2. Andrzej de Lazari, Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję. Dwugłos o prawosławiu i ekumenizmie. Tygodnik Powszechny nr 23 (2761), 9 czerwca 2002. Autor jest rusycystą, profesorem Uniwersytetu Łódzkiego.
3. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, ... s. 113
Drugim poważnym błędem jest nominacja arcybiskupa Wielgusa na stanowisko metropolity warszawskiego pomimo przecieków o jego współpracy z SB i okazany w tej sprawie upór, co spowodowało konieczność odwołania ingresu w ostatniej chwili, w atmosferze niebywałego skandalu, agresji i awantur, o których pisała cała światowa prasa, i którym daleko do końca - np. Andrea Tornielli, watykanista gazety 'Il Giornale' pisze, że "ktoś" przechwycił 68-stronicowe dossier na temat Wielgusa wysłane z Warszawy do Watykanu 10 dni temu, w wyniku czego nigdy nie dotarło na biurko prefekta Kongregacji ds. Biskupów kardynała Giovanniego Battisty Re. Co jest może i prawdą, ale trudno przypuścić, by hipotetyczny "ojciec delator" zdołał zablokować wszystkie kanały informacji między Polską a Watykanem, z gazetami włacznie. Chyba Watykan też nie bardzo chciał słuchać...
Ale są jeszcze dwa kolejne błedy, dziś przysłonięte hałaśliwymi awanturami, choć w długiej perspektywie chyba bardziej brzemienne w skutki. Pierwszy, to papieski konserwatyzm, którym Benedykt XVI - nieintencjonalnie - wywołuje demony z najczarniejszych kart chrześcijaństwa. Ratyzbońskie odwołanie do praw spadkowych po dynastii Paleologów i Cesarstwie Bizantyńskim oraz jego wcześniejsze teksty z okresu inkwizycyjnego sugerują, by zastanowić się nad potencjalnym zbliżeniem znaczenia terminu "katholikos" - "powszechny" ku definicji obecnej w prawosławnej, skrajnej ortodoksji. I skutkach jej zastosowania w czasach pozimnowojennego zagubienia, rozpadu dotychczasowych tożsamości oraz poczucia zagrożenia wynikającego z coraz silniejszej fali globalizacji, w epoce zachwiania priorytetów i zasad prowadzenia polityki międzynarodowej oraz koncepcji terroru i globalnej wojny motywującej terrorystów do wysadzania w powietrze pociągów i budynków, obliczonego na jak najwięcej strat cywilnych, w dobie polityki wirtualnej, którą nie rządzą żadne idee oprócz tej jednej, że lepiej mieć władzę i pieniądze, niż ich nie mieć.
W takiej sytuacji i takich czasach dogmat może stać się jedynym pewnikiem, punktem oparcia i źródłem tożsamości osób i wspólnot, dawać poczucie bezpieczeństwa i uwolnienia od strachu przed niepewnością na miarę, jaką dawno odkryły już wszystkie sekty w historii ludzkości. Tyle, że sekty są zawsze niepowszechne: "Lęk można porównać do zawrotu głowy." pisze Kierkegaard (1) - "Ten, kto zwraca oczy ku przepastnej głebi, doznaje zawrotu głowy. Lecz przyczyną jest zarówno jego oko jak i przepaść, w którą spojrzał. Podobnie lęk jest zawrotem głowy spowodowanym przez wolność, który powstaje wtedy, gdy duch pragnie ustanowić syntezę oraz wolność, patrząc w dół na swoją własną możliwość, i wówczas chwyta się skończoności, by się na niej zatrzymać."
Człowiek z zawrotem głowy odwróci się plecami od przepastnych głębin, uchwyci pewnej skały i pewności swego chwytu będzie bronić agresją. Bo inaczej się rozpadnie.
"...'Powszechność' przekracza tu wszelkie granice zewnętrzne, w tym konfesjonalne i w pełni pokrywa się z „katolickością Kościoła”, w interpretacji np. prawosławnego teologa Paula Evdokimowa: „wyraża całość, ale nie geograficzną, poziomą czy ilościową, lecz pionową i jakościową, przeciwną wszelkiemu dzieleniu dogmatu”. - pisze Andrzej de Lazari (2) w eseju "Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję" z 2002r., i dodaje, niemal w proroczym natchnieniu:
"Dla Sergiusza Bułhakowa „jedność w poglądach tworzy sektę, szkołę, partię, która może być wspaniale zjednoczona, a mimo wszystko będzie tak samo daleka od »soborowości«, jak i wojsko dowodzone przez jedną władzę i jedną wolę”, gdyż „soborowość” jest „jednością w miłości”, a nie "jednością w poglądach"."
Dlatego właśnie Andrzejowi de Lazari ripostuje kilka lat później Wierzejski, uskrzydlony papieskim wykładem w Ratyzbonie: ""Współczesny bluźnierca udaje kulturalnego i wykształconego. W rzeczywistości to neandertalczyk, który rozumie tylko wtedy, gdy dostanie po mordzie” oraz przeciwnicy dzielenia dogmatu, przekonani, że wyrażają powszechną całość, pionową i jakościową, zorganizowani przez Radio Maryja na niedoszłym ingresie. Swój sposób na pewne uchwycenie się skończoności proponuje też prymas Glemp: ci, którzy nie słuchają mediów, nie będą zakłopotani.
Drugi błąd, być może trudny do uniknięcia, wynika z niemieckości papieża. Tak, jak świadomość papieża - Polaka ukształtowały w jakimś stopniu tradycje i historia kultury, w której się narodził, tak z natury rzeczy to samo dotyczy papieża - Niemca. Popełnił bład, uniwersalizując niemieckie doświadczenia z "polityką historyczną" po II wojnie światowej na obecne czasy i inne społeczeństwo. Koszmarna moralnie epoka Adenauera jednak ponownie wpisała Niemcy w Europę, więc możnaby sądzić, że taktyka amnezji i uniewinniania esesmanów okazała się słuszna i skuteczna. Tyle, że osąd ten nie uwzględnia miejsca i czasu: kiedy się to odbywało, trwała Zimna Wojna.
Świat zewnętrzny dał Niemcom przyzwolenie na odstąpienie od osądzania dawnych zbrodniarzy i dawnych zbrodni, gdyż istniał inny, agresywny i totalitarny wróg, który zagrazał tu i teraz. Gdyby nie było zagrożenia sowieckim totalitaryzmem, nikt by nie wpadał na pomysł, by np. wykorzystywać wynalazców cudownych broni Hitlera do wyścigu zbrojeń po stronie Zachodu. Gdyby nie było ZSRR, to szubienica czekałaby nie tylko osądzonych w Norymberdze, a pomniejsi esesmani nigdy nie opuściliby więzień. A dzisiaj ZSRR nie istnieje, za to istnieje opinia publiczna.
"Jeśli wolność obawia się winy, to wina nie jest tym, czego obawia się wolność, to znaczy uznania siebie za winną, gdy nią jest; lecz boi stać się nią; i dlatego gdy tylko zostanie ustanowiona wina ponownie wkracza wolność, jako skrucha." - powiada Kierkegaard (3). Skrucha jest więc nie tylko warunkiem uzyskania wybaczenia; jest wstępem do osobistej wolności. Ale, przestrzega filozof, zarówno wolność, jak i wszystkie kroki do niej prowadzące, muszą się zrodzić w osobie, której dotyczą. Inaczej nie może być mowy o wolności powszechnej, zawartej w nieskończoności, jaką jest miłość.
Wniosek z tego jest taki, że polityka nie jest środkiem realizacji poglądów etycznych. System głosowania oraz identyfikowania aktualnych większości i mniejszości to tylko techniczny sposób negocjacji rozmaitych interesów. Moralność głosowaniu się nie poddaje. Kompletną bzdurą jest oczekiwać, by aktualna większość za pomocą mechanizmów dostępnych demokracjom zaprowadziła "moralną sprawiedliwość"; ale podobnie nieprzytomnym poglądem jest ów, że niszcząc przeciwników lub wygrywając pozycję władzy - metropolitalnej czy jakiejkolwiek świeckiej - uzyska się wybaczenie, zapomnienie i moralną czystość.
1. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, wyd. Antyk 2000, s. 67
2. Andrzej de Lazari, Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję. Dwugłos o prawosławiu i ekumenizmie. Tygodnik Powszechny nr 23 (2761), 9 czerwca 2002. Autor jest rusycystą, profesorem Uniwersytetu Łódzkiego.
3. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, ... s. 113
sobota, 6 stycznia 2007
Kate Brown: Potiomkinowska polityka i demokracja postsowiecka.
Czytając książkę Andrew Wilsona „Wirtualna Polityka: fingowanie demokracji w postsowieckim świecie” zaczynam powątpiewać, czy Książę Machiavellego dałby radę przetrwać choćby jeden dzień we współczesnej Moskwie. Wilson opisuje realia polityczne w państwach postsowieckich, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje. Rywalizujące partie na lewicy i prawicy kończą jako czyste fikcje, migoczące na ekranach telewizyjnych wirtualne reprezentacje z ich fałszywymi adresami, numerami telefonów, pracownikami i cała resztą.
Grzebiący się w tym paskudztwie dziennikarze są w rzeczywistości „siekierkami” zakontraktowanymi przez politycznych technologów do zmiażdżenia rywali. Badania akademickie oraz badania opinii publicznej są fabrykowane na korzyść najhojniejszego licytującego. Ludzie oglądani na masowych zgromadzeniach okazują się udzielać za gotówkę. Nawet wydarzenia historyczne są spektaklami odgrywanymi na pożytek przyszłych podręczników.
Zamachy polityczne z 1991 i 1993, które ostatecznie wysadziły z siodła Michaiła Gorbaczowa, doprowadziły do rozkładu Związku Sowieckiego, zakończyły Zimną Wojnę i ustanowiły Borysa Jelcyna na stanowisku prezydenta niezależnej Rosji z konstytucyjnie należną mu silną władzą wykonawczą, były jawnie zainscenizowaną „dramaturgią”. Akty terroru – jak koszmarna okupacja moskiewskiego Teatru Dubrovka - zostały zainscenizowane dla celów politycznych przez służbę bezpieczeństwa. Kiedy show się skończyło, pozwolono inspiratorom zamachu i ocalałym terrorystom dyskretnie zniknąć w cieniu, aż do następnej inscenizacji w następnym dramacie.
Wilson argumentuje, że demokracja w państwach postsowieckich jest rodzajem inscenizacji przykrywającej i zarazem ubezpieczającej hurtową kradzież majątku państwa oraz powszechną prywatyzację polityki. Ostatnie rozmijanie się Vladimira Putina z demokratycznymi instytucjami jest tylko zewnętrzną manifestacją rozkazowego stylu rządzenia dominującego w Rosji od stuleci. Komentując debatę, czy państwa postsowieckie są semi-eutorytarne, czy semi demokratyczne, Wilson powiada - ani to, ani to. Państwa byłego związku radzieckiego są terenem „polityki wirtualnej”, gdzie władzę się wymyśla, i gdzie „technologowie polityki inscenizują podstawową mitologię państwa.”
Od samego początku – mówi Wilson - demokracja w Rosji nie miała żadnej szansy. Co innego w Polsce, gdzie elektryk przejął lejce z rąk partii komunistycznej. Czy w Pradze, gdzie były poeta opozycyjny wprowadził się do praskiego Zamku. W Rosji, w ostatnich latach ZSRR, to nie outsiderzy, ale aparatczycy, odnoszący sukcesy funkcjonariusze partyjni wykreowali „opozycję”. Wilson przypisuje Aleksandrowi Jakowlewowi inicjatywę dopełnienia sceny politycznej liberalnymi i pro-Zachodnimi aktywnościami i partiami, podczas gdy Jegor Ligaczev równoważył je grupami konserwatywnymi i nacjonalistycznymi. Ale nie walczyli ze sobą o odzwierciedlanie poglądów w stanowionym prawie. Przeciwnie, obaj ciężko pracowali, by omamić nieświadomą populację oraz łatwowiernych obserwatorów Zachodu iluzją systemu wielopartyjnego. „Przedstawianie polityki ostatnich lat ZSRR jako walki między reformistami a twardogłowymi, demokratami a autorytarystami, dobrymi chłopcami a złymi chłopcami, jest iluzją największą ze wszystkich” – pisze Wilson. – „Sztuczne działania, wspierane przez Gorbaczowa, zmierzały do wykreowania zaszachrowanego na samym starcie współzawodnictwa między ‘partią przyszłości’ a ‘partią przeszłości’.”
Oczywiście, dla liberalnych demokracji nie ma nic nowego w tym, że politycy kłamią bez mrużenia powiek i fabrykują rozmaite obrazy. Ale polityka postsowiecka różni się, argumentuje Wilson, totalnością fałszerstwa. Cytuje ukraińskiego analityka Volodymyr Polokhalo: “Zachodni obserwatorzy szukają odniesień do, lub odstąpień od normalnej procedury demokratycznej. Ale nasze wybory są inne. Wielka falsyfikacja jest falsyfikacją całego procesu wyborczego, falsyfikacją niemal wszystkich uczestników tego procesu. Nie ma realnych podmiotów politycznych, nie ma realnych, niezależnych aktorów politycznych.”
Wilson twierdzi, że zachodni komentatorzy, którzy mówią o budowaniu demokracji w państwach postsowieckich, okropnie się mylą. Jego celem jest wyjaśnienie „czarnej sztuki manipulacji politycznej”, aby tą maskaradę wyeksponować.
Wejście w dziedzinę czarnych sztuk wymaga od dyletanta poznania całego, nowego słownika.
Na przykład, „kompromat” polega na obsypywaniu oponentów kompromitującymi materiałami, aby ich publicznie zdyskredytować. Kompromat może być umieszczony w „zatrutej kanapce”, to znaczy w prawdziwej wiadomości, którą się zanieczyszcza dokuczliwym fragmentem, zawierającym oszczerstwo. Alternatywnie, kompromat może być ogłoszony przez „Generalnego Prokuratora”, jak taką osobę nazywają satyrycy. Ktoś taki inscenizuje „wojnę z korupcją”, a w rzeczywistości działa jako agent od czarnego PR, tuż przed wyborami obrzucając rywali błotem. Oskarżenia „Generalnego Prokuratora” nie muszą mieć pokrycia w dowodach i zwykle się je dyskretnie porzuca natychmiast, jak zacznie być widoczny ich efekt w badaniach opinii publicznej.
„Pasem transmisyjnym” kompromatu jest ukrywanie fałszerstwa w ogólnej paradzie prawdy. „Rzutka” – to „news” ulokowany w internecie i następnie „podchwycony” przez główne media. Oczywiście, jeśli gracz ma pieniądze, to może po prostu założyć fikcyjną gazetę lub zwyczajnie zamówić dużą ilość plakatów politycznych, których autorstwo przypisywane jest rywalizującej partii, ale które przedstawiają rywala jako antysemitę, hałaśliwego nacjonalistę czy hardkorowego komunistę.
„Klony” to politycy wynajęci do przechwytywania obietnic politycznych rywala, aby ukraść mu głosy. „Klony” różnią się od „dublerów”, czyli kandydatów z niemal takim samym nazwiskiem, ubiegających się o to samo stanowisko, aby skonfundować elektorat i „rozcieńczyć” jego głosy. „Zasoby administracyjne” to termin określający środki w "skrzynce narzędziowej" polityka – od fałszowania wyników głosowania, uznaniowego wynagradzania, opodatkowywania czy stawiania przed sądem, aż po bezpośrednie groźby używane do wydawania pomniejszym urzędnikom rozkazów, których efektem jest nabijanie/zmniejszanie ilości głosów faktycznie oddanych na danego polityka, w zależności od preferencji człowieka na szczycie piramidy. Sekretni agenci infiltrują partie rywali aby „podciąć” lub „rozwalić” obóz wroga za pomocą sztucznie kreowanych dyskusji ideologicznych pomiędzy członkami, dyskredytując tym sposobem cały obóz w oczach opinii publicznej. Oczywiście można również założyć całą symulowaną partię, zaprojektowaną jako "zmorę", na przykład komunistyczną czy wściekle nacjonalistyczną, aby przerazić nią umiarkowany elektorat i zachęcić do siebie, lub też w celu zdobycia sympatii Zachodu. Często wybory są tak „uszyte” przez elitę władzy, że największym problemem technologów politycznych nie są głosy, lecz wymyślenie „wiarygodnego przegranego” wystawionego przeciwko pewnemu zwycięzcy, jak to było w wyborach na Putina w 2004r.
Jednym z takich projektów jest niesławny super- nacjonalista Żyrinowski.
Wilson uważa, że Żyrinowski jest szczególnie utalentowanym aktorem- politykiem, wyedukowanym do swej roli, zdolnym do ciągłej transformacji, odpowiadającej potrzebom elektoralnej publiczności. Ten szalony, szarpiący za włosy, awanturniczy nacjonalista z późniejszych inkarnacji, pojawił się po raz pierwszy na rosyjskiej scenie jako chłodny, racjonalny, liberalny demokrata. W latach 1990-91 rządząca Partia Komunistyczna sekretnie założyła Partię Liberalno – Demokratyczną, właśnie z Żyrinowskim na czele. Utworzenie partii „liberalnej podróbki” miało na celu odebranie głosów realnym partiom demokratycznym, zakładanym w opozycji do Partii Komunistycznej.
Wilson plotkuje trochę o koneksjach Żyrinowskiego z KGB oraz pranych funduszach płynących z Partii Komunistycznej, ale w tej sprawie przedstawia niewiele przekonywujących dowodów. Powiada też, że później, tj. w 1993r, kiedy „liberalni demokraci” Jelcyna sprawowali władzę, Żyrinowski stał się użyteczny dla Kremla jako „kontrolowalny odszczepieniec.” Zaniepokojony pojawieniem się nacjonalistycznej prawicy Kreml wsparł się na Żyrinowskim, który posłusznie zmutował się w doskonałego, wzorcowego nacjonalistę z pianą w gębie, którego partia jednakowoż, jak już dostała się do parlamentu, zgodliwie zagłosowała na bilecik dla Jelcyna. W 1999 i 2000 Żyrinowski wykonał jeszcze jeden manewr, pracował jako wynajęta „siekierka” do dyskredytowania opozycji, tak, że przyszła władza nie musiała brudzić rąk w politycznym nawozie.
Polityczna technologia nie jest tania. Metka na przedstawieniu pod tytułem „Wybory w Rosji” głosi, że jednorazowa inscenizacja kosztuje 1 do 2 miliardów dolarów – w porównaniu z kwotą od 300 do 500 milionów wkładanych w wybory prezydenckie w USA. Nawiasem mówiąc, jedną z bardzo nielicznych rzeczy wspólnych, jakie mają postsowieckie partie - partie bez programów, bez idei, a czasem nawet bez czegokolwiek innego – są źródła ich dochodów.
Oligarchowie pompują dziesiątki milionów dolarów zarówno w kandydatów, jak i w ich partie. Często ci sami oligarchowie wspierają pewną liczbę oficjalnie rywalizujących partii. Jak mówi popularne powiedzonko, jedyną rzeczą lepszą od posiadania jednej partii jest posiadanie dwóch osobistych partii. Po wyborach platformy pustoszeją, partie znikają, a parlamentarzyści głosują w imieniu fundatorów ich kampanii.
Wilson podąża tropem wirtualnej, czy, jak kto woli, potiomkinowskiej polityki w Rosji, aż do Iwana Groźnego, ale jednak to sowieckiej epoce przypisuje większość dziedzictwa czarnych sztuk. Ładnie obrazuje to zdaniem „Lokalna polityczna kultura zawdzięcza więcej Dzierżyńskiemu niż de Tocqueville’owi, więcej Czeka, niż Czechowowi.”(1)
Historycy oczywiście wiedzą, że prosta zmiana władzy nie transformuje całościowo społeczeństwa. Bolszewicki komunizm wiele zawdzięczał Rosji carów, i tak samo, powiada Wilson, postsowieckie „demokracje” dziedziczą cynizm późnego komunizmu sowieckiego.
Tak czy inaczej, złożenie stuleci rosyjskiego życia politycznego w ciągłą linię manipulacji politycznej wykonywanej przez cynicznych, autorytarnych liderów, hołubionych przez pasywną populację niezależnie od ich czynów, jest powtórzeniem starego argumentu o kruchości społeczeństwa obywatelskiego i o nieskończonym horyzoncie azjatyckiego zacofania. Publiczność Zachodu „wie” dwie rzeczy: o wyższości demokracji nad komunizmem, a także o niepowodzeniu demokratycznym w państwach post – socjalistycznych, i to mimo wszelkich zapewnień z czasów Zimnej Wojny, że jest wręcz przeciwnie.
W miarę, jak te dwie prawdy pociągają za sobą głowy, jak lokomotywa pod pełną parą ciągnie wagony, wyszukiwane są łatwe odpowiedzi na pytanie, dlaczego procesy demokratyczne w państwach postsowieckich otworzyły drogę ku drastycznym nierównościom, handlarskim mediom i wyprzedaży własności publicznej oligarchom. Jednak usytuowanie obecnej klęski rosyjskiej demokracji w politycznym zacofaniu z czasów przeszłych może być osiągnięte tylko poprzez przemilczenie kompleksowej historii lokalnej i regionalnej samorządowości (jak szlachecka duma, stanice kozackie, carowskie ziemstwo, wspólnoty chłopskie i żydowski Kahał). Tego rodzaju historie wielce komplikują prostolinijną narrację o stuleciach monolitycznej władzy wiodącej do (nieuniknionego) upadku demokracji w państwach postsowieckich.
Mimo całego realizmu politycznego Wilsona, jego podejście do awantur politycznych na Ukrainie w 2004 jest zdumiewająco idealistyczne. Był to dramat elektoralny, który obejmował dwie dogrywki wyborcze, oszpecenie trucizną rywalizującego kandydata, spuściznę po morderstwie na dociekliwym dziennikarzu, „implantowanie” radykalnych nacjonalistów do rywalizującego obozu, a także aktywne poparcie dla Wiktora Janukowicza przez potężnego, rosyjskiego sąsiada Ukrainy – wszystko dlatego oczywiście, że cel uświęca środki, zgodnie z obrazem polityki wirtualnej, namalowanym przez Wilsona.
Wyjątkową postacią w obrazie Wilsona jest Wiktor Juszczenko, były premier za Leonida Kuczmy, onegdaj Przewodniczący Banku Centralnego, przy nazwisku którego nie figuruje żadne oszustwo wyborcze; nie obsmarowywał i nie atakował rywala, nie kupował i nie był kupiony przez żadne siły z cienia. Zwolennicy Juszczenki przepłynęli nietknięci nad cała mierzwą zaściełającą pole bitwy, prosto do urn, i w prawdziwym pokazie demokracji wybrali jedynego kandydata, który niestrudzenie pracował, aby obniżyć podatki i wykorzenić korupcję.
Taki obraz Pomarańczowej Rewolucji budzi parę pytań. Jak mógł Juszczenko, czy zresztą jakikolwiek inny polityk, przejść przez cuchnące bagno ukraińskiej polityki i wydobyć się z niego w śnieżnobiałym stroju do krykieta? Kto płacił za transparenty Pomarańczowej Rewolucji, koszulki, namioty i posiłki rozdawane za darmo? Kto wymyślił te zręczne napisy na nalepki i hasła kampanii? W pozostałych częściach książki Wilson precyzyjnie dekonstruuje autentyczność postsowieckiej polityki, ale od czytelnika wymaga, by wierzył w niemanipulowaną spontaniczność Pomarańczowej Rewolucji. Czy przypadkiem nie jest to jakiś wyjątek w regule, który by się domagał dodatkowych objaśnień? Niestety Wilson nie zdecydował się zmierzyć z tym tematem, krótko podsumowując historię ukraińskich wyborów jako „rewoltę mediów” która miała „galwanizujący wpływ” na „społeczeństwo obywatelskie, które dojrzało mroki oszustw” - rewoltę wspartą potem przez „decydującą interwencję z Zachodu.”
Jonathan Steele, starszy korespondent zagraniczny gazety „The Guardian” zgadza się z opinią, że interwencja z Zachodu, a szczególnie subtelny i wyrafinowany udział Ameryki w wyborach na Ukrainie, był rzeczywiście decydujący ("Ukraine's Untold Story", The Nation, December 20, 2004, pp4-6). Steele opisuje amerykańskich dyplomatów oraz organizacje polityczne i non profit, wspierane przez obywatelskie grupy studyjne partii republikańskiej i demokratycznej, jak to podkreślały swą bezstronność, a równocześnie zdecydowanie grały na Juszczenkę. Technologowie polityczni w USA obmyślili chwytliwe hasła kampanijne, wyraziste loga, koncerty rockowe i masówki, wszystko umiejętnie wpisując w działalność pozarządową. Co więcej, to amerykańskie źródła finansowały badania opinii publicznej po odejściu głosujących od urn; ich rezultaty prędko skierowano do mediów opozycyjnych, co natychmiast określiło „prawdę” o rezultacie wyborów. Kiedy więc prasa oficjalna podała inne wyniki, tłumy wypłynęły na ulicę w odruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa, szachując policję, parlament i sądy.
Taki sam wzór "postmodernistycznego coup d'etat" - powiada Steele – funkcjonował w Serbii, celem pokonania Milosevica, w Gruzji, żeby pokonać Szewarnadze, ten sam wzór nie powiódł się w Białorusi przeciwko Łukaszence. Zachodnia prasa ganiła zaangażowanie Rosji w ukraińskie wybory. I słusznie. Użytkowanie zagranicznych funduszy w krajowych wyborach jest zakazane w USA i większości państw europejskich.
Steele był krytykowany przez analityków za to, że to co mówił, brzmiało niebezpiecznie blisko zgryźliwych majaczeń Ludmiły Janukowicz o amerykańskim buciorze na głównym placu Kijowa i podtrutych narkotykami pomarańczach zaimportowanych z Zachodu. Jednak wątpliwości Steele co do zaangażowania z zagranicy podnoszą ważne pytania o Wirtualną Politykę. Wilson maluje wyraźną kreskę pomiędzy przesytem (nieusankcjonowaną) reprezentacją polityczną, składającą się z tubylczych, potężnych oligarchów, a niedosytem (legitymizowanej) interwencji politycznej w wykonaniu potężnych ośrodków zagranicznych.
Czy polityka jest wirtualna tylko wtedy, gdy zrodzi się w głowach postsowieckich oligarchów? Czy interwencja z zewnątrz jest biletem do demokracji? W 1961 Daniel J. Boorstin opublikował „The Image” - o fabrykowaniu „pseudowydarzeń” dla celów politycznych w USA. Książkę Boorstina czyta się jak podręcznik dla technologów politycznych Kremla. Cóż więc dziwnego, że zachodni doradcy doprowadziliby do perfekcji sztukę technologii politycznej na eksport. Bardziej zdumiewa, że Wilson przeoczył ten aspekt Pomarańczowej Rewolucji.
Na zakończenie ksiązki fascynujący wir narracji Wilsona wkręca czytelnika w prawdziwie niepokojący, posmodernistyczny koszmar senny. Trudno wyczuć co jest realnością, a co cieniem na ścianie, gdyż jego opowieść tak gruntownie dyskredytuje „prawdę” jako kategorię politycznego (i ludzkiego) działania, że człowiek zaczyna się zastanawiać, jak sam autor uniknął padnięcia łupem technologii politycznej takiego czy innego rodzaju. Andrew Wilson nie wyjaśnia jak wybierał jedne źródła, a lekceważył inne. Strony internetowe, na których polega, bywają właśnie jednym ze sposobów szerzenia dezinformacji, jaki sam opisuje. Cytuje z żelazną pewnością wysoko opłacanych technologów politycznych, takich samych magów oszukaństwa i złudy, jak tych, których oskarża o fikcjonowanie politycznego krajobrazu państw postsowieckich. Często posluguje się terminem „rzekomy”, ale nie wyjaśnia wiarygodności takiego oskarżenia. W konsekwencji czytelnik, zaplątany w słowniku polityki wirtualnej, kończy zastanawiając się... co ma w ręce. Rzutkę, rozmaz, zatrutą kanapkę?
tłum. Bogumiła Tyszkiewicz.
Przypisy:
(1) Gra słów, ang.: "…more to the Cheka than to Chekhov".
(2) tyt. oryg. Kate Brown: Potemkin politics and post-Soviet democracy. The Times Literary Supplement, August 05, 2005. Copyright (En) 2006 The TLS Ltd. (Pl) Planeta Terra.
(3) książka: Andrew Wilson, Virtual Politics. Faking democracy in the post-Soviet world.-
Grzebiący się w tym paskudztwie dziennikarze są w rzeczywistości „siekierkami” zakontraktowanymi przez politycznych technologów do zmiażdżenia rywali. Badania akademickie oraz badania opinii publicznej są fabrykowane na korzyść najhojniejszego licytującego. Ludzie oglądani na masowych zgromadzeniach okazują się udzielać za gotówkę. Nawet wydarzenia historyczne są spektaklami odgrywanymi na pożytek przyszłych podręczników.
Zamachy polityczne z 1991 i 1993, które ostatecznie wysadziły z siodła Michaiła Gorbaczowa, doprowadziły do rozkładu Związku Sowieckiego, zakończyły Zimną Wojnę i ustanowiły Borysa Jelcyna na stanowisku prezydenta niezależnej Rosji z konstytucyjnie należną mu silną władzą wykonawczą, były jawnie zainscenizowaną „dramaturgią”. Akty terroru – jak koszmarna okupacja moskiewskiego Teatru Dubrovka - zostały zainscenizowane dla celów politycznych przez służbę bezpieczeństwa. Kiedy show się skończyło, pozwolono inspiratorom zamachu i ocalałym terrorystom dyskretnie zniknąć w cieniu, aż do następnej inscenizacji w następnym dramacie.
Wilson argumentuje, że demokracja w państwach postsowieckich jest rodzajem inscenizacji przykrywającej i zarazem ubezpieczającej hurtową kradzież majątku państwa oraz powszechną prywatyzację polityki. Ostatnie rozmijanie się Vladimira Putina z demokratycznymi instytucjami jest tylko zewnętrzną manifestacją rozkazowego stylu rządzenia dominującego w Rosji od stuleci. Komentując debatę, czy państwa postsowieckie są semi-eutorytarne, czy semi demokratyczne, Wilson powiada - ani to, ani to. Państwa byłego związku radzieckiego są terenem „polityki wirtualnej”, gdzie władzę się wymyśla, i gdzie „technologowie polityki inscenizują podstawową mitologię państwa.”
Od samego początku – mówi Wilson - demokracja w Rosji nie miała żadnej szansy. Co innego w Polsce, gdzie elektryk przejął lejce z rąk partii komunistycznej. Czy w Pradze, gdzie były poeta opozycyjny wprowadził się do praskiego Zamku. W Rosji, w ostatnich latach ZSRR, to nie outsiderzy, ale aparatczycy, odnoszący sukcesy funkcjonariusze partyjni wykreowali „opozycję”. Wilson przypisuje Aleksandrowi Jakowlewowi inicjatywę dopełnienia sceny politycznej liberalnymi i pro-Zachodnimi aktywnościami i partiami, podczas gdy Jegor Ligaczev równoważył je grupami konserwatywnymi i nacjonalistycznymi. Ale nie walczyli ze sobą o odzwierciedlanie poglądów w stanowionym prawie. Przeciwnie, obaj ciężko pracowali, by omamić nieświadomą populację oraz łatwowiernych obserwatorów Zachodu iluzją systemu wielopartyjnego. „Przedstawianie polityki ostatnich lat ZSRR jako walki między reformistami a twardogłowymi, demokratami a autorytarystami, dobrymi chłopcami a złymi chłopcami, jest iluzją największą ze wszystkich” – pisze Wilson. – „Sztuczne działania, wspierane przez Gorbaczowa, zmierzały do wykreowania zaszachrowanego na samym starcie współzawodnictwa między ‘partią przyszłości’ a ‘partią przeszłości’.”
Oczywiście, dla liberalnych demokracji nie ma nic nowego w tym, że politycy kłamią bez mrużenia powiek i fabrykują rozmaite obrazy. Ale polityka postsowiecka różni się, argumentuje Wilson, totalnością fałszerstwa. Cytuje ukraińskiego analityka Volodymyr Polokhalo: “Zachodni obserwatorzy szukają odniesień do, lub odstąpień od normalnej procedury demokratycznej. Ale nasze wybory są inne. Wielka falsyfikacja jest falsyfikacją całego procesu wyborczego, falsyfikacją niemal wszystkich uczestników tego procesu. Nie ma realnych podmiotów politycznych, nie ma realnych, niezależnych aktorów politycznych.”
Wilson twierdzi, że zachodni komentatorzy, którzy mówią o budowaniu demokracji w państwach postsowieckich, okropnie się mylą. Jego celem jest wyjaśnienie „czarnej sztuki manipulacji politycznej”, aby tą maskaradę wyeksponować.
Wejście w dziedzinę czarnych sztuk wymaga od dyletanta poznania całego, nowego słownika.
Na przykład, „kompromat” polega na obsypywaniu oponentów kompromitującymi materiałami, aby ich publicznie zdyskredytować. Kompromat może być umieszczony w „zatrutej kanapce”, to znaczy w prawdziwej wiadomości, którą się zanieczyszcza dokuczliwym fragmentem, zawierającym oszczerstwo. Alternatywnie, kompromat może być ogłoszony przez „Generalnego Prokuratora”, jak taką osobę nazywają satyrycy. Ktoś taki inscenizuje „wojnę z korupcją”, a w rzeczywistości działa jako agent od czarnego PR, tuż przed wyborami obrzucając rywali błotem. Oskarżenia „Generalnego Prokuratora” nie muszą mieć pokrycia w dowodach i zwykle się je dyskretnie porzuca natychmiast, jak zacznie być widoczny ich efekt w badaniach opinii publicznej.
„Pasem transmisyjnym” kompromatu jest ukrywanie fałszerstwa w ogólnej paradzie prawdy. „Rzutka” – to „news” ulokowany w internecie i następnie „podchwycony” przez główne media. Oczywiście, jeśli gracz ma pieniądze, to może po prostu założyć fikcyjną gazetę lub zwyczajnie zamówić dużą ilość plakatów politycznych, których autorstwo przypisywane jest rywalizującej partii, ale które przedstawiają rywala jako antysemitę, hałaśliwego nacjonalistę czy hardkorowego komunistę.
„Klony” to politycy wynajęci do przechwytywania obietnic politycznych rywala, aby ukraść mu głosy. „Klony” różnią się od „dublerów”, czyli kandydatów z niemal takim samym nazwiskiem, ubiegających się o to samo stanowisko, aby skonfundować elektorat i „rozcieńczyć” jego głosy. „Zasoby administracyjne” to termin określający środki w "skrzynce narzędziowej" polityka – od fałszowania wyników głosowania, uznaniowego wynagradzania, opodatkowywania czy stawiania przed sądem, aż po bezpośrednie groźby używane do wydawania pomniejszym urzędnikom rozkazów, których efektem jest nabijanie/zmniejszanie ilości głosów faktycznie oddanych na danego polityka, w zależności od preferencji człowieka na szczycie piramidy. Sekretni agenci infiltrują partie rywali aby „podciąć” lub „rozwalić” obóz wroga za pomocą sztucznie kreowanych dyskusji ideologicznych pomiędzy członkami, dyskredytując tym sposobem cały obóz w oczach opinii publicznej. Oczywiście można również założyć całą symulowaną partię, zaprojektowaną jako "zmorę", na przykład komunistyczną czy wściekle nacjonalistyczną, aby przerazić nią umiarkowany elektorat i zachęcić do siebie, lub też w celu zdobycia sympatii Zachodu. Często wybory są tak „uszyte” przez elitę władzy, że największym problemem technologów politycznych nie są głosy, lecz wymyślenie „wiarygodnego przegranego” wystawionego przeciwko pewnemu zwycięzcy, jak to było w wyborach na Putina w 2004r.
Jednym z takich projektów jest niesławny super- nacjonalista Żyrinowski.
Wilson uważa, że Żyrinowski jest szczególnie utalentowanym aktorem- politykiem, wyedukowanym do swej roli, zdolnym do ciągłej transformacji, odpowiadającej potrzebom elektoralnej publiczności. Ten szalony, szarpiący za włosy, awanturniczy nacjonalista z późniejszych inkarnacji, pojawił się po raz pierwszy na rosyjskiej scenie jako chłodny, racjonalny, liberalny demokrata. W latach 1990-91 rządząca Partia Komunistyczna sekretnie założyła Partię Liberalno – Demokratyczną, właśnie z Żyrinowskim na czele. Utworzenie partii „liberalnej podróbki” miało na celu odebranie głosów realnym partiom demokratycznym, zakładanym w opozycji do Partii Komunistycznej.
Wilson plotkuje trochę o koneksjach Żyrinowskiego z KGB oraz pranych funduszach płynących z Partii Komunistycznej, ale w tej sprawie przedstawia niewiele przekonywujących dowodów. Powiada też, że później, tj. w 1993r, kiedy „liberalni demokraci” Jelcyna sprawowali władzę, Żyrinowski stał się użyteczny dla Kremla jako „kontrolowalny odszczepieniec.” Zaniepokojony pojawieniem się nacjonalistycznej prawicy Kreml wsparł się na Żyrinowskim, który posłusznie zmutował się w doskonałego, wzorcowego nacjonalistę z pianą w gębie, którego partia jednakowoż, jak już dostała się do parlamentu, zgodliwie zagłosowała na bilecik dla Jelcyna. W 1999 i 2000 Żyrinowski wykonał jeszcze jeden manewr, pracował jako wynajęta „siekierka” do dyskredytowania opozycji, tak, że przyszła władza nie musiała brudzić rąk w politycznym nawozie.
Polityczna technologia nie jest tania. Metka na przedstawieniu pod tytułem „Wybory w Rosji” głosi, że jednorazowa inscenizacja kosztuje 1 do 2 miliardów dolarów – w porównaniu z kwotą od 300 do 500 milionów wkładanych w wybory prezydenckie w USA. Nawiasem mówiąc, jedną z bardzo nielicznych rzeczy wspólnych, jakie mają postsowieckie partie - partie bez programów, bez idei, a czasem nawet bez czegokolwiek innego – są źródła ich dochodów.
Oligarchowie pompują dziesiątki milionów dolarów zarówno w kandydatów, jak i w ich partie. Często ci sami oligarchowie wspierają pewną liczbę oficjalnie rywalizujących partii. Jak mówi popularne powiedzonko, jedyną rzeczą lepszą od posiadania jednej partii jest posiadanie dwóch osobistych partii. Po wyborach platformy pustoszeją, partie znikają, a parlamentarzyści głosują w imieniu fundatorów ich kampanii.
Wilson podąża tropem wirtualnej, czy, jak kto woli, potiomkinowskiej polityki w Rosji, aż do Iwana Groźnego, ale jednak to sowieckiej epoce przypisuje większość dziedzictwa czarnych sztuk. Ładnie obrazuje to zdaniem „Lokalna polityczna kultura zawdzięcza więcej Dzierżyńskiemu niż de Tocqueville’owi, więcej Czeka, niż Czechowowi.”(1)
Historycy oczywiście wiedzą, że prosta zmiana władzy nie transformuje całościowo społeczeństwa. Bolszewicki komunizm wiele zawdzięczał Rosji carów, i tak samo, powiada Wilson, postsowieckie „demokracje” dziedziczą cynizm późnego komunizmu sowieckiego.
Tak czy inaczej, złożenie stuleci rosyjskiego życia politycznego w ciągłą linię manipulacji politycznej wykonywanej przez cynicznych, autorytarnych liderów, hołubionych przez pasywną populację niezależnie od ich czynów, jest powtórzeniem starego argumentu o kruchości społeczeństwa obywatelskiego i o nieskończonym horyzoncie azjatyckiego zacofania. Publiczność Zachodu „wie” dwie rzeczy: o wyższości demokracji nad komunizmem, a także o niepowodzeniu demokratycznym w państwach post – socjalistycznych, i to mimo wszelkich zapewnień z czasów Zimnej Wojny, że jest wręcz przeciwnie.
W miarę, jak te dwie prawdy pociągają za sobą głowy, jak lokomotywa pod pełną parą ciągnie wagony, wyszukiwane są łatwe odpowiedzi na pytanie, dlaczego procesy demokratyczne w państwach postsowieckich otworzyły drogę ku drastycznym nierównościom, handlarskim mediom i wyprzedaży własności publicznej oligarchom. Jednak usytuowanie obecnej klęski rosyjskiej demokracji w politycznym zacofaniu z czasów przeszłych może być osiągnięte tylko poprzez przemilczenie kompleksowej historii lokalnej i regionalnej samorządowości (jak szlachecka duma, stanice kozackie, carowskie ziemstwo, wspólnoty chłopskie i żydowski Kahał). Tego rodzaju historie wielce komplikują prostolinijną narrację o stuleciach monolitycznej władzy wiodącej do (nieuniknionego) upadku demokracji w państwach postsowieckich.
Mimo całego realizmu politycznego Wilsona, jego podejście do awantur politycznych na Ukrainie w 2004 jest zdumiewająco idealistyczne. Był to dramat elektoralny, który obejmował dwie dogrywki wyborcze, oszpecenie trucizną rywalizującego kandydata, spuściznę po morderstwie na dociekliwym dziennikarzu, „implantowanie” radykalnych nacjonalistów do rywalizującego obozu, a także aktywne poparcie dla Wiktora Janukowicza przez potężnego, rosyjskiego sąsiada Ukrainy – wszystko dlatego oczywiście, że cel uświęca środki, zgodnie z obrazem polityki wirtualnej, namalowanym przez Wilsona.
Wyjątkową postacią w obrazie Wilsona jest Wiktor Juszczenko, były premier za Leonida Kuczmy, onegdaj Przewodniczący Banku Centralnego, przy nazwisku którego nie figuruje żadne oszustwo wyborcze; nie obsmarowywał i nie atakował rywala, nie kupował i nie był kupiony przez żadne siły z cienia. Zwolennicy Juszczenki przepłynęli nietknięci nad cała mierzwą zaściełającą pole bitwy, prosto do urn, i w prawdziwym pokazie demokracji wybrali jedynego kandydata, który niestrudzenie pracował, aby obniżyć podatki i wykorzenić korupcję.
Taki obraz Pomarańczowej Rewolucji budzi parę pytań. Jak mógł Juszczenko, czy zresztą jakikolwiek inny polityk, przejść przez cuchnące bagno ukraińskiej polityki i wydobyć się z niego w śnieżnobiałym stroju do krykieta? Kto płacił za transparenty Pomarańczowej Rewolucji, koszulki, namioty i posiłki rozdawane za darmo? Kto wymyślił te zręczne napisy na nalepki i hasła kampanii? W pozostałych częściach książki Wilson precyzyjnie dekonstruuje autentyczność postsowieckiej polityki, ale od czytelnika wymaga, by wierzył w niemanipulowaną spontaniczność Pomarańczowej Rewolucji. Czy przypadkiem nie jest to jakiś wyjątek w regule, który by się domagał dodatkowych objaśnień? Niestety Wilson nie zdecydował się zmierzyć z tym tematem, krótko podsumowując historię ukraińskich wyborów jako „rewoltę mediów” która miała „galwanizujący wpływ” na „społeczeństwo obywatelskie, które dojrzało mroki oszustw” - rewoltę wspartą potem przez „decydującą interwencję z Zachodu.”
Jonathan Steele, starszy korespondent zagraniczny gazety „The Guardian” zgadza się z opinią, że interwencja z Zachodu, a szczególnie subtelny i wyrafinowany udział Ameryki w wyborach na Ukrainie, był rzeczywiście decydujący ("Ukraine's Untold Story", The Nation, December 20, 2004, pp4-6). Steele opisuje amerykańskich dyplomatów oraz organizacje polityczne i non profit, wspierane przez obywatelskie grupy studyjne partii republikańskiej i demokratycznej, jak to podkreślały swą bezstronność, a równocześnie zdecydowanie grały na Juszczenkę. Technologowie polityczni w USA obmyślili chwytliwe hasła kampanijne, wyraziste loga, koncerty rockowe i masówki, wszystko umiejętnie wpisując w działalność pozarządową. Co więcej, to amerykańskie źródła finansowały badania opinii publicznej po odejściu głosujących od urn; ich rezultaty prędko skierowano do mediów opozycyjnych, co natychmiast określiło „prawdę” o rezultacie wyborów. Kiedy więc prasa oficjalna podała inne wyniki, tłumy wypłynęły na ulicę w odruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa, szachując policję, parlament i sądy.
Taki sam wzór "postmodernistycznego coup d'etat" - powiada Steele – funkcjonował w Serbii, celem pokonania Milosevica, w Gruzji, żeby pokonać Szewarnadze, ten sam wzór nie powiódł się w Białorusi przeciwko Łukaszence. Zachodnia prasa ganiła zaangażowanie Rosji w ukraińskie wybory. I słusznie. Użytkowanie zagranicznych funduszy w krajowych wyborach jest zakazane w USA i większości państw europejskich.
Steele był krytykowany przez analityków za to, że to co mówił, brzmiało niebezpiecznie blisko zgryźliwych majaczeń Ludmiły Janukowicz o amerykańskim buciorze na głównym placu Kijowa i podtrutych narkotykami pomarańczach zaimportowanych z Zachodu. Jednak wątpliwości Steele co do zaangażowania z zagranicy podnoszą ważne pytania o Wirtualną Politykę. Wilson maluje wyraźną kreskę pomiędzy przesytem (nieusankcjonowaną) reprezentacją polityczną, składającą się z tubylczych, potężnych oligarchów, a niedosytem (legitymizowanej) interwencji politycznej w wykonaniu potężnych ośrodków zagranicznych.
Czy polityka jest wirtualna tylko wtedy, gdy zrodzi się w głowach postsowieckich oligarchów? Czy interwencja z zewnątrz jest biletem do demokracji? W 1961 Daniel J. Boorstin opublikował „The Image” - o fabrykowaniu „pseudowydarzeń” dla celów politycznych w USA. Książkę Boorstina czyta się jak podręcznik dla technologów politycznych Kremla. Cóż więc dziwnego, że zachodni doradcy doprowadziliby do perfekcji sztukę technologii politycznej na eksport. Bardziej zdumiewa, że Wilson przeoczył ten aspekt Pomarańczowej Rewolucji.
Na zakończenie ksiązki fascynujący wir narracji Wilsona wkręca czytelnika w prawdziwie niepokojący, posmodernistyczny koszmar senny. Trudno wyczuć co jest realnością, a co cieniem na ścianie, gdyż jego opowieść tak gruntownie dyskredytuje „prawdę” jako kategorię politycznego (i ludzkiego) działania, że człowiek zaczyna się zastanawiać, jak sam autor uniknął padnięcia łupem technologii politycznej takiego czy innego rodzaju. Andrew Wilson nie wyjaśnia jak wybierał jedne źródła, a lekceważył inne. Strony internetowe, na których polega, bywają właśnie jednym ze sposobów szerzenia dezinformacji, jaki sam opisuje. Cytuje z żelazną pewnością wysoko opłacanych technologów politycznych, takich samych magów oszukaństwa i złudy, jak tych, których oskarża o fikcjonowanie politycznego krajobrazu państw postsowieckich. Często posluguje się terminem „rzekomy”, ale nie wyjaśnia wiarygodności takiego oskarżenia. W konsekwencji czytelnik, zaplątany w słowniku polityki wirtualnej, kończy zastanawiając się... co ma w ręce. Rzutkę, rozmaz, zatrutą kanapkę?
tłum. Bogumiła Tyszkiewicz.
Przypisy:
(1) Gra słów, ang.: "…more to the Cheka than to Chekhov".
(2) tyt. oryg. Kate Brown: Potemkin politics and post-Soviet democracy. The Times Literary Supplement, August 05, 2005. Copyright (En) 2006 The TLS Ltd. (Pl) Planeta Terra.
(3) książka: Andrew Wilson, Virtual Politics. Faking democracy in the post-Soviet world.-
czwartek, 4 stycznia 2007
Ludomir Garczyński-Gąssowski: Szwedzki epizod Księdza metropolity
W związku z wyjazdem do Szwecji przekazałem „GREYOWI" (pseudonim ks. Stanisława Wielgusa - LGG) zadania (w załączeniu) i omówiłem sytuację operacyjną na tym terenie. Generalnie o ile zetknie się ze środowiskiem emigracyjnym występować będzie jako naukowiec KUL o poglądach opozycyjnych wobec władz PRL, ale z pozycji katolickich (poglądy umiarkowane, bez elementów awanturniczych). (z notatki Ppłk. J. Mazurka)Dnia 12 lipca 1977 przybył do Szwecji ks. dr Stanisław Wielgus. Nim to się stało, przybysz do Królestwa Szwecji odbył rozmowę ze "swoim" oficerem prowadzącym, podpułkownikiem Mazurkiem. Powiedział mu, że został zaproszony przez bardzo miłą panią doktor filozofii (dziś już dawno profesor) z Uppsali, panią Elizabeth Pilz zamieszkałą (dokładny adres), oraz charakterystyka: "Pani Elizabeth jest rozwódką b. żoną pastora p. Stengera. Ma lat 39" (ks. dr miał wówczas lat 38 lat). Dodatkowo, drobiazgowo ks. dr podaje, że: "pani P. jest pracownikiem Uniwersytetu w Uppsali (historykiem sztuki "bizantystką") oraz, że "jej brat i matka mieszkają w Uppsali, siostra w Sztokholmie, a szwagier jest lekarzem". Więcej ksiądz doktor nie zapamiętał z tego co mu pani Elizabeth mówiła, gdy gościł ją w Polsce. Te wszystkie szczegóły notuje pilnie i podaje w swoim raporcie pan ppłk J. Mazurek.
Panią Pilz ksiądz Wielgus poznał, gdy był na stypendium w Monachium. Po jej pobycie w Polsce pani P. napisała "pozytywny artykuł o Polsce i opublikowała w naukowym czasopismie szwedzkim". Tytułu pisma ksiądz nie pamięta, ale zapamiętał, że pani P. "posiada pewne kontakty w środowisku polskim w Szwecji, między innymi zna państwa Brzezińskich". Może chodzi o Zbigniewa Brzezińskiego, członka PPS i przedstawiciela Free Poland na Szwecję? - zastanawia się piszący raport z tego spotkania eSBek. Chociaż nie powino się udzielać informacji eSBekom, to zaspokoję pana podpułkownika Mazurka ciekawość. Nie chodziło o pana Zbigniewa Brzezińskiego ze Sztokholmu, ówczesnego skarbnika PPS i byłego członka AK, lecz o nieudzielającą się politycznie rodzinę Brzezińskich z Uppsali. I przy okazji: pan Zbigniew Brzeziński z Free Poland nie miał nic wspólnego, ale gdzieś dzwoniło, choć w innym kościele.
Załozona przez mitomana, byłego folksdojcza i żołnierza Werhmachtu Konstantego (Konstantina) Hanffa organizacja dywersyjno- terrorystyczna Free Poland czyli Wolna Polska rzeczywiście w tym czasie wchodziła na terytorium skandynawskie. W Szwecji kontakty z WP nawiązał ówczesny sekretarz PPS Kazimierz Gruszka (czyli coś z PPS było na rzeczy). Gdy FBI usunęło Wolną Polskę z USA, a Kultura i Radio Wolna Europa ostrzegło przed nią Emigrację, to Gruszka i młodzieżówka PSS zerwały z Wolną Polską wszystkie kontakty. Inna rzecz, że te kontakty przejeli młodzi narodowcy z południa Szwecji. Do notatki ppłk. SB Mazurka z dnia 27 czerwca 1977 (z której zaczerpneliśmy powyższe dane) dołączona jest instrukcja przekazana ks. dr. Stanisławowi Wielgusowi na pobyt w Szwecji. Przytaczamy tę instrukcje w całości:
Lublin, dnia 24 czerwca 1977 TAJNE. SPEC. ZNACZ.
Egz. poj.
1. W związku z Pana wyjazdem prywatnym do Szwecji na okres 4 tygodni - Służba Wywiadowcza prosi Pana o zwrócenie uwagi na następujące problemy:
2. - wroga działalność środowisk emigracji polskiej w odniesieniu do kraju /ulotki, broszury, wywiady w prasie, TV, publikacje/;
3. - powiązania osób czy grup prowadzących wrogą działalność z elementami antysocjalistycznemi w Polsce /przesyłanie materiałów KOR, ROPCZiO, Nież. Grupa Chrze. Demokratyczna, Studencki Komitet Solidarnościowy itp. z Polski, kanały przerzutu, nadawcy, odbiorcy/;
4. - o ile możliwe nawiązywać trwałe kontakty z osobami wpływowymi w kołach naukowych /środowisko polskie/ a prowadzącymi działalność publicystyczną krytyczną wobec władz i ustroju w Polsce;
5. - w Uppsali starać się dotrzeć do osób zajmujących się sprawami "Anexu" /Uniwersytet w Uppsali/. W orbicie swojego zainteresowania mieć również Stefana Szechtera - Michnika zam. w Uppsali.
Gdyby zaszła pilna potrzeba nawiązania kontaktu - przedstawiciel nasz zwróci się za hasłem:
" Czy nie był Pan miesiąc temu na wycieczce w Rzymie?"
Odpowiedz: " Nie, wybieram się do wiecznego miasta dopiero w
przyszłym roku".
Znak rozpoznawczy /spinka/ nie obowiązuje. Kontakt może być nawiązany w każdym miejscu, czasie i okolicznościach.
Zadanie niniejsze przekazano "GREYOWI" na spotkaniu w Lublinie w dniu 24.06.1977 r. Przyjął do wiadomości i wykonania.
(Nieczytelny podpis ppłka J. Mazurka). (Skróty i pisownia jak w orginale. "GREY" to kryptonim ks.dra Stanisława Wielgusa)
Duzo z tego nie wyszło. Jak wynika z raportu ppłk. Mazurka z dnia 5 września 1977 r.: Ks. Stanisław Wielgus zdał mu 3 września sprawozdanie ze swoich dokonań w Szwecji. Według oceny pana podpułkownka, ks. Wielgus wykonał zadanie tylko częściowo. Nawiązał kontakt z profesorem Józefem Trypućką, z którym spotkał się trzy razy. Dowiedział się, że Trypućko, "który pozuje na jakiegoś arystokratę z dawnych magnatów kresowych", utrzymuje kontakty z naukowcami w Polsce, przede wszystkim z prof. PAN - Pawłem Czartoryskim.
Wyprawa z Uppsali do Sztokholmu się nie udała. Ksiądz Doktor nie dotarł do środowiska emigracyjnego, bo "Dom Związku b. więźniów politycznych, gdzie koncentruje się życie emigracji politycznej, był w tym czasie zamknięty". Jeśli była to niedziela lub sobota, to siedziba PZbWP była zamknięta, ale wystarczyło zatelefonować i się umówić. Inna rzecz, że w poradniku dla agentów pomylono adres naszej siedziby i nie podano telefonu. „Grey" nie potrafił też skontaktować się ze Stefanem Michnikiem. Pewnie nadmiernie go nie szukał. Nie ulega wątpliwości, że „agent Grey" pozorował tylko działania.
Inni agenci nie. Szwecja od połowy lat siedmdziesiątych ub. wieku była tak samo ważna jak „polski Londyn". Od pamiętnej wizyty Gierka (czerwiec 1975), od czasu zniesienia wiz i najazdu „turystów", emigracja odmłodniała. Wydarzenia w Kraju (List 75, rewolta w Ursusie i Radomiu, powstanie KOR-u i innych ugrupowań niepodległościowych), duzy ruch promowy, przemyt w obie strony informacji i wydawnictw, pierwsze połączenie automatyczne między Sztokholmem i Warszawą, to wszystko nie dawało spokoju naszym ESBEKOM.
W zastępstwie ks. Wielgusa odpowiemu ppłk. Mazurkowi na jego pytania.
Wywiady w prasie i TV z działaczami z Kraju organizowali: Jakub Święcicki, Maria Borowska, Ryszar Szulkin, Andrzej Koraszewski, Aleksander Orłowski i inni. Ulotki, broszury i czasopisma wydawane były przez RUP (Marek Trokenheim, Kazimierz Gruszka, Leszek Skurłat) i przez PZbWP (A. Koraszewski, L. Garczyński-Gąssowski, Tomasz Sionkowski, Tomasz Krajewski, Paweł Krzyżanowski i Tadeusz Welz) Wymieniam tylko najważniejszych. Materiały KOR i Studenckiego Komitetu Solidarnościowego drukowane w obu ośrodkach dostarczali J. Święcicki i Józef Dajczgewand. „Puls" i „Niepodległość" (pisma przedrukowywane w Szwecji) dostarczał Koraszewski. Materiały ROPCiO dostawaliśmy zwykłą pocztą na podstawiony adres pani Sussy Jansson. Święcicki i p. Borowska organizowali dla polskich opozycjonistów zaproszenia od znanych intelektualistów szwedzkich, którym to trudno było odmówić. Norbert Żaba organizował z przybyłymi krajowcami publiczne spotkania. W kwietniu 1977 gościł w Szwecji Adam Michnik, na jednym ze spotkań pojawił się Stefan Michnik, który wówczas współpracował (bez względu na swoją przeszłość) z paryską „Kulturą" (podpisywał się jako Szwedowicz lub Szwedowski). Sądzę, że stąd zainteresowanie ppłk. Mazurka jego osobą.
Dowcip polega na tym, że nasze środowiska były otwarte i przyjmowaliśmy każdego. Chroniliśmy tylko nasze kontakty krajowe. Wszystkie teksty podpisywaliśmy. Na naszych wydawnictwach były adresy i telefony. Nasze prywatne numery były dostępne w książkach telefonicznych, ale ludzie pokroju ppłka Mazurka, u których wszystko było "tajne przez poufne", nie mogli w to uwierzyć. Wiedzieliśmy doskonale, że nachodzą nasz różni podstawieni ludzie, ale nam to nie przeszkadzało; dawaliśmy im, tak jak i innym, nasze i powierzone nam przez różne fundacje amerykańskie wydawnictwa. Miesięcznie szło do Polski 200 do 300 nielegalnych wydawnictw. Większość dochodziła. Skonfiskowane przez celników egzemplarze często też trafiły na rynek, bo miały swoją wartość handlową.
Osobiście jestem wdzięczny J. Ex. Abp Stanisławowi Wielgusowi, że dzięki Jego niedoszłemu ingresowi przypomnieliśmy sobie stare dobre czasy. No i załuję, że wtedy, w lipcu 1977, ks.dr. nie dotarł do naszej redakcji. Dostałby od nas broszurę Koraszewskiego zawierającą m.in.: Manifest Sacharowa, Czechosłowacką Kartę 77 i Deklarację Ruchu Demokratycznego - podpisaną przez 110 polskich czołowych intelektualistów. Dali byśmy Mu także bieżący numer „Wiadomości Polskich" z niewygodnymi dla władz PRL punktami Umowy Helsinskiej i matriałami KOR i SKS oraz bieżacy nr „Jedności" z artykułami Adama Michnika i Leszka Kołakowskiego oraz z proroczym felietonem Piotra Sakowskiego o agentach i polskim pierwodrukiem wspomnień b. ambasadora USA w Polsce Artura Bilissa Lane'go „Widziałem jak zdradzano Polskę" (o sfałszowanym referendum). Były tam też inne materiały historyczne i komks Józka Dajczgewanda o Leninie. Wszystko to mogło się przydać - jak nie samemu księdzu, to Jego mocodawcom.
Ludomir Garczyński-Gąssowski
Były redaktor pisma PZbWP „Jedność”
NOWA GAZETA POLSKA
Sztokholm, 10 styczeń 2007
źródło: InFormacja
Subskrybuj:
Posty (Atom)