1.
Czy blog Agaty w ogóle istniał? Najprostszym sposobem znalezienia strony www, z której zaczerpnięto dany cytat, jest wklejenie go w okienko Google i wciśniecie "Enter". Zawsze działało, ale nie tym razem.
Wydawało się, że będzie łatwo, bo cytat jest długi. W tekście z 21 czerwca "Agata na aborcyjnym froncie - podsumowanie" Kataryna podaje obszerny cytat z rzekomego bloga Agaty: "Dziękuję ci za to, że powiedziałaś pani X. Dziękuję ci za to, że próbowałaś mi (nam?) pomóc ale na nic to się zdało. Jutro mam aborcję w szpitalu na Lubartowskiej, nie mogę zrobić już nic, nie chcę tego. Mam tylko nadzieję, że po tym wszystkim nie popadnę w depresję i nie zrobię sobie krzywdy". Kataryna pisze też "Dzień po dniu [Agata] pisze na swoim blogu 'Najgorszy sen się spełnił'".
Po wklejeniu pierwszego cytatu w całości wyszukiwarka wyrzuca co prawda kilka wyników, ale okazują się być wtórne, zawierają ten tekst ujęty w cudzysłów i wszystkie powołują się na to samo źródło, którym jest... blog Kataryny. "Spełnił się mój najgorszy sen" wyrzuca natomiast mnóstwo blogów nastolatek, piszących o nieszczęśliwych miłościach, więc się niespecjalnie nadaje do poszukiwań.
Ciekawsze wyniki oddają zapytania o fragmenty cytatu. Tak można dotrzeć do zapisu programu "Teraz My" TVN z 16 czerwca:
"...Dyrektor gimnazjum: my dostawaliśmy takie rozpaczliwe sms-y czy wydruk rozmowy na Gadu-Gadu… Z tych działań, które wykonywała dziewczyna wynikało, że ona bardzo chciała zachować tę ciążę.
Agata miała pisać m.in.jutro mam aborcję w szpitalu na Lubartowskiej. Nie mogę zrobić już nic…nie chcę tego… Mam tylko nadzieję, że po tym wszystkim nie popadnę w depresję i nie zrobię sobie krzywdy.
Po takich doniesieniach sąd rodzinny umieścił dziewczynkę w pogotowiu opiekuńczym i ograniczył jej kontakt z matką."
Hmmm ? Blog to był czy wydruk pojedyńczej rozmowy z Gadu-Gadu (kogo z kim?), kto wysyłał rozpaczliwe sms-y, kogo miał na myśli dyrektor szkoły mówiący "myśmy otrzymywali" (o sms-ach) i kto ów wydruk rozmowy Agaty (z kim?) dostarczył dyrektorowi? Czternastolatki, niestety, czasem zachodzą w ciążę - ale byłby to chyba pierwszy w Polsce przypadek, gdyby ciężarna uczennica dyskutowała o swoim problemie i własnych odczuciach z Radą Pedagogiczną, i to za pomocą komunikatora internetowego i rozpaczliwych sms-ów.
2.
Tekst cytowany przez Katarynę okazuje się być w sporej części zgodny z tym podanym wcześniej w TVN, tyle, że kropki, których w tekście Kataryny już nie ma, zdają się sugerować, że to nie był jeden ciąg wypowiedzi, a raczej zdania lub urywki zdań przytoczone z posiadanego przez dyrektora wydruku. Tak czy inaczej, okazuje się, że owe cytaty były dowodem w sprawie o umieszczenie Agaty w domu opiekuńczym; podobnie dyrektor oraz ktoś jeszcze ( tajemnicze "myśmy") okazują się być osobami, które się do tego stanu rzeczy walnie przyczyniły. Nawiasem mówiąc, decyzja o odebraniu lub ograniczeniu praw rodzicielskich jest zawsze bardzo drastyczną decyzją w sądach rodzinnych. Zwykle, nawet w przypadku rodzin patologicznych, próbuje się najpierw oddawać rodzinę pod nadzór kuratorski. Właśnie dla dobra dziecka, któremu zawsze, poza najbardziej drastycznymi przypadkami, lepiej będzie z matką niż w sierocińcu.
Cytowane fragmenty rozmowy służą uzasadnieniu tezy, że "środowiska proaborcyjne", w tym matka dziewczynki, wywierały na nią presję, aby usunęła ciążę, którą ta pragnęła donosić, i że dlatego należało odizolować nastolatkę od owych środowisk oraz jej matki. Jednak trudno sobie wyobrazić, by matka wymuszała jej wykonanie mimo świadomości nadzoru kuratorskiego - narażałaby się wtedy na więzienie. Najostrzejszy środek nie był więc konieczny - a jednak go zastosowano. Sekielski i Morozowski nie popisali się dociekliwością w sprawie przesłanek składających się na uzasadnienie decyzji sądu rodzinnego. A przecież w zależności od sytuacyjnego kontekstu, umieszczenie dziewczynki w domu opiekuńczym mogło być ratowaniem jej przed proaborcyjną presją równie dobrze, jak zwyczajnym uwięzieniem, faktycznym ograniczeniem jej wolności, tyle, że bez wyroku skazującego - rodzajem zamaskowanego naciąganym prawem porwania, celem przetrzymania jej, aż będzie zbyt późno na zabieg.
Inną wagę bowiem ma cytat ze swobodnej, dłuższej wypowiedzi, czy to w blogu, czy w rozmowie - bezpośredniej lub przez komunikator, inną - zbiór cytatów wyrwanych z kontekstu. Inaczej - chyba szczerzej - rozmawia 14-letnia dziewczynka z koleżanką, inaczej z autorytetem - nauczycielem, dyrektorem, księdzem czy szkolną katechetką. Jej rozmówca (rozmówcy) z tej konkretnej rozmowy i tych konkretnie sms-ów, służących w sądzie jako dowód, pozostali dla szerokiej publiczności niezydentyfikowani - mimo tak wielkiego szumu medialnego. Jeśli te cytaty pochodzą z rozmów z rówieśnikami, to chyba rzeczywiście należało ją odizolować od wpływów zewnętrznych. Ale jeśli "nie chcę tego" jest np. odpowiedzią na pytanie księdza typu "przecież nie chcesz zostać morderczynią?" - to już można mieć uzasadnioną wątpliwość, czy decyzja o umieszczeniu nastolatki w domu opiekuńczym w ogóle miała wystarczające podstawy prawne. To samo dotyczy sms-ów: zależy z kim smsowała, o czym, i które jej rozpaczliwe odpowiedzi padały z jej własnej inicjatywy, a kiedy (i czy w ogóle) na skutek jakich rozpaczliwych pytań,. Czy dramatyczne stwierdzenie "mam nadzieję, że po tym wszystkim nie popadnę w depresję i nie zrobię sobie krzywdy" wypłynęły od niej samej, czy też były reakcją na jakieś sugestie.
Sprawa Agaty z Lublina powoli schodzi z łam mediów, ale te pytania zachowują ważność, a niektóre z nich powinny się chyba znaleźć w obrębie bezpośredniego zainteresowania Ministra Sprawiedliwości. Ktoś powinien sprawdzić, czy ta radykalna procedura umieszczania Agaty w domu opiekuńczym została przeprowadzona właściwie, czy Agata miała zapewnioną opiekę psychologa, etc. Niedorosłe uczennice, niestety, czasem zachodzą w ciążę. Jak daleko mogą się posunąć dorośli wobec dzieci, które znajdą się w takiej sytuacji? Szczególnie w okolicznościach o takim ciężarze gatunkowym i propagandowym potencjale powinno się zachować szczególną dbałość o klarowne, przejrzyste procedury prawne, brak jakichkolwiek wątpliwości i jasno wytyczone granice ingerencji państwa w rodzinę. Jeśli decyzja o umieszczeniu Agaty wynikała z chęci ochrony jej przed presją na usunięcie ciąży wbrew jej woli, to z punktu widzenia praw dziecka wszystko jest raczej w porządku. Ale jeśli było inaczej, to mamy do czynienia z sytuacją, że instytucje państwa mogą uwięzić dziecko i odebrać matce prawa rodzicielskie celem realizacji założeń ideologicznych lub religijnych, które nie mają nic wspólnego z obowiązującem w Polsce prawem - aborcja ciąży powstałej w wyniku gwałtu, do tego na osobie niepełnoletniej, jest w Polsce legalna. Byłby to taki rodzaj przymusu, że ciarki zgrozy przebiegają po plecach, gdyż dowolność w interpretacji prawa rodzicielskiego, odbieranie dzieci rodzicom z pobudek innych, niż prawo rodzinne, nieodparcie się musi kojarzyć z praktyką stosowaną swego czasu przez Sowietów w komsomołach i sierocińcach dla "bezprizornych".
Dla spokoju sumienia należałoby te wątpliwości wyjaśnić. Sądząc po doniesieniach prasowych, za dużo było w sprawie Agaty "środowisk" takich czy innych, zainteresowanych głównie walką między sobą, a za mało psychologów, którzy mogliby realnie pomóc zarówno dziewczynce, jak i jej matce, gdyż - zdaje się - obie bardzo takiej pomocy potrzebowały. Obie strony walki o głowę matki Agaty i ciążę jej córki w różnym czasie szermowały argumentem, że "etyka stoi ponad prawem" - ale to nieprawda, niebezpieczna nieprawda. Żadna etyka nie stoi ponad prawem, przynajmniej w państwie demokratycznym - bywa natomiast wygodną wymówką do zasłaniania się przed konsekwencjami łamania prawa. Tak, jak niedobrą praktyką było nawoływanie do "obywatelskiego nieposłuszeństwa" przy okazji oświadczeń lustracyjnych, tak niedobrą praktyką jest nawoływanie lekarzy, by nie wykonywali zabiegów, które w świetle litery prawa i przysięgi Hipokratesa bezwzględnie powinni byli wykonać. Jeśli się stan prawny nie podoba, to się dąży do jego zmiany za pomocą kartek wyborczych i mechanizmów głosowania - inaczej mamy do czynienia z postępującą "falandyzacją" już nie tylko prawa, ale całego państwa. Jeśli można robić co się chce, nie przejmując się ustawodawstwem, to po co nam w ogóle parlament?
3.
Tak czy inaczej, oprócz ważnego pytania o jakość procedury prawnej, jaka doprowadziła do ograniczenia praw rodzicielskich matki Agaty, należałoby jeszcze zapytać, jak daleko w dyskursie publicznym można - i warto - posuwać się w omijaniu i skandalizowaniu prawdy czy manipulowaniu nią poprzez przemilczenia lub nadinterpretacje? Publicyści dyskutujący, czy książka Gontarczyka i Cenckiewicza jest "książką z tezą", czy nie, sami sobie nawzajem zarzucają, że się nie są w stanie wznieść ponad felieton z tezą. Ale czy dyskusja, jaka się przetoczyła przez Polskę w sprawie Agaty, miała inny poziom? Poza może jedną różnicą, że w sprawie Wałęsy dla uczestników szumu medialnego ważna jest tak jego sprawa, jak i on sam uwzględniany w rachubach, choćby ze względu na to, że nie jest bezbronny, a w sprawie Agaty ważna była tylko jej sprawa, a już ona i jej matka - nie.
Zastanawiajac sie nad rolą intelektualistów w dzisiejszym życiu publicznym Jacob Heilbrunn powiada w "Targowisku próżności", że "dawniej ludzie ci byliby oceniani na podstawie tego, co piszą. Dzisiaj ocena zależy od tego, ile narobią wokół siebie hałasu i jakie wywołają komentarze" - i dalej " Polityka ekskomuniki od zawsze była jednym ze sposobów wpływania na przebieg dyskusji." (Tygodnik "Europa", 21 czerwca 2008). Komuś, kto twierdzi, że w sprawie Agaty przetoczyła się wielka debata publiczna, chciałoby się powiedzieć, że debata nie polega na wzajemnych anatemach, ekskomunikach i klątwach spuszczanych na głowy przeciwników głosem ochrypłym od krzyku, i że w całej burzy medialnej jej uczestnikom się nie udało nawet dotrzeć do faktów. I to jest jakaś prognoza co do efektów burzy wokół książki o Lechu Wałęsie, która osiągnęła apogeum zanim ktokolwiek (oprócz autorów) ją przeczytał, i w której nikt nikogo nie usiłuje przekonać, gdyż wszyscy dawno zajęli niezłomne stanowiska.
Wypadałoby na koniec zgodzić się, w minorowym nastroju, z Heilbrunnem, a przeciwko optymistycznej tezie prof. Staniszkis o jakoby trwającej obecnie cichej rewolucji meszczańskiej, porzucającej ideologie na rzecz idei. Idee się proponuje, uzgadnia, dyskutuje, w ideologie się wierzy. Heilbrunn znajduje przykłady w kulturze publicznej w USA, ale równie łatwo je znaleźć w Polsce. Opinie wyrażane w sprawie Agaty czy książki o Wałęsie miały i mają w zdecydowanej większości charakter pozarozumowy i zostały skonstruowane apriori; podobnie opinie wyrażane w publicystyce politycznej na inne tematy często można bardzo łatwo przewidzieć, gdyż wywodzą się z środowiskowych emocji i na ogół nie podlegają ewolucji, jaka zawsze się odbywa, albo raczej powinna się odbywać w toku dyskursu oraz skonfrontowania z innym punktem widzenia. Życie publiczne dominują mikroideologie napędzane, organizowane lub wykorzystywane przez celebrytów studiujących badania opinii publicznej i bardziej zainteresowanych w talk shows niż w precyzji wyrażania myśli, w radykalizmie, prowokacyjności i wzbudzanych kontrowersjach - niż jakimkolwiek dialogu. To w równej mierze dotyczy polityków, jak i ludzi mediów, niestety, nawet tych z głównego nurtu. Jakie w tym wszystkim ma znaczenie, czy to cytat z blogu, czy wycinanka z zapisanej rozmowy, nie wiadomo z kim? Jakie znaczenie, że zdecydowana większość uczestników dyskusji o ewentualnej agenturze Wałęsy zapewne do dzisiaj nie przeczytała książki, o którą się biją?
Nieważne, co się mówi. Ważne, żeby dobitnie i w grupie przeważającej liczebnie.
4.
Na ile w obu dyskusjach chodziło i chodzi o to, czy Agata powinna/mogła dokonać aborcji, czy nie, czy Wałęsa był Bolkiem, czy nie? "Dzisiejsze spory często przypominają intelektualne obrzucanie się pomidorami, a niekiedy służą wyłącznie autopromocji. Lionel Trilling powiedział kiedyś, że powołaniem intelektualisty jest uważne myślenie - dzisiaj intelektualiści jako swoje powołanie traktują myślenie o tym, jak zwrócić na siebie uwagę." - komentuje Heilbrunn. Może tak jest w USA. U nas, na skutek eskalującej od 18 lat radykalizacji języka publicznego, intelektualiści, dziennikarze i politycy obrzucają się nie pomidorami, a klątwami cherem - najstraszliwszą karą religijną nakładaną przez sąd rabinacki, równą katolickiemu interdyktowi. Klątwa cherem oprócz osobistych skutków dla dotkniętego, zupełnego wyjęcia spod prawa i społecznej ochrony, obkłada przekleństwem wszystkich tych, co się do skazańca zbliżyli, udzielili pomocy lub schronienia. Anatema nakładana w scenografii czarnych gromnic, dmących rogów i śmiertelnych koszul może mieć także konsekwencje pośmiertne - wtedy kładzie się na grobie skazanego kamień na znak, że powinien być ukamieniowany. Klątwa cherem rzucona na Barucha Spinozę w XII-wiecznym brzmiała tak:
Przez sąd aniołów i osąd świętych, wyklinamy, przeklinamy i odrzucamy Barucha de Spinozę (…) wypowiadając przeciwko niemu tę anatemę, którą Jozue przeklął Jerycho, przekleństwo, którym Elizeusz przeklął dzieci, oraz wszystkie przekleństwa zapisane w księdze Prawa. Niech będzie przeklęty w dzień i niech będzie przeklęty w nocy; przeklęty, gdy się kładzie i gdy wstaje, gdy wchodzi i wychodzi z domu. Niech Pan nie przebaczy mu nigdy i niech go nie uzna! Niech gniew i oburzenie Pana płonie odtąd przeciwko temu człowiekowi, niech obciąży go Pan wszystkimi przekleństwami zapisanymi w księdze Prawa i niech wymaże jego imię pod niebiosami (…). Niniejszym zatem wszyscy zostali przestrzeżeni, aby nikt nie zamieniał z nim słowa w rozmowie czy w piśmie, aby nikt nie wyświadczył mu żadnej przysługi, nie pozostawał z nim pod jednym dachem, nie zbliżał się doń na odległość czterech łokci i nie czytał żadnego dokumentu podyktowanego przez niego lczy napisanego jego ręką.
Felietony i wypowiedzi wypełniające dzisiejsze gazety, studia telewizyjne, fora i blogi rozwinęły ten styl w zdecydowanie bardziej kwiecisty. Dlatego Adamowi Michnikowi należy się pochwała za oszczędność środków literackich: z własnego felietonu całkowicie wyeliminował fabułę i pod zwięzłym tytułem "A to moje typy" opublikował imponującą listę nazwisk. Pochopny człowiek mógłby nawet pomyśleć, że po raz pierwszy od wielu lat redaktor naczelny wykazal się nie jadem i żółcią, a okiem dostrzegającym humorystyczną stronę medalu; ale człowiek ostrożny powstrzyma się od osądu zanim sie nie przekona, czy to tendencja trwała, zamierzona przez autora, czy nie chochliki mieszkające pod prasą drukarską. Jednak Maciej Rybiński się niepotrzebnie cieszy, że się na liście znalazł, w tak wytwornym towarzystwie, bo Michnik, choć nie całkiem koszerny i działający bez zgody rabina, to w takiej ciżbie, jaką wymienił, zgodnie z prawami statystyki, może przez przypadek jakimś piorunem trafić.
Autorzy tego bloga, jako ludzie niepochopni, postanowili się przyłączyć do frakcji Krzysztofa Leskiego, która odmawia udziału w dyskusjach na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia, a szczególnie o książkach przed ich przeczytaniem; nauczeni doświadczeniem postanowili również, że jeśli ktoś będzie się powoływać na materiały źródłowe, to zanim je uznają, najpierw sprawdzą, czy one rzeczywiście istnieją, i w jakiej postaci.
Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz
Poważne przekłamanie, albo... celowa manipulacja... Kataryna nigdzie nie napisała, że pierwszy fragment pochodzi z bloga Agaty. O ile dobrze pamiętam wyraźnie zaznaczyła, że to zapis przebiegu rozmowy na GG lub SMSa...
OdpowiedzUsuńMoże. Jesli tak, to najuprzejmiej przepraszam. Jesli nie, zaluje, ze nie zrobilam print screen zanim puscilismy cokolwiek w temacie. Tak czy inaczej, blog w tekscie wymienia, i to w kontekscie dowodu rzeczowego, ze ponoc wywierano na Agate presje, a ona nie chciala ciazy usunac, piszac dziec po dniu w swoim blogu jak jest bardzo nieszczesliwa (nie chce mni sie juz sprawdzac jak ten cytat konkretnie wyglada, sam sprawdz. Pare osob w komentarzach pytalo gdzie ten blog - i nic. Zdaje sie, ze do tej pory. Pozatym caly tekst jest skonstruowany pod skrajnie fundamentalistyczna publiczke, ktora - moim zdaniem - stanowi mniejszosc nawet u katolikow.
OdpowiedzUsuńCo kto lubi.