czwartek, 15 stycznia 2009

Korytarz Filadelfijski i list gończy na Mubaraka za milion dolarów

Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz

Rozumnemu człowiekowi byłoby trudno nazwać „zwycięską” politykę, która prowadzi do śmierci ponad 1000 współbratymców i ogromne zniszczenia materialne. Niemniej Hamas będzie tak właśnie przedstawiał skutki militarnego konfliktu w Gazie, chociaż po stronie arabskiej prawdziwym zwycięzcą tej wojny jest Egipt. Na tle chwiejnej postawy Turcji, słomianego zapału Francji, niezdecydowania, podziałów i braku konceptu w obrębie państw Ligi Arabskiej, tym jaśniej błyszczy błyskotliwa dyplomacja Egiptu i zimna krew jego elit, które doprowadziły do tego, że mimo bardzo ostrego potępiania kierownictwa Hamasu i jednoznacznego obwiniania ich o wywołanie wojny, to właśnie Egipt przywołał kierownictwo Hamasu do stołu negocjacyjnego i odegrał główną rolę w doprowadzeniu do rozejmu. Jak to szczerze ujawnił dziennikarzom AlJazeery przedstawiciel Hamasu Salah al-Bardawil, „egipska inicjatywa była jedyną, jaką nam przedstawiono, więc będziemy z nią koordynować [swoje działania]”

Wojna wygasa, choć raporty agencji prasowych świadczą o czymś innym – ale obie strony tego konfliktu będą prawdopodobnie intensywnie walczyć do ostatniej sekundy przed „godziną zero” rozpoczynającą zawieszenie broni. Hamas rozpaczliwie potrzebuje jakiegokolwiek sukcesu, który mógłby zapisać na swoje konto; krótko przed wybuchem wojny premier Hamasu Ismail Haniyeh buńczucznie drwił z Izraela, że nie jest w stanie obronić się przed atakami rakietowymi i wygłaszał pogróżki, że Hamas przygotował "niespodzianki" na wypadek wkroczenia izraelskiej armii do strefy Gazy. Żadnych „niespodzianek” nie było; nie było żadnych „sądnych dni” w Jerozolimie, Hamasowi nie udało się również podpalić West Banku czy nakłonić Hezbollah do utworzenia drugiego frontu z północy. Choć bardzo się o to starali, międzynarodowa dyplomacja nie uznała ich za stronę konfliktu równoważną Izraelowi. Rezolucja ONZ w ogóle nie wymienia nazwy Hamasu, a wszystko, co ważne w sprawie Korytarza Filadelfijskiego, zostanie ustalone między Izraelem a Egiptem. Reakcje państw arabskich były wstrzemięźliwe, a w niektórych przypadkach nawet wobec Hamasu krytyczne. Za brak realnej pomocy kierownictwo Hamasu jest rozżalone nawet na Iran i Syrię. Jak to wyraził we wtorek przedstawiciel Hamasu w mieście Gaza- "mamy poczucie, że nasi bracia w Teheranie i Damaszku zdradzili nas, tak samo, jak reszta arabskich i islamskich rządów." Skutkiem przegranej Hamasu jest także schizma w jej kierownictwie na liderów z Gazy i liderów z Syrii. Teraz, jeśli Ismail Haniyeh w końcu wyjdzie ze swego niehonorowego ukrycia, najprawdopodobniej czeka go fala krytyki za to, że opuścił swoich ludzi w czasie wojny.

Izrael chce zniszczyć z infrastruktury militarnej Hamasu, jak najwięcej się tylko da, a szczególnie jak najwięcej tuneli służących przemytowi broni na granicy z Egiptem. Od początku operacji „Lany Ołów” armia izraelska zniszczyła ponad 250 tuneli, ale, zdaniem izraelskiego wywiadu, pozostało jeszcze ponad 100 i Hamas dalej próbuje szmuglować nimi broń, w tym nowoczesną, taką, jak rakiety długiego zasięgu, czy nowoczesne materiały wybuchowe, artyleryjskie i przeciwlotnicze. W praktyce, to nie deklaracje Hamasu powzięte w kairskich negocjacjach zdecydują o stabilności i długotrwałości zawieszenia broni, lecz to, co się wydarzy na granicy między Gazą a Egiptem.

Egipt to wie. Wie też ukryty sponsor tej wojny, Iran. Dlatego 4 stycznia br. irańska organizacja Studenci Szukający Sprawiedliwości ustanowiła nagrodę jednego miliona dolarów dla kogokolwiek, kto zabije "kryminalistę", egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka, za „kolaborację z syjonizmem”, a 13 stycznia rzecznik tej organizacji Sadeq Shahbazi ogłosił podwyższenie nagrody do 1,5 miliona dolarów. Irańska agencja Fars, która jako pierwsza informowała o obu ofertach, usunęła propozycję podwyżki niemal natychmiast po opublikowaniu, prawdopodobnie ze względu na to, że zachęcając do zabójstwa egipskiego prezydenta Sadeq Shahbazi przypomniał, że ponad 30 lat temu dżihadysta Khaled Al-Islambouli zamordował egipskiego prezydenta Anwara Sadata.

Anwar Sadat został zamordowany 6 października 1981 roku, w trakcie dorocznej parady zwycięstwa w Kairze, na skutek fatwy rzuconej na niego przez islamistycznego kleryka Omara Abdel-Rahmana (aktualnie odsiadującego dożywotni wyrok w USA za udział w zamachu na World Trade Center w 1993 roku). W kairskim zamachu oprócz Sadata zginęło jeszcze 11 osób, w tym ambasador Kuby, generał z Omanu, biskup koptyjski, a 28 zostało rannych, w tym minister obrony Irlandii James Tully i czterech oficerów armii USA. Dwóch zamachowców zabito na miejscu, Islambouli został schwytany i skazany na śmierć. Wyrok na nim wykonano w kwietniu 1982. W trakcie późniejszych procesów skazano na wyroki więzienia ponad 300 radykalnych islamistów powiązanych z zamachem, w tym takich, jak Ayman al-Zawahiri, Omar Abdel-Rahman i Abd al-Hamid Kishk. Ze względu na znajomość angielskiego Zawahiri stał się de facto rzecznikiem oskarżonych i udzielił wielu wywiadów zachodnim dziennikarzom. Uwolniony z więzienia w 1984, udał się do Afganistanu i nawiązał bliską współpracę z Osamą Bin Ladenem i awansował na rzecznika Al Kaidy. Zamach na Sadata, to okres formacyjny nowoczesnego terroryzmu, jaki go znamy dzisiaj, także w sensie personalnym. Iran ma „w nosie” opinie Zachodu, ale z całą pewnością zachęta do zamachów na arabskich braci oraz przypomnienie wątpliwej przeszłości niezbyt dobrze się przyczyniają do umocnienia pozycji Iranu w obrębie państw Ligi Arabskiej. Być może dlatego niefortunna wypowiedź zanadto szczerego islamisty została usunięta ze stron agencji Fars.

Korytarz Filadelfijski.

Tzw. Umowa Gaza-Jericho z 1994 roku między Izraelem a PLO ustanowiła stumetrowej szerokości korytarz wzdłuż granicy Gazy z Egiptem, którego celem miało być odseparowanie egipskiej części miasta Rafah od części palestyńskiej. Korytarz miał znajdować się pod kontrolą armii izraelskiej, która nadała mu kodową nazwę „Korytarz Filadelfijski”. Około 2000 roku lokalni Palestyńczycy, z których wielu współpracowało z Hamasem, rozpoczęli budowę podziemnych tuneli służących lukratywnemu handlowi. W miarę upływu czasu coraz większa część tego przemytu obejmowała broń.

„Oczywiście, ataki rakietowe na Gazę miały miejsce także przed wycofaniem Izraela” – pisze Dore Gold w The Wall Street Journal – „pierwsza rakieta Quassam została odpalona już w 2001 roku. Ale po wycofaniu się skala ataków się totalnie zmieniła. Ilość ataków rakietowych wzrosła o 500% (od 179 w 2005 do 946 w 2006). Po wycofaniu wzrósł także zasięg rakiet. Lokalnie wytwarzane rakiety Quassamy, które osiągały cele w zakresie 7 kilometrów, ustępowały na rzecz sprowadzanych z Iranu Katiusz i rakiet Grad, których zasięg wynosi 20 km. Użyto je po raz pierwszy w 2006 roku. W roku 2008 tunelami przemycano rakiety już o zasięgu 40 km. ... W następnej wojnie rakiety Hamasu mogą sięgnąć Tel Aviv”. Te ostatnie, jak alarmowała światowa prasa, stanowiły już bezpośrednie zagrożenie dla jedynej elektrowni atomowej w Izraelu.

Gazańskie tunele pozwalały także setkom członków bojówek Hamasu na opuszczanie strefy Gazy i udział w obozach treningowych na rzadko zaludnionych wzgórzach Synaj z udziałem organizacji egipskich islamistów Muzułmańskie Braterstwo czy w Iranie, z instruktorami z tamtejszej Gwardii Rewolucyjnej. Jeśli szmugiel pod Korytarzem Filadelfijskim nie zostanie powstrzymany, to wkrótce Hamas odnowi cały swój arsenał i cała ta wojna okaże się bez sensu.


Korekta Camp David

Egipska dyplomacja od początku wojny w Gazie wzbudza nasz podziw. Nie zważając na żadne presje, naciski, apele i pogróżki, egipska elita polityczna mówiła swoje i czyniła swoje, wedle własnego rozumu i własnych interesów, które się znajdują gdzieś pośrodku, pomiędzy interesami Palestyńczyków a interesami Izraela. Egipscy oficjele nie wahali się mówić ani o Hamasie, ani o planach Iranu; ich zdaniem Iran co prawda wspiera koncepcję palestyńskiego państwa, ale inaczej i na innych terytoriach, niż to sobie wyobraża Zachód. West Bank w tych planach zupełnie nie istnieje; zdaniem egipskich oficjeli Iran dąży do powołania spójnego terytorialnie państwa palestyńskiego, obejmującego swym terenem Gazę oraz egipski Synaj, zarządzanego przez marionetkowy, islamistyczny Hamas, a liczy na podpalenie ogni piekielnych pod następnym bliskowschodnim państwem, właśnie Egiptem.

Dzięki uporowi Egiptu, że od strony Gazy przejścia w Rafah strzec mogą tylko siły wierne prezydentowi Autonomii Palestyńskiej, lekko wygraną stroną konfliktu w Gazie jest także prezydent Abbas. Mimo ukończonej kadencji ma szansę wrócić do gry w Gazie, ale by się tam utrzymać, będzie musiał sobie poradzić z powodami, dla których swego czasu przegrał w Gazie wybory. Niemniej, niemal nic nie robiąc, zyskał w oczach międzynarodowej opinii publicznej: wygłaszał dramatyczne przemówienia w imieniu Palestyńczyków z Gazy, na tle Hamasu wygląda jak anioł - i ta fala może go jeszcze przez jakiś czas ponieść. Ale wielkimi arabskimi wygranymi wojny w Gazie są osobiście egipski prezydent Hosni Mubarak oraz jego Minister Wywiadu Omar Suleiman. Mubarak po mistrzowsku rozegrał dyplomatyczny mecz w Lidze Arabskiej, a w tym samym czasie Suleiman, wymieniany obecnie jako potencjalny następca 80-letniego Mubaraka, zdołał przyciągnąć Hamas do stołu negocjacyjnego i w dyplomatycznym maratonie, w którym posuwał się nawet do gróźb, zdołał wymusić na nich zgodę na zawieszenie broni, właściwie nic nie zostawiając z ich wstępnych warunków.

Między Izraelem a Egiptem doszło do swoistego status quo, gdzie obie strony się właściwie nie lubią, ale rozumieją nawzajem swoje pobudki i interesy. Izrael nie mógł nie dostrzec, że egipskie elity realnie naraziły się islamistom, dlatego niespecjalnie protestuje, chociaż niewątpliwie dostrzega, że na negocjacjach kairskich Egipt ugrał dla siebie korektę umów z Camp David. Wedle tych umów, po wycofaniu Izraela ze strefy Gazy maksymalna ilość żołnierzy egipskich na granicy z Gazą nie może przekraczać 750 osób. Egipt stanowczo odrzucił izraelskie, francuskie, amerykańskie (i czyjekolwiek) propozycje rozlokowania na tym terenie sił międzynarodowych.

Dzisiaj Egipt argumentuje, że 750 strażników granicznych to zbyt mało, by powstrzymać przemyt broni Korytarzem Filadelfijskim. Izrael, który wyciągnął wnioski z libańskiej lekcji, właściwie nie stawia w tej sprawie oporu, gdyż – z własnych powodów - ma nie najlepsze zdanie o siłach międzynarodowych: Rezolucja Rady Bezpieczeństwa nr 1701 zatrzymała Drugą Wojnę Libańską, ale, mimo wszelkich międzynarodowych obserwatorów, nie powstrzymała szmuglowania syryjskiej broni do Libanu. Do dzisiaj Hezbollah niemal potroił swój arsenał i znacznie go unowocześnił. Tunele są bardzo trudne do wykrycia, gdyż Hamas buduje na ich wylotach fałszywe budy, udające domy mieszkalne lub budowle przemysłowe. Po stronie egipskiej jest to samo. Część gazańskich makiet armia izraelska już zburzyła, Egipt zadeklarował, że zrobi to samo po swojej stronie, ale pod warunkiem utrzymania większego kontyngentu po swojej stronie. Pas niezabudowanej ziemi, bardziej aktywna rola Egiptu w uszczelnianiu granicy oraz technologia do wykrywania tuneli, już zadeklarowana przez USA i Niemcy, lepiej niż jakiekolwiek deklaracje Hamasu czy pisemne deklaracje o czasie trwania rozejmu mogą spowodować, że na jakiś czas aktywność Hamasu utrzyma się na niskim poziomie.

Trzeba jednak pamiętać, że celem kairskich negocjacji nie jest pokój, ani nawet rozejm, lecz tylko ograniczone w czasie zawieszenie broni. Kluczem do pokoju na Bliskim Wschodzie nie jest ani Izrael, ani Palestyńczycy, ani Egipt – lecz Teheran. Wydaje się nam, że to rozumie nowa administracja amerykańska Baraka Obamy. Ale o tym następnym razem.

z ostatniej chwili:
- arabski dziennikarz Jerusalem Post Khaled Abu Toameh donosi o kontrofensywie Fatah przeciwko Hamasowi na terenie West Bank. Trwają aresztowania. Rzecznicy Fatah podkreślają, że Khaled Mashaal (lider Hamasu z Damaszku) wielokrotnie nawoływał Palestyńczyków z West Banku do rozpoczęcia
trzeciej intifady przeciwko kierownictwu Autonomii Palestyńskiej.
- Fatah ma powody się cieszyć. W wyniku ataku bombowego Izraela zginął hamasowski minister spraw wewnętrznych Gazy Said Sayyam. Ma na swoim koncie torturowanie Palestyńczyków i rozstrzeliwanie członków Fatah. W 2008 na jego rozkaz policja użyła broni maszynowej, moździerzy i rakiet przeciwko klanowi mieszkającemu niedaleko granicy z Izraelem za to, że odmówili wydania podejrzanych o wysadzenie w powietrze samochodu z oficjelami Hamasu. Czlonkowie klanu uciekali po ochronę w kierunku Izraela. Profil Saida Sayyama znajdziesz tu
.

3 komentarze:

  1. Zdumiewa mnie ze szanowny autor nie zauwaza za to Izraelczycy zbili okolo tysiaca mezczyzn kobiet i dzieci, a zranili tysiace.
    Na getto w Warszawie przynajmniej nie padaly bomby, ale tez byl mur glod brak wody
    Zdumiewa mnie zaslepienie

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie zdumiewa Twoja głupota. To Hamas wystrzeliwuje rakiety gdzie popadnie a teraz gdy spotkał się z odpowiedzią to jest zły. Może każdy Izraelczyk powinien sobie zrobić taką wyrzutnię i słać rakiety na Gazę? czy wtedy byłoby fair?

    OdpowiedzUsuń
  3. Autorzy juz dawno zauwazyli ofiary cywilne i od dawna uwazaja, ze jest za nie odpowiedzialna zabojcza polityka Hamasu. Ofiary cywilne zauwazalismy juz wtedy, gdy nikogo nie obchodzily, bo to Hamas zabijal Palestynczykow, a nie Izrael. Poza tym, o ofiarach wojny mozna przeczytac w gazetowych newsach. My nie mamy zamiaru, i nie jestesmy w stanie, konkurowac z agencjami prasowymi. Robimy to co mozna robic w blogu, tj. tzw. "inside".

    OdpowiedzUsuń