niedziela, 10 września 2006

Prawica, lewica, dialog

Jeden z najlepszych tekstów politycznych w ostatnich latach, który próbuje zarysować jakąś perspektywę na przyszłość: Józef Pinior opublikował niedawno w "Dzienniku" esej "Rachunki krzywd na lewicy". Również w USA po raz pierwszy od wielu lat można znaleźć teksty pisane przez lewicę, które są nie tylko interesujące, ale chyba świadczą, że pojawił się jakiś nowy potencjał intelektualny.

Zapaść była bardzo głęboka - już za Clintona demokratyczne tanki wiały nudą, a ich publikacje - wyjałowieniem. Biurokratyczny menagerysm lewicowych elit miał tyleż wspólnego z tradycją Abramowskiego, co "kamienna twarz lewicy okrągłostołowej". Już wtedy było jasne, że prawica będzie rządzić w USA, i to długo - tanki prawicowe w tym czasie wyprodukowały całe mnóstwo świetnych książek, pojawiło się wiele bardzo interesujących inicjatyw politycznych, a amerykańskiej prawicy było dużo bliżej - nie tylko do problematyki socjalnej, ale też demokratycznej.

To prawda, że Carter przez całe lata budował domki dla nędzarzy i organizował duże programy społeczne w USA. Prawdą jest, że założył instytut monitorujący jakość procedur parlamentarnych na świecie, a jego emisariusze przyczynili się swoją obecnością i projektami do poprawy sytuacji w krajach Ameryki Łacińskiej i Afryki. I wreszcie prawdą jest również, że Carter zaczął dużo wcześniej niż McCain. Ale...

Ośrodek Cartera był - i jest - kompletnie zmarginalizowany we własnej partii, jego działalność była działalnością outsidera. Informacje o działalności ośrodka nie przedostawały się nawet do biuletynów partyjnych. Menagerowie Clintona ponieśli dokładnie taką samą moralną klęskę, jak lewicowi menagerowie prywatyzacji w Polsce. Nędzarze śmierdzą. Dezodorantów nie używają również ofiary autorytarnych reżimów, którymi zajmował się Carter. Jedni i drudzy wydzielają woń biedy, potu i strachu, który zupełnie nie pasuje do klubów, w których można pograć na trąbce. Oczywiście o demokracji nie bardzo też się da porozmawiać z miłośnikami byłych salonów politycznych Układu Warszawskiego.

W tym samym czasie republikanin McCain zorganizował kampanię przeciwko szarej strefie finansowania wyborów w USA. Jego grupa parlamentarna przyciągnęła Demokratów, gdyż ich własna partia nie miała nic do zaoferowania. Arianna Huffington napisała świetną książkę o pogłębiających się nierównościach materialnych i obywatelskich w USA. Spotkała się z miażdżącą krytyką lewicowych liberałów w NYT Review of Books, ale Huffington dzisiaj to koncern medialny, taki feedback dostała i ze strony własnej partii, i czytelników. Ponownie, to McCain wniósł inicjatywę ustawodawczą przeciwko tajnym więzieniom CIA, i ją przeciwko Bushowi wygrał. Republikanie nie tylko dyskutują, ale również nie boją się bardzo radykalnie różnić od siebie nawzajem. Przegrana Liebermanna w prawyborach świadczy o zupełnie innym obyczaju u Demokratów - trzeba się nie różnić od większości, żeby robić u nich karierę polityczną.

Partia Demokratyczna do dzisiaj jest zdominowana przez Clintonistów, to co ciekawe, dzieje się na jej obrzeżach, lub zupełnie poza nią. Ale różnica między teraźniejszością, a sytuacją 10 lat temu, jest taka, że stracili monopol. Skoro się nie da wnieść inicjatywy przeciwko tajnym więzieniom i torturom w ramach Partii Demokratycznej, to kongresmeni współpracują z McCainem. Być może Demokraci wygrają najbliższe wybory, ale to będzie wygrana za pomocą zgromadzonego elektoratu negatywnego dla Busha, a nie dlatego, że Demokraci odzyskują inicjatywę polityczną. Jednak ożywienie widoczne na obrzeżach PD może się przyczynić do tego, że do Kongresu dostanie się kilka interesujących osób.

W Polsce sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo klęska moralna, o jakiej pisze Pinior, to tylko część problemu. W przeciwieństwie do USA, lewica w Polsce poniosła także klęskę organizacyjną.

Sojusz ad hoc może w najbliższych wyborach przynieść względnie dobry wynik. Jednak budowanie nadziei na możliwości zgromadzenia na stałe elektoratu negatywnego dla konserwatywnej prawicy jest złudne. Na projektach negatywnych jeszcze nigdzie na świecie i nigdy w historii nie powstała partia polityczna. Gromadzenie elektoratu negatywnego wystarczy amerykańskim Demokratom, bo istnieją. W Polsce - problemem na dziś jest wyłonienie przywództwa, które jest w stanie sprostać intelektualnym wyzwaniom współczesności i zwerbalizować własny projekt. Tego się nie zrobi w pojedynkę, na marginesie sceny politycznej czy zupełnie obok niej. Impuls musi wyjść z elit.

Czy byłoby dobrze dla lewicy, gdyby aktualne pospolite ruszenie niechętnych braciom Kaczyńskim uzyskało dobry wynik? I tak, i nie. Tak, bo będzie za co utrzymywać biura. Nie, bo zadowolenie z doraźniej skuteczności pospolitego ruszenia - zamiast myślenia o Rzeczy Pospolitej - może wyhamować proces formowania się nowoczesnej lewicy w Polsce. A zdaje się, że tak jest właśnie w tej chwili, pospolitemu ruszeniu przedwyborczemu nie towarzyszy myślenie, tylko tworzenie intelektualnej formacji neoliberalnych Moherowych Beretów, z ich własnymi świętymi i z pielgrzymkami do grobu Świętego. Oby zbyt dobry wynik wyborczy tej sytuacji nie utrwalił, bo możemy mieć Unię Pracy bis, jednorazową efemerydę, która raz osiągnęła znakomity wynik, a potem na trwałe zeszła ze sceny.

Kluczem do przyszłości polskiej lewicy jest kwestia przywództwa i pracy intelektualnej nad własnym projektem. Identyczny problem ma dzisiaj PIS. Jeśli chce na stałe organizować prawicę w Polsce, musi pracować nad własnym przywództwem i rozwijaniem zdolności politycznego myślenia w kolejnych pokoleniach. Ta partia wpisze się na stałe w polską scenę, która przekroczy magiczną granicę jednopokoleniowości jej przywództwa i systemu dziedziczenia zamiast wyłaniania, co samo w sobie w Polsce jest pozostałością po systemie totalitarnym, ale w każdym systemie politycznym jest bardzo niedobrym objawem. To jest wspólny mianownik lewicy i PiS. Polityka nie zawsze, a nawet bardzo rzadko jest grą o sumie zerowej. Taka gra toczy się obecnie tylko pomiędzy PiS a PO. Konkurencja z prawicą na mohery, pielgrzymki i świętych, zaproponowana przez liberalną lewicę, jest drogą do nikąd, promującą nawiedzonych i słabych intelektualnie na lewicy, a na prawicy - głównie Giertycha.

Swego czasu do USA przyjechał studiować młody chłopak z Kanady, dziecko wojennych polskich emigrantów, który w Kanadzie wygrał stypendium na prestiżowe studia, ale go nie dostał, gdyż się wydało, że jest emigrantem. Zdesperowany osiemnastolatek po otrzymaniu złej wiadomości spakował plecak i pojechał do USA z nadzieją, że gdzieś go przyjmą na studia. Nazywał się Zbigniew Brzeziński. Człowiek znikąd został doradcą prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego nie dzięki znajomościom, bo nie znał nikogo, a dzięki temu, że ktoś zauważył jego inteligentne artykuły w gazetach.

PiS jest bardzo potrzebny dzisiejszej polskiej lewicy, i nawzajem. Nic się lepiej nie przyczynia do rozwoju osób i partii, jak poważny dyskurs polityczny, we wszystkich odcieniach, od dialogu, do sporu. Dialog jest istotnym elementem, który odróżnia pospolite ruszenie elektoratu negatywnego od odpowiedzialnego istnienia na scenie politycznej. Pozwała poszerzać własną bazę i wyszukiwać młodych, utalentowanych ludzi znikąd. Lewica powinna zdawać sobie sprawę, że nie tylko ona się zmienia. Żyjemy w świecie po Zimnej Wojnie, globalizującym się i na nowo definiującym zasady współpracy i integracji. Nie można odmówić autentyzmu ani Ariannie Huffington, ani McCainowi, w tym co robią i mówią. Podobnie z PiS - myślenie, że elementy socjalne w ich programie to tylko kiełbasa wyborcza, jest złudne, tak samo, jak jest poważnym niedopatrzeniem ślepota na ich - przecież bardzo pozytywny - wysiłek poszerzania możliwości udziału w grze politycznej na środowiska, których III RP wykluczyła.

Czym dzisiaj jest polska wspólnota polityczna, która daje nam prawo i do własnego państwa, i do definiowania się jako naród? Jak chce organizować swoje relacje ze światem? Tego dziś nikt nie wie. Ani prawica, ani lewica, i żadna ze stron nie sformułowała jeszcze własnej odpowiedzi na to pytanie, a to ono jest kluczowe dla istnienia partii politycznej dłużej, niż jedna- dwie kadencje. Każdej partii. Los Unii Pracy czy Unii Wolności jest żywym przykładem jak to się kończy, gdy ktoś dyskutuje wyłacznie sam ze sobą. Polska scena jest w bardzo wstępnej fazie samoorganizacji. Zarówno lewica jak i prawica, każde na swój sposób, dały się zdominować jałowym sporom swoich ekstremów. A gdzie są ośrodki intelektualne? Powaga?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz