„Często nachodzą mnie zjawy i koszmary senne. Obcesyjnie powraca w nich motyw ucieczki… Mam również wyniesione z przeszłości niejasne poczucie winy…dlaczego ja przeżyłem…wszyscy moi najblizsi – krewni, znajomi, przyjaciele zginęli…jak wiele jestem winien…mojemu prywatnemu Aniołowi Stróżowi, który zawsze, w najbardziej odpowiednim momencie pojawiał się i interweniował…” – z taśmy zwierzeń Aleksandra Orłowskiego nagranej przez Poetę Józefa Barana.Z dziesięć lat temu Kongres Polaków w Szwecji gościł jednego z zasłużonych przedstawicieli dawnej opozycji antykomunistycznej. Człowiek ten odgrywa w dzisiejszej Polsce bardzo pozytywną rolę i dlatego nie wymienię jego imienia ani nazwiska. W latach sześćdziesiątych, gdy Aleksander Orłowski był adiunktem to na tej samej uczelni w/w był asystentem i według Olka przyjaźnili się. Naturalnie Olek przybył do OPON-u na spotkanie z Opozycjonistą. Panowie przywitali się serdecznie. Gdy po spotkaniu w lokalu został już tylko prezes Koba, wiceprezes Jolanta, ja i jeszcze ktoś Opozycjonista spytał: „A wiecie państwo kim jest ten, z którym się witałem?” – „Naturalnie wiemy, to profesor Orłowski ze sztokholmskiego uniwersytetu” – odpowiedzieliśmy niemal chórem. „No tak, ale czy wiecie, że to jest Żyd i że on był w partii?” – poinformował nas Gość.
Ten wstęp jest po to by uzmysłowić czytelnikom jak łatwo przy pomocy nawet prawdziwych faktów można zbudować całkowicie fałszywy i krzywdzący obraz człowieka oraz jego poczynań.
Aleksandra Orłowskiego poznałem w październiku 1971 roku, przyjaźniłem się z nim ponad 25 lat i dlatego piszę o nim per Olek. Opowiadał mi różne epizody ze swojego życia. Prawdziwą spowiedź uczynił jednak przed poetą Józefem Baranem. Baran nagrał wielogodzinny wywiad z Olkiem. Fragmenty tego wywiadu ukazały się w Krakowie w czterech kolejnych numerach tygodnika WIEŚCI (w styczniu i lutym 1993). Z tego wywiadu czerpię większość informacji zawartych w tym artykule.
Olek urodził się 18 września 1929 we Lwowie w rodzinie państwa Satzów. Ojciec był rzemieślnikiem-kapelusznikiem, matka pochodziła z „wyższej” sfery mieszczaństwa żydowskiego i od jej strony Olek miał wujków adwokatów i lekarzy. Po przedwczesnej śmierci jego matki ojciec ożenił się z panią pochodzącą z Wiednia. W szkole i na podwórzu mówiło się po polsku i ukraińsku, w domu po niemiecku. Macocha, która z zawodu była nauczycielką, nauczyła Olka najlepszej z możliwych niemczyzny. Co w późniejszych latach uratowało mu wielokrotnie życie. Z okazji 70-tych urodzin Olka w DAGENS NYHETER ukazał się trochę ufryzowany jego życiorys, gdzie m.in. napisano, że Olek przeżył okupację dzięki pomocy Ukraińców, Polaków i Niemców. Nie dodano tylko, że ci Ukraińcy, Polacy i Niemcy w większości nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Olek znał świetnie języki polski, niemiecki i ukraiński, a wygląd (jak się wtedy określało) miał „dobry”.
Szkołę polską przerwała Olkowi wojna. 1 sierpnia 1942 udało się Olkowi uciec z transportu do obozu zagłady w Bełżcu. Przystał do grupy trudniących się przemytem młodych ludzi, Polaków i Ukraińców. Jeden z jego kolegów, pół Niemiec pół Ukrainiec, był członkiem Hitlerjugend. W mundurze HJ i z dokumentami tej organizacji łatwiej było przekraczać granice. I dlatego Olek kupił sobie taki mundur i pierwszy fałszywy dokument. Na podstawie tego dokumentu wyrobił już sobie inne autentyczne (z wyjątkiem danych tam wpisanych). I tak przetrwał wojnę wystawiając sobie delegacje na podróże ze Lwowa do Wiednia, Krakowa, a nawet Budapesztu i Bukaresztu. Przewożone w różne strony towary dawały przebicie 6-ciokrotne.
W styczniu 1982 brylowała w Sztokholmie Agnieszka Holland, która wsławiła się „wpisaniem” na listę internowanych Andrzeja Wajdy. Gdy za prasą szwedzką podała tę informację prasa francuska to kręcący wówczas w Paryżu „Dantona” Wajda był bardzo zdziwiony. Otóż Olek opowiedział przy jakiejś okazji swoje przygody wojenne pani Holland: „Agnieszka Holland nie wykazała większego ich zrozumienia, jedynie prychnęła coś na temat oportunizmu… Machnąłem na to ręką i urwałem historię - wspomina A.O. - Tym bardziej, że wszyscy byli pod silnym wrażeniem wywołanym aktualną sytuacją w Polsce (stan wojenny). Agnieszka biła się z myślami czy pozostać w Szwecji czy prosić o azyl we Francji.” (J. Baran).
Agnieszce Holland utkwił jednak w głowie pomysł zrobienia z tego filmu. Ponieważ Olek nie zgodził się na użycie jego biografii, pani Holland znalazła innego bohatera-Żyda, który rzeczywiście wstąpił do HJ, by uratować swoje życie i nakręciła niezbyt udany film „Europa, Europa”. Olek, w odróżnieniu od bohatera filmu, wykorzystał tylko dla kamuflażu barwy tej organizacji. Z „rozwietką” (wywiadem) NKWD to nawet prawda - tylko że krótka. Koniec wojny zastał Olka w Wiedniu, gdzie się ujawnił i został przydzielony jako tłumacz do NKWD. Gdy zorientował się, że władzom sowieckim zależy nie tyle na wyłapaniu b. hitlerowców co na odnalezieniu białych emigrantów rosyjskich i uciekinierów z innych krajów dominacji sowieckiej – to odmeldował się do Polski. Polska Ludowa mu się nie spodobała i przez zieloną granicę (przez Czechy) zbiegł do Amerykanów. Próbował zaciągnąć się do II Korpusu gen. Andersa, ale tam już nie przyjmowali i Olek został skierowany do Polskich Oddziałów Wartowniczych przy Armii Amerykańskiej. I wtedy był „strażnikiem obozu koncentracyjnego”. Był to obóz w Mossburgu koncentrujący cywilnych notabli hitlerowskich, m.in. kolaborujących z reżimem profesorów uniwersytetów, w tym wybitnych filozofów, o których Olek po latach wykładał.
W tym czasie poznał Olek w Wiedniu polskiego księdza, z którym się zaprzyjaźnił i który go ochrzcił nadając mu imię Aleksander. Ten ksiądz też namówił go do powrotu do Polski. Swój życiorys Olek naturalnie ukrył. W Polsce został skierowany do maturalnej szkoły chemii i przemysłu węglowego w Wojnowicach. Do szkoły tej kierowano uczniów w różnym wieku i o zróżnicowanej wiedzy. Olek mimo, że miał tylko skończone trzy klasy szkoły polskiej i dwie rosyjskiej (w okupowanym Lwowie) to w Wojnowicach błyszczał i nazywali go orłem. I stąd się zrodziło przybrane nazwisko.
W tym okresie „budowania zrębów socjalizmu” szkoły średnie kierowały najlepszych do szkół politycznych, m.in osławionej szkoły Sędziów i Prokuratorów Wojskowych im. Duracza. Właśnie do tej szkoły skierowano Olka i jego mniej zdolnych czterech kolegów. Propozycja była „nie do odrzucenia”. Ale Olek sobie poradził. Na egzaminie wstępnym dał spektakl w najlepszym stylu Szwejka - grał takiego głupa, że z niego zrezygnowano. „Wiecie co kolego, spróbujcie zdawać w przyszłym roku” – poradzono mu życzliwie - a pozostałych jego kolegów przyjęto. Po czym śpiewająco zdał Olek na Politechnikę Gliwicką.
Z Gliwic dostał propozycję wyjazdu na studia do Moskwy. Miał tam studiować technologię produkcji benzyny syntetycznej, do czego była wymagana znajomość języka niemieckiego, bo cała dokumentacja tego wynalazku była niemiecka (radziecka zdobycz wojenna). Po roku studiów chemicznych udało mu się przenieść na filozofię. Przez całą wojnę zadawał sobie filozoficzne pytania o sens życia, o postawy ludzkie, o byt. Jeszcze w czasie wojny w wolnych chwilach dużo czytał na te tematy. W Moskwie (w co trudno uwierzyć) studenci obcokrajowcy mieli pełny dostęp do zbiorów bibliotecznych, niedostępnych dla obywateli Kraju Rad. Przepis ten prawdopodobnie był ustanowiony dla studentów z krajów kapitalistycznych i trzeciego świata, ale Polacy, Czesi czy Węgrzy też byli nim objęci. A zbiory biblioteczne już od czasów zakupienia biblioteki Woltera przez Katarzynę Wielką były pokaźne. Grabież wojenna z Niemiec, Austrii i wszystkich krajów, przez które przeszła zwycięska armia, uzupełniła te zbiory. Mówił mi Olek, że trafiał na książki z ekslibrisami Tyszkiewiczów, Radziwiłłów czy Ossolińskich. Ale to na marginesie.
Wg Olka, filozofia antyczna (w końcu podstawowa) była wykładana bardzo dobrze, średniowieczna i romantyczna jako tako. Na pozytywistycznej -już ciążył marksizm. Ale późniejsze okresy można było sobie uzupełnić w bibliotece i Olek to robił. Odbębniał co musiał, zdawał obowiązkowe egzaminy i studiował według własnego uznania. Ożenił się z panię Iryną i w 1955 wrócił do Polski. Był to tzw. okres „odwilży” w ZSRR i fermentu w Polsce. Grupa przybyłych wtedy z Rosji stypendystów (m.in. fimowcy Hoffman i Skórzewski), opowiadając o tym, co widziała w Moskwie, odegrała dużą rolę w późniejszych przemianach październikowych. Olek włączył się do tego nurtu. Zaczął pracę na Uniwersytecie Łódzkim i w Zakładzie Historii Filozofii PAN w Warszawie. Współpracował z wybitnymi profesorami: Kołakowskim, Baczką i Walickim. Specjalizował się w historii filozofii polskiego pozytywizmu, ale doktorat obronił z Schellinga i filozofii niemieckiego romantyzmu. W marcu roku 1968 nastąpił pogrom polskiej filozofi. Wszystkich wybitniejszych profesorów pozbawiono stanowisk. Wydziały filozoficzne rozwiązano. Filozofię można było studiować tylko jako fakultet dodatkowy. Olek nie musiał wyjeżdżać, ale czuł się jak na cmentarzu.
W 1969 z żoną i córką wyjechał do Wiednia, gdzie uzyskał (trochę z łaski) półroczne stypendium. Później dostał wizę do Szwecji. W roku 1970, w wieku 41 lat dr adiunkt Aleksander Orłowski przybył do Królestwa Szwecji, gdzie zaproponowano mu pracę spawacza po poprzednim przeszkoleniu… Szczęśliwym jednak zbiegiem okoliczności Szwecja w latach siedemdziesiątych zaczęła myśleć o przystąpieniu do EU. A jeszcze wcześniej, w latach sześćdziesiątych, Szwedzi otworzyli się na Europę. I nastał renesans języka niemieckiego i w mniejszym stopniu francuskiego. I w tych warunkach zrodził się pomysł, by w Instytucie Filozofii uruchomić wykłady z filozofii niemieckiej w języku niemieckim. Nie było to nic nowego, tylko powrót do status quo ante sprzed roku 1945. Po przegranej przez Niemców wojnie, w Szwecji podręczniki niemieckie zastąpiono angielskiemi, a i prace naukowe zaczęto pisać po szwedzku lub angielsku, zamiast jak dawniej, po niemiecku.
Promotorem Olka okazał się profesor Anders Werberg, który dostał w jego sprawie listy z referencjami od Leszka Kołakowskiego i Bronisława Baczki. Olek otworzył przewód habilitacyjny i wygrał konkurs na stanowisko docenta. Prowadził seminaria i wykładał po niemiecku z Kanta, Hegla, a przede wszystkim z Husserla i Heideggera, bo Olek specjalizował się w fenomenologii. W między czasie opanował język szwedzki, co było koniecznością, bo jednak nie dało się na dłuższą metę utrzymać tego czysto niemieckiego fakultetu. Zdarzyło się, że na jakimś oficjalnym przyjęciu Olka posadzono obok multimilionerki, pani Antoni Axson-Johnson. –„Czym się zajmujesz” – zagadnęła grzecznościowo sąsiada pani Antonia. „Niczym, bo nie ma funduszy na moje badania filozoficzne” – odpowiedział Olek. „A ile ci trzeba?” – spytała. „Z milion” - odpowiedział. –„To zwróć się jutro do mojego sekretariatu.” Tak, wg relacji Olka, narodził się wieloletni ogólnoskandynawski projekt badań: „Fenomenologia i Etyka Współczesności” sfinansowany (w sumie 3 mil kr) przez fundację Margarety i Axela Ax:son Johnsonów (Margareta och Axel Axson Johnson-Stiftelsen). Na czele projektu, którego udziałowcami były uniwersytety w Sztokholmie, Lundzie i Oslo, stanął prof. Aleksander Orłowski, który prowadził badania w Austrii, Niemczech i Szwajcarii. To tyle o karierze naukowej późniejszego professora-emeritusa.
Była jeszcze działalność polityczna. Lata siedemdziesiąte to jak wiadomo okres fermentu i ożywienia w Polsce. Olek podobnie jak większość emigracji pomarcowej posiadał dobre kontakty z opozycją w Polsce. W Szwecji też się angażował politycznie. Miał wpływowych przyjaciół wśród socjaldemokratów i liberałów szwedzkich. Miał dostęp do najbliższych doradców premiera, a nawet samego Palme’go. W tym czasie zebrania PPS odbywały się w lokaliku PZbWP na Bryggargatan. Zebrania te, na których omawiano sytuację w Polsce, miały charakter otwarty. A trzeba wiedzieć, że członkami PPS było dwóch pracowników Biura RWE (Lisiński i Szwacki) mających dostęp, na bieżąco, do wszystkich informacji z kraju. Więc przychodzili na te zebrania wszyscy zainteresowani rozwojem sytuacji w PRL. Ja miałem w tym lokalu redakcję, więc bywałem tam niejako z obowiązku. Przychodził też, jako gość - i Orłowski. Aż tu po jakimś czasie skarbnik po zebraniu zbiera składki od członków. Patrzę, a Olek wyjmuję pieniądze i też płaci. Zdziwiłem się trochę, ale mi wytłumaczył, że zawsze był lewicowy.
Rzecz miała się trochę inaczej. Niedługo po wstąpieniu Olek został Prezesem PPS na Skandynawię oraz delegatem do Rady Centralnej PPS w Londynie z terenu Szwecji. Te funkcje (mówiąc prywatnie) nie były zbyt poważne, ale robiły wrażenie. Ta frakcja PPS, która miała swoje przedstawicielstwo w Sztokholmie, ciągle jeszcze należała do Międzynarodówki Socjaldemokratycznej. Tu może warto przypomnieć, że na którymś tam kongresie Międzynarodówki (w latach siedemdziesiątych) w Helsinkach, delegacja szwedzka próbowała usunąć delegatów partii emigracyjnych (z Europy wschodniej) z Międzynarodówki. Konkretnie chciano ich sprowadzić do jednego delegata (zaprzyjaźnionego z Olafem Palme łotewskiego socjaldemokraty). Sprzeciw delegatów Izraela (Goldy Meir) i Austrii (Bruno Krajskiego) uniemożliwił tę akcję. PPS była członkiem założycielem Międzynarodówki i nawet pierwszym sekretarzem I-szej MSD był Polak. Tak, że chcąc nie chcąc, szwedzcy socjaldemokraci musieli uznawać przedstawicieli PPS za partnerów.
Doskonale to wykorzystywał swego czasu prezes PPS Łukasz Winiarski, a potem Olek. Olek był posiadaczem pięknego mieszkania, położonego w centrum Sztokholmu. U niego odbywały się często ważne spotkania, u niego też zamieszkiwali przybysze z zewnątrz, jak prof. Edward Lipiński z Warszawy, czy prof. Kołakowski z Oxfordu. Po wypadkach radomsko-ursuskich i powstaniu KOR-u przybył do Szwecji Leszek Kołakowski i z jego incjatywy powołano w Sztokholmie Grupę Kontaktową z Opozycją Demokratyczną w Kraju. W skład grupy wchodziło kilkanaście osób, ale tak naprawdę liczyła się trójka: Jakub Święcicki, Maria Borowska i Olek. W Sztokholmie od 1970 działało Towarzystwo Przyjaciół „Kultury” (w domyśle paryskiej). Założycielem był przedwojenny dyplomata i dziennikarz Norbert Żaba, korespondent i przedstawiciel „Kultury” na Skandynawię. TPK zrodziło się „ z potrzeby chwili”, gdy raptem z przybyciem do Skandynawii „emigracji marcowej” ilość prenumeratorów paryskiego miesięcznika zwiększyła się z kilkuset do paru tysięcy. Jednym z założycieli i animatorem Towarzystwa był Olek. TPK było tą „kulturalną” przykrywką działalności politycznej, o której pisałem wyżej. TPK organizowało „festiwal Miłosza” w 1980 z okazji przyznania mu nagrody Nobla, a i miało w tej nagrodzie swój udział.
Gdy Olek uzyskał obywatelstwo szwedzkie, a wizy do Polski zostały zniesione, to wjechał bez przeszkód do PRL-u. Spokojnie dojechał do Łodzi. Nikogo nie uprzedzając poszedł na uniwersytet i usiadł na swoim dawnym miejscu w kawiarence. Jego dawni koledzy i współpracownicy nie wiedzieli jak się zachować. Ale raczej przyjęli go życzliwie. Drugi raz już ten numer Olkowi się nie udał. A było tak: umowa bezwizowa, umową bezwizową, ale obywateli szwedzkich - emigrantów marcowych do PRL-u wpuszczać nie chciano. Komputerów wówczas na granicach nie było i dlatego pierwszy raz wjechać było łatwo. Dopiero później wpisywano daną osobę na czarną listę i już granicy z tego samego kierunku przekroczyć nie było można. Z innej strony czasem się udawało. Za drugim razem Olek nie popłynął promem tylko przejechał się przez NRD i przekroczył granicę z Polską. Gdyby od razu wysiadł na pierwszej lepszej stacji, to by dojechał do Łodzi. Ale ponieważ miał sypialny do Warszawy więc został w pociągu, skąd zabrał go żołnierz z kałasznikowem i odstawił z powrotem do granicy.
Na następną udaną podróż do Polski musiał Olek czekać aż do upadku PRL. Wtedy to, na zaproszenie księdza profesora Józefa Tischnera dwukrotnie brał udział w sympozjach we Wrocławiu i w Krakowie. Ks. Tischnera poznał w Szwecji pod koniec stanu wojennego, kiedy ks. profesor był tu z krótką wizytą. Okazało się, że obaj filozofowie pracują nad filozofią fenomenologii. W stanie wojennym Olek był doradcą Biura "Solidarności" i łącznikiem z socjaldemokratami szwedzkimi. Po odzyskaniu niepodległości Olek wchodził w skład Rady Programowej Polskiego Instytutu. Rada ta była powołana w celu odzyskania dla społeczności polskiej Instytutu - jeszcze wówczas kierowanego prze oficera SB. Później jeszcze Olek był w grupie (o czym już pisałem przy innej okazji) kontrolującej zależność Towarzystwa "Ogniwo" od władz PRL.
W miarę stabilizacji sytuacji w Kraju Olek mniej się zajmował polityką. Za to był stałym bywalcem imprez kulturalnych w Instytucie Polskim, w OPONIE i Klubie Seniora. Od lat był też członkiem nieformalnego środowego klubu im. Szwejka. Nazwa od lokalu, w którym od lat spotykała się przy piwie i dyskusji, raz w tygodniu, inteligencja pomarcowa. Zmarł 15 stycznia 2007 roku w Sztokholmie.
Sztokholm, 24 stycznia 2007.
Ludomir Garczyński-Gąssowski
-
Szanowny Panie Ludomirze,
OdpowiedzUsuńdzieki Panskiemu wspomnieniu opublikowanemu przedwczoraj na lamach "planety etrra" dowiedzialem sie o smierci prof.Aleksandra Orlowskiego - osoby w latach 70-tych rowniez mnie bardzo bliskiej.
Tragiczna wiadomosc w oczywisty sposob prowokuje wspomnienia. Tymi najbardziej intymnymi dzielic sie nie zamierzam. Zamierzam poczekac poki nie opadna wywolane smiercia emocje...
Aleksander byl dla mnie swietlana postacia; - polskim Zydem w takim samym stopniu pozbawionym prowincjonalnych kompleksow, co etnicznej pruderii! Byl Olek wielkim polskim patriota! Swietnym przyjacielem...
Czesc Jego pamieci!
Euromir
Czy Pan Ludomir to ten sam co kiedys w Czerwonym Sztandarze w Krakowie?
OdpowiedzUsuń