wtorek, 15 maja 2007

Bartoszowi Węglarczykowi - premier potraktował was łagodnie

Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz

Premier potraktował Adama Michnika łagodnie, kojarząc go z puławianami. Mógł gorzej. Praca w redakcji GW zapewne nie uwrażliwia na takie rzeczy, ale Jaruzelski i Kiszczak nie są puławianami, lecz moczarowcami. Wojciech Jaruzelski, bywalec czwartkowych "wieczorów u Mieczysława" i jego prawa ręka, rozpoczął czystki antysemickie w wojsku w 1967, na rok przed Marcem.

Zresztą, wyrzucanie z wojska i degradacja do stopnia szeregowca dotykały nie tylko Żydów, bo, jeśli komuś nie udawało się przypisać żydowskiego pochodzenia, to wylatywał za "świadomość syjonistyczną." Tak zdyscyplinowana kadra oficerska rok później poprowadziła polską armię na Czechosłowację. Jeśli już zagłębiać się w egzotyczne obszary walk frakcyjnych u komunistów, to moczarowcy Jaruzelski z Kiszczakiem symbolizują dziś michnikowskich Ludzi Honoru, a nie puławianie. Michnik może i pijał wódkę z puławianinem Urbanem, ale Człowiekiem Honoru jednak nigdy go nie nazwał.

Niekiedy w Gazecie Wyborczej publikowane są zadziwiające opinie, jak ta Michała Głowińskiego przepytywanego przez Teresę Torańską ("Marcowe gadanie", Duży Format nr 19, 13 maja 2005). Sam wywiad spowodował spore zakłopotanie i oszołomienie wśród emigrantów marcowych, nieobytych z analną poetyką Wyborczej. Redakcja "Plotkies", która otworzyła dyskusję, zareklamowała go jako jeden z cyklu "...tak popularnego w prasie p.t. "okazuje się, że jestem Żydem (wcześniej tego broń Boże nie wspominałem)" - co zresztą jedna z ich czytelniczek skomentowała "facet wyszedł z szafy po 50 latach i trochę mi przypomina tego Japończyka, który ukrywał się w dżungli 30 lat po wojnie. Mnie się słabo robi, jak patrzę na tych, co sobie teraz przypominają, że byli Żydami."

Otóż Głowiński, reklamowany przez GW autorytet od "Marcowego gadania" powiada w wywiadzie "...Emigracja marcowa od początku budziła we mnie wątpliwości" - i, żeby było jasne, jakie, akcentuje tą wypowiedź cytatem z Zimanda ".. człowiek nie ma prawa uciekać z miejsca gdzie nasrał". Czyli, widocznie, zdaniem autora GW, nie zostali wypędzeni, tylko uciekli, a uciekli, bo wprzódy "nasrali". Abstrahując od agresji, zawartej w przaśnych metaforach, Głowiński żywcem posługuje się językiem gontarzowskiej propagandy, opisując czystkę etniczną jako gremialną ucieczkę winnych. Gontarz, Moczar i Gomułka używali w tym miejscu terminów "piąta kolumna", "syjoniści" i - mniej formalnie - "żydokomuna". Nie ma ich w wywiadzie, ale jakoś odnosi się wrażenie, że są jego mottem. Język, zaprezentowany przez Głowińskiego na łamach GW, trudno byłoby odnaleźć w innych gazetach głównego nurtu.

Bartosz Węglarczyk tego zapewne nie wie, bo nikt mu w redakcji GW chyba nie powiedział, ale emigracja marcowa różni się od emigracyjnej "żydo- i polsko- komuny" tym, że wyjeżdżając, traciła wszystko, a o tych drugich można mieć wątpliwości, czy w ogóle byli wypędzani lub uciekali, czy może raczej wyjeżdżali na upatrzone z góry placówki w celach wywiadowczych, oraz by wzniecać emigracyjne konflikty polsko- żydowskie, bardzo komplikujące pomoc organizowaną przez emigrantów dla opozycji demokratycznej w Polsce, skoro PRL, a potem III RP, nieprzerwanie płaciła im emerytury. Dopiero teraz, dzięki inicjatywie obniżenia emerytur stalinowskim aparatczykom, Polska przestanie im płacić za takową działalność. Zresztą, coraz jaśniej widać z stopniowo ujawnianych materiałów archiwalnych, że animatorzy sztucznie wzniecanych konfliktów emigracyjnych na tle etnicznym z obu stron byli często albo głupcami, albo funkcjonariuszami opłacanymi przez ten sam wydział MSW.

Bartosz Głowiński i inni młodsi redaktorzy GW też zapewne tego nie wiedzą, bo i skąd, że wielu emigrantów dziwiły i denerwowały obchody, akademie, uroczystości i tablice pamiątkowe "ku czci Marca" organizowane i wmurowywane (z gwarantowanym udziałem przedstawicieli GW) w rozmaitych miejscach przez marcowego donosiciela, za to z kompletną ignorancją faktu, że realne ofiary marcowych czystek żyją, mają się dobrze, tyle że za granicą i bez jakiegokolwiek wpływu na to, co się dzieje w kraju. Przez całe 17 lat denerwowały obchody Getta, których organizatorką jest pani jeżdżąca po Europie zaraz po 68 roku, żeby w rozmaitych telewizjach oświadczać, że czystki antysemickie są wymysłem, gdyż ona jest przecież aktorką. Emigranci oglądali jej wywiady w telewizji, samymi będąc wtedy zakwaterowanymi na rozmaitych statkach, na chybcika przerobionych na tymczasowe kwatery dla wysiedleńców, w świetlicach w obozach przejściowych, i tak dalej, a ona, owszem, była aktorką, jako żona swego męża, który został dyrektorem Teatru Żydowskiego dzięki wypędzeniu z kraju Idy Kamińskiej i jej zespołu oraz dzięki temu, że wykorzystał ówczesne obchody Getta do wygłoszenia elaboratu potępiającego "syjonistów" - czyli pochwalającego czystki etniczne. Poniekąd żywy dowód, że komunizm polegał na wynarodowieniu. Naszym zdaniem, nie tylko w mniejszościach etnicznych, to samo byśmy powiedzieli o Polakach.

Doprawdy, trudno zrozumieć, dlaczego przedstawiciele GW, zakładanej przecież przez jakąś część byłych marcowców, nie rozumieli, co legitymizują swoją obecnością na tego rodzaju imprezach czy wspólnym uczestnictwem w rozmaitych komitetach, i swoim milczeniem przez całe 17 lat. Trudno zrozumieć argument, jaki kiedyś usłyszeliśmy na własne uszy, że księdza Czajkowskiego trzeba bronić przed oskarżeniami o agenturę, gdyż inaczej załamie się dialog polsko - żydowski. Dialog między Polakami a Żydami jest możliwy tylko dzięki pośrednictwu bezpieki? Jeśli zawali się mur, zbudowany przez policję polityczną totalitarnego państwa, to grozi, że się Polacy z Żydami nawzajem pozabijają? Doprawdy, aż tak się nienawidzimy nawzajem?

Trudno zrozumieć wypowiedzi takie jak Karola Modzelewskiego, który porównuje lustrację do marcowych czystek, a w następnym zdaniu oświadcza, że nie rozumie, czemu lustracja miałaby obejmować badaczy przyrody, "którzy tylko wykonują swoją pracę." Raptem stracił pamięć, że czystki z 68 odbywały się bynajmniej nie tylko na wydziałach uczących marksizmu - leninizmu, i raptem nie rozumie, że człowiek może czuć się wielce nieprzyjemnie, kiedy go usiłują wepchnąć do tego samego wora razem z Jaruzelskim i całą resztą, odpowiedzialną za życiowe katastrofy, które mu się przytrafiły? Aż się też prosi, żeby powiedzieć, że kiedy Arendt usłyszała Eichmanna broniącego się na swoim procesie, że "tylko wykonywał swoją pracę", to skomentowała, że "zło jest banalne." Oczywiście nie porównujemy obu postaci, lecz wskazujemy jaka jest w istocie rzeczy jakość takiego argumentu.

To, co Głowiński przypisuje emigrantom marcowym: "...ale to były też często wspomnienia byłych właścicieli Polski Ludowej, którzy nagle przypomnieli sobie, ze są Żydami, i zauważyli, ze w Polsce mówi się antysemickim językiem" - dotyczy być może jakiejś części bananowych emigrantów z warszawskich salonów, ale jeszcze bardziej jego własnej grupy politycznej. Przypominają sobie, że są Żydami, kiedy im jest wygodnie wskazywać na przeciwników politycznych jako antysemitów. I na tym właśnie polega moczaryzm, na instrumentalnym traktowaniu etniczności. A wtedy, gdy jest się aż tak bezwzględnym, by wykorzystywać ofiary marcowych czystek do propagandowej obrony tych, co im połamali życie, to nic dziwnego, że ofiary zaczynają się zastanawiać, na ile środowisko takowe nasiąkło przez lata dzielące nas od 1968 roku, zwycięskim wtedy moczaryzmem. Żydem się nie bywa, panie Węglarczyk, Żydem się jest. A konkretniej, Polskim Żydem. Ale moczarowcem, na całe szczęście, można bywać lub przestać bywać.


3 komentarze:

  1. znakomite! Prawda sie przebija :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Killerzy :-)
    A tak naprawdę, czapkuję przed wami. Miałem bardzo złą opinię o środowisku komandosów, ale niesłusznie. Nie wiedziałem, że to było aż tak zróżnicowane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuję za Państwa teksty (jak widzę, równiez w Rzeczpospolitej).

    Bardzo odświeżające i otwierające horyzonty.

    Piszę to jako Polak pochodzenia żydowskiego zbrzydzony środowiskiem GW i jej linią polityczną.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń