sobota, 12 maja 2007

Felonia

"Jest też lewicowa tradycja Pużaka czy Żuławskiego i tę tradycję bardzo poważam. Nie w pełni się z nią zgadzam, ale to jest tradycja bardzo cenna. Ale z tradycją np. "Gazety Wyborczej" nie ma nic wspólnego." - powiada Jarosław Kaczyński w rozmowie z Joanną Lichocką i Igorem Janke ("Powróćcie do swojego etosu", Rzeczpospolita, 12, 05,07). Aż nam się zrobiło szkoda, żeśmy w robieniu wywiadu nie uczestniczyli, bo byśmy próbowali poszerzyć pewien wątek, w dyskusji poruszony zaledwie marginalnie.

Niektórzy z nas zetknęli się po raz pierwszy z Michnikiem i młodzieżą walterowską całe lata temu, jeszcze przed Marcem 68 roku, i zawdzięczają im zrozumienie, poprzez egzemplifikację, które określiło tory ich życia: że zdefiniowanie się jako przeciwnik nie-demokracji wcale nie oznacza, że samemu jest się demokratą. A w konsekwencji, że podziały istniejące między niedemokratami a demokratami mogą być w Polsce dawnej i obecnej równie przepastne, co i między demokracją, a nie-demokracją. W Polsce dzisiejszej Jacek.Ka opisuje dwuwymiarowy model myślenia politycznego, a jego otoczenie łatwo przyjmuje jako naturalną koncepcję, że do opisu świata idei potrzebne są dwie osie współrzędnych, a nie jedna; Jarosław Kaczyński też zdaje się zgadzać, że nie wystarczy zaznaczyć na osi rzędnych odległości osoby od punku zero w kierunku lewym lub prawym. Jednak w latach 1960tych, a dla niektórych ludzi niekiedy do dzisiaj, jest to prawdziwe odkrycie: zresztą, dorysowanie osi prostopadłej (demokracja i nie-demokracja) do dualnego modelu myślenia niebywale wzbogaca intelektualnie. W zasadzie można powiedzieć, że zmienia życie, na tej zasadzie, że głęboko transformuje najgłębsze warstwy mechanizmów dokonywania życiowych wyborów. Inną rzeczą jest, czy rzut na płaszczyznę wystarcza, by poradzić sobie z opisem wszelkich procesów dziejących się w społeczeństwie wychodzącym zarówno z epoki totalitarnej, jak i z imperialnego uzależnienia.

To prawda, na przykład, że Ewa Milewicz ozdabia swój blog stwierdzeniem "tu pisze KPP". Ale na ile ta etykieta jeszcze odpowiada treści? Możnaby zaryzykować stwierdzenie, że z tekstów Michnika oraz jego środowiska coraz jawniej przebija głęboka pogarda dla "nizin społecznych" z pozycji, które już nie mają wiele wspólnego z etosem jakiejkolwiek lewicy, nie tylko tej Pużaka, ale także autorytarnej czy totalitarnej: przecież nawet uwielbienie dla Robotnika symbolizującego racje moralne Ludu w twórczości marksistów - leninistów (ale koniecznie z dużej litery, i koniecznie z zastrzeżeniem, że wyrazicielem woli Robotnika jest Komitet Centralny jego Partii), w tekstach Michnika zostało zastąpione jawną niechęcią, agresją i stygmatyzacją przedstawicieli Ludu w zasadzie wyłącznie negatywnymi konotacjami emocjonalnymi, widocznymi w samej terminologii: "przegrani," "zawistnicy", "rynsztok", "motłoch" etc. Sfera werbalnej symboliki była dla partii komunistycznych tak ważna, że trudno uznać to odstępstwo za mało istotne.

"Po roku 1989 Polska korzystała z owoców uwolnienia od komunizmu. Polska Solidarność spowodowała pokojowe przemiany. Dziś jednak koalicja, żądnych zemsty przegranych demokratycznego zwrotu, spycha kraj w nową niewolę" - pisze Adam Michnik na łamach niemieckiego dziennika "Die Welt" i dodaje, że "Solidarność kierowała się filozofią kompromisu, a nie zemsty. Chciała Polski dla wszystkich, a nie państwa podzielonego na wszechwładnych zwycięzców i uciskanych przegranych."

Człowiek staje czasem przed prostą alternatywą, albo - albo, szczególnie w sytuacjach granicznych. Można zaakceptować, że dla jakiegoś szeregu ludzi sytuacją graniczną jest ustawa lustracyjna, ale alternatywie Michnika "kompromis lub zemsta" brakuje definicyjnego aneksu. Kompromisy między światopoglądami są w ogóle niemożliwe, gdyż ich immanentną cechą jest samoistość, ale można kompromisować się w zakresie praktycznych skutków współistnienia rozmaitych światopoglądów na tym samym terytorium. Dlatego noblista Nelson Mandela zdefiniował kompromis jako najzupełniej praktyczną sytuację, że przywódca jako ostatni wychodzi z więzienia (czego o ekipie z Magdalenki nie da się powiedzieć) i powołuję Komisje Prawdy i Pojednania. Michnik swojej koncepcji kompromisu w ogóle nie definiuje, zaniedbuje również zaopatrzyć czytelnika w definicję słowa "zemsta", wystarczającą odróżnić ją od poczucia sprawiedliwości czy zwyczajnej, historycznej ciekawości; ustawia więc ową alternatywę tak, że oskarżając adwersarzy o niskie pobudki, na nich zrzuca ciężar dowodzenia własnej niewinności w procesie, w którym nie znają aktu oskarżenia. Trudno też poważnie polemizować z hasłem "Polska dla wszystkich" z prostego powodu, że najbardziej zawzięci lustratorzy nie proponują pozbawiać obywatelstwa swoich adwersarzy.

Proste, kafkowskie alternatywy kompromisu i zemsty, wygranych i przegranych, taką dualną optyką posługuje się również Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu obalającym ustawę lustracyjną. Wspomina o zemście jako nieakceptowalnej motywacji ("lustracja nie może być narzędziem zemsty), oraz ogranicza cele lustracji do "clearingu" instytucji państwa, powiadając, że lustracja ma zapobiegać antydemokratycznym działaniom lustrowanych osób i ich ewentualnemu szantażowaniu przeszłością. Ewidentnie taka definicja celów lustracji może być wyznaczana tylko pod warunkiem przyjęcia arbitrażu Michnika w interpretacji, a raczej nie-interpretacji terminu "kompromis", ewidentnie też, prawa człowieka, wskazane w orzeczeniu jako "zabezpieczenie przed zemstą", same w sobie nie zostały przez Trybunał Konstytucyjny wystarczająco zinterpretowane, jak i zresztą pozostałe terminy; np. co rozumie TK pod terminem "zemsta" ? W kategoriach prawnej dyskusji należałoby się spodziewać większej precyzji, niż w publicystyce Michnika, gdzie pewne terminy bywają - naszym zdaniem - zaledwie zabiegiem erystycznym, celowo niedoprecyzowanym, zamykającym antagonistom prawo do równorzędnej dyskusji równie skutecznie, i niemal równie często, co oskarżenie o antysemityzm.

Tekst Michnika w "Die Welt" zwięźlej i bardziej zrozumiale niż tekst orzeczenia TK ujawnia, że język wysokiej moralności służy czasem upraszczaniu świata do granic absurdalnej prostoty - czy istotnie da się podzielić ludzi na jednoznacznie wygranych i jednoznacznie przegranych oraz uznać, że życie, w tym polityka, polegają na nieustającej wojnie o to, po której będzie się stronie, kto kim będzie miał prawo pogardzać, i czy istotnie wygrana materialna lub wysoka pozycja społeczna przydają osądom moralnym i towarzyskim wygranych znamion jakiejś absolutnej prawdy?

Jarosław Kaczyński powiada o inteligenckim etosie "to przede wszystkim etos służby innym - ludowi, społeczeństwu, narodowi, wreszcie państwu. W moim rozumieniu inteligenci to ludzie, którzy coś z tego tradycyjnego etosu zachowali." Swego czasu całkiem podobna dyskusja o etosie miała miejsce w USA, ale nie na lewicy, tylko prawicy.

W zamierzchłych czasach, kiedy Bush nie dotarł jeszcze do półmetka swej pierwszej prezydentury, jego Partia Republikańska przeżyła wielką awanturę o bezdomnych. Poszło o pomysły przedstawicieli skrajnie konserwatywnego skrzydła, którym udało się wygrać tu i ówdzie wybory miejskie. Nazwiska utonęły nam w mrokach niepamięci, ale jeden z nowych, ultrakonserwatywnych burmistrzów wymyślił, że najlepszym programem walki z bezdomnością jest... wyrzucanie bezdomnych z miasta! Trzeba bezdomnego złapać, wywieźć za miasto, i już. Hycel na ludzi, na tym to polegało w praktyce, że owi skrajni konserwatyści zaproponowali takie powiększenie szeregów policji, by hyclowanie odbywało się bez nadwerężania innych jej obowiązków. Z obliczeń wynikało, że i tak budżet miejski na tym zyska, gdyż w miejskiej kasie pozostaną pieniądze wydawane na schroniska i garkuchnie dla biednych.

I wtedy rozpętała się wielka awantura o moralność i - właśnie - etos! - w obrębie Partii Republikańskiej. Amerykańska tradycja republikańska jest wystarczająco silnie oparta na tradycjach nędzarzy odrzuconych ze Starego Kontynentu, emancypujących się ku dumnej obywatelskości, protestanckiej koncepcji współczucia i niechęci do arystokracji, by dla części członków i zwolenników Republikanów takie koncepcje okazały się nie do przyjęcia. Stało się jasne, kto tą bitwę wygra, kiedy do gry wkroczyły żony polityków i biznesu, w obronie ich style of life, polegającego na balach charytatywnych i dobroczynności, w tym i takiej, że raz w tygodniu pracuje się za darmo w jakiejś garkuchni lub schronisku dla kobiet.

Michnik pisze, że Polską rządzi "koalicja, żądnych zemsty przegranych demokratycznego zwrotu," motywowanych "poczuciem niesprawiedliwości, rozgoryczenia, zawiści i destruktywnej energii, skierowanej na odwet wobec dawnych wrogów i dawnych przyjaciół, którym się lepiej powiodło."

"Którym się lepiej powiodło".... Czyli to jest właściwe znaczenie zdania, od którego Michnik zaczyna swój wywód: "Polska korzystała z owoców uwolnienia od komunizmu."

I to jest aż takie proste. Świat Michnika, podobnie jak owych skrajnych konserwatystów, jest bardzo prostym światem, w którym ludzie dzielą się na wygranych, obficie "korzystających z owoców", oraz identyfikowanych z samym państwem, gdy po drugiej stronie wrą rzesze zawistnych "przegranych", godnych pogardy i "obywatelskiego nieposłuszeństwa" nawet, jeśli zajmują najwyższe stanowiska w państwie, gdyż ich pobudki i motywacje są równie niskie, co i pozycja społeczna, przypisana im niemal "genetycznie", skoro nijak się ma do pozycji w państwie realnie zajmowanej. Owym "wygranym" przysługuje wysoka moralność i pozycja wygranych, właśnie dlatego, że są do wygrywania predystynowani, a bezdomni są sami sobie winni, i dlatego godni pogardy - zresztą, zasługują na bezdomność i pogardę poniekąd z urodzenia, zupełnie niezależnie od mechanizmów demokracji formalnej.

Tylko, właśnie, co ma to wspólnego z prawami człowieka, demokracją i państwem prawa, albo jakąkolwiek lewicą, nawet tą totalitarną?

Być może potrzebny jest jakiś trzeci wymiar, w którym da się opisać ewolucję od totalitarnej lewicowości do mentalności cwaniaka, który obdziela ludzi szacunkiem w zależności od ich statusu materialnego, odległości od społecznych szczytów i predystynacji do sprawowania władzy oraz stanowienia prawa. W tym bardzo egzotycznym obszarze trzeba się poruszać jak po polu minowym, jeśli chodzi o terminologię. Ewolucja czy dewolucja, czy można nazywać degradacją proces, w którym jakieś zmiany niewątpliwie zachodzą, ale który się zaczyna w punkcie totalitaryzm? "Czy można być większym kanalią? " - szczerze kiedyś zapytał Michnik swoich fanów. Nie doczekał się odpowiedzi.

"Prawdziwość sądów weryfikuje się, odwołując się do autorytetu. To tragedia polskiego myślenia." - powiedział Jarosław Kaczyński. O tak, powiedzielibyśmy, dodając, że nie tylko wtedy, gdy określamy się weryfikując pozytywnie swoją opinię z sądem autorytetu. Weryfikacja negatywna bywa równie często tragiczna w skutkach, gdyż w obu przypadkach ów autorytet staje się punktem odniesienia, początkiem własnego światopoglądu, ocen własnych, lub własnego umysłu pomięszania, świetnie opisanego przez Tomasza Wróblewskiego w notce "Jak stałem się faszystą". Życie demokratyczne uwzględnia i to, że w dyskusji intelektualnej nie ma demokracji, gdyż siła przekonywania zależy od talentu, a nie ilości głosów. Ale kiedy Jarosław Kaczyński przypomina, że w średniowiecznym prawie lennym funkcjonował termin "felonia", oznaczający m.in. złamanie powinności lennych przez seniora wobec wasala, karane utratą lenna albo zwierzchnictwa lennego, to aż się prosi zderzyć implikacje tego terminu na współczesnym gruncie intelektualnym z koncepcjami obywatelskiego nieposłuszeństwa, promowanymi w blogu Ewy Milewicz. I to jest właśnie ten wątek, którego nam zabrakło. Nawet nie prawo do rezygnacji z weryfikowania własnych poglądów poprzez odwołania do autorytetów, ale skromniej, prawo do intelektualnej, a nie prawnej felonii, czyli zupełnego ignorowania takich punktów odniesienia, obojętnie, zgodnych lub przeciwnych własnemu światopoglądowi, które mają zbyt wiele wspólnego z koncepcjami nadczłowieka i "genetyką" uprawnień do stanowienia lub obalania prawa, wskazywania ludzi pozbawionych wyższych motywacji, a nawet zdolności do przeżywania tychże.

link: mirror na Salonie24


Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz

6 komentarzy:

  1. no więc, że tak powiem -- zacytowałem (= pośrednio) u mnie.
    (jeszcze z RSS-a, to i link ogólnie do strony. zaraz przeprawię ;-)
    ale ja to głupi jestem; więc mnie łatwo przekonać...

    OdpowiedzUsuń
  2. ach, i aby się (jednak, jakoś) odnieść...
    zastanawia mnie, czemu tylko tradycję
    (= niektórych) Zmarłych (Pużak, Żuławski, AK...)
    -- WOLNO "poważać"...
    może to to, że Oni -- nie zaprotestują.

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Makowski: ciekawe pytanie, z tą tradycją. Ale i tak musisz przyznać, że to przyjemna odmiana, jak ktoś mówi o _cudzej_ tradycji, że jest godna szacunku.

    OdpowiedzUsuń
  4. >> Anonimowy
    a jak już poważnie...
    przyznałbym; gdybym:
    1.
    nie był przekonany (a na 100% jestem), że to tylko manipulacja (przed-) wyborcza; w celu przyciągnięcia -- sporego jednak -- "szczerze' lewicowego elektoratu; a jest w PL taki (jednak; mimo wysilków Kommuny, tfu!) aby go zniszczyć...
    2.
    przyznalbym; gdyby nie swiadomość, że pp. Kaczyńscy -- są w istocie "Lewicowcami"
    (np. ze -- znanej mi dość dobrze też, np. żoliborskiej -- tradycji, wychowania i poglądów; a więc
    -- faktycznie w ten sposób "doceniają" siebie.
    (jako "kontynuatora" Postępowych, Uczciwych i te de...
    a wiec znów MANIPULACJA; a nie "docenienie"...
    .....................
    to tak w skrócie i Wulgarnym Uproszczeniu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Jozefie, wyslalem do Pana maila. Czy otrzymal Pan? Z powazaniem Filip Memches

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze nie, bo jest za miastem. Wróci dzisiaj póżnym wieczorem lub w nocy. Pzdr.

    OdpowiedzUsuń