piątek, 8 czerwca 2007

Jeszcze o teczkach.

Juliusz Pilpel

Gdyby system się nie zmienił, wielu donosicieli donosiłoby nadal


Co robią dziś ci, którzy zostali zdemaskowani jako tajni współpracownicy służb bezpieczeństwa PRL? Czy nadal się spotykają z przyjaciółmi, czy wciąż zapraszają i są zapraszani? Czy dotknął ich ostracyzm, a jeśli tak, to w jakim stopniu?

Moja znajoma opowiedziała mi, że niedawno spotkała na ulicy kolegę - wykrytego kilka miesięcy temu donosiciela.

– Zobaczył mnie, spuścił wzrok i poszedł dalej – powiedziała.

Pomyślałem sobie, że tak właśnie ma wyglądać kara.

I ta kara w zupełności wystarczy.

Kiedy wykrywają kolejnych agentów, z lewej (zwłaszcza) strony politycznej słychać wrzask. – To hańba, trzeba skończyć z wybiórczym otwieraniem teczek!

Ciekaw jestem, kto podniósłby głos protestu, gdyby z pożółkłych ipeenowskich akt zaczęto wyciągać nazwiska osób, będących podczas wojny szmalcownikami i kolaborantami? Nikt.

A czy jest jakaś różnica?

Nie jestem zwolennikiem pojedynczego otwierania teczek, ale jak już je otworzą, jest mi wszystko jedno – nie myślę o formie. Czytam i zastanawiam się, gdzie kończy się godność, a zaczyna upodlenie.

Jeśli kiedyś napotkam człowieka, który podpisał kontrakt z diabłem, bo mógł za to dostać lekarstwa dla ciężko chorego członka rodziny, to nie potępię go, bo to było ludzkie i zrozumiałe w tym podłym systemie, w którym żyliśmy.

Nie będę natomiast podawał ręki komuś, kto zobowiązał się do współpracy, ponieważ bez odebranego prawa jazdy nie mógł żyć, ponieważ paszport zagraniczny, ponieważ kariera. W Polsce po 1956 roku można było spokojnie posłać ubeka na niecenzuralne słowo. Jeden ze znanych aktorów właśnie zrobił coś w tym rodzaju; wiemy, że nic mu się nie stało oprócz tego, że zachował godność.

To nie był Związek Sowiecki, gdzie za takie słowa posyłało się kartki świąteczne z Kołymy.

Oni nie wiedzą, lub nie chcą wiedzieć, że podpisując lojalkę, ubezwłasnowolnili się. Jak mówił jeden z ujawnionych, odpowiadając na pytanie, czy udzielał się w opozycji w latach osiemdziesiątych: - Chciałem, ale niestety nie mogłem, przecież wiedzieli o mnie wszystko.

Właśnie. A gdyby dziesięć milionów podpisało lojalkę, to nie byłoby niczego: ani KOR-u, ani Solidarności, ani wolnej Polski. I deklaracje, że nikomu nie zrobili krzywdy są śmieszne – zrobili krzywdę społeczeństwu, które na ich pomoc liczyć już nie mogło.

Wielu donosicieli, którzy się dotychczas nie ujawnili, nadal mają podpisany kontrakt ze służbami bezpieczeństwa PRL – przecież nie odmówili dalszej współpracy. Że system się zmienił? Co z tego, to nie ich zasługa. Zwłaszcza nie ich.

Liczą na cud, że teczka zaginęła lub została zniszczona. IPN-owski historyk mówi, że nie ma na to szans, że ślady pozostają w innych aktach.

Gdyby system się nie zmienił, wielu donosicieli donosiłoby nadal.

Dlaczego?

Jeśli dziś, kiedy wolna Polska może uwolnić ich z tego koszmaru - kiedy za przyznanie się nie grozi żadna kara – nie chcą tego zrobić, to dlaczego mieliby zrezygnować z donoszenia, gdyby nadal żyli w PRL-u? I kto by im na to pozwolił?

W książce „Aparat represji w Polsce Ludowej 1944 – 1989” (IPN, 2006) można przeczytać, iż czasami „ostatnim dokumentem w teczce osobowej tajnego współpracownika jest raport oficera prowadzącego z pogrzebu donosiciela”.

Dziś, na wiadomość o agenturalnej przeszłości znanych ludzi powstaje ogólnonarodowa dyskusja.

– Przecież to wielki człowiek, jego zasługi dla polskiej – i nawet światowej – kultury są nieocenione.

W porządku. Tego mu nikt nie zabierze, bo nie jest w stanie zabrać tak wielkiego dorobku. Ale nauczmy się nazywać rzeczy po imieniu:

Pan X był wielkim pisarzem, wspaniałym publicystą, przeuroczym człowiekiem – jak również szują.

Pan Y był wspaniałym krytykiem teatralnym, wybitnym działaczem społecznym – i również szują.

Bo nie można - i nie wolno – niczego pominąć, kiedy mówimy o ich życiu i działalności.

W tej sytuacji jasne jest, że X i Y przestali już być autorytetami moralnymi, bo jakże można z takim fragmentem życiorysu dawać przykład młodym?

Braci Kaczyńskich można lubić lub nie. Ale jedna rzecz jest pewna: za ich rządów otworzą się akta bezpieki. I dobrze, bo teczki są własnością narodu, a naród ma prawo poznać ten ponury okres swojej historii.

Mimo ostrych – czasami - protestów tych, wśród których nie jeden spuści niebawem wzrok, spotykając na ulicy znajomego.

Juliusz Pilpel

8 komentarzy:

  1. Mmm rzeczywiście, człowiek dokonujący własnych osądów moralnych musi bardzo się pilnować, aby nie stać się zwierciadłem nienawiści, którą nas częstował tamten system. Też inaczej oceniam czyny człowieka motywowanego chęcią zdobycia lekarstw od działania z chęci zdobycia talonu na samochód. Ale dało mi do myślenia to zdanie o donosicielach, którzy donosiliby dalej, gdyby system nie upadł. Rzeczywiście są informacje o ludziach którzy się wplątywali w bagno, ale jednak jakoś z niego wydobywali, oraz takie, że wyrejestrowanie następowało dopiero w 89 roku, czyli na skutek upadku systemu a nie ich woli. Nie myślałam o tym wcześniej, a to rzeczywiście jest różnica, i to ogromna... Jedni ten kontrakt starali się złamać, inni nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. bt- za wcześnie na litość. Na razie teczki nie zostały otwarte a lobby antylustracyjne obrzuca błotem każdego kto się zbliży do "pożółkłych papierów". Lituj się, a nazwą cię kanalią i szambonurkiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tu macie smaczny cytacik:
    "Jak ktoś chce się pławić w szambie, to może to robić na własny rachunek, a jego nazwa jest szambonurek. To Jan Rulewski wymyślił to określenie, tylko tyle mam do powiedzenia w tej sprawie - tak Andrzej Celiński skomentował zeznania byłego prokuratora Andrzeja Czyżewskiego. "

    Tyle by bylo na temat "zdobyczy demokracji" w 89.

    https://www.blogger.com/comment.g?blogID=6953822250613285249&postID=8186363351756091841

    OdpowiedzUsuń
  4. Smaczny jak smaczny. Metaforyka i słownictwo naszych elit pozostawiają wiele do życzenia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Mądry i wyważony artykuł. Zgadzam się w 100 %. Nie rozwiązali kontraktu choć mogli i by donosili dalej. Ale zabrakło mi w tekście kropki nad i - że w jakimś sensie dalej wykonują ten kontrakt. Wszyscy widzieli jak się podle zachowują np. wobec księdza Zalewskiego czy historyków z IPN.

    OdpowiedzUsuń
  6. To zdanie jest kluczowe: "donosiciele donosiliby dalej". I to jest smutna prawda o kulturze politycznej w Polsce. Oni wszyscy są do niczego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Artykuł jest mocno upraszczony.
    W 10-milionowym ruchu Solidarności byly setki tysięcy,jeśli nie miliony takich, co to przymuszeni lub nie ,mieli mniej czy bardziej "przyjazne" kontakty z bezpieką. A to oni zmieniali Polskę, nie tylko bohaterowie bez skazy. Czy mam przypominać,że w pierwszej Solidarności było milion byłych członków PZPR?
    Nie każdy, kto musiał coś podpisać zakładał,że będzie musiał się wywiązać i wielu olewało, na różne zresztą sposoby, nie koniecznie przez "bohaterskie" odmowy, a teczki zostały. Oczywiście w każdym ustroju są służby, które potrzebują informatorów, w wielu demokratycznych krajach dziennikarze współpracują z wywiadem, co może jest niezbyt etyczne w sensie etyki zawodowej, ale korzystne dla ich rządów, czasem dla ich krajów. Ocena tego faktu przez pryzmat poglądów politycznych jest mocno nie uczciwa. Nie ma wywiadów o czystych rękach, to brudne zajęcie, niezależnie od ustroju, któremu się służby wywiadowcze wysługują. Co gorsza, tutaj argumenty o interesie narodowym najłatwiej trafiają do przekonania, także dziennikarzy, naukowców (choćby wynalazki służące rozwojowi techniki wojskowej) czy ludzi biznesu (wywiad gospodarczy).

    Zawsze i wszędzie są ludzie podli. Tacy, którzy donoszą z wyrachowania albo z czystej przyjemności zaszkodzenia swoim bliżnim. A potrafią zaszkodzić bardzo mocno niezależnie od ustroju. Czy te tysiące anonimowych donosów, które dzisiaj trafiają do CBA i CBS czy urzędow skarbowych są bardziej etyczne niż te które Bezpieka wymuszala na nieszczęśnikach, którzy zwyczajnie bali się o swoje miejsce pracy, o los swoich dzieci? A czy dziś te donosy nie slużą do politycznych akcji? Do kampanii propagandowych skierowanych przeciwko przeciwnikom politycznym? Łatwo być dzisiaj bezkompromisowym, gdy się nie znajdowalo w sytuacjach zgarażających normalnej egzystencji, a nawet groźbie zmarnowania swojego życia, swoich ambicji zawodowych, a nade wszystko zadecydowania o losie swoich najbliższych. To nie jest usprawiedliwienie, to zwyczjne zrozumienie dla zwyczjnych ludzi, postawionych wobec sytuacji z ktorej nie widzieli, albo tak im się zdawalo, wyjścia.Przyznam,że więcej mam zrozumienia dla tych nieszczęśników z czasów PRL, których zmuszano do robienia wbrew sobie, niż do tych dzisiejszych donosicieli, którzy robią to z wlasnej, nieprzymuszonej woli. Tym pierwszym wspólczuję, drugimi gardzę, bo potrafią ludziom życie zamienić w piekło z zawiści, nienawiści albo zwyklej podłości.

    Są ludzie, którzy slużalcze donoszenie mają we krwi. Ale ich teczki są na ogół w tak zwanym zbiorze zastrzeżonym. Teczki, które się do tej pory pojawiały, jeśli nie slużyły kampanii politycznej, to dotyczyły nie tyle benificjentów PRL co ofiar PRL. Paradoksem jest, że na pal wbija się nie sprawców tego dramatu lecz ich ofiary. Mnie ten podział ról nie odpowiada. Walczmy z tym co w PRL było złe, a nie z tymi, którzy byli jego ofiarami. I starajmy się wyważać opinie.
    Bo ci ludzie po raz drugi muszą przechodzić swoją drogę krzyżową. I płacą za to okrutną cenę.
    Dzisiaj odwaga stawiania nawet najgorszych zarzutów nic nie kosztuje, zwłaszcza gdy mówi się nie po imieniu a "w ogóle”. Tym bardziej więc trzeba ostrożnie szafować oskarżeniami. Tak jest uczciwiej i mądrzej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie przystoi autorowi odpowiadać na każdego maila. Odpowiem wiec na tego jednego, bo doceniam i trud włożony w napisanie go i styl argumentacji.
    Moje przypuszczenia biorą się z przestudiowania części już opublikowanych teczek i z przeczytanych materiałów IPN-u.
    Nikt z ujawnionych donosicieli nie mógł udzielać się w opozycji (chyba że jako agent (sic!)). Więc to nie oni zmienili Polskę; odwrotnie - gdyby wszyscy byli tacy jak oni, to nie byłoby wolnej Polski.

    „Obserwator” pisze:

    "Przyznam, że więcej mam zrozumienia dla tych nieszczęśników z czasów PRL, których zmuszano do robienia wbrew sobie, niż do tych dzisiejszych donosicieli, którzy robią to z wlasnej, nieprzymuszonej woli".

    Niektórzy historycy, którzy przestudiowali zawartość kilkuset teczek zwracają uwagę na to, iż znakomita większość TW robiła to z własnej, nieprzymuszonej woli, a to w celu otrzymania paszportu, zwrotu odebranego prawa jazdy czy robienia kariery.
    Ma Pan „zrozumienie” dla nich? Ja nie.

    Znam tylko te przypadki, które znam. A one nie wskazują na to, że ludzie ci byli „nieszczęśnikami”. Może z filozoficznego punktu widzenia i byli ofiarami systemu, ale musimy uważać, bo jeśli się zapędzimy w sferę filozofii, to zaczniemy usprawiedliwiać n.p. zbrodniarzy hitlerowskich.
    Przykłady kardynała Franciszka Macharskiego czy aktora Piotra Fronczewskiego bardzo wyraźnie pokazują, iż można było dokonać innego wyboru.

    OdpowiedzUsuń