sobota, 8 listopada 2008

Mam marzenie

Martin Luther King, Jr.


Martin Luther KingJestem szczęśliwy dzieląc dzisiaj z wami to, co zostanie zapisane jako największa demonstracja na rzecz wolności w historii naszego narodu.

Pięć dwudziestoleci temu wielki Amerykanin, w którego symbolicznym cieniu dzisiaj stoimy, podpisał Proklamację Emancypacji. Ten doniosły edykt pojawił się jako wielki strumień światła nadziei dla milionów murzyńskich niewolników, wypalających się w płomieniach miażdżącej niesprawiedliwości. Pojawił się jako radosny brzask świtu, kończący długą noc ich niewoli.

Ale sto lat później Murzyn dalej nie jest wolny. Sto lat później życie Murzyna dalej jest niestety paraliżowane kajdanami segregacji i łańcuchami dyskryminacji. Sto lat później Murzyn żyje na samotnej wyspie biedy pośrodku wielkiego oceanu materialnego dobrobytu. Sto lat później Murzyn dalej marnieje na obrzeżach amerykańskiego społeczeństwa i we własnym kraju uważa się za wygnańca. Tak więc przybyliśmy tu dzisiaj, by ten haniebny stan rzeczy wyartykułować.

W pewnym sensie przybyliśmy do stolicy naszego narodu by zrealizować czek. Kiedy architekci naszej republiki pisali wspaniałe słowa Konstytucji oraz Deklaracji Niepodległości, to składali podpis pod skryptem dłużnym, którego spadkobiercą miał stać się każdy Amerykanin. Ten zapis był obietnicą, że wszyscy ludzie, tak, ludzie czarni tak samo jak ludzie biali, będą mieli zagwarantowane "niezbywalne prawa" - do Życia, Wolności oraz dążenia do Szczęścia. Dziś jest oczywiste, że Ameryka nie wywiązała się z owego skryptu dłużnego, przynajmniej, jeśli chodzi o jej kolorowych obywateli. Miast honorować święte zobowiązanie, Ameryka dała Murzynom zły czek; czek, który wraca oznakowany napisem "niewystarczające fundusze".

Mam marzenie, że pewnego dnia ten naród powstanie i przeżyje prawdziwe znaczenie swego kredo: „Przyjmujemy tą prawdę za oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi.”
Ale my odmawiamy uwierzyć, że bank sprawiedliwości zbankrutował. Odmawiamy uwierzyć, że w wielkim skarbcu możliwości tego narodu są niedostateczne fundusze. Więc przybyliśmy zrealizować ten czek; czek, który za okazaniem da nam bogactwa wolności i bezpieczeństwo sprawiedliwości.

Przybyliśmy do tego uświęconego miejsca także po to, by przypomnieć Ameryce o palącej potrzebie Teraz. To nie pora na oddawanie się luksusom szukania ochłody czy na zażywanie uspokajającego środka gradacji. Teraz jest czas na urzeczywistnienie obietnic demokracji. Teraz jest czas na wzniesienie się z mrocznej i spustoszonej doliny segregacji ku osłonecznionej ścieżce rasowej sprawiedliwości. Teraz jest czas na wydźwignięcie naszego narodu z ruchomych piasków niesprawiedliwości na solidną skałę braterstwa. Teraz jest czas na uczynienie sprawiedliwości rzeczywistością dla wszystkich dzieci Boga.

Przeoczenie pilności tego momentu byłoby dla narodu fatalne. To upalne lato uzasadnionego niezadowolenia Murzynów nie przeminie aż do orzeźwiającej jesieni wolności i równości. Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty trzeci nie jest końcem, lecz początkiem. A żywiący nadzieję, że Murzyn potrzebuje tylko się wyszumieć i tym się ukontentuje, mogą mieć nieprzyjemną pobudkę, gdyby naród powrócił do dotychczasowych obyczajów. I nie będzie ani odpoczynku, ani spokoju w Ameryce, aż Murzynowi przyzna się prawa obywatelskie. Trąby powietrzne rewolty dalej będą wstrząsać fundamentami naszego narodu, póki nie nastanie świetlany dzień sprawiedliwości.

Ale jest coś, co muszę powiedzieć moim ludziom, którzy stoją u ciepłego progu, prowadzącego do pałacu sprawiedliwości: w procesie uzyskiwania naszego prawowitego miejsca nie możemy być winni bezprawia. Nie dążmy do zaspokajania naszego pragnienia wolności piciem z filiżanki goryczy i nienawiści. Musimy zawsze prowadzić naszą walkę na najwyższym poziomie godności i dyscypliny. Nie możemy pozwolić, by nasz twórczy protest zdegenerował się w fizyczną przemoc. Raz za razem musimy wznosić się na majestatyczne wysokości, gdzie na siłę fizyczną odpowiada siła duchowa.

Fenomenalna nowa bojowość, jaka ogarnęła murzyńską społeczność, nie może nas poprowadzić do nieufności wobec wszystkich białych ludzi, gdyż wielu z naszych białych braci, czego dowodem jest ich obecność tutaj, zrozumiało, że ich przeznaczenie jest związane z naszym przeznaczeniem. Zrozumieli, że ich wolność jest nierozłącznie związana z naszą wolnością.

Nie możemy iść sami.

A skoro idziemy, musimy zobowiązać się, że zawsze będziemy podążać dalej.

Nie możemy zawrócić.

Są tacy, którzy pytają zwolenników praw obywatelskich "kiedy będziecie zadowoleni?" Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki Murzyn jest ofiarą niewypowiedzianych koszmarów policyjnej brutalności. Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki nasze ciała, ociężałe od trudów podróży, nie będą mogły zakwaterować się w motelach przy autostradach i hotelach w miastach. Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki podstawową, murzyńską zdolnością ruchu, jest przeniesienie się z małego getta do większego. Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki nasze dzieci są wyzuwane z osobowości i ograbiane z godności napisami mówiącymi "Tylko dla Białych". Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki Murzyn w Mississippi nie może głosować, a Murzyn w Nowym Jorku uważa, że nie ma za czym głosować. Nie, nie, my nie jesteśmy zadowoleni, i nie będziemy zadowoleni, aż „prawo tryśnie jak woda, a sprawiedliwość jak potok nie wysychający!”(1)



Nie jestem niepomny tego, że niektórzy z was przybyli tu po nieopisanych utrapieniach i troskach. Niektórzy z was przybyli z dopiero co opuszczonych, ciasnych cel więziennych. A część z was przybyła z miejsc, gdzie wasza pogoń – pogoń za wolnością - pozostawiła was sponiewieranych nawałnicami prześladowań i słaniających się od wichrów policyjnej brutalności. Jesteście weteranami twórczego cierpienia. Pracujcie dalej z wiarą, że niezasłużone cierpienie jest odkupieniem. Wróćcie do Mississippi, wróćcie do Alabamy, wróćcie do Luizjany, wróćcie do slumsów i gett północnych miast, wiedząc, że w jakiś sposób ta sytuacja może i będzie zmieniona.

Nie pozwólmy sobie pogrążyć się w dolinie rozpaczy, mówię to wam dziś, przyjaciele.

I nawet jeśli mierzymy się z dzisiejszymi i jutrzejszymi trudnościami, to wciąż mam marzenie. Jest to marzenie głęboko zakorzenione w amerykańskim marzeniu.

Mam marzenie, że pewnego dnia ten naród powstanie i przeżyje prawdziwe znaczenie swego kredo: „Przyjmujemy tą prawdę za oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi.”

Mam marzenie, że pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii synowie byłych niewolników i synowie byłych właścicieli niewolników będą zdolni usiąść razem przy stole braterstwa.

Mam marzenie, że pewnego dnia nawet stan Mississippi, stan upalny od gorąca niesprawiedliwości, upalny od gorąca ucisku, będzie przekształcony w oazę wolności i sprawiedliwości.

Mam marzenie, że czwórka moich małych dzieci będzie pewnego dnia żyła w państwie, gdzie nie będą osądzane po kolorze ich skóry, ale po cechach ich charakteru.

Mam dziś marzenie!

Mam marzenie, że pewnego dnia tam, w Alabamie, z jej zajadłymi rasistami, z jej gubernatorem, którego usta ociekają słowami „egzekwowanie” i „anulowanie” -- pewnego dnia właśnie tam, w Alabamie, mali czarni chłopcy i czarne dziewczynki będą zdolni wziąć się za ręce z małymi białymi chłopcami i białymi dziewczynkami jak bracia i siostry.

Mam dziś marzenie!

Mam marzenie, że pewnego dnia „każda dolina będzie podniesiona, a każda góra i pagórek obniżone; co nierówne będzie wyrównane, a strome zbocza się staną doliną. I objawi się chwała Pańska, i ujrzy to wszelkie ciało pospołu”(2)

To nasza nadzieja. To jest wiara, z którą wrócę na Południe.

Z tą wiarą będziemy zdolni wyciosać z góry rozpaczy skałę nadziei. Z tą wiarą będziemy zdolni przekształcić brzęczące dysonanse naszego narodu w piękną symfonię braterstwa. Z tą wiarą będziemy zdolni pracować razem, modlić się razem, walczyć razem, iść do więzienia razem, bronić wolności razem, wiedząc, że pewnego dnia będziemy wolni.

I to będzie dzień -- to będzie dzień, kiedy wszystkie dzieci Boga będą zdolne wyśpiewać nowe znaczenie tych słów:
"Moja ziemio, to o tobie, słodka kraino wolności, o tobie śpiewam.
Ziemio, gdzie mój ojciec umarł, ziemio dumy Pielgrzyma;
z każdej strony gór, dajmy wolności dzwonić".
I jeśli Ameryka ma być wielkim narodem, to musi stać się prawdą.

Więc dajmy wolności dzwonić z cudownych wzgórz New Hampshire.
Dajmy wolności dzwonić z możnych gór Nowego Jorku.

Dajmy wolności dzwonić z pików wyżyny Allegheny w Pensylwanii.

Dajmy wolności dzwonić z pokrytych śniegiem Gór Skalistych Kolorado.

Dajmy wolności dzwonić z krętych skarp Kalifornii.
Ale nie tylko stamtąd.
Dajmy wolności dzwonić z Stone Mountain w Georgii.

Dajmy wolności dzwonić z Lookout Mountain w Tennessee.

Dajmy wolności dzwonić z każdego wzgórza i pagórka w Mississippi.

Z każdego górskiego stoku, dajmy wolności dzwonić.
A kiedy to się dzieje, kiedy pozwalamy wolności dzwonić, kiedy dajemy jej dzwonić z każdej wioski i sioła, z każdego stanu i miasta, będziemy zdolni przyspieszyć nadejście tego dnia, kiedy wszystkie dzieci Boga - czarni ludzie i biali ludzie, Żydzi i Nazarejczycy, Protestanci i Katolicy - będą zdolni wziąć się za ręce i zaśpiewać starą murzyńską pieśń:
"W końcu wolni! w końcu wolni!
Wszechmocnemu Bogu dzięki, jesteśmy w końcu wolni! (3)

Tłum. Bogumiła Tyszkiewicz

Przypisy:
1) Amos 5:24, Biblia Tysiąclecia
2) Izajasz 40:40:4-5, Biblia Tysiąclecia
3) Aluzja do pieśni „Free at last

Więcej czytania:
transkrypt angielski "I have a Dream"
Martin Luther King w Wikipedii

Od tłumacza: „Mam marzenie” to popularna nazwa przemówienia, jakie Martin Luther King wygłosił 28 sierpnia 1963 na schodach Memoriału Lincolna, w trakcie Marszu na Waszyngton. Uważa się to przemówienie za jedno z najwybitniejszych w historii, a badacze z Uniwersytetu w Wisconsin uznali go za najlepsze wystąpienie publiczne XX wieku. Do marzeń Martina Lutra Kinga odniósł się m.in. Barack Obama w swym pierwszym przemówieniu jako prezydent-elekt. W polskiej sieci mowa Kinga funkcjonowała do tej pory jedynie we fragmentach, a i to niezbyt dobrze przetłumaczonych. Niektóre różnice wynikają jednak nie ze słabości tłumaczeń, a z tego, że w języku źródłowym istnieje więcej niż jedna wersja tego przemówienia. Tu źródłem jest jest transkrypt spisany bezpośrednio z oryginalnej taśmy. Z transkryptu zachowany jest również oryginalny podział akapitów oraz podkreślenia. Powyższy tekst jest udostępniany na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa, tj. wolno go oraz teksty od niego zależne kopiować, cytować i rozprowadzać, pod warunkiem podania źródła oraz nazwiska tłumacza.

środa, 5 listopada 2008

To jest wasze zwycięstwo - pełny tekst przemówienia Baracka Obamy

Barack Obama

Miasto Waszyngton wyległo na ulice, tańczyć i trąbić klaksonami na jego cześć. Europa przyjmuje go z otwartymi ramionami. Wielotysięczny tłum zgromadzony na wiecu w Chicago przywitał Baracka Obamę skandując entuzjastycznie "Yes, we can! Yes we can!" W światowych komentarzach, jakie pojawiły się po jego pierwszym przemówieniu już jako prezydent elekt, coraz częściej pojawiają się słowa "perfekcyjny" i "historyczny wybór". To przemówienie nie może utonąć pod nawałą nowych informacji. Jest rzeczywiście perfekcyjne... Poniżej - pełen jego tekst.[red]


Jeśli ktokolwiek jeszcze wątpi, że Ameryka to miejsce, gdzie wszystko jest możliwe; zastanawia się, czy marzenia założycieli naszego państwa wciąż są żywe i wątpi w moc naszej demokracji - dziś ma odpowiedź - od szkół do kościołów, w liczbie jakiej ten naród nigdy wcześniej nie widział. Ludzie czekali trzy-cztery godziny, bo wierzyli, że tym razem musi być inaczej, że tym razem ich głos przyniesie zmianę. Młodzi i starzy, biedni i bogaci, Demokraci i Republikanie, czarni, biali, Latynosi, Azjaci, rdzenni Amerykanie wysłali światu wiadomość: Nigdy nie byliśmy tylko zbiorem niebieskich i czerwonych stanów, tylko Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

Jest to odpowiedź tych, którym kazano być cynicznym, przestraszonym i pełnym wątpliwości. Ci wszyscy wzięli historię w swoje ręce i zmienili ją, w nadziei na lepsze dni. Trwało to długo, ale dziś, dzięki temu co zrobiliśmy w tych wyborach, w tym decydującym momencie, zmiana przyszła do Ameryki.

Odebrałem właśnie bardzo uprzejmy telefon od senatora McCaina. McCain walczył długo i ciężko w tej kampanii, jeszcze dłużej i ciężej walczył za kraj, który kocha. Większość z nas nawet nie jest w stanie wyobrazić sobie poświęceń tego odważnego przywódcy. Gratuluję mu oraz gubernator Palin wszystkich ich osiągnięć. Nie mogę doczekać się wspólnej pracy na rzecz tego narodu.

Chcę podziękować Joe Bidenowi, wiceprezydentowi-elektowi Stanów Zjednoczonych, mojemu towarzyszowi podróży, który w tej kampanii działał prosto z serca i mówił głosem tych, z którymi dorastał na ulicach Scranton i jeździł pociągiem do domu w Delaware. Nie było by mnie tutaj bez niezłomnego wsparcia mojej najlepszej przyjaciółki od 16 lat, ostoi naszej rodziny i miłości mojego życia, następnej pierwszej damy Michelle Obamy. Sasha i Malia, kocham was bardzo. I pomimo, że nie ma już jej wśród nas, wiem, że moja babcia nas obserwuje, wraz z całą rodziną. Zawdzięczam im to, kim jestem.

Jestem wdzięczny Davidowi Plouffe i Davidowi Axelrodowi oraz najlepszej kampanii kiedykolwiek prowadzonej w historii polityki. Sprawiliście, że to zwycięstwo stało się prawdziwe.

Ale przede wszystkim, nigdy nie zapomnę, do kogo ta wygrana naprawdę należy. Ona należy do was.

Nigdy nie byłem faworytem. Na początku nie mieliśmy dużo pieniędzy czy wsparcia. Nasza kampania nie została wymyślona w Waszyngtonie. Ona rozpoczęła się na podwórkach w Des Moines, salonach w Concord i ogródkach Charleston. Została zbudowana przez ludzi pracy, którzy wysupłali swoje drobne oszczędności, żeby dać pięć, dziesięć czy dwadzieścia dolarów na tą kampanię. Siłę dali nam młodzi ludzie, którzy odrzucili mit apatycznego pokolenia, które opuszcza rodzinne domy aby ciężko pracować za małe pieniądze. Siłę dali nam starsi ludzie, którzy odważnie, w mrozie i upale chodzili od domu do domu. Siłę dały nam miliony Amerykanów, którzy jako woluntariusze dali dowód, że dwa stulecia później, rząd z obywateli, tworzony przez obywateli i działający dla obywateli nie zniknął. To jest wasze zwycięstwo.

Wiem, że nie robiliście tego tylko po to, żeby wygrać wybory. Nie zrobiliście tego też dla mnie. Zrobiliście to, bo rozumiecie ogrom zadań, które stoją przed nami. Nawet dziś, gdy świętujemy, dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, że są to największe wyzwania naszych czasów. Dwie wojny, zagrożona planeta i najgorszy kryzys finansowy w historii. Nawet dziś, wiemy, że dzielni Amerykanie przemierzają pustynie Iraku i góry Afganistanu, ryzykując życie dla nas. Wiemy o rodzicach, którzy kładą spać swoje dzieci, a sami martwią się o pracę, spłatę kredytu, czy o pieniądze na lekarza lub edukację. Musimy okiełznać nową energię i stworzyć nowe miejsca pracy, zbudować nowe szkoły, zwalczyć nowe zagrożenia i odbudować nasze sojusze.

To będzie długa i stroma droga. Nie dotrzemy tam w rok czy w jedną kadencję. Ale, Ameryko, nigdy nie miałem większej nadziei niż dziś, że uda nam się. I obiecuję wam, że zrobimy to wspólnie. Popełnimy błędy, będzie wielu, którzy nie będą zgadzać się z moimi decyzjami. Wiem, że rząd nie rozwiąże każdego problemu. Zawsze będę z wami szczery. Będę was słuchać, szczególnie wtedy, gdy nie będziemy się zgadzać. I przede wszystkim, proszę was, abyście włączyli się do pracy nad odmianą tego narodu w jedyny sposób, w jaki przez 221 lat było to robione. Cegła po cegle, dzielnica po dzielnicy, ramię w ramię.

To, co zaczęło się zimą dwadzieścia jeden miesięcy temu nie musi zakończyć się w tą jesienną noc. To zwycięstwo to nie zmiana, której potrzebujemy - to szansa na dokonanie jej. Nie uda nam się, jeśli wrócimy do starego porządku. Nie uda się bez was. Przywołajmy więc ducha nowego patriotyzmu: Służby i odpowiedzialności. Pracujmy ciężej i dbajmy o siebie nawzajem. Pamiętajmy, czego nauczył nas ten kryzys. Nie możemy mieć kwitnącego Wall Street, jeśli Main Street nie działa dobrze. Upadamy i wznosimy się jako jeden naród.

Odrzućmy pokusę powrotu do starej walki partyjnej, małości i niedojrzałości, które tak długo zatruwały naszą politykę. Pamiętajmy, że to mężczyzna z tego stanu jako pierwszy wniósł sztandar Partii Republikańskiej do Białego Domu, partii opartej na wartości samowystarczalności, wolności osobistej i jedności narodowej. Dzielimy te wartości. Partia Demokratyczna odniosła wielkie zwycięstwo, przyjmujemy je z pokorą i determinacją, aby zwalczyć podziały, które hamują nasz rozwój. Tak, jak powiedział Lincoln do narodu podzielonego o wiele bardziej, niż dziś: "Nie jesteśmy wrogami, lecz przyjaciółmi. Uczucie mogło splamić tę przyjaźń, ale nie złamie naszego przywiązania". Zwracam się do tych Amerykanów, których głosów nie zdobyłem: Nie głosowaliście na mnie, ale słyszę was i potrzebuję waszej pomocy. Będę także waszym prezydentem.

Do wszystkich tych, którzy obserwują nas na całym świecie, od parlamentów i pałaców, do tych zgromadzonych w zapomnianych zakątkach świata: Nasze życie jest inne, ale przeznaczenie to samo. Świt nowego przywództwa Ameryki jest w naszym zasięgu. Zwyciężymy tych, którzy chcą zniszczyć ten świat. Pomożemy tym, którzy poszukują pokoju i bezpieczeństwa. Tym, którzy wątpili w Amerykę udowodniliśmy dziś, że prawdziwa siła naszego narodu pochodzi nie z potęgi naszych armii czy rozmiaru bogactwa. Ona pochodzi z mocy ideałów - demokracji, wolności, szansy i niezłomnej nadziei.

Oto prawdziwy geniusz Ameryki. Ameryka może się zmienić. Nasz związek może być ulepszony. A to, co już osiągnęliśmy, daje nam nadzieję, że możemy stawić czoła wyzwaniom jutra.

Te wybory miały wiele precedensów, o których uczyć się będą następne pokolenia. Dziś myślę o kobiecie, która zagłosowała w Atlancie. Jest bardzo podobna do innych, którzy czekali w kolejce, aby ich głos został usłyszany. Poza jednym - Ann Nixon Cooper ma 106 lat. Urodziła się tylko jedno pokolenie po zniesieniu niewolnictwa, w czasach gdy nie było ani samochodów, ani samolotów. Nie miała prawa głosu z powodu płci i koloru skóry. Dziś, myślę o tym wszystkim co przeszła w tym stuleciu bólu i nadziei, walki i postępu. Mówiono nam wtedy, że nie możemy. Tak, możemy.

Był czas, gdy głosy kobiet były uciszane a ich nadzieje lekceważone. Dożyła czasu, gdy to się zmieniło. Tak, możemy.

Był czas, gdy depresja doprowadziła nasz naród do zwalczenia strachu za pomocą New Deal. Tak, możemy.

Był czas, gdy bomby spadły na naszą bazę, a tyrania zagrażała światu. Całe pokolenie podjęło wyzwanie i demokracja została ocalona. Tak, możemy.

Ann przeżyła autobusy w Montgomery, most w Selmie i kaznodzieję z Atlanty, który powiedział ludziom, że "Przezwyciężymy". Tak, możemy.

Człowiek dotarł na księżyc, mur runął w Berlinie, świat został połączony przez naukę i wyobraźnię. I dziś, w tych wyborach, Ann oddała głos, ponieważ mając za sobą najlepsze i najgorsze czasy, wie, że Ameryka może się zmienić. Tak, możemy.

Ameryko, dotarliśmy tak daleko. Widzieliśmy tak wiele. Ale jest jeszcze bardzo wiele przed nami. Jeśli nasze dzieci dożyją następnego stulecia, jaką zmianę zobaczą? Jaki postęp?

Mamy teraz szansę, żeby odpowiedzieć na to pytanie, to nasz moment. Musimy dać ludziom pracę i otworzyć możliwości przed dziećmi. Przywrócić pomyślność i promować pokój. Odzyskamy amerykański sen i potwierdzimy fundamentalną prawdę, że jesteśmy jednością. Dopóki oddychamy, mamy nadzieję, powiemy cynikom, którzy twierdzą, że nie możemy. Tak, możemy. Niech was Bóg błogosławi i niech Bóg błogosławi Stany Zjednoczone Ameryki.



Z podziękowaniem dla bg - tłumacza z Gazety Wyborczej.

czwartek, 30 października 2008

Polska potrzebuje nowoczesnej lewicy

Tomasz Sygut, Józef Pinior

Tomasz Sygut: - Co dolega polskiej lewicy?

Józef Pinior: - Przeżywa poważny kryzys. Normą jest, że w każdym kraju UE - prócz Irlandii - lewica albo ma rząd, albo jest największą siłą opozycyjną. W Polsce w dwóch kolejnych wyborach znalazła się poza głównym nurtem politycznym. Jeśli powtórzy się to w następnych wyborach, wyląduje na marginesie polskiej polityki.

- Za co płaci polska lewica? Wydawało się, że winy rządu Millera już dawno odkupiła...

- Jedną z zasadniczych przyczyn słabości lewicy jest fakt, iż nie jest ona zakorzeniona w tradycji. Od Brzozowskiego poprzez Polską Partię Socjalistyczną i Pużaka.

- Chce pan powiedzieć, że obecna lewica jest słaba intelektualnie?

- Nie ma intelektualnego fundamentu, a przede wszystkim duchowej siły, którą posiada Partia Pracy w Wielkiej Brytanii czy SPD w Niemczech. Efekt jest taki, że kryzys wywołany rządami Leszka Millera przerodził się w katastrofę.

- Dziś dyskurs polityczny jest zdominowany przez PO i PiS. Co lewica powinna zrobić, aby odnaleźć się w tej trudnej dla siebie sytuacji?

- Lewica musi być bardziej ofensywna. Jeśli spyta pan, dlaczego w ciągu siedmiu lat zjechała z 40 do 6 procent, odpowiem, że nie była w stanie podjąć walki politycznej z prawicą. Zarówno tej o tradycje historyczne, jak i tej o kwestie dotyczące współczesności. Nie umiała powiedzieć, jak ma wyglądać dobre państwo, rynek. I tym samym oddała prawicy pole debaty publicznej. Jakim mamy tego efekt? Brak lewicy jest jedną z przyczyn totalnego upadku polskiej polityki. Trudno wyobrazić sobie jeszcze większą kompromitację od sporu między ośrodkiem rządowym a prezydenckim wokół szczytu UE. Zamiast mówić jednym głosem i współdecydować o losach całej Unii, kłócimy się o samoloty i krzesła.

- Lewica nie potrafiła wykorzystać sporu między Tuskiem a Kaczyńskim...

- Jestem przekonany, że spotkanie środowisk lewicowych, które miało miejsce kilka dni temu w Krakowie, pokazało, iż lewica zaczyna się budzić. Spotkali się tam ludzie, których mimo wielu różnic łączy przekonanie, że trzeba odebrać monopol na politykę prawicy konserwatywnej.

- Zaproszenia do Krakowa nie otrzymał szef SLD. Chcecie odbudowywać lewicę bez Sojuszu?

- To spotkanie nie było wymierzone w SLD. Miało pokazać, że lewica posiada potencjał intelektualno-duchowy. A od tego, a nie od politycznej kreacji, zakładania partii czy ustalania list wyborczych trzeba zaczynać. Oczywiście planujemy następne kroki, które w nieodległym czasie mają doprowadzić do powstania jednej formacji politycznej. A SLD? Nie widzę przeszkód, by znalazł się w strukturze nowej zreformowanej lewicy.

- Jako odrębny byt?

- Być może na początku będą to dwa osobne byty. Natomiast można wyobrazić sobie pewien alians strategiczny związany z wyborami. Jesteśmy otwarci na różne rozwiązania na poziomie technicznym. Wiele zależy od Napieralskiego. Grając między PO a PiS, skazuje lewicę na margines. Szef SLD musi otworzyć się przede wszystkim na inne środowiska lewicowe. Tak naprawdę ma dwa wyjścia: albo stanie się jednym z ważnych przywódców lewicy, albo będzie przywódcą małej sekty.

- Na spotkaniu w Krakowie pojawił się aktor Daniel Olbrychski...

- Miał jedno z najlepszych przemówień na sali. Okazuje się, że jest nie tylko wielkim aktorem, ale ma też ogromny potencjał polityczny. Na sali obecny był też prof. Jerzy Pomianowski spełniający testament Jerzego Giedroycia jako redaktor naczelny "Nowej Polszy", pisma dla rosyjskiego inteligenta. Moim zdaniem tego pokroju ludzi jest w Polsce więcej. Oni chcą nas wspierać intelektualnie i pokazać, że Polska ma nie tylko twarz Kaczyńskiego i Tuska.

- Jaki azymut powinna obrać dziś polska lewica? Co powinna zrobić, aby pokazać, że jest potrzebna?

- Kwestia fundamentalna to sprawa polityki historycznej. Lewica musi mieć świadomość swojej tożsamości i siły. A ta siła wynika z tradycji intelektualno-duchowej w Polsce. My jesteśmy od Brzozowskiego, od Pużaka i Giedroycia. Nie możemy pozwolić na politykę degradacji, jaką prawica prowadzi chociażby w stosunku do Lecha Wałęsy. Po drugie: lewica musi pokazywać, że ma dobre projekty - reformy służby zdrowia, edukacji. Że jest za wprowadzeniem w Polsce waluty euro, że ma swoich ekonomistów, którzy mogliby reagować na kryzys gospodarczy. I wreszcie polityka europejska. Lewica musi nieustannie stawiać prawicę pod ścianą i pytać: dlaczego nie ratyfikujemy traktatu lizbońskiego, dlaczego Polska nie przyjęła Karty Praw Podstawowych, dlaczego nie potrafimy wywalczyć właściwego miejsca w łonie narodów europejskich?

- Wierzy pan w lepsze jutro lewicy?

- Jestem o tym przekonany. Trudno wyobrazić sobie historię Polski XX w. bez Brzozowskiego, Piłsudskiego, KOR-u, Giedroycia czy pierwszej Solidarności. To pokazuje, że lewica intelektualna i polityczna decydowała o najnowszej historii Polski. Nie widzę żadnych powodów, by teraz miało się to zmienić.

źródło: "Superekspres"

Apel do elit politycznych

Stowarzyszenie Wolnego Słowa

Stowarzyszenie Wolnego Słowa, organizacja zrzeszająca działaczy opozycji demokratycznej i podziemia solidarnościowego z okresu PRL, z zaniepokojeniem obserwuje postępowanie polskich polityków odwiedzających kraje niedemokratyczne i łamiące prawa człowieka.

W trakcie ostatniej wizyty Premiera RP w Pekinie ani razu nie padło słowo o powszechnym w Chinach naruszaniu podstawowych praw obywatelskich i ludzkich. Budzi to tym większe zdziwienie w roku, w którym przypada 60 rocznica uchwalenia przez ONZ Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, a Chiny pozostają krajem rządzonym przez komunistów.

Dla naszego oporu i w ostateczności dla sukcesu Polski moralne, polityczne i materialne wsparcie z zagranicy było bezcenne. Doskonale pamiętamy tych zachodnich polityków, którzy podczas wizyt w Warszawie nie wahali się mówić głośno o łamaniu praw człowieka, nie unikali spotkań z działaczami opozycji.

Zapamiętaliśmy też nasze oburzenie i zniesmaczenie postawą tych polityków, którzy nie chcąc drażnić PRL-owskich dygnitarzy i Kremla, udawali, że nad Wisłą nie dzieje się nic złego.

Dlatego tak bardzo zasmuciło nas i zdumiało to, że podobnie zachował się w Pekinie polski Premier, wywodzący się z naszego środowiska.

Apelujemy do wszystkich osób reprezentujących Rzeczpospolitą, aby podczas podróży do krajów rządzonych w sposób dyktatorski, w których łamane są prawa człowieka, publicznie piętnowali takie praktyki. W programie takich wizyt zawsze powinny znajdować się spotkania z prześladowanymi działaczami opozycji.

Apelujemy, aby także podczas wizyt przedstawicieli krajów niedemokratycznych w Rzeczpospolitej nie przemilczać łamania praw człowieka.

Oczekujemy, że podczas podróży do takich państw oraz w czasie wizyt ich przedstawicieli w Polsce, nasi politycy upomną się każdorazowo o przynajmniej jedną, konkretną represjonowaną osobę. O tych ludziach nie wolno nam zapomnieć.

Warszawa, 29-10-2008

Zarząd Stowarzyszenia Wolnego Słowa

Wojciech Borowik, Jacek Juzwa, Stefan Melak, Wiktor Mikusiński, Emil Morgiewicz, Jan Strękowski, Ewa Sułkowska - Bierezin, Jacek Szymanderski, Tomasz Truskawa

piątek, 19 września 2008

Europejska socjaldemokracja, siła bezsilna

Michel Rocard

Michel RocardNa pierwszy rzut oka europejska socjaldemokracja zdaje się przeżywać kryzys. Stagnacja Gordona Browna w Zjednoczonym Królestwie; brutalny szok hiszpańskiej recesji; trudności z odnowieniem socjalistycznego przywództwa we Francji; upadek centrolewicowej koalicji we Włoszech; ostre walki wewnętrzne w niemieckiej SPD: wszystko wskazuje na jawną niezdolność socjaldemokracji do wykorzystania okazji, jaką jest obecny kryzys finansowy, do powiększenia swoich wpływów.

Ale równoczesność występowania i jaskrawa obecność tych problemów są mniej znaczące, niż na to wskazują. Błędy w zarządzaniu czy niezdarność nie są wyłączną cechą lewicy: Belgię paraliżuje zagrożenie rozpadem, Austria ciągle poszukuje sposobów na scementowanie nie do końca konserwatywnej koalicji, Polska walczy o uzyskanie stabilnej równowagi wśród jej licznych, reakcyjnych impulsów, a francuski prezydent w rankingach popularności bije rekordy niskich notowań.
Dwa czynniki pomagają wyjaśnić obecne europejskie niewiadome. Po pierwsze, mamy do czynienia z kryzysem ekonomicznym i finansowym, z którym powoli dajemy sobie radę. Po drugie, chodzi o sposób, w jaki media ten kryzys przedstawiają. Sądzę, że oprócz poczucia bezsiły dręczącego całą Europę, właśnie kombinacja tych dwóch czynników może charakteryzować szczególnie socjaldemokrację.
Pisząc o kryzysie media przykładają nadmierną wagę do samych finansów i niewystarczająco interesują się kwestią wyraźnego spowolnienia wzrostu gospodarczego. Ale to właśnie spowalnianie wzrostu czyni wszystkie rozwinięte kraje mniej odpornymi na szoki finansowe wynikające z problemu kredytów wysokiego ryzyka i wiązanych pakietów kredytowych, które są z kolei używane do osłabiania ryzyka związanego z długami wysokiego ryzyka. W rzeczywistości to kombinacja trudności banków, spowolniony wzrost oraz wzmożone zagrożenie bezrobociem lub pracą dorywczą kreują słabości polityczne, widoczne w Zjednoczonym Królestwie, Hiszpanii, Włoszech i gdzie indziej.

I tu mamy prawdziwy problem ideologiczny. Druga połowa XX wieku była świadkiem zwycięstwa gospodarki rynkowej nad gospodarką administrowaną. Lewica, wcześniej wspierająca się o Marksa, straciła orientację. Nawet te socjaldemokracje, które były znakomitym regulatorem kapitalizmu, jak szczególnie w Skandynawii, zostały przygniecione kontrowersjami między keynesistami a monetarystami – i w całym rozwiniętym świecie wygrali monetaryści. Powszechnie akceptowaną mądrością dnia dzisiejszego jest to, że rynki się optymalnie równoważą niezależnie od państwa, co znaczy, że żadna interwencja rządu czy regulacja nie będzie ani efektywna, ani pożądana.

Obecny kryzys jest surową karą za ten ogromny błąd intelektualny. W ostatnich 30 latach mamy do czynienia nie tylko z podupadaniem onegdaj akceptowanych regulacji socjalnych i finansowych, co się odzwierciedla w relatywnym, ale znaczącym spadku dochodów z płac jako procent GDP per capita – a przez to także i spadku wydatków konsumpcyjnych we wszystkich krajach rozwiniętych, ale także z dosłownym zniesieniem kontroli nad sektorem bankowym, który może robić to, co mu się podoba. Niemniej, gdyby wydawać sądy na podstawie opinii prezentowanych przez media, to równoległe kryzysy kredytów wysokiego ryzyka i kredytów wiązanych, paraliżujące obecnie światowe finanse, należałoby przypisać wyłącznie „amoralności” banków, a w żadnym wypadku niewydolności systemu.

Mówiąc w uproszczeniu, deregulacja, prywatyzacja, redukcja serwisów publicznych, reorientacja zarządów korporacyjnych na zarobki – to wszystko odpowiada zbyt wielu ludziom. W rezultacie bitwa polityczna o przywrócenie poczucia użyteczności publicznej będzie długa i trudna. Co jest równie jasne, to potrzeba, nawet jeśli nie do końca uświadamiana, aby natura tej bitwy była przede wszystkim intelektualna; trzeba przywrócić legitymizację poglądowi, że obowiązują pewne podstawowe zasady i instytucje kontroli publicznej.

To powinno być zadanie dla socjaldemokratów - ale właśnie w tym miejscu but zaczyna uwierać. My, socjaldemokraci, już nie jesteśmy w stanie walczyć w takich bitwach, gdyż problem jest nie tylko natury ideologicznej, ale też kulturowej. Media już nie są komentatorami, ale uczestnikami, którzy zalali politykę swoją symboliką. Czy to przez przypadek, czy z zamysłu, media wybierają tylko te bitwy, które oferują najlepsze spektakle: zderzenia osobowości, przemoc i represje, walki o narodową tożsamość i dysputy o postawach moralnych i seksualnych. Współczesne media ignorują techniczne spory o sposób sprawowania władzy, gdyż publiczność dla takich sporów jest zbyt ograniczona.

Na przykład, w ramach przygotowań do jej następnego kongresu, Francuski Partia Socjalistyczna poddała się tej rzeczywistości. Już wiemy, że będą fajerwerki medialne, a za to niewiele dyskusji na temat regulacji gospodarki. Przypadek Hiszpanii, gdzie kompetentny i szanowany rząd ponosi pełną odpowiedzialność za kryzys finansowy, który się gdzieś indziej zaczął – jest identyczny. Zamiast skupić się na kryzysie, kryguje się przed mediami. Wszystko, co zagraża stabilności rządu, powiększa sprzedaż gazet i przestrzeni reklamowych, równocześnie komplikując jakiekolwiek próby rozwiązywania problemów, leżących u podstaw tej niestabilności.

Całkiem po prostu, system, w którym media się w taki sposób zachowują, naraża na niebezpieczeństwo nie tylko gospodarkę, lecz też demokrację.



* Michel Rocard, były premier Francji i przywódca Partii Socjalistycznej, jest członkiem Parlamentu Europejskiego. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem monetaryzmu?

Michel Rocard, Une Sociale Démocratie européenne au pouvoir impuissant, copyright fr. Project Syndicate, sierpień 2008, pol. Planeta Terra.


Dyskusja na Salonie24

Parlamentarzyści europejscy chcą umieścić Hezbollah na liście organizacji terrorystycznych

[ptinfo]

Bruksela - grupa 5 parlamentarzystów z różnych stron spektrum politycznego zainicjowała kampanię wzywającą UE do umieszczenia Hezbollahu na liście organizacji terrorystycznych, gdyż, jak piszą, "szyicka milicja z Libanu przedstawia sobą bezpośrednie zagrożenie terrorystyczne dla bezpieczeństwa UE." Inicjatorami są niemiecki liberalny parlamentarzysta Alexander Alvaro, czeszka Jana Hybaskova z grupy Chrześcijańskich Demokratów, portugalski socjalista Paulo Casaca, polski socjalista Józef Pinior i niemiecka Zielona Helga Trupel. Do chwili obecnej ich pisemną deklarację podpisało 45 parlamentarzystów.

Obecnie na 27 państw członkowskich UE sześć krajów, w tym Wielka Brytania i Niderlandy, umieściły Hezbollah na listach organizacji terrorystycznych, a inne kraje, takie jak Niemcy i Francja, wszczęły kroki prawne przeciw Hezbollahowi. Konsekwencją umieszczenia Hezbollahu na liście organizacji terrorystycznych byłoby zamrożenie środków finansowych tej organizacji znajdujących się w bankach na terenie UE. Czarna lista jest regularnie monitorowana lub uzupełniana przez państwa członkowskie, ale ostateczna decyzja w tej sprawie należy do UE.

W zasadzie nie ma w tej chwili w Europie sporu, co do oceny Hezbollahu, natomiast dyskusje toczą się wokół taktyki, jaką Europa powinna przyjąć wobec tej tej organizacji. Koordynator UE do spraw antyterroryzmu Gilles de Kerckhove twierdzi, że na dzień dzisiejszy Unia nie jest w stanie umieścić organizacji Hezbollah na liście ugrupowań terrorystycznych, gdyż pewna liczba państw członkowskich, w tym Francja, są temu przeciwne. Opinię tą doprecyzował na seminarium "Terroryzm i Europa" zorganizowanym w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Według de Kerckhove, niechęć niektórych państw do podjęcia konkretnych kroków przeciwko Hezbollahowi bierze się z faktu, że Hezbollah jest reprezentowany w rządzie Libanu: "Odgrywa on rolę na scenie politycznej Libanu i niektóre państwa myślą, że uczestnictwo w życiu politycznym może przybliżyć tą organizację do procesu demokratyzacji".

De Kerckhove, działający pod politycznym parasolem szefa polityki zagranicznej UE Javiera Solany, twierdzi też, że choć nie lekceważy zagrożenia dla Europy wynikającego z działań Hezbollahu, to uważa, że obecnie głównym zagrożeniem pozostaje Al-Qaeda. "Generalnie" - dodaje - "dzisiaj zagrożenie bezpieczeństwa jest wysokie i zdywersyfikowane".

Inicjatorzy kampanii sądzą, że koncentrowanie się na zagrożeniu ze strony tylko Al-Quaedy byłoby błędem i przypominają, że Hezbollah przeprowadził ataki na mieszkańców Europy, w tym ataki bombowe na: francuski kontyngent w Libanie (1983 r.), ambasadę Francji w Kuwejcie (1983 r.), restaurację w Madrycie (1985 r.) oraz 13 ataków bombowych na centra handlowe i infrastrukturę kolejową we Francji (1986 r.), zabijając 89 osób i raniąc ponad 250. Ich zdaniem organizacja ta stanowi dzisiaj zagrożenie dla żołnierzy UE służących w siłach UNIFIL i generalnie, dla procesu pokojowego na Wielkim Bliskim Wschodzie.

"Terroryzm bezpośrednio zagraża Europie i naszym obowiązkiem jest ostrzeżenie obywateli naszego kontynentu" - mówią. A może być przed czym ostrzegać. Inicjatorzy przypominają, że Hezbollah wspiera ugrupowania terrorystyczne znajdujące się na unijnej liście organizacji terrorystycznych np. Hamas i współpracuje z nimi. Stacja telewizyjna Hezbollahu Al Manar, która została usunięta z europejskiej sieci satelitarnej za szerzenie nienawiści i propagandy terrorystycznej, dalej szerzy swoją propagandę w Europie poprzez egipskie satelity, które "transmitują program telewizji Al-Manar w Europie, zachęcając do nienawiści do Zachodu i przemocy przeciw niemu, gloryfikując zamachowców-samobójców oraz wykorzystując wersety Koranu do usprawiedliwiania i promowania przemocy".

Według organizatorów kampanii, Hezbollah rozwinął w Europie sieć komórek finansujących i wspierających jego działalność, które mogą przekształcić się w komórki operacyjne zdolne do ataków na terytorium UE. Niemiecki liberał Alexander Alvaro twierdzi wręcz, że "na terenie Niemiec stacjonuje w tej chwili około 900 śpiochów Hezbollahu" i dodaje, że "sytuacja w innych krajach się niezbyt różni od niemieckiej, a etykieta organizacji terrorystycznej by znacząco utrudniła działania Hezbollahu w Europie."

Organizatorzy uważają też, że to, co czyni tą organizację tak niebezpieczną, to jej wpływy polityczne na terenie Europy i zdolności rekrutacyjne wynikające z bardzo intensywnej propagandy.

dyskusja na Salonie24

Więcej czytania:

wtorek, 2 września 2008

Gruzja, Rosja, Europa

Carl Bildt

Carl Bildt, najlepszy bloger wśród ministrów spraw zagranicznych świata i najlepszy minister spraw zagranicznych spośrod blogerów, dzięki codziennym zapiskom w jego blogu pozwala czytelnikom zajrzeć za kulisy polityki międzynarodowej nawet w tak dramatycznym momencie, jak obecny kryzys gruzińsko-rosyjski. Zapraszamy do lektury notek pisanych między 27 sierpnia a 1 września, przetłumaczonych z języka szwedzkiego na polski.


27 sierpień, środa
Środa w kryzysie europejskim


Carl BildtDzień zawierał wiele dyskusji o genezie i konsekwencjach zaskakującej, wczorajszej decyzji Rosji, aby formalnie uznać niezależność państwową Południowej Osetii i Abchazji. Nie było żadną nowością, że Rosja taką możliwością groziła, ale nowością było to, że to konsekwentnie uczyniła. Nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto w tej decyzji znajduje bardziej przemyślaną strategię. Większość uważa, że polityka rosyjska jest sterowana przez chwilowe emocje, możliwości i instynkty. Ale tym sposobem jest bardziej groźna niż wtedy, gdyby się kierowała strategią bardziej przemyślaną i wyraźną.

It is as just as absurd to claim that this was a war to defend South Ossetia as it is to say Germany was defending the rights of opressed ethnic Germans in Sudetenland in 1938
Nota bene nawet w rosyjskich mediach widać wątpliwości co do słuszności podjętego kroku. Niektóre źródła są generalnie nastawione bardzo krytycznie. Polityczny komentator Yulia Latynina w niezależnej, popularnej stacji „Echa Moskwy” pozwoliła sobie na porównania między tym, co się obecnie stało, a niemiecką agresją na Czechosłowację w 1938 roku: „It is as just as absurd to claim that this was a war to defend South Ossetia as it is to say Germany was defending the rights of opressed ethnic Germans in Sudetenland in 1938”. W samej rzeczy, w obu przypadkach to równie nieakceptowalne działanie. Rosyjskie kierownictwo teraz będzie miało zadanie, ażeby wybębnić poparcie dla obu quasi- państw od kogokolwiek się da. Najbliżej w tych usiłowaniach stoją państwa Shanghai Cooperation Council, które właśnie się spotykają na swoim szczycie w Dushanbe, Tadżykistan. Ale Chiny z pewnością nie będą chciały tego poprzeć. Interesująca jest reakcja pozostałych państw. Dzisiaj miałem nieformalną wizytę ministra spraw zagranicznych Łotwy, Marisa Riekstinsa, ażeby przedyskutować sytuację. Ale były też długie rozmowy telefoniczne, m.in. z premierem Gruzji, wicepremierem Ukrainy i ministrem spraw zagranicznych Turcji. Jutro wczesnym rankiem wywieje mnie do Paryża na spotkanie w Quai d'Orsay, a także w Pałacu Elizejskim, wszystko przed poniedziałkowym szczytem w Brukseli. Ponadto wystąpienie przed ambasadorami Francji ze wszystkich stron świata, którzy zebrali się na konsultacje. Potem szybko do domu na tradycyjne, letnie spotkanie personelu MSZ w Muzeum Nordyjskim w Sztokholmie.

Wobec świata

Zainteresowanie tym, co Szwecja ma do powiedzenia o obecnej sytuacji europejskiej jest relatywnie duże. Czwartkowy wywiad w Financial Times jest tego wyrazem.


28 sierpień, czwartek
Paryż, w tę i z powrotem
.

Ten dzień jest zdominowany przez kryzys gruzińsko – rosyjski. To był szybki lot tam i z powrotem do Paryża na rozmowy przed poniedziałkowym szczytem, a także na wystąpienie dla francuskich ambasadorów zebranych na konsultacje z całego świata. Ich pytania po spotkaniu dotyczyły spojrzenia na Rosję i jaki będzie stosunek Unii Europejskiej do tej sytuacji. Mieliśmy konstruktywne i dobre rozmowy zarówno z ministrem spraw zagranicznych Kouchnerem, a także doradcą prezydenta Levittem, o przygotowaniach do poniedziałkowego spotkania w Brukseli. Widzimy rzeczy tak samo. Poniedziałkowy szczyt będzie oczywiście ważny, ale jest również ważne, aby spojrzeć na politykę w nieco dłuższej perspektywie. Musimy postawić Rosji bardzo wyraźne żądanie, aby w pełni zaakceptowała owe 6 punktów. Musimy być przygotowani na udzielenie wyraźniej, politycznej i ekonomicznej pomocy Gruzji. I to będzie miało dominujące znaczenie w najbliższych miesiącach. Jednocześnie rosyjska retoryka wyraźnie się wykoleja. W CNN Włodzimierz Putin mówi, że to USA wymyśliło tą wojnę z powodów wewnątrz politycznych, a rosyjski minister spraw zagranicznych zdaje się miał powiedzieć, że minister spraw zagranicznych Francji ma chory mózg. Z takiej retoryki nic dobrego nie może wyjść.

Z powrotem w Sztokholmie, natychmiast się musiałem udać na spotkanie personelu MSZ. Wiele przyjemnych rozmów, także z tymi, którzy opuścili aktywną służbę, ale mają ciągle bliski kontakt z nami. Jednocześnie dalsze rozmowy telefoniczne, m.in. Tallin, w związku ze spotkaniem, które się tam odbywa między państwami bałtyckimi i polskim prezydentem. Bliskie kontakty są ważne, a jutro wszystko idzie w ten sam sposób, m.in. szybka wizyta minister spraw zagranicznych Gruzji Eka Thekeshelashvili w Szwecji.


29 sierpień, piątek
Piątek w środku kryzysu


Zbliża się spotkanie komisji europejskiej w szwedzkim parlamencie. Pierwotnie miało być to spotkanie na temat nieformalnego spotkania ministrów spraw zagranicznych w Avignonie, jakie miało się odbyć w przyszłym tygodniu, ale teraz będzie dotyczyło poniedziałkowego, nadzwyczajnego szczytu w Brukseli. W sytuacjach jak te, to jest najważniejsza informacja dla parlamentu. Dlatego też mieliśmy spotkanie z Komisją Spraw Zagranicznych, a w najbliższy wtorek poprosiłem o specjalny czas, aby poinformować parlament o kryzysie i jego konsekwencjach. W CNN właśnie teraz leci wielkie wystąpienie Baraka Obamy na konwencji w Denver. Amerykańska retoryka o amerykańskim marzeniu w najlepszym amerykańskim stylu – lecz także próba, aby wypełnić politykę pewną treścią, i podkreślić różnice wobec McCaina. Polityka zagraniczna miała mniejsze znaczenie w jego wystąpieniu – mimo, że pojawiały się też Irak, Gruzja, Rosja, Afganistan i Iran. Jest prawdopodobne, że więcej tego towaru będzie w wystąpieniu Johna McCaina w St Paul. Po spotkaniu komisji ds. europejskich będę miał spotkanie z Francois Heisbourgiem, który przyjechał z Paryża, aby bardziej szczegółowo zaprezentować zainicjowane ostatnio, wielkie zmiany w francuskiej polityce bezpieczeństwa, jakie będą sukcesywnie wprowadzane w życie. Następnie spotkam Eka Thekeshelashvili, minister spraw zagranicznych Gruzji, która przyjechała do Sztokholmu, aby przedyskutować sytuację. Mamy wiele do omówienia. Oczywiście po spotkaniu będziemy mieli konferencję prasową w MSZ. Ale poza tym jest absolutnie jasne, że będą następne telefony do europejskich kolegów przed poniedziałkowym spotkaniem.


Jeszcze jeden dzień z Gruzją

To był kolejny dzień zdominowany kryzysem z Rosją i Gruzją. Wielką wagę przywiązuję do tego, że minister spraw zagranicznych Gruzji Eka Thekeshelashvili miała na tyle czasu, aby przybyć do Sztokholmu na rozmowy. Na Placu Gustawa Adolfa razem powiewają flagi UE, Gruzji i Szwecji. Jesteśmy zgodni, że najważniejsze przed poniedziałkowym spotkaniem w Brukseli jest to, aby dać pomoc Gruzji na szereg rozmaitych sposobów. Ja jej powiedziałem o wielu inicjatywach, które dyskutowaliśmy w tych dniach z moimi kolegami (ministrami spraw zagranicznych). Te właśnie sprawy przedstawiliśmy na wspólnej konferencji prasowej, na którą przyszedł tłum dziennikarzy. Jak dalej się będą rozwijać relacje z Moskwą, to zależy w dużym stopniu od samej Rosji i jej postępowania. Z oczywistych względów aktualnie wątpliwe jest, by relacje z Rosją szybko wróciły do stanu poprzedniego.

Moim następnym gościem był wysoki komisarz do spraw mniejszości OSCE Knut Vollebaeck. Mimo to, że jesteśmy już starymi przyjaciółmi – Knut był ministrem spraw zagranicznych Norwegii – było bardzo wiele powodów, abyśmy przedyskutowali problemy ujawnione w tej wojnie. Na tą okoliczność powiedziałem bardzo wyraźnie, że obrona mniejszości nie powinna stać się motywem, ażeby mieszać się w sprawy wewnętrzne innych krajów – a w żadnym wypadku, by rozpoczynać agresje militarną. Trudno tego nie podkreślić w zasadniczy sposób. Ale także dyskutowaliśmy wyzwania w innych regionach. Jego biuro od dłuższego czasu było zaangażowane w sytuację na Krymie. Jest bardzo wiele powodów, by tą aktywność kontynuować. Zdążyliśmy też przedyskutować szereg ciągle aktualnych spraw na Bałkanach.
Telefon był rozgrzany tego dnia, co mówi samo za siebie. Zdążyłem też porozmawiać z moim norweskim kolegą, Jonasem Gahrstore, ministrem spraw zagranicznych Polski Radkiem Sikorskim oraz Davidem Milibandem z Wielkiej Brytanii. Jedność europejska ma w tych dniach najwyższe znaczenie. W środku tego wszystkiego zdążyłem też zrobić gruntowny przegląd własnych myśli na temat dużej rewizji francuskiej polityki obronnej i bezpieczeństwa, która ostatnio została przeprowadzona. Imponująca praca, także o europejskim znaczeniu. Ale teraz, mimo wszystko, piątkowy wieczór z rodziną. Jeżeli telefon przestanie dzwonić...

30 sierpień.
Spokojniejsza sobota.


Faktycznie, dziś jest bardziej spokojny dzień. Jest czas, aby przerzucić papiery, myśli i plany w obliczu następnych dni i tygodni. Wiadomości informują że Chaviez wyjaśnił, że Wenezuela w pełni popiera rosyjską politykę w uznaniu Południowej Osetii i Abchazji. Mało zaskakujące. Właściwie nie wiadomo, czemu bracia Castro się jeszcze nie odezwali w Hawanie. Ale jestem w dużym stopniu przekonany, że to nastąpi, a potem takich wystąpień już więcej nie będzie.



31 sierpnia
Do pięknego Bled


Dzisiaj zanosi się na szybką wizytę na Słowenii i Bled Strategic Forum. Spotkania w pięknym Bled w ciągu ostatnich paru lat rozwinęły się do bardzo interesującego forum skupionego nie tylko na Bałkanach, ale także na wschodnich częściach naszej Europy. W tym roku punktem ciężkości miały być zmiany klimatyczne i polityka energetyczna. Wszyscy wiedzą, że są to jedne z największych wyzwań. Ale przyszła wojna na Kaukazie i jasne jest, że musi znaleźć swoje miejsce w programie, tak samo, jak doprowadziła do nadzwyczajnego szczytu w Brukseli. Tak, że będzie to raczej krotka wizyta w Bled przed wyjazdem do Brukseli, i będzie skupiona na wojnie na Kaukazie i jej konsekwencjach.


1 września
Poranek w Bled, dalej Bruksela


Oczywiście wczoraj w Bled były żywe dyskusje o kryzysie kaukaskim. Problem klimatu został bardzo wyraźnie przesunięty na dalszy plan. W moim wystąpieniu zawarłem dwie strategiczne obserwacje. Pierwsza, że próg użycia przemocy militarnej przez Rosję w jej najbliższym otoczeniu bardzo wyraźnie się obniżył. Z całą pewnością w tym rejonie był już od dłuższego czasu szczególnie niski, ale to nie przeszkadza, by z sytuacji regionalnej wyciągać wnioski ogólne. Po drugie, stare, post-sowieckie granice z początków lat 1990tych, które zakładały uznanie prawa państw do suwerenności, dziś nie są już aksjomatem. O powstaniu tych granic można wiele powiedzieć, ale ich akceptacja miała na celu uniknięcie chaosu, konfliktu i wojny, które w przeciwnym wypadku z całą pewnością miałyby miejsce. Znaczenie tych granic Rosja w innych kontekstach sama bardzo precyzyjnie podkreślała. Właśnie obie wojny czeczeńskie tego dotyczyły. Ale teraz Rosja jest gotowa te zasady zmienić. Prawdopodobnie doszła do wniosku, że ma władzę, aby takie otwarcie dla rewizji granic zrobić - albo nawet sprowokować – z punktu widzenia rosyjskich interesów. W krótkiej perspektywie może im się to udać, ale to długa perspektywa zadecyduje. Z owych strategicznych obserwacji można wyciągnąć strategiczne wnioski, ale te, jak sądzę, pojawią się w ciągu najbliższych miesięcy. Obserwowanie konsekwencji wojny i wyciąganie wniosków zajmie nam trochę czasu.

Z rana w mniejszym kręgu kontynuowaliśmy tą dyskusję. Ale już po chwili trzeba się było spieszyć do samolotu na nadzwyczajny szczyt w Brukseli. Powinienem wylądować około godz. 14.00, to jest prawie jednocześnie z Fredrikiem Reinfeldtem (premierem Szwecji) przylatującym z Sztokholmu. O godz. 15.00 rozpoczyna się szczyt. To będzie ważne.

1 wrzesień, poniedziałek
Silni i zjednoczeni


Późny wieczór i z powrotem w Sztokholmie, po dniu, który zaczął się w Bled, a potem był kontynuowany w Brukseli. To była jedność i mocne wnioski, wypływające ze szczytu, a także dobra dyskusja. Wielu spekulowało o głębokim rozłamie; że były niuanse i retoryka, to jest naturalne, kraje mają różną historię. Ale jest warte odnotowania, że były tak małe, jeśli chodzi o wnioski operacyjne. Powoli Europa uczy się tego, że jej siła leży w jej jedności. Jutro przed południem będę informował parlament, zarówno o konflikcie, samym w sobie, jak i o dyskusjach w Brukseli i co z nich wynikło. To było tylko spotkanie, ale jakie ważne! - w rozwiązywaniu wielowymiarowego, europejskiego kryzysu.

tłum. Józef Dajczgewand
korekta Bogumiła Tyszkiewicz

niedziela, 31 sierpnia 2008

Remember Your Humanity. Acceptance and Nobel Lecture


Józef Rotblat

At this momentous event in my life - the acceptance of the Nobel Peace Prize - I want to speak as a scientist, but also as a human being. From my earliest days I had a passion for science. But science, the exercise of the supreme power of the human intellect, was always linked in my mind with benefit to people. I saw science as being in harmony with humanity. I did not imagine that the second half of my life would be spent on efforts to avert a mortal danger to humanity created by science.

The practical release of nuclear energy was the outcome of many years of experimental and theoretical research. It had great potential for the common good. But the first the general public learned about the discovery was the news of the destruction of Hiroshima by the atom bomb. A splendid achievement of science and technology had turned malign. Science became identified with death and destruction.

It is painful to me to admit that this depiction of science was deserved. The decision to use the atom bomb on Japanese cities, and the consequent buildup of enormous nuclear arsenals, was made by governments, on the basis of political and military perceptions. But scientists on both sides of the iron curtain played a very significant role in maintaining the momentum of the nuclear arms race throughout the four decades of the Cold War.

The role of scientists in the nuclear arms race was expressed bluntly by Lord Zuckerman, for many years Chief Scientific Adviser to the British Government:1

When it comes to nuclear weapons ... it is the man in the laboratory who at the start proposes that for this or that arcane reason it would be useful to improve an old or to devise a new nuclear warhead. It is he, the technician, not the commander in the field, who is at the heart of the arms race.


Long before the terrifying potential of the arms race was recognized, there was a widespread instinctive abhorrence of nuclear weapons, and a strong desire to get rid of them. Indeed, the very first resolution of the General Assembly of the United Nations - adopted unanimously - called for the elimination of nuclear weapons. But the world was then polarized by the bitter ideological struggle between East and West. There was no chance to meet this call. The chief task was to stop the arms race before it brought utter disaster. However, after the collapse of communism and the disintegration of the Soviet Union, any rationale for having nuclear weapons disappeared. The quest for their total elimination could be resumed. But the nuclear powers still cling tenaciously to their weapons.

Let me remind you that nuclear disarmament is not just an ardent desire of the people, as expressed in many resolutions of the United Nations. It is a legal commitment by the five official nuclear states, entered into when they signed the Non-Proliferation Treaty. Only a few months ago, when the indefinite extension of the Treaty was agreed, the nuclear powers committed themselves again to complete nuclear disarmament. This is still their declared goal. But the declarations are not matched by their policies, and this divergence seems to be intrinsic.

Since the end of the Cold War two main nuclear powers have begun to make big reductions in their nuclear arsenals. Each of them is dismantling about 2,000 nuclear warheads a year. If this program continued, all nuclear warheads could be dismantled in little over ten years from now. We have the technical means to create a nuclear-weapon-free world in about a decade. Alas, the present program does not provide for this. When the START 2 treaty has been implemented - and remember it has not yet been ratified - we will be left with some 15,000 nuclear warheads, active and in reserve. Fifteen thousand weapons with an average yield of 20 Hiroshima bombs.

Unless there is a change in the basic philosophy, we will not see a reduction of nuclear arsenals to zero for a very long time, if ever. The present basic philosophy is nuclear deterrence. This was stated clearly in the US Nuclear Posture Review which concluded: "Post-Cold War environment requires nuclear deterrence,":2 and this is echoed by other nuclear states. Nuclear weapons are kept as a hedge against some unspecified dangers.

This policy is simply an inertial continuation from the Cold War era. The Cold War is over but Cold War thinking survives. Then, we were told that a world war was prevented by the existence of nuclear weapons. Now, we are told that nuclear weapons prevent all kinds of war. These are arguments that purport to prove a negative. I am reminded of a story told in my boyhood at the time when radio communication began.

Two wise men were arguing about the ancient civilization in their respective countries. One said: 'my country has a long history of technological development: we have carried out deep excavations and found a wire, which shows that already in the old days we had the telegraph'. The other man retorted: 'we too made excavations; we dug much deeper than you and found nothing, which proves that already in those days we had wireless communication'!


There is no direct evidence that nuclear weapons prevented a world war. Conversely, it is known that they nearly caused one. The most terrifying moment in my life was October 1962, during the Cuban Missile Crisis. I did not know all the facts - we have learned only recently how close we were to war - but I knew enough to make me tremble. The lives of millions of people were about to end abruptly; millions of others were to suffer a lingering death; much of our civilization was to be destroyed. It all hung on the decision of one man, Nikita Khrushchev: would he or would he not yield to the U.S. ultimatum?3 This is the reality of nuclear weapons: they may trigger a world war; a war which, unlike previous ones, destroys all of civilization.

As for the assertion that nuclear weapons prevent wars, how many more wars are needed to refute this arguments? Tens of millions have died in the many wars that have taken place since 1945. In a number of them nuclear states were directly involved. In two they were actually defeated. Having nuclear weapons was of no use to them.

To sum up, there is no evidence that a world without nuclear weapons would be a dangerous world. On the contrary, it would be a safer world, as I will show later.

We are told that the possession of nuclear weapons - in some cases even the testing of these weapons - is essential for national security. But this argument can be made by other countries as well. If the militarily most powerful - and least threatened - states need nuclear weapons for their security, how can one deny such security to countries that are truly insecure? The present nuclear policy is a recipe for proliferation. It is a policy for disaster.

To prevent this disaster - for the sake of humanity - we must get rid of all nuclear weapons.

Achieving this goal will take time, but it will never happen unless we make a start. Some essential steps towards it can be taken now. Several studies, and a number of public statements by senior military and political personalities, testify that - except for disputes between the present nuclear states - all military conflicts, as well as threats to peace, can be dealt with using conventional weapons. This means that the only function of nuclear weapons, while they exist, is to deter a nuclear attack. All nuclear weapon states should now recognize that this is so, and declare - in Treaty form - that they will never be the first to use nuclear weapons. This would open the way to the gradual, mutual reduction of nuclear arsenals, down to zero. It would also open the way for a Nuclear Weapons Convention. This would be universal - it would prohibit all possession of nuclear weapons.

We will need to work out the necessary verification system to safeguard the Convention. A Pugwash study produced suggestions on these matters.4 The mechanisms for negotiating such a Convention already exists. Entering into negotiations does not commit the parties. There is no reason why they should not begin now. If not now, when?

So I ask the nuclear powers to abandon the out-of-date thinking of the Cold War period and take a fresh look. Above all, I appeal to them to bear in mind the long-term threat that nuclear weapons pose to humankind and to begin action towards their elimination. Remember your duty to humanity.

My second appeal is to my fellow scientists. I described earlier the disgraceful role played by a few scientists, caricatured as 'Dr Strangeloves,'5 in fueling the arms race. They did great damage to the image of science.

On the other side there are the scientists, in Pugwash and other bodies, who devote much of their time and ingenuity to averting the dangers created by advances in science and technology. However, they embrace only a small part of the scientific community. I want to address the scientific community as a whole.

You are doing fundamental work, pushing forward the frontiers of knowledge, but often you do it without giving much thought to the impact of your work on society. Precepts such as 'science is neutral' or 'science Nobel Rotblat Joseph dog - sex woman has nothing Rotblat dvd - rape porn Joseph Nobel to Joseph - girls Nobel in pictures of stockings Rotblat do - Rotblat Nobel woman Joseph sex dog with politics,' still prevail. They are remnants of the ivory tower mentality, although the ivory tower was finally demolished by the Hiroshima bomb.

Here, for instance, is a question: Should any scientist work on the development of weapons of mass destruction? A clear "no" was the answer recently given by Hans Bethe. Professor Bethe, a Nobel laureate, is the most senior of the surviving members of the Manhattan Project.6 On the occasion of the 50th Anniversary of Hiroshima, he issued a statement that I will quote in full.

As the Director of the Theoretical Division at Los Alamos, I participated at the most senior level in the World War II Manhattan Project that produced the first atomic weapons.

Now, at age 88, I am one of the few remaining such senior persons alive. Looking back at the half century since that time, I feel the most intense relief that these weapons have not been used since World War II, mixed with the horror that tens of thousands of such weapons have been built since that time - one hundred times more than any of us at Los Alamos could ever had imagined.

Today we are rightly in an era of disarmament and dismantlement of nuclear weapons. But in some countries nuclear weapons development still continues. Whether and when the various Nations of the World can agree to stop this is uncertain. But individual scientists can still influence this process by withholding their skills.

Accordingly, I call on all scientists in all countries to cease and desist from work creating, developing, improving and manufacturing further nuclear weapons - and, for that matter, other weapons of potential mass destruction such as chemical and biological weapons.


If all scientists heeded this call there would be no more new nuclear warheads; no French scientists at Mururoa:7 no new chemical and biological poisons. The arms race would be truly over.

But there are other areas of scientific research that may directly or indirectly lead to harm to society. This calls for constant vigilance. The purpose of some government or industrial research is sometimes concealed, and misleading information is presented to the public. It should be the duty of scientists to expose such malfeasance. "Whistle-blowing" should become part of the scientist's ethos. This may bring reprisals; a price to be paid for one's convictions. The price may be very heavy, as illustrated by the disproportionately severe punishment of Mordechai Vanunu.8 I believe he has suffered enough.

The time has come to formulate guidelines for the ethical conduct of scientist, perhaps in the form of a voluntary Hippocratic Oath. This would be particularly valuable for young scientists when they embark on a scientific career. The US Student Pugwash Group has taken up this idea - and that is very heartening.

At a time when science plays such a powerful role in the life of society, when the destiny of the whole of mankind may hinge on the results of scientific research, it is incumbent on all scientists to be fully conscious of that role, and conduct themselves accordingly. I appeal to my fellow scientists to remember their responsibility to humanity.

My third appeal is to my fellow citizens in all countries: Help us to establish lasting peace in the world.

I have to bring to your notice a terrifying reality: with the development of nuclear weapons Man has acquired, for the first time in history, the technical means to destroy the whole of civilization in a single act. Indeed, the whole human species is endangered, by nuclear weapons or by other means of wholesale destruction which further advances in science are likely to produce.

I have argued that we must eliminate nuclear weapons. While this would remove the immediate threat, it will not provide permanent security. Nuclear weapons cannot be disinvented. The knowledge of how to make them cannot be erased. Even in a nuclear-weapon-free world, should any of the great powers become involved in a military confrontation, they would be tempted to rebuild their nuclear arsenals. That would still be a better situation than the one we have now, because the rebuilding would take a considerable time, and in that time the dispute might be settled. A nuclear-weapon-free world would be safer than the present one. But the danger of the ultimate catastrophe would still be there.

The only way to prevent it is to abolish war altogether. War must cease to be an admissible social institution. We must learn to resolve our disputes by means other than military confrontation.

This need was recognized forty years ago when we said in the Russell- Einstein Manifesto:

Here then is the problem which we present to you, stark and dreadful, and inescapable: shall we put an end to the human race: or shall mankind renounce war?

The abolition of war is also the commitment of the nuclear weapon states: Article VI of the NPT calls for a treaty on general and complete disarmament under strict and effective international control.

Any international treaty entails some surrender of national sovereignty, and is generally unpopular. As we said in the Russell-Einstein Manifesto: "The abolition of war will demand distasteful limitations of national sovereignty." Whatever system of governance is eventually adopted, it is important that it carries the people with it. We need to convey the message that safeguarding our common property, humankind, will require developing in each of us a new loyalty: a loyalty to mankind. It calls for the nurturing of a feeling of belonging to the human race. We have to become world citizens.

Notwithstanding the fragmentation that has occurred since the end of the Cold War, and the many wars for recognition of national or ethnic identities, I believe that the prospects for the acceptance of this new loyalty are now better than at the time of the Russell-Einstein Manifesto. This is so largely because of the enormous progress made by science and technology during these 40 years. The fantastic advances in communication and transportation have shrunk our globe. All nations of the world have become close neighbors. Modern information techniques enable us to learn instantly about every event in every part of the globe. We can talk to each other via the various networks. This facility will improve enormously with time, because the achievements so far have only scratched the surface. Technology is driving us together. In many ways we are becoming like one family.

In advocating the new loyalty to mankind I am not suggesting that we give up national loyalties. Each of us has loyalties to several groups - from the smallest, the family, to the largest, at present, the nation. Many of these groups provide protection for their members. With the global threats resulting from science and technology, the whole of humankind now needs protection. We have to extend our loyalty to the whole of the human race.

What we are advocating in Pugwash, a war-free world, will be seen by many as a Utopian dream. It is not Utopian. There already exist in the world large regions, for example, the European Union, within which war is inconceivable. What is needed is to extend these to cover the world's major powers.

In any case, we have no choice. The alternative is unacceptable. Let me quote the last passage of the Russell-Einstein Manifesto:

We appeal, as human beings, to human beings: Remember your humanity and forget the rest. If you can do so, the way lies open for a new paradise; if you cannot, there lies before you the risk of universal death.


The quest for a war-free world has a basic purpose: survival. But if in the process we learn how to achieve it by love rather than by fear, by kindness rather than by compulsion; if in the process we learn to combine the essential with the enjoyable, the expedient with the benevolent, the practical with the beautiful, this will be an extra incentive to embark on this great task.

Above all, remember your humanity.



1. Baron Solly Zuckerman of Burnham Thorpe, Norfolk, held a number of such governmental appointments during World War II and after.

2. More recently, in the Pugwash Newsletter of October 1998 Rotblat refers to a recently leaked secret Presidential Decision Directive outlining nuclear strategy, which requires the retention of nuclear weapons for the foreseeable future as a basis for the national security of the United States.

3. In 1962 the Soviet Union moved to install nuclear missiles in Cuba in order to deter any attack on Cuba by the United States. The United States demanded that the missiles be withdrawn, and both the United States and the Soviet Union were on the brink of a nuclear war. However, Nikita Khrushchev, Soviet premier and first secretary of the Communist Party, agreed to withdraw the missiles, and the crisis passed.

4. Rotblat refers to the Pugwash volume, Verification: Monitoring Disarmament, (1991), written and edited by high calibre experts from both the West and the Soviet Union, which illustrates how Pugwash scientists of different ideological backgrounds could cooperate in approaching a sensitive security issue. See Selected Bibliography below.

5. The 1964 black comedy anti-war film about the dropping of the bomb was entitled "Dr. Strangelove Or How I Stopped Worrying and Learned to Love the Bomb".

6. Hans Albrecht Bethe, born in Germany in 1906, resettled in the United States in 1935 to teach at Cornell University. He was at Los Alamos from 1943-46, and in 1958 he was scientific adviser to the United States at the nuclear test ban talks in Geneva. In 1967 he was awarded the Nobel Prize in Physics "for his contributions to the theory of nuclear reactions, especially his discoveries concerning the energy production in stars".

7. The South Pacific atoll of Mururoa in French Polynesia was the site of a series of French underwater nuclear bomb tests, which began in 1995 and ended in January 1996.

8. An Israeli technician, working at the Demona nuclear reactor, felt that Israel's secret production of plutonium there for nuclear weapons should be known by Israelis and the world, and as a matter of conscience he made the information public in 1985. He was lured to Rome by Israeli secret agents, kidnapped and brought back to Israel where he was secretly tried, convicted, and sentenced to eighteen years in prison. He spent at least the first 12 years in solitary confinement, while a worldwide campaign continued for his liberation. Adopted as a prisoner of conscience by Amnesty International, he has often been nominated for the Nobel Peace Prize.

From Nobel Lectures, Peace 1991-1995, Editor Irwin Abrams, World Scientific Publishing Co., Singapore, 1999

link: Sir Joseph Rotblat. Nuclear physicist and Nobel peace prizewinner who quit the Manhattan Project and whose Pugwash initiative helped thaw the cold war

Zdjęcie: Józef Rotblat na zdjęciu identyfikacyjnym z Laboratorium Los Alamos

piątek, 22 sierpnia 2008

Po dymisji Anny Fotygi - kobiety, cieszcie się, że nie jesteście politykami!

Bogumiła Tyszkiewicz

Po dymisji Anny Fotygi "Dziennik" przypomniał wypowiedź posła PSL Stanisława Żelichowskiego, który w rozmowie z Tok FM stwierdził, że "we wspólnocie plemiennej zostałaby ona wrzucona przez starszyznę do kotła i ugotowana"; Michał Majewski zebrał wszystko złe, co się na nią dało znaleźć, a ponieważ niewiele złego się udało znaleźć w jej pracy, to ocenił jej charakter, zapobiegawczo wkładając te oceny w cudze, nieokreślone usta: "z reguły w Pałacu mówią o niej źle", że jest "małostkowa", "złośliwa", "przewrażliwiona", "nerwowa", "nadambitna" "zarzucająca prezydenta absurdalnymi problemami"; Grzegorz Miecugow z Cezarym Michalskim szczerze wyjaśnili sobie, jaki związek ma dobre dziennikarstwo z biciem kobiet, na przykładzie medialnej wojny o wizerunek Radosława Sikorskiego z Anną Fotygą: "młody, przystojny mężczyzna wiadomo, że będzie przodował w sondażach. Fotyga tej przewagi nie ma. Jest kobietą, kobieta w polityce zawsze będzie wrażliwsza na ciosy. Zawsze łatwiej będzie można znaleźć w niej to bolesne miejsce." mówi Miecugow i dodaje szczerze "dlaczego w Polsce kobieta ma większy kłopot, bo to nie tylko dotyczy kobiet PiS, np. Pitera oberwała wizerunkowo dużo bardziej niż Niesiołowski, niż Palikot."

Przy polskich dziennikarzach niemiecka kanclerz nie miałaby szans na wybór nawet na szefa terenowej organizacji jej partii w małej wiosce.
Autorzy tekstu zdają się zgadzać, a przynajmniej Michalski nie oponuje, że owo szczególne upodobanie do bicia kobiet przez media to efekt "dobrego dziennikarstwa", polegającego na spełnianiu oczekiwań widzów, bo takimże właśnie jesteśmy społeczeństwem, mizoginicznym, i nie traktującym kobiet jako partnerów. "Tak, to są tacy mężczyźni dziewiętnastowieczni. Może też peerelowscy, w tym sensie, w jakim PRL też był XIX-wieczny" oponuje Miecugow, i jako wzorzec mężczyzny XXI-wiecznego, przekonanego do równości praw obywatelskich kobiet i mężczyzn, dodaje: "Weźmy żelazną damę, która była twardsza od wszystkich ówczesnych brytyjskich polityków-mężczyzn. Czy teraz Angelę Merkel. Jej specjalnie nic nie ruszało. One potrafiły to przetrwać. Czy u nas są takie kobiety? Chyba nie. Nie ma takich kobiet. Może nasze polskie kobiety są łagodniejsze, cieplejsze."

Czy rzeczywiście musiały znosić to samo? "nikogo nie obchodziło, że (Fotyga) ukończyła handel zagraniczny, wyższą szkołę administracji publicznej w Danii, miała za sobą parę ważnych praktyk w USA" - powiada Michalski. " Dokładnie, takie elementy biografii muszą być ograne. Dotrzeć do opinii publicznej, najlepiej zanim jeszcze dana osoba trafi na bardzo wysoki urząd." - dodaje Miecugow. Obaj panowie nie precyzują, kogo mają na myśli mowiąc "nikogo" oraz kto takie elementy biografii powinien "ogrywać", bo gdzie indziej na świecie takie rzeczy robią właśnie dziennikarze. Publikują biogramy wszystkich polityków, a nie tylko mężczyzn. Oczywiście Merkel, jak każdy polityk, musiała się liczyć z atakami, ale już nie z tym, że dziennikarze, niezależnie od opcji politycznej, będą ukrywać jej biografię przed opinią publiczną, skupiać się na jej koafiurze i walce medialnej o to, jak bardzo jest nerwową i niezrównoważoną kobietą. Merkel stanęła do walki politycznej o uznanie własnych kompetencji i wygrała właśnie ze względu na prawo równego startu i jednakowego traktowania kobiet i mężczyzn, w tym przez dziennikarzy, które to prawo społeczeństwa Zachodu może nie do końca przestrzegają, ale nikt by tam się nie ośmielił poddać kobiety występującej w roli polityka takiemu mobbingowi, jak to ma miejsce w Polsce. Przy polskich dziennikarzach niemiecka kanclerz nie miałaby szans na wybór nawet na szefa terenowej organizacji jej partii w małej wiosce.

"Dyplomatołek" - termin ukuty w programie Miecugowa i przylepiony Fotydze, w rzeczywistości bardziej się należy Sikorskiemu. Zdecydowanie gorzej wykształcony niż Fotyga i z minimalną, w porównaniu z nią, praktyką, nigdy nie stanął do konkurencji na polityczną kompetencję. Nie musiał, zdaniem autorów tego tekstu głownie dlatego, że jest młodym, przystojnym mężczyzną. "Nikogo" również nie interesują jego cechy charakteru, nerwowość, płynność angielszczyzny oraz to, że to Fotygę, a nie Sikorskiego Rice nazwała "my friend".

Kobieta w Polsce albo ma swego politycznego "właściciela", albo wypada z gry.
Czy posłanka Pitera ma rzeczywiście mniej kompetencji do sprawowanego urzędu niż Donald Tusk czy Grzegorz Schetyna do swoich? Czy minister Kopacz odbiega rażąco od (niskiego, niestety) poziomu rządzenia wyznaczanego jednak przez premiera? Problem w tym, że coraz częściej zdarzają się kobiety lepiej wykształcone i lepiej przygotowane do pełnienia swoich funkcji, niż ich koledzy. Budzą zawiść i złość polskich mizoginów, także we własnych ugrupowaniach, którzy w konsekwencji chętnie podrzucają - równie mizoginistycznym - dziennikarzom wszystko złe, co na nie znajdą, w ramach eliminacji konkurencji. Najlepiej o minach, fryzurach i niezrównoważonym charakterze, który ani się równa kryształowym, męskim charakterom. A mizoginistyczni dziennikarze, szczęśliwi, że nie muszą młodemu, przystojnemu mężczyźnie zadawać kłopotliwych pytań o wykształcenie i kompetencję, przystępują do studiowania kobiecych, ciepłych, ale słabych charakterów Polek. Ma to miejsce w każdym ugrupowaniu. Czy ktoś jeszcze pamięta posłankę Barbarę Labudę? Była na lewicy...

Kobieta w Polsce albo ma swego politycznego "właściciela", albo wypada z gry. "Właścicielem" Labudy był Kwaśniewski. "Właścicielem" Pitery - Donald Tusk. "Właścicielem" Fotygi - Lech Kaczyński. Ale, jak w każdym systemie niewolniczym, właściciele mają własne interesy, a niewolnika zawsze można sprzedać. I tu też kobiety się od mężczyzn różnią: mężczyzna odsunięty od centrum władzy zwykle się utrzyma jakoś na jej obrzeżach. Kobieta - wypada ze sceny całkowicie, najczęściej zmobbowana tak, że żaden mobbing w firmie prywatnej się temu nie równa. Ale właściciel firmy by odpowiadał, za to, co robi, a dziennikarz jest bezkarny i podlega środowiskowej ochronie, tłumaczącej tego typu działania "kunsztem dziennikarskim".

"Jakiś czas temu, na tych łamach, napisałem tekst wychwalający dziennikarski kunszt Moniki Olejnik." - oznajmia właściciel blogu Toyah - Mówiąc krótko, szło o to, że red. Olejnik potrafiła uzyskać tak pełną symbiozę ze swoimi słuchaczami i widzami, że nie musi już ani wysłuchiwać politycznych wskazówek swoich przełożonych, ani też szczególnie manipulować samą informacją, bo dzięki swojemu talentowi, w każdym momencie kontaktu z odbiorcą zna jego dowolne pragnienie, każdą jego emocję, każdy moment zawodu, każdy uśmiech, każdy skurcz wściekłości, z tej prostej przyczyny, że ten uśmiech i to pragnienie są jednocześnie jej pragnieniem i jej uśmiechem. Monika Olejnik stała się dziennikarzem idealnym, podobnie zresztą jak i większość głównych prezenterów i komentatorów TVN-u. Wszyscy oni posiedli wspólną umiejętność uzyskiwania pełnej jedności z widzem, i w ten sposób, z punktu widzenia oczekiwań nowych, post-politycznych czasów, gdzie rządzą już tylko media i supermarkety, tworzą stację bardziej doskonałą nawet, niż Radio Maryja. Bez porównania doskonalszą".

Myślą, że mają prawo, albo wręcz obowiązek atakować w szczególny sposób kobiety, jak nigdy by nie zaatakowali mężczyzn - i nazywają to zjawisko nie zwyczajnym chamstwem, jak by należało, lecz - "postpolityką".
Toyah, określający się jako "łagodny konserwatysta", jako przykład owej szczególnej symbiozy szczególnego dziennikarza z szczególnym odbiorcą wybrał oczywiście kobietę, choć Miecugow się do tej roli nadaje zdecydowanie bardziej. Ale to tak już jest. Nie ma miejsca dla kobiet w polityce, mimo, że nieliczne wyjątki jakoś w niej funkcjonują, choć zwykle tylko do czasu. Ba, nawet w politycznej publicystyce kobietom się obrywa bardziej; Na Salonie24 przypuszczono kiedyś atak na Joannę Lichocką właśnie w tym specjalnym stylu, kiedy nie z poglądami się dyskutuje, a z wyglądem i nerwowymi słabościami autorki (nawet mi się nie chciało z tym polemizować, tak tego jest dużo). Konserwatyści myślą, że miejsce kobiety jest w domu. Liberalno- lewicowy salon dopuszcza istnienie kobiet w życiu publicznym, ale uważa, że ma prawo, albo wręcz "obowiązek rzetelnego dziennikarstwa" atakować w szczególny sposób kobiety, jak nigdy by nie zaatakowali mężczyzn - i nazywają to zjawisko nie zwyczajnym chamstwem, jak by należało, lecz - "postpolityką". Swoją drogą, wykazując tym samym, że nie mają pojęcia, co ten termin znaczy... Pytając o naturę owej symbiozy, toyah zauważa, że nie obejmuje ona swym zasięgiem całego kraju, jak długi i szeroki, lecz drąży jakieś koryta, meandry i rozlewiska. Ale kończy tradycyjnym pytaniem o plaże Michnika. Tymczasem ciekawiej jest zapytać, jaką rolę w polskim obiegu informacji i organizacji społecznej pełnią dziś dziennikarze? Do jakiego elektoratu się zwracają i z jakim popadają w symbiozę?

Elity to dzisiaj, czy przywódcy motłochu?

Cieszę się, że nie jestem polskim politykiem. Zastanawiam się tylko, co dalej. Mam dosyć Polski z jej całą egzotyką. Niedługo będę w Warszawie. Mogę pójść na Starówkę, demonstracyjnie spalić polski paszport, jak to onegdaj robił ruch Wolność i Pokój z książeczkami wojskowymi - i zostać Szwedką. Tylko, kto to zrozumie? Miecugow? Michalski? Podobnie jak Fotyga, nie jestem młodym, przystojnym mężczyzną, więc się dyskutuje wyłącznie o moich koafiurach i umiejętnościach tanecznych.... Pozostaje emigracja wewnętrzna...

Źródła:
Grzegorz Miecugow, Cezary Michalski: Fotyga odeszła, bo nie ma skóry nosorożca", Dziennik, 22 sierpnia 2008

Michał Majewski : "W Pałacu mówili o niej "złośliwa Foti", Dziennik 22 sierpnia 2008

"Fotyga powinna zostać wrzucona do kotła" Dziennik, 10 lipca 2008

Na jakiej plaży wypoczywa Adam Michnik - http://toyah.salon24.pl, 2008-07-28

Dyskusja na Salonie24

czwartek, 21 sierpnia 2008

Jak zbudowałem bombę atomową – opowiadał Józef Rotblat, "zapomniany" polski laureat Nagrody Nobla.

Spisał: Grzegorz Karwasz

W zbliżającą się rocznicę śmierci Józefa Rotblata publikujemy Jego ostatni wywiad przeprowadzony w języku polskim.

- Zdolny fizyk, współtwórca bomby atomowej, poświęcił Pan własną karierę naukową dla działalności pacyfistycznej. Czy nie przesadne to poczucie odpowiedzialności za losy ludzkości?

- Bynajmniej! To naukowcy tworzą postęp cywilizacyjny. Statystyki amerykańskie wskazują, że w USA liczba inżynierów i pracowników naukowych podwaja się co 13 lat. Niezliczone lokalne konflikty zbrojne, ciągła groźba wojny atomowej, skażenie środowiska, globalne i rozprzestrzeniające się w błyskawicznym tempie epidemie chorób: w tym wszystkim postęp techniczny ma swój udział. Nie mówiąc o nowych wyzwaniach, jak możliwość interwencji genetycznych, sztuczna żywność czy klonacja istoty ludzkiej, ogłoszona w tych dniach właśnie w mojej przybranej ojczyźnie, Anglii.

Nie należy oczywiście wpadać w czarny pesymizm: za mojej pamięci standard życia podniósł się w sposób niewyobrażalny, średni wiek w krajach Europy Zachodniej przekracza 70 lat , żyjemy w krajach globalnego dobrobytu - wszystko dzięki wynalazkom ostatnich 100 lat. Ale jednocześnie różnice między bogatą i biedną częścią ludzkości pogłębiają się. A naukowcy mówią wówczas: "To nie my! My tylko dostarczamy środków technicznych, a za biedę i wojny odpowiedzialni są "niedobrzy" politycy. Stanowisko bardzo konformistyczne!

- Stany Zjednoczone wydały na konstrukcję bomby atomowej 2 miliardy dolarów (ówczesnych). Z początku wydawało się, że Niemcy zbudują bombę jako pierwsi. Pan był wówczas na stypendium w Anglii. Siłą rzeczy musiał Pan współuczestniczyć w budowie bomby "A".

- W rzeczywistości, moja współodpowiedzialność za erę atomową nie wynika tylko z tego, że uczestniczyłem w projekcie Manhattan. Ja tę bombę, niestety, wymyśliłem jako pierwszy!
Jesienią1939 pracowałem w laboratorium Jamesa Chadwicka, odkrywcy neutronu, laureata Nagrody Nobla z 1935 roku, czołowego wówczas fizyka nuklearnego. W lutym na łamach prestiżowego amerykańskiego czasopisma naukowego "Nature" pojawił się krótki, niespełna jednostronicowy artykuł dwóch austriackich fizyków, przebywających po zajęciu Austrii przez Hitlera w Skandynawii - Lisy Meitner i jej siostrzeńca Otto Frischa: "Rozpad uranu pod wpływem neutronów". W trakcie rozpadu wydziela się nieco energii. Ot, taka sobie jeszcze jedna nowinka naukowa. Ja, jako jeden z niewielu zauważyłem, że jeśli takich mini-rozpadów zajdzie wiele w krótkiej chwili, jak obliczyłem w jednej milionowej części sekundy, to będzie tej energii dużo, oj bardzo, bardzo dużo! Więcej niż jakakolwiek bomba.

W dzień po moim przyjeździe do Liverpoolu, Hitler zaatakował Polskę. My Polacy nie mieliśmy złudzeń: to był niebezpieczny psychopata. Jeśli taki wynalazek wpadnie w jego ręce, to skończy się ta cała wspaniała, zachodnia, demokracja. Przeżyłem pierwszą wojnę światową w Warszawie pod niemiecką okupacją - ja wiedziałem co to głód i bieda. Moi angielscy gospodarze - nie. Nie wahając się wiele, zaniosłem artykuł Lisy Meitner (Żydówka, jedyna pominięta przy podziale nagród Nobla za odkrycia fizyki jądrowej) Chadwickowi. Ten natychmiast poszedł do Churchilla. Nie minęło wiele czasu i zapakowano nas obu w samolot do Waszyngtonu. Era atomowa zaczynała świtać.

Dużą część badań niezbędnych do zbudowania bomby atomowej przeprowadziliśmy w Anglii. To z naszych badań wynikało, że nie wszystkie składniki neutralnego uranu nadają się do konstrukcji, jak również, że dla przeprowadzenia reakcji w kontrolowany sposób niezbędne jest spowolnienie neutronów powstających w reakcji rozpadu, na przykład za pomocą ciężkiej wody (stąd zainteresowanie Niemców norweskimi zapasami ciężkiej wody). Do separacji izotopów uranu była jednak potrzebna ogromna ilość energii, no i pieniędzy. (Instalacja w Chicago konsumowała tyle prądu co spore miasto - przyp. autora). Dlatego bomba powstała w końcu tylko w USA.

(W jakiś czas po tym wywiadzie czytałem wspomnienia J. Chadwicka. Oczywiście, w jego pamięci to on, jako pierwszy przejął się możliwością zbudowania bomby atomowej. I komentuje to tak: „Oczywiście, nie mogłem dzielić się tymi problemami z młodym stypendystą z Polski, J. Rotblatem”- przyp. autora).

- A zrzucono bombę na Japonię. Pan w pewnym momencie wycofał się z prac nad bombą "A"?

- Tak. W 1944, natychmiast jak tylko dowiedziałem się, że Niemcy zrezygnowali z dalszych prac. Moją jedyną zmorą było, że Hitler w ostatniej konwulsji upadającej machiny wojskowej skieruje rakietę atomową na Londyn. Jak tylko zniknęło to zagrożenie, wycofałem się z dalszych prac.

- Co oczywiście nie pomogło Panu w karierze naukowej?

- Nie pomogło - to powiedziane dość oględnie.

- A Pan koledzy naukowcy nie poszli w Pana ślady?

- Nie. Ja byłem jedyny. Wielu natomiast z moich kolegów występowało przeciwko samemu zrzuceniu bomby na Japonię. Leo Szilard, również fizyk jądrowy, wystąpił z petycją do Prezydenta Trumana, w której pisał: "Na narodzie amerykańskim i politykach ciąży obowiązek moralny ostrzeżenia Japonii przed możliwymi skutkami bomby atomowej". Na co Edward Teller, z pochodzenia Węgier, odpowiedział: "Jaka tam odpowiedzialność? Po to budowaliśmy bombę, aby ją wypróbować". Jeszcze w 1944 na którymś z bankietów, Chadwick podszedł do generała Lesslie Grovesa (jak tylko stało się jasne, że można zbudować bombę uranową, wojskowi zastąpili naukowców w kierowaniu projektem) z pytaniem: "- Po co kontynuować prace, jeśli Niemcy i tak bomby nie zbudują". Na co Groves odparł po przyjacielsku: - Ta bomba dobrze nam się zasłuży... Do trzymania w szachu Rosjan.

- Ale Rosjanie bombę zbudowali?

- Było jasne od początku, że w ten czy inny sposób ją zdobędą. (Małżeństwo Rozenberg zostało skazane na karę śmierci (słusznie - niesłusznie?) za przekazanie tajemnic bomby Rosjanom, przypisek GK). Z moim przyjacielem Nielsem Bohrem, największym po Einsteinie fizykiem XX wieku, poszliśmy do prezydenta Roosevelta, z propozycją pokojowego odstąpienia od wyścigu zbrojeń. Roosevelt rzekł: "Mnie przekonaliście. Jeśli przekonacie Churchilla, to przekażemy projekt bomby Rosjanom."

Niestety, Bohr, który mówił biegle po angielsku, miał pewien defekt wymowy. Jedyne co Churchill zrozumiał w swojej oksfordzkiej angielszczyźnie, to że to my dwaj chcemy oddać plany bomby Rosjanom. O mało nie skończyliśmy obaj w więzieniu.

- W 1955 jednakże 11 naukowców, włączając Einsteina, podpisało Manifest, wzywający do zaprzestania wyścigu atomowego?

- Tak. Pozostałem jedynym żyjącym sygnatariuszem tego manifestu. A był wśród nas jeszcze jeden fizyk polski - Leopold Infeld. "Pamiętajmy, że wszyscy stanowimy część ludzkości i wszyscy za tę ludzkość ponosimy odpowiedzialność"-napisaliśmy. Wkrótce potem, w małej kanadyjskiej mieścince Pugwash, odbyła się pierwsza konferencja naukowców poświęcona rozbrojeniu. Do prawdziwej odwilży było jeszcze daleko, ale sam fakt spotykania się naukowców z różnych krajów, poza oficjalnymi strukturami rządowymi, był ewenementem.
Zaczęliśmy rozminowywać bombę atomową.

- Za co w 1995 otrzymał Pan Pokojową Nagrodę Nobla?

- Tak, ja i cały ruch pokojowy Pugwash.

- Czy dziś już nie grozi nam wojna atomowa?

- Chciałbym dożyć tej chwili, ale mam już niestety 92 lata. Jeśli najbogatsze, najsilniejsze i najbezpieczniejsze państwo świata, Stany Zjednoczone, kontynuuje prace na bronią atomową, ze względów "bezpieczeństwa", to czyż można odmówić względów "bezpieczeństwa" Chinom, Indii lub Pakistanowi? A może i Moskwa zostałaby zbombardowana za zbrodnie w Czeczenii, jak Belgrad za Kosowo, gdyby nie miała bomby atomowej?

- Życie prywatne?

- Stypendium zagraniczne uzyskałem prawie zaraz po doktoracie. Dużo zawdzięczam Wszechnicy Naukowej w Warszawie i moim promotorom, prof. Pieńkowskiemu i Białobrzeskiemu.
Wyjazd do Anglii nieco się przeciągał, tak że wylądowałem na wyspie 30 sierpnia (1939 roku). Wojna wisiała w powietrzu - moja żona miała do mnie dołączyć natychmiast jak tylko uzyska wizę angielską.3 września Anglia wypowiedziała (formalnie, dopisek GK) wojnę Niemcom i wyjazd do wrogiego kraju nie wchodził w grę. Sześć miesięcy zajęło mi ponowne nawiązanie kontaktu poprzez Czerwony Krzyż. Wyjazd był możliwy, ale tylko do kraju neutralnego. Z Nielsem Bohrem, widywaliśmy się codziennie na porannej kawie. Załatwił mi zaproszenie z Danii. Ale zanim moja żona zdołała wyjechać, spadochroniarze Hitlera zajęli Kopenhagę.

W Belgii mieliśmy dalszych krewnych. Przysłali zaproszenie w tempie błyskawicznym - niestety dywizje pancerne Hitlera były szybsze. Pozostały więc tylko Włochy, które w maju 1940 nie były jeszcze w stanie wojny z Anglią. Znajomi z Mediolanu załatwili wizę. Żona siedziała już w pociągu, kiedy Mussolini wypowiedział wojnę Anglii (10 czerwca 1940). Czekam tak więc na Żonę do dziś dnia. I na tym się moja historia prywatna kończy - dodaje prof. Rotblat pogodnie się uśmiechając.

-Pana testament?

Globalne społeczeństwo światowe, może nierówności, ale choćby równych szans dla wszystkich.



Postscriptum:

Jest to opracowanie w formie dialogu wykładu prof. J. Rotblata wygłoszonego w sierpniu 2000 roku na konferencji Pugwash w Rovereto w sierpniu 2000 roku oraz rozmowy z nim po tym wykładzie; tekst ten z małymi skrótami ukazał się w 2000 roku w„Głosie Koszalińskim” i „Głosie Słupskim”.

Moją rozmową z Józefem Rotblatem zacząłem od pytania po angielsku: “Czy mówi Pan jeszcze po polsku?” Odpowiedział po polsku: „- Co za głupie pytanie! Ja byłem i jestem Polakiem. Tylko że, jako wynalazca bomby atomowej nie mogłem w Polsce mieszkać.”
Dodajmy, w Stanach Zjednoczonych, jako wróg zbrojeń atomowych, też nie bardzo. Prof. Rotblat po wojnie zamieszkał w Anglii, zajmował się medycyną nuklearną, radiologią, poniekąd wszystkim, pełen zapału i pogodnego usposobienia.
Ostatni raz czekałem na niego w Berlinie, na Wittenbergu, na odczycie z okazji Światowego Roku Fizyki, we wrześniu 2005 roku. Niestety, nie przyjechał. Jego serce nie przestało bić 31-go sierpnia.



Prof. dr hab. Grzegorz Karwasz
Didactics of Physics Division, Head
Institute of Physics
Nicolaus Copernicus University
http://www.fizyka.umk.pl/~karwasz/