Książka "Generał ze skazą" Lecha Kowalskiego, wspomniana w "Mimochodem" Ziemkiewicza, wzięła swój tytuł z parafrazy wcześniejszej książki generała Tadeusza Pióro "Armia ze skazą" zawierającej jego wspomnienia z okresu PRL, w tym z okresu antysemickich czystek z 1967, w wyniku których został zdegradowany do stopnia szeregowca i wyrzucony z wojska jako "Żyd z zarażenia świadomością syjonistyczną".
Autor opisuje w niej między innymi niebłahą rolę Jaruzelskiego w tej kampanii. Zdaje się, że po degradacji Pióro zarabiał na życie jako kioskarz "Ruchu," a swój stopień wojskowy odzyskał stosunkowo niedawno - nie za kadencji Jaruzelskiego. Ziemkiewicz zauważa, że w tekście Osęki opublikowanym w GW o Marcu 68roku autorzy czystek antysemickich pozostają anonimowi. Nie mają ani twarzy, ani nazwisk, co Ziemkiewicza niespecjalne dziwi - powiada, że musiałoby paść nazwisko Jaruzelskiego, a "w tym konkretnym wypadku „Wyborcza” w cudowny sposób zapomina o swej zwyczajnej bezwzględności w tropieniu antysemitów. Co by kogo innego zhańbiło ostatecznie i nieodwołalnie, to „człowiekowi honoru” jest wybaczane i nie wypominane."
Tekst Ziemkiewicza wywołał sporą dyskusję, w tym dwie reakcje, które byłoby warto dodatkowo skomentować. Pierwsza, to atak personalny na autora tekstu przez osoby piszące o GW "nasza gazeta" i zarzucające mu monomanię na tle tropienia "michnikowszczyzny", druga, wymagająca chyba szerszego potraktowania, dotyczy zakresu etnicznej umowności w walkach frakcyjnych Natolina z Puławami. Ale to innym razem.
Nie będziemy dyskutować czy Ziemkiewicz jest maniakiem czy nie, bośmy go nie badali, ale przemilczanie nazwisk w opisie historycznym nie jest sprawą błahą tylko dyskwalifikującą, a i zwracanie na to uwagi bynajmniej nie jest objawem manii. Przeciwnie. Prymitywne plemiona świetnie się obywają bez historii, bo im wystarczy orientowanie się na pory roku oraz wschody i zachody słońca, ale naród to już zjawisko polityczne z obrębu cywilizacji. Bez historii nie przetrwa nawet pół dnia. Jak to ktoś przytomnie zauważył, historia Europy bez imion i nazwisk królów, władców, wynalazców - i sprawców - nie byłaby warta nawet papieru, na którym by została wydrukowana.
Generał Pióro opublikował w Wyborczej z 21 kwietnia 1995 świetny artykuł o sowieckich marszałkach. Pod spodem redakcja zamieściła notkę o autorze, w której podają, że "W 1967 r. podał się do dymisji". To też jest przemilczenie, i to daleko idące, aczkolwiek niekoniecznie intencjonalne. Może być prostym skutkiem tabu milczenia nałożonym na moczaryzm ze względu na osobę Jaruzelskiego, ale też może być skutkiem specyficznej percepcji świata, redukującej indywidualizm do cechy nieistotnej, przeświadczenia, że bliżej niesprecyzowane, anonimowe żywioły historii rzeczywiście organizują masy, których duch - już niekoniecznie wola - jest wypowiadana ustami Wernyhory lub nawet, że Historia jest bytem absolutnym, w wyniku którego powstają masy, a z nich różnicują się wieszcze zdolni do kontaktu z Żywiołem Absolutnym.
To nie jest aż tak skomplikowane, jak brzmi. Normalnie jest tak, że człowiek postrzega swoje życie i otaczający świat jako zjawisko ciągłe. Człowiek albo jest, a skoro jest, to jakoś się nazywa, coś robi i ma jakieś relacje z innymi ludźmi, albo umarł i go nie ma. Wydarzenia, mimo wszelkich niespodzianek, układają się w jakiś w miarę zrozumiały ciąg konsekwencji wydarzeń wcześniejszych. Ale życie Jaruzelskiego portretowane jest w Gazecie Wyborczej w sposób nieciągły, jak byt kota Schroedingera: Raz jest, raz znika w pudełku z napisem "żywioły historii". Jak pudełko jest zamknięte, Jaruzelski traci ciągłość. Może jest, a może go nie ma, każdy osąd jest równie uprawniony, od takiego, że Jaruzelski jest odpowiedzialny za czystki w LWP, po taki, że czystki zrobił polski motłoch. Faktem jest tylko to, co widać po otwarciu pudełka. Jeśli pudełko jest zamknięte, to fakty stają się zaledwie opiniami, do których można kogoś przekonać lub nie, w zależności od własnych mocy przekonywania. I tu pojawia się postać wieszcza.
Kot Schroedingera ma swojego Obserwatora, który go do pudełka wsadził i opisuje co widzi. Dzięki specjalnemu kontaktowi z żywiołem Historii wróżbita obserwuje przez pokrywę pudełka i poprzez czynność opisu urealnia swego kota - Jaruzelskiego, a gdy milknie, kot przestaje istnieć. Dla osób wierzących w talenty wróżbity nie ma żadnej sprzeczności w tropieniu antysemitów i wielbieniu Jaruzelskiego: czyny przez wieszcza nieopisane nie miały miejsca.
W dramacie Wyspiańskiego masy pojawiają się jako stany, które mają się stawić na wezwanie Wernyhory w sejmie. Lud ma czekać przed kaplicą do świtu na sygnał do walki oddany ze złotego rogu, z którym pędzi do Warszawy Jasiek. Do powstania nie dochodzi ze względu na jaśkową próżność, i o złotych rogach do dzisiaj rozmawiają kolejne pokolenia, ale gdyby Wyspiański napisał alternatywne "Wesele" z Jaśkiem nie troszczącym się o swoją czapkę, to może więcej by się rozmawiało o czymś innym: czego mianowicie dotyczyło wezwanie do boju. Wernyhora, legendarny ukraiński lirnik, który przyszedł do Gospodarza z wezwaniem do powstania, nie przekonywał go do czynu jasnością swych słów, czy jasnością projektu, lecz lecz siłą własnego natchnienia.
Gospodarz nie rozwikłał wszystkich sensów wizyt wróżbity i nie zrozumiał jego słów, ale powodowany palącą potrzebą spełnienia pięknej narodowej wizji, której pojąć nie zdołał, jednak Jaśka z poselstwem wysłał. I takie to było poselstwo, niemądry posłaniec z przekazem, którego nawet wysyłający nie rozumiał, a więc tym bardziej nie mogli zrozumieć odbiorcy. A jednak mieli na taką szalę postawić wszystko, z własnym życiem włącznie. To nie jest wizja obywatelska czy obietnica demokracji, lecz mistyka tyranii i wojny, w której nie musi się nawet informować ludzi, po co mają umierać, i nie rozumu się od nich oczekuje, a posłuszeństwa wobec natchnienia. Może więc dobrze, że Jaśko ten róg zgubił.
Ale nie tylko o nieciągłość bytu Przyjaciół chodzi. Michnikowski Wróg też jest pozbawiony nazwiska, też nie jest człowiekiem tylko symbolem jakiegoś wewnętrznego strachu: "Kanalie, kanalie, kanalie!" - krzyczy autor. O kim on prawi? "Wielki Lustrator" - to może być każdy. Idziesz ulicą i widzisz morze poruszających się, ludzkich ciał, pozbawionych cech indywidualnych. W każdym może czaić się Fantomas, dlatego się ich boisz. Nazywasz motłochem, poniekąd słusznie, bo dla niezindywidualizowanych poziom społeczności jest niedostępny.
Brzydzisz się tej hordy. Jest wstrętna, śmierdząca i wyjąca, upaprana odchodami płynącymi w rynsztoku. Cierpisz i odczuwasz fizyczny wstręt. Ale twoi przyjaciele też nikną w tym śmierdzącym tłumie, widzisz ich jako jestestwa nieciągłe, czasem są, a czasem znikają i zostajesz sam.
Był kiedyś taki świat naprawdę, kiedy zabierano ludziom nazwiska i tatuowano numery. Jest też w tym wszystkim jakieś echo pochodów pierwszomajowych widzianych z pozycji trybuny, z której pierwszy sekretarz wyznacza masom zadania na najbliższy plan pięcioletni, transportów do rąbania drzew na Syberii, anonimowych zwałów trupów zmuszonych do realizacji obłąkańczych planów wodza. Ale dość tej wycieczki w świat Mordoru.
Coś, co wygląda jak arogancja, może być ripostowane ironią. Ale wyobraź sobie, że w to wszystko naprawdę wierzysz. Poczuj się człowiekiem, mieszkającym w strzeżonym osiedlu, przeżywającym bezimienny Strach. Nie arogantów wtedy zobaczysz, a ludzi, którzy urządzili sobie piekło na ziemi. Z własnej woli....
[mirror na salonie: http://autostopem.salon24.pl/17010,index.html