***
Co nam zostało po Marcu? Można powiedzieć, idylla, jakiej nigdy nie było. W 40 rocznicę Marca68 wszyscy się starają, wszystkim się otwierają usta i rozwiązują języki, i raptem nikomu już tak dramatycznie nie przeszkadza, że mogą istnieć nie tylko różne opowieści marcowe, ale także różne ich interpretacje oraz rozmaite wyciągane wnioski. Ta sytuacja najlepiej świadczy, jak bardzo Polska 2008 roku się różni od Polski z roku 1968. Ale sielankę stara się zepsuć Grzegorz Schetyna, szef MSWiA.
Gazeta Wyborcza z 1 marca informuje, że Lech Kaczyński chciałby, aby w 40 rocznicę Marca68 w Pałacu Prezydenckim uroczyście zostały wręczone akty potwierdzające polskie obywatelstwo tym osobom, które zwróciły się o to do wojewody. Przeciwne jest właśnie MSWiA i wojewodowie - twierdzą, że marcowi emigranci obywatelstwo utracili, mimo, że 4 października 2005 roku Naczelny Sąd Administracyjny postanowił inaczej. Rzeczniczka Grzegorza Schetyny Wioletta Paprocka oświadczyła, że „"resort zastanawia się nad rozwiązaniem tego problemu", a "stanowisko MSWIA w sprawie obywatelstwa osób, które wyemigrowały po Marcu, zostanie przedstawione w przyszłym tygodniu" - czyli po rocznicy.
Orzeczenie NSA z 2005 roku powiada, że tajna uchwała Rady Państwa z 1958 r. nie mogła być podstawą utraty obywatelstwa. Potrzebne było do tego indywidualne zezwolenie na jego zmianę wydane dla konkretnej osoby. Takich jednak Rada Państwa nie udzielała. Tym samym ci, którzy wyemigrowali po Marcu, nigdy nie utracili polskiego obywatelstwa i mają pełne prawo domagać się dowodu osobistego i numeru PESEL.
Miarą tego, jak się Polska zmieniła, jest to, że miast kiwać głową nad poziomem faszyzmu i antysemityzmu panoszących się w Platformie Obywatelskiej, wolimy pokiwać nad poziomem międzypartyjnego pieniactwa, które się przyczynia do tego, że obywatele nie mogą załatwić w urzędzie swoich spraw, a także nad miarą biurokratycznego chaosu, który spowodował, że resort nie mógł się zastanowić i przedstawić stanowiska przed rocznicą, której daty nikt przed nimi nie ukrywał.
Bronisław Góra
W Rzeczpospolitej z 18 października 2005 pojawiło się zdjęcie człowieka, który ten wyrok NSA wywalczył, i które tu publikujemy ponownie. Barouch Nathan Yagil, w Polsce Bronisław Góra, wyjechał z Polski w 1968 r., mieszka obecnie w Nofim w Izraelu. Ma czwórkę dzieci: syna i trzy córki, oraz trzy wnuczki. O potwierdzenie posiadania polskiego obywatelstwa wystąpił jeszcze w 1993 r. do Kancelarii Prezydenta RP, stamtąd go odesłano do Ambasady Polskiej w Tel Awiwie, a tam mu z kolei wręczono ankietę, która raczej miała potwierdzać, że obywatelstwa nie posiada, i dopiero stara się o jego nadanie. Wojna o dowód osobisty zajęła mu 12 lat.
Inny emigrant z identycznym problemem, który nie zgodził się podać swego nazwiska do wiadomości publicznej, powiedział dziennikarzowi Rzeczpospolitej „Dwa razy, i do prezydenta Wałęsy, i do prezydenta Kwaśniewskiego, zwracałem się o przywrócenie obywatelstwa. Za każdym razem otrzymywałem z kancelarii odpowiedź, że nie ma takiego trybu, mogę się tylko ubiegać o nadanie nowego. Ale na to się nie zgadzałem - mówi. - Teraz się zastanowię, czy wystąpić o potwierdzenie jego posiadania i do czego mi ono potrzebne.”
Czemu ludzie tak walczą o potwierdzenie obywatelstwa, a nie nadawanie nowego?
Bronisław Góra jest izraelskim biznesmenem. Nie ma żadnego interesu materialnego w Polsce, bo ani majątku tu nie zostawił, ani nie potrzebuje Polski do bezcłowego handlu z Unią, bo i tak w ten sposób handluje z Izraela. „Wyrok potwierdzający, że nigdy nie utraciłem polskiego obywatelstwa, daje mi ogromną satysfakcję. Jestem szczęśliwy. Czuję się i jestem i Polakiem, i Izraelczykiem” - powiedział dziennikarzowi. Zaplanował sobie otworzyć w Polsce drugie biuro swojej firmy i mieszkać trochę tu, trochę tam. Ale nie każdy marcowy emigrant chce do Polski wracać, i nie wszyscy się jeszcze czują także Polakami, choćby dlatego, że przez 40 lat można nieźle wrosnąć w nowe miejsca, nowe społeczeństwa i nowe rodziny.
Niemniej kwestia obywatelstwa obchodzi nawet tych, których przestała obchodzić Polska.
Celem nie jest samo posiadanie obywatelstwa, lecz także odzyskanie prawa wyboru, czy je się chce posiadać, czy nie. W 1968 roku to prawo wyboru zostało im odebrane. W roku 2008, gdyby ta uroczystość z wręczaniem dokumentów się odbyła, część emigrantów cieszyłaby się tak, jak Bronisław Góra, część wzruszała ramionami i po uzyskaniu polskiego paszportu wrzucała go do szuflady, a części by się w ogóle nie chciało zwracać o żadne potwierdzenia. Jednak każda z tych reakcji i postaw byłaby potwierdzeniem, że się ma prawo do bycia wolnym człowiekiem o wolnej woli, i że inni tą wolność i wolę respektują.
Możnaby tą historię skwitować, że wstydem i hańbą jest to, iż do dziś w Polsce urzędy powołują się na tajne prawo PRL czy zastanawiają się, czy je mogą przestać respektować. Ale jest jeszcze lepsza puenta. Być może po tygodniowym namyśle Grzegorz Schetyna wyda decyzję korzystną dla emigrantów, a może nie. Bronisław Góra wyjechał w 1968 na takim samym dokumencie podróży, jak i pozostali emigranci. Skoro MSWiA oraz wojewodowie uważają, że emigranci nie mają żadnego tytułu do ubiegania się o potwierdzenie obywatelstwa, to Bronisław Góra jest bezprawnym posiadaczem polskiego paszportu i w konsekwencji przyjdzie mu tak ciężko wywalczony paszport oddać. I tak, już po raz drugi w życiu, Bronisław Góra może zostać Barouchem Nathanem Yagilem...
mirror na Salonie24
Dopisek: Szkoda, że wszyscy ludzie dobrej woli, biegający do GW z swoimi apelami, podpisujący się i zbierający podpisy, nie poczytali innych tekstów publikowanych w tej gazecie, np. Ewy Siedleckiej lub nie skonsultowali się z emigrantami. Emigranci nie są stadem i nie byliby zachwyceni siłowym, stadnym wciskaniem im obywatelstwa, tak samo, jak nie byli zachwyceni siłowym, stadnym odbieraniem. Każdy człowiek ma prawo do indywidualnych decyzji. I w takim kierunku poszły orzeczenia sądowe. Nie można też apelować do urzędującego prezydenta, żeby obywatelstwo nadawał/oddawał obywatelom, którzy już je mają. Siedlecka dosyć jasno opisała w tekście Prawna Kwadratura Marca , z ktorego wynika, że emigrantom nie sa potrzebne żadne podniosłe apele o tolerancję, tylko prosty jak drut papier z pieczątką, którego wydania wojewodowie oraz ich zwierzchnik Grzegorz Schetyna odmówili nie tylko obywatelom, ale nawet urzędującemu prezydentowi RP, świadomie przy tym łamiąc prawo oraz niemniej świadomie czyniąc świństwo ludziom, którzy niekiedy z daleka przyjechali z nadzieją, że w taką rocznicę i z prezydenckim poparciem to już na pewno ten papier dostaną. Zamiast papieru z pieczątką koledzy Schetyny złożyli do laski marszałkowskiej projekt uchwały upamiętniającej "tragiczne skutki" Marca 68. I przy tej wiadomości to człowiek już się zaczyna śmiać :)
Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz