Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Izrael. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Izrael. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 kwietnia 2012

Nasrallah do Assange: Hezbollah rozmawiał z syryjską opozycją, popieramy Assada i chcemy pokoju, a USA i Izrael chcą wojny domowej

Według angielskiej transkrypcji zamieszczonej na stronie RT Nasrallah powiedział Julianowi Assange, że Hezbollah popiera prezydenta Syrii Baszara al-Assada, gdyż Syria wspierała ruch oporu w Libanie i "nie wycofała się, mimo izraelskiej i amerykańskiej presji", a ponadto "rząd Assada dobrze służył sprawie palestyńskiej". To dlatego szyicki Hezbollah wspierał Arabską Wiosnę w Egipcie, Tunezji, Jemenie i gdzie indziej, a syryjską opozycję namawiał do dialogu z Assadem:

“Mówię to po raz pierwszy. Skontaktowaliśmy się… z opozycją, aby ich zachęcić i ułatwić proces dialogu z rządem. Ale oni odrzucili dialog. Od początku mieliśmy rząd gotowy do przeprowadzenia reform i przygotowany do dialogu. Po drugiej stronie mieliśmy opozycję, która nie jest przygotowana do dialogu i nie jest przygotowana do zaakceptowania reform. Wszystko, czego chce, to obalić rząd. I to jest problem.”

czwartek, 15 stycznia 2009

Korytarz Filadelfijski i list gończy na Mubaraka za milion dolarów

Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz

Rozumnemu człowiekowi byłoby trudno nazwać „zwycięską” politykę, która prowadzi do śmierci ponad 1000 współbratymców i ogromne zniszczenia materialne. Niemniej Hamas będzie tak właśnie przedstawiał skutki militarnego konfliktu w Gazie, chociaż po stronie arabskiej prawdziwym zwycięzcą tej wojny jest Egipt. Na tle chwiejnej postawy Turcji, słomianego zapału Francji, niezdecydowania, podziałów i braku konceptu w obrębie państw Ligi Arabskiej, tym jaśniej błyszczy błyskotliwa dyplomacja Egiptu i zimna krew jego elit, które doprowadziły do tego, że mimo bardzo ostrego potępiania kierownictwa Hamasu i jednoznacznego obwiniania ich o wywołanie wojny, to właśnie Egipt przywołał kierownictwo Hamasu do stołu negocjacyjnego i odegrał główną rolę w doprowadzeniu do rozejmu. Jak to szczerze ujawnił dziennikarzom AlJazeery przedstawiciel Hamasu Salah al-Bardawil, „egipska inicjatywa była jedyną, jaką nam przedstawiono, więc będziemy z nią koordynować [swoje działania]”

Wojna wygasa, choć raporty agencji prasowych świadczą o czymś innym – ale obie strony tego konfliktu będą prawdopodobnie intensywnie walczyć do ostatniej sekundy przed „godziną zero” rozpoczynającą zawieszenie broni. Hamas rozpaczliwie potrzebuje jakiegokolwiek sukcesu, który mógłby zapisać na swoje konto; krótko przed wybuchem wojny premier Hamasu Ismail Haniyeh buńczucznie drwił z Izraela, że nie jest w stanie obronić się przed atakami rakietowymi i wygłaszał pogróżki, że Hamas przygotował "niespodzianki" na wypadek wkroczenia izraelskiej armii do strefy Gazy. Żadnych „niespodzianek” nie było; nie było żadnych „sądnych dni” w Jerozolimie, Hamasowi nie udało się również podpalić West Banku czy nakłonić Hezbollah do utworzenia drugiego frontu z północy. Choć bardzo się o to starali, międzynarodowa dyplomacja nie uznała ich za stronę konfliktu równoważną Izraelowi. Rezolucja ONZ w ogóle nie wymienia nazwy Hamasu, a wszystko, co ważne w sprawie Korytarza Filadelfijskiego, zostanie ustalone między Izraelem a Egiptem. Reakcje państw arabskich były wstrzemięźliwe, a w niektórych przypadkach nawet wobec Hamasu krytyczne. Za brak realnej pomocy kierownictwo Hamasu jest rozżalone nawet na Iran i Syrię. Jak to wyraził we wtorek przedstawiciel Hamasu w mieście Gaza- "mamy poczucie, że nasi bracia w Teheranie i Damaszku zdradzili nas, tak samo, jak reszta arabskich i islamskich rządów." Skutkiem przegranej Hamasu jest także schizma w jej kierownictwie na liderów z Gazy i liderów z Syrii. Teraz, jeśli Ismail Haniyeh w końcu wyjdzie ze swego niehonorowego ukrycia, najprawdopodobniej czeka go fala krytyki za to, że opuścił swoich ludzi w czasie wojny.

Izrael chce zniszczyć z infrastruktury militarnej Hamasu, jak najwięcej się tylko da, a szczególnie jak najwięcej tuneli służących przemytowi broni na granicy z Egiptem. Od początku operacji „Lany Ołów” armia izraelska zniszczyła ponad 250 tuneli, ale, zdaniem izraelskiego wywiadu, pozostało jeszcze ponad 100 i Hamas dalej próbuje szmuglować nimi broń, w tym nowoczesną, taką, jak rakiety długiego zasięgu, czy nowoczesne materiały wybuchowe, artyleryjskie i przeciwlotnicze. W praktyce, to nie deklaracje Hamasu powzięte w kairskich negocjacjach zdecydują o stabilności i długotrwałości zawieszenia broni, lecz to, co się wydarzy na granicy między Gazą a Egiptem.

Egipt to wie. Wie też ukryty sponsor tej wojny, Iran. Dlatego 4 stycznia br. irańska organizacja Studenci Szukający Sprawiedliwości ustanowiła nagrodę jednego miliona dolarów dla kogokolwiek, kto zabije "kryminalistę", egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka, za „kolaborację z syjonizmem”, a 13 stycznia rzecznik tej organizacji Sadeq Shahbazi ogłosił podwyższenie nagrody do 1,5 miliona dolarów. Irańska agencja Fars, która jako pierwsza informowała o obu ofertach, usunęła propozycję podwyżki niemal natychmiast po opublikowaniu, prawdopodobnie ze względu na to, że zachęcając do zabójstwa egipskiego prezydenta Sadeq Shahbazi przypomniał, że ponad 30 lat temu dżihadysta Khaled Al-Islambouli zamordował egipskiego prezydenta Anwara Sadata.

Anwar Sadat został zamordowany 6 października 1981 roku, w trakcie dorocznej parady zwycięstwa w Kairze, na skutek fatwy rzuconej na niego przez islamistycznego kleryka Omara Abdel-Rahmana (aktualnie odsiadującego dożywotni wyrok w USA za udział w zamachu na World Trade Center w 1993 roku). W kairskim zamachu oprócz Sadata zginęło jeszcze 11 osób, w tym ambasador Kuby, generał z Omanu, biskup koptyjski, a 28 zostało rannych, w tym minister obrony Irlandii James Tully i czterech oficerów armii USA. Dwóch zamachowców zabito na miejscu, Islambouli został schwytany i skazany na śmierć. Wyrok na nim wykonano w kwietniu 1982. W trakcie późniejszych procesów skazano na wyroki więzienia ponad 300 radykalnych islamistów powiązanych z zamachem, w tym takich, jak Ayman al-Zawahiri, Omar Abdel-Rahman i Abd al-Hamid Kishk. Ze względu na znajomość angielskiego Zawahiri stał się de facto rzecznikiem oskarżonych i udzielił wielu wywiadów zachodnim dziennikarzom. Uwolniony z więzienia w 1984, udał się do Afganistanu i nawiązał bliską współpracę z Osamą Bin Ladenem i awansował na rzecznika Al Kaidy. Zamach na Sadata, to okres formacyjny nowoczesnego terroryzmu, jaki go znamy dzisiaj, także w sensie personalnym. Iran ma „w nosie” opinie Zachodu, ale z całą pewnością zachęta do zamachów na arabskich braci oraz przypomnienie wątpliwej przeszłości niezbyt dobrze się przyczyniają do umocnienia pozycji Iranu w obrębie państw Ligi Arabskiej. Być może dlatego niefortunna wypowiedź zanadto szczerego islamisty została usunięta ze stron agencji Fars.

Korytarz Filadelfijski.

Tzw. Umowa Gaza-Jericho z 1994 roku między Izraelem a PLO ustanowiła stumetrowej szerokości korytarz wzdłuż granicy Gazy z Egiptem, którego celem miało być odseparowanie egipskiej części miasta Rafah od części palestyńskiej. Korytarz miał znajdować się pod kontrolą armii izraelskiej, która nadała mu kodową nazwę „Korytarz Filadelfijski”. Około 2000 roku lokalni Palestyńczycy, z których wielu współpracowało z Hamasem, rozpoczęli budowę podziemnych tuneli służących lukratywnemu handlowi. W miarę upływu czasu coraz większa część tego przemytu obejmowała broń.

„Oczywiście, ataki rakietowe na Gazę miały miejsce także przed wycofaniem Izraela” – pisze Dore Gold w The Wall Street Journal – „pierwsza rakieta Quassam została odpalona już w 2001 roku. Ale po wycofaniu się skala ataków się totalnie zmieniła. Ilość ataków rakietowych wzrosła o 500% (od 179 w 2005 do 946 w 2006). Po wycofaniu wzrósł także zasięg rakiet. Lokalnie wytwarzane rakiety Quassamy, które osiągały cele w zakresie 7 kilometrów, ustępowały na rzecz sprowadzanych z Iranu Katiusz i rakiet Grad, których zasięg wynosi 20 km. Użyto je po raz pierwszy w 2006 roku. W roku 2008 tunelami przemycano rakiety już o zasięgu 40 km. ... W następnej wojnie rakiety Hamasu mogą sięgnąć Tel Aviv”. Te ostatnie, jak alarmowała światowa prasa, stanowiły już bezpośrednie zagrożenie dla jedynej elektrowni atomowej w Izraelu.

Gazańskie tunele pozwalały także setkom członków bojówek Hamasu na opuszczanie strefy Gazy i udział w obozach treningowych na rzadko zaludnionych wzgórzach Synaj z udziałem organizacji egipskich islamistów Muzułmańskie Braterstwo czy w Iranie, z instruktorami z tamtejszej Gwardii Rewolucyjnej. Jeśli szmugiel pod Korytarzem Filadelfijskim nie zostanie powstrzymany, to wkrótce Hamas odnowi cały swój arsenał i cała ta wojna okaże się bez sensu.


Korekta Camp David

Egipska dyplomacja od początku wojny w Gazie wzbudza nasz podziw. Nie zważając na żadne presje, naciski, apele i pogróżki, egipska elita polityczna mówiła swoje i czyniła swoje, wedle własnego rozumu i własnych interesów, które się znajdują gdzieś pośrodku, pomiędzy interesami Palestyńczyków a interesami Izraela. Egipscy oficjele nie wahali się mówić ani o Hamasie, ani o planach Iranu; ich zdaniem Iran co prawda wspiera koncepcję palestyńskiego państwa, ale inaczej i na innych terytoriach, niż to sobie wyobraża Zachód. West Bank w tych planach zupełnie nie istnieje; zdaniem egipskich oficjeli Iran dąży do powołania spójnego terytorialnie państwa palestyńskiego, obejmującego swym terenem Gazę oraz egipski Synaj, zarządzanego przez marionetkowy, islamistyczny Hamas, a liczy na podpalenie ogni piekielnych pod następnym bliskowschodnim państwem, właśnie Egiptem.

Dzięki uporowi Egiptu, że od strony Gazy przejścia w Rafah strzec mogą tylko siły wierne prezydentowi Autonomii Palestyńskiej, lekko wygraną stroną konfliktu w Gazie jest także prezydent Abbas. Mimo ukończonej kadencji ma szansę wrócić do gry w Gazie, ale by się tam utrzymać, będzie musiał sobie poradzić z powodami, dla których swego czasu przegrał w Gazie wybory. Niemniej, niemal nic nie robiąc, zyskał w oczach międzynarodowej opinii publicznej: wygłaszał dramatyczne przemówienia w imieniu Palestyńczyków z Gazy, na tle Hamasu wygląda jak anioł - i ta fala może go jeszcze przez jakiś czas ponieść. Ale wielkimi arabskimi wygranymi wojny w Gazie są osobiście egipski prezydent Hosni Mubarak oraz jego Minister Wywiadu Omar Suleiman. Mubarak po mistrzowsku rozegrał dyplomatyczny mecz w Lidze Arabskiej, a w tym samym czasie Suleiman, wymieniany obecnie jako potencjalny następca 80-letniego Mubaraka, zdołał przyciągnąć Hamas do stołu negocjacyjnego i w dyplomatycznym maratonie, w którym posuwał się nawet do gróźb, zdołał wymusić na nich zgodę na zawieszenie broni, właściwie nic nie zostawiając z ich wstępnych warunków.

Między Izraelem a Egiptem doszło do swoistego status quo, gdzie obie strony się właściwie nie lubią, ale rozumieją nawzajem swoje pobudki i interesy. Izrael nie mógł nie dostrzec, że egipskie elity realnie naraziły się islamistom, dlatego niespecjalnie protestuje, chociaż niewątpliwie dostrzega, że na negocjacjach kairskich Egipt ugrał dla siebie korektę umów z Camp David. Wedle tych umów, po wycofaniu Izraela ze strefy Gazy maksymalna ilość żołnierzy egipskich na granicy z Gazą nie może przekraczać 750 osób. Egipt stanowczo odrzucił izraelskie, francuskie, amerykańskie (i czyjekolwiek) propozycje rozlokowania na tym terenie sił międzynarodowych.

Dzisiaj Egipt argumentuje, że 750 strażników granicznych to zbyt mało, by powstrzymać przemyt broni Korytarzem Filadelfijskim. Izrael, który wyciągnął wnioski z libańskiej lekcji, właściwie nie stawia w tej sprawie oporu, gdyż – z własnych powodów - ma nie najlepsze zdanie o siłach międzynarodowych: Rezolucja Rady Bezpieczeństwa nr 1701 zatrzymała Drugą Wojnę Libańską, ale, mimo wszelkich międzynarodowych obserwatorów, nie powstrzymała szmuglowania syryjskiej broni do Libanu. Do dzisiaj Hezbollah niemal potroił swój arsenał i znacznie go unowocześnił. Tunele są bardzo trudne do wykrycia, gdyż Hamas buduje na ich wylotach fałszywe budy, udające domy mieszkalne lub budowle przemysłowe. Po stronie egipskiej jest to samo. Część gazańskich makiet armia izraelska już zburzyła, Egipt zadeklarował, że zrobi to samo po swojej stronie, ale pod warunkiem utrzymania większego kontyngentu po swojej stronie. Pas niezabudowanej ziemi, bardziej aktywna rola Egiptu w uszczelnianiu granicy oraz technologia do wykrywania tuneli, już zadeklarowana przez USA i Niemcy, lepiej niż jakiekolwiek deklaracje Hamasu czy pisemne deklaracje o czasie trwania rozejmu mogą spowodować, że na jakiś czas aktywność Hamasu utrzyma się na niskim poziomie.

Trzeba jednak pamiętać, że celem kairskich negocjacji nie jest pokój, ani nawet rozejm, lecz tylko ograniczone w czasie zawieszenie broni. Kluczem do pokoju na Bliskim Wschodzie nie jest ani Izrael, ani Palestyńczycy, ani Egipt – lecz Teheran. Wydaje się nam, że to rozumie nowa administracja amerykańska Baraka Obamy. Ale o tym następnym razem.

z ostatniej chwili:
- arabski dziennikarz Jerusalem Post Khaled Abu Toameh donosi o kontrofensywie Fatah przeciwko Hamasowi na terenie West Bank. Trwają aresztowania. Rzecznicy Fatah podkreślają, że Khaled Mashaal (lider Hamasu z Damaszku) wielokrotnie nawoływał Palestyńczyków z West Banku do rozpoczęcia
trzeciej intifady przeciwko kierownictwu Autonomii Palestyńskiej.
- Fatah ma powody się cieszyć. W wyniku ataku bombowego Izraela zginął hamasowski minister spraw wewnętrznych Gazy Said Sayyam. Ma na swoim koncie torturowanie Palestyńczyków i rozstrzeliwanie członków Fatah. W 2008 na jego rozkaz policja użyła broni maszynowej, moździerzy i rakiet przeciwko klanowi mieszkającemu niedaleko granicy z Izraelem za to, że odmówili wydania podejrzanych o wysadzenie w powietrze samochodu z oficjelami Hamasu. Czlonkowie klanu uciekali po ochronę w kierunku Izraela. Profil Saida Sayyama znajdziesz tu
.

wtorek, 4 marca 2008

Obywatel Bronisław Góra

Zamiast wstępu: ważna i pilna prośba do dziennikarzy GW bywających na Salonie, żeby jednak jakoś skoordynować te wszystkie akcje związane z zwrotem obywatelstwa. Chodzi o to, że 1 marca GW opublikowała "List otwarty: Ci, którzy utracili obywatelstwo polskie w marcu '68, powinni je odzyskać" autorstwa Marii Janion. Podpisy są co prawda zbierane od 23 stycznia, a lista zebranych podpisów dosyć długa, ale przecież sygnatariusze w imię celu zawartego w tym tytule by się bez wahania zgodzili na drobne poprawki, które poprawiłyby skuteczność apelu. Chodzi mianowicie o adresata. Z notatki opublikowanej tego samego dnia przez GW pt. "MSWiA o obywatelstwie "marcowych emigrantów" wynika, że to MSWiA oraz jego wojewodowie odmawiają zwrotu obywatelstwa, a jego szef, Grzegorz Schetyna, przecież nie jest prezydentem tylko ministrem. Oczywiście z góry dziękujemy za wsparcie i dalsze wywieranie presji na opornych urzędników.

***

Co nam zostało po Marcu? Można powiedzieć, idylla, jakiej nigdy nie było. W 40 rocznicę Marca68 wszyscy się starają, wszystkim się otwierają usta i rozwiązują języki, i raptem nikomu już tak dramatycznie nie przeszkadza, że mogą istnieć nie tylko różne opowieści marcowe, ale także różne ich interpretacje oraz rozmaite wyciągane wnioski. Ta sytuacja najlepiej świadczy, jak bardzo Polska 2008 roku się różni od Polski z roku 1968. Ale sielankę stara się zepsuć Grzegorz Schetyna, szef MSWiA.

Gazeta Wyborcza z 1 marca informuje, że Lech Kaczyński chciałby, aby w 40 rocznicę Marca68 w Pałacu Prezydenckim uroczyście zostały wręczone akty potwierdzające polskie obywatelstwo tym osobom, które zwróciły się o to do wojewody. Przeciwne jest właśnie MSWiA i wojewodowie - twierdzą, że marcowi emigranci obywatelstwo utracili, mimo, że 4 października 2005 roku Naczelny Sąd Administracyjny postanowił inaczej. Rzeczniczka Grzegorza Schetyny Wioletta Paprocka oświadczyła, że „"resort zastanawia się nad rozwiązaniem tego problemu", a "stanowisko MSWIA w sprawie obywatelstwa osób, które wyemigrowały po Marcu, zostanie przedstawione w przyszłym tygodniu" - czyli po rocznicy.

Orzeczenie NSA z 2005 roku powiada, że tajna uchwała Rady Państwa z 1958 r. nie mogła być podstawą utraty obywatelstwa. Potrzebne było do tego indywidualne zezwolenie na jego zmianę wydane dla konkretnej osoby. Takich jednak Rada Państwa nie udzielała. Tym samym ci, którzy wyemigrowali po Marcu, nigdy nie utracili polskiego obywatelstwa i mają pełne prawo domagać się dowodu osobistego i numeru PESEL.

Miarą tego, jak się Polska zmieniła, jest to, że miast kiwać głową nad poziomem faszyzmu i antysemityzmu panoszących się w Platformie Obywatelskiej, wolimy pokiwać nad poziomem międzypartyjnego pieniactwa, które się przyczynia do tego, że obywatele nie mogą załatwić w urzędzie swoich spraw, a także nad miarą biurokratycznego chaosu, który spowodował, że resort nie mógł się zastanowić i przedstawić stanowiska przed rocznicą, której daty nikt przed nimi nie ukrywał.

Bronislaw Gora
Bronisław Góra

W Rzeczpospolitej z 18 października 2005 pojawiło się zdjęcie człowieka, który ten wyrok NSA wywalczył, i które tu publikujemy ponownie. Barouch Nathan Yagil, w Polsce Bronisław Góra, wyjechał z Polski w 1968 r., mieszka obecnie w Nofim w Izraelu. Ma czwórkę dzieci: syna i trzy córki, oraz trzy wnuczki. O potwierdzenie posiadania polskiego obywatelstwa wystąpił jeszcze w 1993 r. do Kancelarii Prezydenta RP, stamtąd go odesłano do Ambasady Polskiej w Tel Awiwie, a tam mu z kolei wręczono ankietę, która raczej miała potwierdzać, że obywatelstwa nie posiada, i dopiero stara się o jego nadanie. Wojna o dowód osobisty zajęła mu 12 lat.

Inny emigrant z identycznym problemem, który nie zgodził się podać swego nazwiska do wiadomości publicznej, powiedział dziennikarzowi Rzeczpospolitej „Dwa razy, i do prezydenta Wałęsy, i do prezydenta Kwaśniewskiego, zwracałem się o przywrócenie obywatelstwa. Za każdym razem otrzymywałem z kancelarii odpowiedź, że nie ma takiego trybu, mogę się tylko ubiegać o nadanie nowego. Ale na to się nie zgadzałem - mówi. - Teraz się zastanowię, czy wystąpić o potwierdzenie jego posiadania i do czego mi ono potrzebne.”

Czemu ludzie tak walczą o potwierdzenie obywatelstwa, a nie nadawanie nowego?

Bronisław Góra jest izraelskim biznesmenem. Nie ma żadnego interesu materialnego w Polsce, bo ani majątku tu nie zostawił, ani nie potrzebuje Polski do bezcłowego handlu z Unią, bo i tak w ten sposób handluje z Izraela. „Wyrok potwierdzający, że nigdy nie utraciłem polskiego obywatelstwa, daje mi ogromną satysfakcję. Jestem szczęśliwy. Czuję się i jestem i Polakiem, i Izraelczykiem” - powiedział dziennikarzowi. Zaplanował sobie otworzyć w Polsce drugie biuro swojej firmy i mieszkać trochę tu, trochę tam. Ale nie każdy marcowy emigrant chce do Polski wracać, i nie wszyscy się jeszcze czują także Polakami, choćby dlatego, że przez 40 lat można nieźle wrosnąć w nowe miejsca, nowe społeczeństwa i nowe rodziny.

Niemniej kwestia obywatelstwa obchodzi nawet tych, których przestała obchodzić Polska.

Celem nie jest samo posiadanie obywatelstwa, lecz także odzyskanie prawa wyboru, czy je się chce posiadać, czy nie. W 1968 roku to prawo wyboru zostało im odebrane. W roku 2008, gdyby ta uroczystość z wręczaniem dokumentów się odbyła, część emigrantów cieszyłaby się tak, jak Bronisław Góra, część wzruszała ramionami i po uzyskaniu polskiego paszportu wrzucała go do szuflady, a części by się w ogóle nie chciało zwracać o żadne potwierdzenia. Jednak każda z tych reakcji i postaw byłaby potwierdzeniem, że się ma prawo do bycia wolnym człowiekiem o wolnej woli, i że inni tą wolność i wolę respektują.

Możnaby tą historię skwitować, że wstydem i hańbą jest to, iż do dziś w Polsce urzędy powołują się na tajne prawo PRL czy zastanawiają się, czy je mogą przestać respektować. Ale jest jeszcze lepsza puenta. Być może po tygodniowym namyśle Grzegorz Schetyna wyda decyzję korzystną dla emigrantów, a może nie. Bronisław Góra wyjechał w 1968 na takim samym dokumencie podróży, jak i pozostali emigranci. Skoro MSWiA oraz wojewodowie uważają, że emigranci nie mają żadnego tytułu do ubiegania się o potwierdzenie obywatelstwa, to Bronisław Góra jest bezprawnym posiadaczem polskiego paszportu i w konsekwencji przyjdzie mu tak ciężko wywalczony paszport oddać. I tak, już po raz drugi w życiu, Bronisław Góra może zostać Barouchem Nathanem Yagilem...

mirror na Salonie24


Dopisek:
Szkoda, że wszyscy ludzie dobrej woli, biegający do GW z swoimi apelami, podpisujący się i zbierający podpisy, nie poczytali innych tekstów publikowanych w tej gazecie, np. Ewy Siedleckiej lub nie skonsultowali się z emigrantami. Emigranci nie są stadem i nie byliby zachwyceni siłowym, stadnym wciskaniem im obywatelstwa, tak samo, jak nie byli zachwyceni siłowym, stadnym odbieraniem. Każdy człowiek ma prawo do indywidualnych decyzji. I w takim kierunku poszły orzeczenia sądowe. Nie można też apelować do urzędującego prezydenta, żeby obywatelstwo nadawał/oddawał obywatelom, którzy już je mają. Siedlecka dosyć jasno opisała w tekście Prawna Kwadratura Marca , z ktorego wynika, że emigrantom nie sa potrzebne żadne podniosłe apele o tolerancję, tylko prosty jak drut papier z pieczątką, którego wydania wojewodowie oraz ich zwierzchnik Grzegorz Schetyna odmówili nie tylko obywatelom, ale nawet urzędującemu prezydentowi RP, świadomie przy tym łamiąc prawo oraz niemniej świadomie czyniąc świństwo ludziom, którzy niekiedy z daleka przyjechali z nadzieją, że w taką rocznicę i z prezydenckim poparciem to już na pewno ten papier dostaną. Zamiast papieru z pieczątką koledzy Schetyny złożyli do laski marszałkowskiej projekt uchwały upamiętniającej "tragiczne skutki" Marca 68. I przy tej wiadomości to człowiek już się zaczyna śmiać :)

Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Czerwiec 1967, czyli preludium marcowe

Juliusz Pilpel

Aba Ebban pędził do USA, gdzie rozmawiał z prezydentem, potem odwiedzał sekretarza generalnego ONZ, po czym leciał na umówione spotkania z europejskimi liderami. Wszystko na nic. Akaba była blokowana, a wojna wydawała się być nieunikniona.





Ryszard Gontarz


od lewej: J. Cyrankiewicz, M. Spychalski, W. Gomułka, J. Kępa, Z. Kliszko


Z wystawy J.Bergmana
Żydzi polscy, którzy mieli - jak śpiewała Sława Przybylska - „dwie ojczyzny”, byli zatrwożeni. W Izraelu mieszkali krewni, przyjaciele, koledzy. Ci się z nimi stanie, kto im pomoże? Jak może kilka milionów ludzi wygrać wojnę ze stumilionowym przeciwnikiem?

W pierwszych dniach czerwca nie było dla nikogo wątpliwości, że pomóc może tylko cud. I tak się też stało. Z tym, że cud miał konkretną nazwę: Mossad, czyli wywiad.

Mimo, że Mossad nie raz już udowadniał, że bez niego egzystencja tego małego państwa nie była możliwą, to dopiero tym razem społeczeństwo izraelskie zrozumiało znaczenie tych służb dla bezpieczeństwa państwa.

Rankiem 5 czerwca 1967 roku Izraelczycy zaatakowali. To było pierwszym i najważniejszym krokiem w kierunku zwycięstwa. Bo gdyby samoloty przeciwnika ruszyły na Izrael, szansę były by równe zeru. Ale samoloty przeciwnika zostały zbombardowane i zniszczone, gdy jeszcze stały w hangarach. Mossad dostarczył lotnictwu izraelskiemu najważniejszej informacji: Nie bombardujcie zakamuflowanych makiet lotnisk, prawdziwe lotniska są tu i tu.

Bezbronne, bo bombardowane z góry siły przeciwnika wojnę w tym momencie już przegrały, mimo że do jej prawdziwego zakończenia trzeba było jeszcze walczyć przez sześć dni, a walki te – zwłaszcza na Synaju i w Jerozolimie – były krwawe i wymagały wielu ofiar.

W społeczeństwie peerelowskim niemało było głosów zadowolenia. Mówiono że „nasi Żydzi wygrali z ich Arabami”. Z „ich”, czyli z Rosjanami, z ich bronią i taktyką, którą dostarczali Egipcjanom.

Ulica zaczęła tworzyć mity; opowiadano nawet, że Moshe Dayan ukończył akademię wojskową w Otwocku, a wielu izraelskich generałów było polskimi Żydami. W ten sposób Polacy wnieśli wkład „w zwycięstwo nad Rosjanami”.

Gomułka czekał na instrukcje z Moskwy. Nadeszły szybko. – Zerwać stosunki dyplomatyczne z Izraelem i potępić agresora.

W ten sposób słowo „agresor” stało się najczęściej używanym słowem w środkach masowego przekazu. Wkrótce społeczeństwo polskie dowiedziało się o „piątej kolumnie” i „syjonistach”.

– Nie można mieć dwóch ojczyzn, ojczyzna jest jedna – grzmiały z trybuny słowa Gomułki.

- Rozumiem, że mogę mieć tylko jedną ojczyznę, ale dlaczego ma nią być Egipt? – figlarnie odpowiadał Antoni Słonimski.

Wojna sześciodniowa na krótko obudziła naród. Przypomniała społeczeństwu, że to Związek Radziecki decyduje, z kim Polska ma utrzymywać stosunki dyplomatyczne.

A Żydzi, jako „piąta kolumna” już wkrótce zapłacą wysoką cenę. Czerwiec zapoczątkował bowiem idee, która narodzi się za dokładnie dziewięć miesięcy (!).

W marcu 1968 plakaty, niesione przez „aktyw robotniczy” pokażą syjonistom, dokąd mają jechać.

I mimo, że Syjam nie będzie upragnionym celem kilkudziesięciu tysięcy Żydów, to jednak na zawsze opuszczą Ojczyznę.

Czterdzieści lat temu, 5 czerwca 1967 roku rozpoczęła się Wojna Sześciodniowa.