![]() |
Uroczystości 74. rocznicy powstania w warszawskim getcie pod pomnikiem Bohaterów Getta w 2017 r. (AGATA GRZYBOWSKA) |
Liczy się jedynie droga. To ona trwa, a nie cel, który jest złudzeniem wędrownika. – Exupery, "Twierdza"
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prawa człowieka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prawa człowieka. Pokaż wszystkie posty
piątek, 20 kwietnia 2018
Henryk Szlajfer - Panie Prezydencie, nie mogę przyjąć Pańskiego zaproszenia
wtorek, 5 lipca 2011
Wygumkować Millera i całe SLD
Zawsze to ciekawe, dowiedzieć się, czego konkretnie Leszek Miller do Polski nie sprowadził (według jego własnych słów). Ale wyborcy głosują nogami. To lewicowy wyborca powinien podjąć decyzję o tym, czy chce tak być reprezentowany, czy nie, i jaką politykę akceptuje, jakiej nie. Miller został jedną z twarzy SLD nie tylko na nadchodzące wybory, ale i na czas polskiej prezydencji w UE: to on stał przed kamerami telewizji, gdy SLD uskarżało się, że nie chcą być z prezydencji "wygumkowani". Otóż dzięki ewentualnej gościnności Leszka Millera w latach 2002-03, czyli za rządów SLD, oraz jego dealowi z mniejszościowym (jak się okazało), skrajnym skrzydłem amerykańskiej Partii Konserwatywnej skupionym wokół Busha, wygumkowana z Unii Europejskiej mogła być cała Polska. Polskiej prezydencji mogłoby w ogóle nie być. Polska mogła utracić nie tylko prezydencję, ale i prawo głosu w UE - 28 listopada 2005 roku komisarz sprawiedliwości Unii Franco Frattini ogłosił, że dowolne państwo członkowskie UE, za zgodą którego CIA prowadziła na jego terenie tajne więzienie, będzie miało zawieszone prawo głosu.
czwartek, 25 czerwca 2009
Czwartek w Krakowie i Warszawie - Światowy Dzień Solidarności z Irańczykami
Dzisiaj tj. czwartek 25 czerwca wieczorem (od 20.00) pod pompą zwaną też "Studzienką Badylaka", na Rynku Głównym w Krakowie (u wylotu ulic Szczepańskiej i Sławkowskiej). Przyjdź i zapal znicz dla uczczenia ofiar demonstracji w Teheranie i na znak solidarności z Irańczykami.
Spotykajmy się w czwartek, 25 czerwca, pod gmachem ambasady Iranu, przy ulicy Królowej Aldony 22 w Warszawie. Prosimy Was byście przyszli pomiędzy godziną 20 a 22 aby zapalić znicz, upamiętniając Nedę i inne ofiary działań irańskich władz. Jeżeli nie macie dużo czasu, przyjdźcie choć na chwilę zapalić jedną świeczkę.
Przyłączcie się do nas. Nie bądźcie obojętni.
Spotykajmy się w czwartek, 25 czerwca, pod gmachem ambasady Iranu, przy ulicy Królowej Aldony 22 w Warszawie. Prosimy Was byście przyszli pomiędzy godziną 20 a 22 aby zapalić znicz, upamiętniając Nedę i inne ofiary działań irańskich władz. Jeżeli nie macie dużo czasu, przyjdźcie choć na chwilę zapalić jedną świeczkę.
Przyłączcie się do nas. Nie bądźcie obojętni.
czwartek, 22 stycznia 2009
Józef Pinior w obronie Shirin Ebadi
Józef Pinior
Przemówienie Józefa Piniora w imieniu grupy PES na sesji plenarnej w Strasburgu w dniu 15 stycznia 2009 roku w obronie Shirin Ebadi oraz zatrzymanych studentów w Iranie
Panie Przewodniczący! Panie Komisarzu! Po pierwsze, chciałem zwrócić uwagę na brak przedstawiciela prezydencji Republiki Czeskiej w czasie tej debaty. Odbieram to bardzo przykro, gdyż Republika Czeska, wykonując prezydencję Unii Europejskiej jest dziedzicem demokratycznych tradycji walki o prawa człowieka całej Europy Środkowo-Wschodniej. Powtarzam: jest to dla mnie bardzo przykre, że nie ma dzisiaj przedstawiciela prezydencji w czasie tej debaty, mimo że inne prezydencje, chociażby niemiecka, takiego przedstawiciela zawsze wysyłały.
Image via WikipediaDebatujemy dzisiaj na temat sytuacji praw człowieka w Iranie, który jest ważnym państwem na Bliskim Wschodzie i jednym z państw, które będzie miało decydujący wpływ na sytuację polityczną w tym regionie świata. Tym bardziej zobowiązuje to władze Iranu do bezwzględnego przestrzegania praw człowieka oraz norm międzynarodowych w dziedzinie prawa humanitarnego.
Stajemy w obronie noblistki Shirin Ebadi i sprzeciwiamy się ostatnim działaniom władz i kierowanej przez władze do opinii publicznej kampanii przeciwko Shirin Ebadi. Chcę także zwrócić uwagę na dalsze aresztowania studentów Uniwersytetu w Shiraz. W tym tygodniu, w którym Parlament Europejski obraduje w Strasburgu (a dokładnie dnia 12 stycznia), aresztowano następnych 6 osób. Musimy stanąć w obronie autonomii ruchu studenckiego w Iranie. Chcę także zwrócić uwagę na represje, szykany w stosunku do lekarzy zajmujących się badaniem AIDS.
Panie Komisarzu! Wynika z tego tylko jeden wniosek: sytuacja praw człowieka w Iranie musi podlegać dokładnemu monitoringowi ze strony Komisji Europejskiej i całej Unii Europejskiej.
Przemówienie Józefa Piniora w imieniu grupy PES na sesji plenarnej w Strasburgu w dniu 15 stycznia 2009 roku w obronie Shirin Ebadi oraz zatrzymanych studentów w Iranie
Panie Przewodniczący! Panie Komisarzu! Po pierwsze, chciałem zwrócić uwagę na brak przedstawiciela prezydencji Republiki Czeskiej w czasie tej debaty. Odbieram to bardzo przykro, gdyż Republika Czeska, wykonując prezydencję Unii Europejskiej jest dziedzicem demokratycznych tradycji walki o prawa człowieka całej Europy Środkowo-Wschodniej. Powtarzam: jest to dla mnie bardzo przykre, że nie ma dzisiaj przedstawiciela prezydencji w czasie tej debaty, mimo że inne prezydencje, chociażby niemiecka, takiego przedstawiciela zawsze wysyłały.
Stajemy w obronie noblistki Shirin Ebadi i sprzeciwiamy się ostatnim działaniom władz i kierowanej przez władze do opinii publicznej kampanii przeciwko Shirin Ebadi. Chcę także zwrócić uwagę na dalsze aresztowania studentów Uniwersytetu w Shiraz. W tym tygodniu, w którym Parlament Europejski obraduje w Strasburgu (a dokładnie dnia 12 stycznia), aresztowano następnych 6 osób. Musimy stanąć w obronie autonomii ruchu studenckiego w Iranie. Chcę także zwrócić uwagę na represje, szykany w stosunku do lekarzy zajmujących się badaniem AIDS.
Panie Komisarzu! Wynika z tego tylko jeden wniosek: sytuacja praw człowieka w Iranie musi podlegać dokładnemu monitoringowi ze strony Komisji Europejskiej i całej Unii Europejskiej.
wtorek, 13 stycznia 2009
Hamastan
Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz
W trzecim tygodniu wojny cały biznes w Gazie został „wyzerowany”, jak to barwnie określają sami Palestyńczycy. Ludność cywilna wychodzi z domów tylko po to, by stanąć w kolejce po żywność i ryzykuje przy tym życie. Szerzy się dezercja w szeregach około ośmiu tysięcy członków Hamasu i policji, którzy zostali zostawieni sami sobie z ogólnym rozkazem, by wystrzeliwać rakiety na Izrael i walczyć. Rozkaz wydali liderzy i dowódcy Hamasu, sami ukrywający się w bunkrach właściwie od pierwszego dnia wojny i nie bardzo troszczący się o zachowanie bieżącego kontaktu z własnymi siłami bezpieczeństwa. Wysoko wyszkolone, elitarne bojówki Hamasu, szacowane przed wojną na około 3,500 osób, utraciły co najmniej 550. Zabity został również komendant Al Kaidy na teren Gazy, Ghassen Maqdad.
Video (drastyczne)
Tymczasem na witrynie YouTube zaczęły się pokazywać filmy ukazujące „prawdziwą twarz Hamasu”. Jeden z nich, dokumentujący dramatyczną scenę aresztowania członków Fatah, być może został wykonany ukrytą kamerą przez jednego z członków Hamasu, który po prostu miał już dość. Tak to przynajmniej wygląda, ujęcia robione są z perspektywy kogoś, kto idzie obok konwoju więźniów, a ruchy kamery umożliwiają dostrzeżenie, że obok konwoju idą wyłącznie członkowie milicji Hamas. Bijąca z kadrów otwarta przemoc i okrucieństwo bardzo przypominają klimat okrucieństwa i przemocy emanujący z obrazów, jakie rejestrowały ukrytymi kamerami członkinie organizacji RAWA w Afganistanie za rządów Talibów. Skojarzenie powstaje także dlatego, że afgańskie filmy i dokumentacja docierały na Zachód, ale niemal nikt im nie wierzył, nawet działaczom praw człowieka często nie mieściło się w głowie, że obraz radośnie uśmiechniętego Taliba z przerzuconą przez ramię wiązką obciętych ludzkich stóp może nie być sfabrykowany. Świat wtedy nie dojrzał nawet do pierwszego zrozumienia, czym jest islamizm, w powszechnym użyciu był język „kulturowych różnic”, któremu często towarzyszyła skłonność do oskarżania o kulturowy imperializm osób aplikujących standardy zachodnich demokracji do opisu egotycznych społeczeństw. Podobnie dzisiaj, wyidealizowany obraz Palestyńczyka, walczącego z okrutnym najeźdźcą o prawo do samostanowienia, tymże samym ludziom często nie pozwala dostrzec, że Hamas kamieniuje kobiety, celowo okalecza lub zabija opozycję polityczną, a w miejscach zatrzymań torturuje ludzi, niekiedy aż do śmierci. Raporty palestyńskiej Niezależnej Komisji Praw Człowieka z Ramallah długo mijały bez echa, gdyż opinia publiczna Zachodu – szczególnie w Europie - była zbyt głęboko przeświadczona, że szlachetni Palestyńczycy nie mówią źle o innych szlachetnych Palestyńczykach, a jeśli tak czynią, to w złych intencjach i z izraelskiej inspiracji.
Prawdę o rządach Talibów upowszechniła dopiero wojna w Afganistanie. Podobnie prawdę o Gazie ujawnia dopiero wojna w Gazie. Ale nie tylko o Gazie i nie tylko o Bliskim Wschodzie. Wojna i zainicjowane przez Egipt negocjacje w sprawie zawieszenia broni ujawniły prawdę o skomplikowanej sieci wzajemnych relacji i o stanach zapalnych, podminowujących Bliski Wschód po Zimnej Wojnie, ale także prawdę o skostnieniu i głębokiej ignorancji Zachodu, który niekiedy zdaje się nie zauważać, że Zimna Wojna już dawno temu się skończyła, i najwyższy czas po niej posprzątać. Miarą zmian, jaka się w dokonała świadomości publicznej po 9/11, ale też miarą wzajemnego braku zrozumienia Bliskiego Wschodu i Zachodu jest to, że dziś arabski liberalny intelektualista Omran Salman, wydawca reformistycznej witryny Aafaq.org, krytykuje szefa Parlamentu Europejskiego za retorykę „różnic kulturowych”. 20 grudnia 2008 w trakcie pobytu w Omanie pełen dobrych intencji Hans-Gert Poettering powiedział, że arabskie demokracje muszą ewoluować od środka, uwzględniać lokalne wartości i tradycje, i że nie można wywierać na region Bliskiego Wschodu presji, by adoptował system demokratyczny w europejskim stylu. „Cóż mają znaczyć takie deklaracje, że system demokratyczny nadaje się wszędzie na świecie, prócz państw arabskich? ... To Niemcy po II wojnie światowej byli w szybkim tempie zdolni zaadaptować się do siłą narzuconej demokracji, a Arabowie nie? - pyta rozeźlony Salman, oskarżając Potteringa o ukryty rasizm i egoistyczne myślenie, które „w rzeczywistości tłumaczy się tak, że lepiej nie wywierać presji na demokratyzację [bliskowschodnich] dyktatur, ale spełniać ich życzenia w zamian za umowy, pieniądze i zyski, a ludzie mogą iść do piekła.” Jeśli komuś podoba się stanowisko Salmana w odniesieniu do dyktatur na Bliskim Wschodzie i zdolności funkcjonowania arabskich społeczeństw w systemie demokratycznym, powinien tą samą miarą mierzyć także Hamas. Islamizm nie jest „lokalnym kolorytem” ruchu narodowowyzwoleńczego. A właśnie tego zrozumienia dzisiejszym, zachodnim obrońcom praw człowieka często po prostu brak.
Negocjacje z Hamasem
Niewiele by było wiadomo o okolicznościach negocjacji pokojowych zainicjowanych przez Egipt, gdyby nie to, że oficjalni przedstawiciele egipskich władz zaczęli udzielać wywiadów dziennikarzom, w tym z „Jerusalem Post”. W piątek 9 stycznia liderzy Hamasu z Gazy po raz pierwszy zasygnalizowali gotowość uczestnictwa w negocjacjach na temat zawieszenia ognia bez żadnych warunków wstępnych i otrzymali zgodę na opuszczenie Gazy. Delegację stanowili Jemal Abu Hashem, który rzadko pokazuje się publicznie, Salah Bardaweel, lider frakcji parlamentarnej Hamasu oraz Heiman Ta'a, członek kierownictwa militarnego skrzydła Hamasu. Po dotarciu do El Arish w północnym Synaju zostali przetransportowani egipskim samolotem wojskowym do Kairu. W sobotę dołączyło do nich dwóch kolegów z Damaszku: szef operacji specjalnych Imad al Alami oraz członek politbiura Muhammad Nasser. Osobno do Kairu dotarł Mahmoud Abbas, prezydent Autonomii Palestyńskiej i zarazem przywódca Fatah. Negocjacje miały się rozpocząć w sobotę, organizował je minister wywiadu, generał Omar Suleiman i jego doradcy.
Rozmowy zapowiadały się całkiem dobrze, ale wtedy Khaled Meshaal, lider Hamasu zamieszkały na stałe w Damaszku, spuścił na stół negocjacyjny bombę. W oświadczeniu transmitowanym przez damaskańską telewizję wezwał Hamas do kontynuowania walki, aż Izrael zakończy ofensywę, wycofa się z Gazy i otworzy wszystkie przejścia. Również od Egiptu zażądał otwarcia przejścia, oświadczył, że Hamas nigdy nie zaakceptuje żadnych restrykcji na swoje zbrojenia, żadnych prób blokady Korytarza Filadelfijskiego (główna trasa przemytu broni do Gazy); zagroził też, że jacykolwiek obserwatorzy międzynarodowi czy wojska rozjemcze zostaną potraktowane jak „siła okupacyjna”. Zażądał zwołania szczytu państw arabskich, na który już wcześniej ani Egipt, ani Arabia Saudyjska nie wyraziły zgody, oraz wezwał świat arabski do intifady. Innymi słowy zażądał od Izraela całkowitego i natychmiastowego poddania się, a od Egiptu eksterytorialnego „korytarza” służącego nieskrępowanym zbrojeniom, i to uczynił warunkiem wstępnym nie pokoju, ale chwilowego zawieszenia ognia, wcale przy tym nie ukrywając, że jego celem jest remilitaryzacja Gazy i przygotowania do zapowiedzianej intifady.
I teraz przychodzi kolej na innych graczy. Przedstawiciel władz egipskich powiedział „The Jerusalem Post”, że „Irańczycy wysłali do Damaszku pilną misję, jak tylko usłyszeli o egipskiej inicjatywie zawieszenia broni”. Emisariuszami byli spiker irańskiego parlamentu Ali Larijani oraz Said Jalili z irańskiego wywiadu. W Syrii spotkali się właśnie z Khaledem Mashaalem i sekretarzem generalnym Islamskiego Dżihadu, Ramadanem Shallahem - „Irańczycy zagrozili Palestyńczykom wstrzymaniem dostaw broni i finansowania, jeśli zgodzą się na zawieszenie ognia z Izraelem. Iran chce walczyć z Izraelem i USA, ale pośrednio. Robią to za pomocą Hamasu w Palestynie i Hezbollahu w Libanie.” Zdaniem Egipcjan Teheran jest gotów na wojnę z Izraelem „do ostatniego Palestyńczyka” i dlatego stosuje podwójne standardy – z jednej strony nawołują do dżihadu, ale z drugiej – przywódca duchowy Iranu Ali Khamenei zakazał irańskim ochotnikom przyłączać się do walki przeciwko Izraelowi.
W podobnym tonie wypowiedział się Karam Jaber, wydawca egipskiego tygodnika Roz Al-Youssef – jego zdaniem Hamas znalazł się między syryjskim kowadłem a irańskim młotem – Iran zakazywał Hamasowi negocjować z Izraelem zawieszenie broni, a w tym samym czasie Syria szantażowała liderów Hamasu mieszkających w Damaszku, i dodał, że „historia tego Hamasowi nie zapomni, że spowodowali śmierć i zniszczenie Palestyńczyków. My mamy nadzieję, że Hamas się czegoś z tej lekcji nauczy i zrozumie, że toczy destrukcyjną wojnę na rzecz Iranu i Syrii”
Co myślą Arabowie?
W samej Gazie, w arabskich siedliskach Jerozolimy i w West Banku, coraz głośniej mówi się, że kierownictwo Hamasu siedzi w bunkrach, a samo wysyła cywili (i szeregowych członków Hamasu) na śmierć, i że są gotowi do walki z Izraelem „do ostatniego cywila”. Świat arabski ma coraz mniej cierpliwości dla Hamasu. Egipski analityk Magdi Khalil powiedział „Jerusalem Post”, że podziela pogląd Autonomii Palestyńskiej oraz egipskich władz, że za wojnę w Gazie jest odpowiedzialny Hamas. „Od momentu gdy przejęli władzę w Gazie” - dodał - „zamienili ten obszar w piekło. Narzucali ludziom rozmaite restrykcje, a nawet uniemożliwili pielgrzymki do Mekki.” Stwierdził też, że służby egipskiego wywiadu miały rację, kiedy ostatnio opisały Hamas jako „grupę gangsterów”. O poziomie niechęci do Hamasu świadczą też komentarze użytkowników witryny Al Jazeera, zamieszczone pod relacją z pamiętnego wystąpienia Khaleda Meshaala. Redakcja Al Jazeery, która do tej pory dopuszczała do publikacji niemal wyłącznie propalestyńskie wypowiedzi, dziś godzi się na i na takie komentarze, które adresują Hamas jako „bandę troglodytów”, „hipokrytów”, „pozbawionych rozumu” i „szaleńców”.
„Hamas odniósł sukces w ujawnieniu całemu światu czym jest” - pisze czytelnik z Nigerii - „Pokazali, że są bandą pozbawionych rozumu marionetek kontrolowanych z zewnątrz przez maniaków. Skoro dalej mówią o „zwycięstwie,” mimo, że już ponad 800 Palestyńczyków zostało zabitych, to sami pokazują, jak bardzo są obłąkani i pozbawieni rozumu.” Ibrahim z Iranu pyta: „czemu liderzy Hamasu cynicznie wykorzystują cywili i narażają na straty, kiedy sami się ukrywają 500 mil od Gazy albo pod ziemią? Skończcie odpalać te rakiety i miejcie trochę współczucia dla cywili, których narażacie.” Magnai z Mongolii dziwi się „dlaczego Hamas wzywa Arabów do walki z Izraelem? Gdyby Hamas nie wystrzeliwał rakiet na Izrael, to by się nic nie wydarzyło. Dlaczego liderzy Hamasu chowają się w bezpiecznych miejscach i wzywają swoich ludzi do walki do ostatniego człowieka? Skandal. Jeśli chcą, to niech sami umierają. A teraz chcą w swój problem wciągnąć cały arabski świat. Nie wystarczy im krwi niewinnych Palestyńczyków?” Kropkę nad i stawia N. Dias z Arabii Saudyjskiej: „Khaled próbuje zostać kolejnym herosem arabskiego świata, jak kiedyś Saddam Hussein, kiedy powiedział „to jest bitwa, matka wszystkich bitew”. Khaled Meshal może sobie dużo mówić z Syrii, w swoim eleganckim garniturze, kiedy w Gazie umierają niewinni ludzie. Niczego się nie nauczył od Saddama.”
Co myślą w Europie?
Opinia publiczna Zachodu dryfuje w podobnym kierunku, a nawet z podobnych powodów. Strach przed islamizmem spowodował, że zachwiało się tradycyjnie proarabske podejście Europy do konfliktu izraelsko- palestyńskiego. Jak to zauważa Lawrence Wright w rewelacyjnym wykładzie i książce o korzeniach i filozofii Al Kaidy, cichą przyczyną, nie wypowiadaną głośno przez nikogo, jest – zdaniem Wrighta – różna sytuacja muzułmańskiej ludności w USA i Europie. Jego zdaniem Ameryka, z jej tradycją szybkiego wchłaniania kolejnych fal emigracji, chyba jednak prezentuje arabskim Amerykanom jakąś ofertę życia i życiowego awansu; mimo ostracyzmów, jakie ich dotknęły po 9/11 - radykalny islamizm praktycznie nigdy w USA nie zafunkcjonował. Europa z jednej strony proarabska, umożliwiała Arafatowi zakładanie biur na terenie Europy czy nawet organizowała jego ucieczki (francuska marynarka pomogła mu uciec z Tripoli w 1983), ale z drugiej strony swoją sympatię do Arabów zdawała się rezerwować głównie dla tych, co mieszkają poza terenem Europy. Między innymi na tym tle wybuchły zamieszki we Francji, zainicjowane przez arabskich Francuzów w drugim i trzecim pokoleniu, skazanych na życie w gettach, na marginesie francuskiego społeczeństwa. Islam, islamizm, dla ludzi żyjących w poczuciu obcości i odrzucenia, a zarazem nie posiadających żadnych, innych korzeni - stawał się często sposobem na zdobycie jakiejś własnej tożsamości. Także u ludzi wykształconych i także u zadeklarowanych wcześniej ateistów. Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Hiszpania – wszędzie istnieją komórki radykalnego islamizmu, wokół radykalnych przywódców duchowych, ale też na uniwersytetach i w kręgach biznesu. Stąd zdumiewające awantury, połączone z groźbami śmierci, o karykaturę Mahometa w Holandii, albo nieudana próba porwania samolotów w Londynie i wysadzenia ich w powietrze nad Atlantykiem, w wykonaniu ludzi starannie wykształconych i pozornie nie posiadających żadnych powodów do buntu i radykalnych czynów. W tym miejscu godziwie byłoby się zgodzić z Wrightem, który po drobiazgowych badaniach źródeł terroryzmu Al Kaidy formułuje konkluzję, że nie o starcie cywilizacji chodzi, a wykorzenienie i wyobcowanie w obrębie tychże cywilizacji. Wbrew apokaliptycznym wizjom aroganckiego Huttingtona i szalonej Fallaci, ofiarami islamistycznego terroru padło więcej wyznawców islamu, niż chrześcijańskiego Zachodu.
Badania Pew Global Attitudes postaw w konflikcie izraelsko- palestyńskim zdają się świadczyć, że ciche topnienie postaw propalestyńskich dokonuje się w Europie już od pewnego czasu. Ankieta z 2006 wskazywała 38 procent poparcia dla Izraela, co oznacza prawie podwojenie wyniku w ciągu dwóch poprzedzających lat i 10 proc. przewagi nad respondentami wskazującymi poparcie dla Palestyńczyków. W Niemczech sympatię do Izraela wskazało 37 procent respondentów, co oznaczało 13-punktowy wzrost od 2004 roku oraz niemal dwukrotną przewagę nad postawami propalestyńczykami. Karim Bitar z Międzynarodowego Instytutu Stosunków Zagranicznych w Paryżu uważa, że proces ten zaczął się po zamachach na World Trade Center. Francuski intelektualista Dominique Moisi twierdzi wręcz, że europejscy politycy byliby szczęśliwi, gdyby Izrael zniszczył Hamas i na jego miejsce wstawił Fatah, i że widać bardzo wyraźnie, że koncepcja palestyńskiej państwowości właściwie niemal znikła z języka europejskiej polityki na rzecz dyskusji o pomocy humanitarnej i ekonomicznej.
Co myślą w Stanach Zjednoczonych?
Po drugiej stronie Atlantyku odbywa się proces odwrotny. Wraz z wyborem Baraka Obamy pojawiły się dosyć wyraźnie artykułowane nadzieje na ponowne otwarcie negocjacji prowadzących do powstania państwa palestyńskiego. Zbigniew Brzeziński w wywiadzie słynnym w amerykańskiej blogosferze z tego, że zamordował prowadzącego program Joe Scarborough'a stwierdzeniem „You know, you have such a stunningly superficial knowledge of what went on that it's almost embarrassing to listen to you” (na skutek czego jego córka Mika, współredaktorka programu, usiłowała schować się pod stół), przypomniał o przerwanych negocjacjach w Tuba. Zwrot nastrojów dotyczy także amerykańskich Żydów – jak to określają izraelscy publicyści, powoli wyczerpuje się ładunek „naiwnego patriotyzmu”. Możnaby więc zaryzykować stwierdzenie, że obie strony konfliktu palestyńsko – izraelskiego mogą mieć własne powody, by się obawiać długotrwałych trendów i zmian w opiniach publicznych, obie też mogą w tych zmianach dostrzec własne powody do satysfakcji. Robert Marquand z The Christian Science Monitor sugeruje, że obserwujemy zbliżanie się stanowisk po obu stronach Atlantyku. Jeśli tak jest, byłaby to bardzo dobra nowina dla procesu pokojowego, jako że zbliżanie stanowisk ma zawsze pozytywny wpływ na negocjacje. Byłaby to także bardzo dobra nowina dla obu bezpośrednich stron tego konfliktu, gdyż – choć się nazywa konfliktem izraelsko – palestyńskim, ani chwilę takim nie był. To konflikt bliskowschodni, który swoim zasięgiem – i ewentualnymi konsekwencjami – obejmuje miliony ludzi żyjących na obszarze wielu państw Bliskiego Wschodu, i dlatego nigdy nie mógł – i nigdy nie będzie rozwiązany bez mocnego udziału społeczności międzynarodowej. Innymi słowy, pokoju na Bliskim Wschodzie nie będzie, póki społeczność międzynarodowa nie porozumie się co do tego, co o nim myśleć.
Źródła:
Real Face of Hamas, the Murderer Of Palestinians, YouTube video, uploaded 4 sty 2009
Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz, Hamas, Fatah, palestyński miraż i wojna, Planeta Terra, 5 styczeń 2009
Khaled Abu Toameh, Iran warns Hamas not to accept Egyptian truce proposal, The Jerusalem Post, Jan 12, 2009
Robert Marquand, Israel finds more sympathy in Europe, The Christian Science Monitor, 08.01.2009
Khaled Abu Toameh, From house arrests to executions - Hamas moves against Fatah 'collaborators' in Gaza. The Jerusalem Post, Jan 4, 2009
Mark Finkelstein, Zbig Brzezinski to Scarborough: 'So Stunningly Superficial, It's Almost Embarrassing To Listen To You', News Busters, 30 gru 2008
Hamas: Gaza war ends peace process, AlJazeera,
Meshaal Intervenes to Stop Hamas-Gaza from Succumbing to a Ceasefire, DEBKAfile Special Analysis, January 10, 2009
W trzecim tygodniu wojny cały biznes w Gazie został „wyzerowany”, jak to barwnie określają sami Palestyńczycy. Ludność cywilna wychodzi z domów tylko po to, by stanąć w kolejce po żywność i ryzykuje przy tym życie. Szerzy się dezercja w szeregach około ośmiu tysięcy członków Hamasu i policji, którzy zostali zostawieni sami sobie z ogólnym rozkazem, by wystrzeliwać rakiety na Izrael i walczyć. Rozkaz wydali liderzy i dowódcy Hamasu, sami ukrywający się w bunkrach właściwie od pierwszego dnia wojny i nie bardzo troszczący się o zachowanie bieżącego kontaktu z własnymi siłami bezpieczeństwa. Wysoko wyszkolone, elitarne bojówki Hamasu, szacowane przed wojną na około 3,500 osób, utraciły co najmniej 550. Zabity został również komendant Al Kaidy na teren Gazy, Ghassen Maqdad.
Video (drastyczne)
-przestrzelone kolana
-tzw Siły Wykonawcze Hamasu rozprawiają się ze "zdrajcami"
-transmisja live z zabijania członka Fatah
-to samo
-a potem ich zabija
-mord masowy
-Hamas strzela do tłumu zgromadzonego z okazji rocznicy śmierci Arafata
-milicja Hamasu strzela do cywili
-strzelają do pogrzebu
-strzelają do wesela
-zabijają chrześcijan
-Al Kasam i Policja Hamasu rozstrzeliwuje rodzinę Dormisz. na jednym z ujęć widać z bliska człowieka w trakcie umierania
Tymczasem na witrynie YouTube zaczęły się pokazywać filmy ukazujące „prawdziwą twarz Hamasu”. Jeden z nich, dokumentujący dramatyczną scenę aresztowania członków Fatah, być może został wykonany ukrytą kamerą przez jednego z członków Hamasu, który po prostu miał już dość. Tak to przynajmniej wygląda, ujęcia robione są z perspektywy kogoś, kto idzie obok konwoju więźniów, a ruchy kamery umożliwiają dostrzeżenie, że obok konwoju idą wyłącznie członkowie milicji Hamas. Bijąca z kadrów otwarta przemoc i okrucieństwo bardzo przypominają klimat okrucieństwa i przemocy emanujący z obrazów, jakie rejestrowały ukrytymi kamerami członkinie organizacji RAWA w Afganistanie za rządów Talibów. Skojarzenie powstaje także dlatego, że afgańskie filmy i dokumentacja docierały na Zachód, ale niemal nikt im nie wierzył, nawet działaczom praw człowieka często nie mieściło się w głowie, że obraz radośnie uśmiechniętego Taliba z przerzuconą przez ramię wiązką obciętych ludzkich stóp może nie być sfabrykowany. Świat wtedy nie dojrzał nawet do pierwszego zrozumienia, czym jest islamizm, w powszechnym użyciu był język „kulturowych różnic”, któremu często towarzyszyła skłonność do oskarżania o kulturowy imperializm osób aplikujących standardy zachodnich demokracji do opisu egotycznych społeczeństw. Podobnie dzisiaj, wyidealizowany obraz Palestyńczyka, walczącego z okrutnym najeźdźcą o prawo do samostanowienia, tymże samym ludziom często nie pozwala dostrzec, że Hamas kamieniuje kobiety, celowo okalecza lub zabija opozycję polityczną, a w miejscach zatrzymań torturuje ludzi, niekiedy aż do śmierci. Raporty palestyńskiej Niezależnej Komisji Praw Człowieka z Ramallah długo mijały bez echa, gdyż opinia publiczna Zachodu – szczególnie w Europie - była zbyt głęboko przeświadczona, że szlachetni Palestyńczycy nie mówią źle o innych szlachetnych Palestyńczykach, a jeśli tak czynią, to w złych intencjach i z izraelskiej inspiracji.Prawdę o rządach Talibów upowszechniła dopiero wojna w Afganistanie. Podobnie prawdę o Gazie ujawnia dopiero wojna w Gazie. Ale nie tylko o Gazie i nie tylko o Bliskim Wschodzie. Wojna i zainicjowane przez Egipt negocjacje w sprawie zawieszenia broni ujawniły prawdę o skomplikowanej sieci wzajemnych relacji i o stanach zapalnych, podminowujących Bliski Wschód po Zimnej Wojnie, ale także prawdę o skostnieniu i głębokiej ignorancji Zachodu, który niekiedy zdaje się nie zauważać, że Zimna Wojna już dawno temu się skończyła, i najwyższy czas po niej posprzątać. Miarą zmian, jaka się w dokonała świadomości publicznej po 9/11, ale też miarą wzajemnego braku zrozumienia Bliskiego Wschodu i Zachodu jest to, że dziś arabski liberalny intelektualista Omran Salman, wydawca reformistycznej witryny Aafaq.org, krytykuje szefa Parlamentu Europejskiego za retorykę „różnic kulturowych”. 20 grudnia 2008 w trakcie pobytu w Omanie pełen dobrych intencji Hans-Gert Poettering powiedział, że arabskie demokracje muszą ewoluować od środka, uwzględniać lokalne wartości i tradycje, i że nie można wywierać na region Bliskiego Wschodu presji, by adoptował system demokratyczny w europejskim stylu. „Cóż mają znaczyć takie deklaracje, że system demokratyczny nadaje się wszędzie na świecie, prócz państw arabskich? ... To Niemcy po II wojnie światowej byli w szybkim tempie zdolni zaadaptować się do siłą narzuconej demokracji, a Arabowie nie? - pyta rozeźlony Salman, oskarżając Potteringa o ukryty rasizm i egoistyczne myślenie, które „w rzeczywistości tłumaczy się tak, że lepiej nie wywierać presji na demokratyzację [bliskowschodnich] dyktatur, ale spełniać ich życzenia w zamian za umowy, pieniądze i zyski, a ludzie mogą iść do piekła.” Jeśli komuś podoba się stanowisko Salmana w odniesieniu do dyktatur na Bliskim Wschodzie i zdolności funkcjonowania arabskich społeczeństw w systemie demokratycznym, powinien tą samą miarą mierzyć także Hamas. Islamizm nie jest „lokalnym kolorytem” ruchu narodowowyzwoleńczego. A właśnie tego zrozumienia dzisiejszym, zachodnim obrońcom praw człowieka często po prostu brak.
Negocjacje z Hamasem
Niewiele by było wiadomo o okolicznościach negocjacji pokojowych zainicjowanych przez Egipt, gdyby nie to, że oficjalni przedstawiciele egipskich władz zaczęli udzielać wywiadów dziennikarzom, w tym z „Jerusalem Post”. W piątek 9 stycznia liderzy Hamasu z Gazy po raz pierwszy zasygnalizowali gotowość uczestnictwa w negocjacjach na temat zawieszenia ognia bez żadnych warunków wstępnych i otrzymali zgodę na opuszczenie Gazy. Delegację stanowili Jemal Abu Hashem, który rzadko pokazuje się publicznie, Salah Bardaweel, lider frakcji parlamentarnej Hamasu oraz Heiman Ta'a, członek kierownictwa militarnego skrzydła Hamasu. Po dotarciu do El Arish w północnym Synaju zostali przetransportowani egipskim samolotem wojskowym do Kairu. W sobotę dołączyło do nich dwóch kolegów z Damaszku: szef operacji specjalnych Imad al Alami oraz członek politbiura Muhammad Nasser. Osobno do Kairu dotarł Mahmoud Abbas, prezydent Autonomii Palestyńskiej i zarazem przywódca Fatah. Negocjacje miały się rozpocząć w sobotę, organizował je minister wywiadu, generał Omar Suleiman i jego doradcy.
Rozmowy zapowiadały się całkiem dobrze, ale wtedy Khaled Meshaal, lider Hamasu zamieszkały na stałe w Damaszku, spuścił na stół negocjacyjny bombę. W oświadczeniu transmitowanym przez damaskańską telewizję wezwał Hamas do kontynuowania walki, aż Izrael zakończy ofensywę, wycofa się z Gazy i otworzy wszystkie przejścia. Również od Egiptu zażądał otwarcia przejścia, oświadczył, że Hamas nigdy nie zaakceptuje żadnych restrykcji na swoje zbrojenia, żadnych prób blokady Korytarza Filadelfijskiego (główna trasa przemytu broni do Gazy); zagroził też, że jacykolwiek obserwatorzy międzynarodowi czy wojska rozjemcze zostaną potraktowane jak „siła okupacyjna”. Zażądał zwołania szczytu państw arabskich, na który już wcześniej ani Egipt, ani Arabia Saudyjska nie wyraziły zgody, oraz wezwał świat arabski do intifady. Innymi słowy zażądał od Izraela całkowitego i natychmiastowego poddania się, a od Egiptu eksterytorialnego „korytarza” służącego nieskrępowanym zbrojeniom, i to uczynił warunkiem wstępnym nie pokoju, ale chwilowego zawieszenia ognia, wcale przy tym nie ukrywając, że jego celem jest remilitaryzacja Gazy i przygotowania do zapowiedzianej intifady.
I teraz przychodzi kolej na innych graczy. Przedstawiciel władz egipskich powiedział „The Jerusalem Post”, że „Irańczycy wysłali do Damaszku pilną misję, jak tylko usłyszeli o egipskiej inicjatywie zawieszenia broni”. Emisariuszami byli spiker irańskiego parlamentu Ali Larijani oraz Said Jalili z irańskiego wywiadu. W Syrii spotkali się właśnie z Khaledem Mashaalem i sekretarzem generalnym Islamskiego Dżihadu, Ramadanem Shallahem - „Irańczycy zagrozili Palestyńczykom wstrzymaniem dostaw broni i finansowania, jeśli zgodzą się na zawieszenie ognia z Izraelem. Iran chce walczyć z Izraelem i USA, ale pośrednio. Robią to za pomocą Hamasu w Palestynie i Hezbollahu w Libanie.” Zdaniem Egipcjan Teheran jest gotów na wojnę z Izraelem „do ostatniego Palestyńczyka” i dlatego stosuje podwójne standardy – z jednej strony nawołują do dżihadu, ale z drugiej – przywódca duchowy Iranu Ali Khamenei zakazał irańskim ochotnikom przyłączać się do walki przeciwko Izraelowi.
W podobnym tonie wypowiedział się Karam Jaber, wydawca egipskiego tygodnika Roz Al-Youssef – jego zdaniem Hamas znalazł się między syryjskim kowadłem a irańskim młotem – Iran zakazywał Hamasowi negocjować z Izraelem zawieszenie broni, a w tym samym czasie Syria szantażowała liderów Hamasu mieszkających w Damaszku, i dodał, że „historia tego Hamasowi nie zapomni, że spowodowali śmierć i zniszczenie Palestyńczyków. My mamy nadzieję, że Hamas się czegoś z tej lekcji nauczy i zrozumie, że toczy destrukcyjną wojnę na rzecz Iranu i Syrii”
Co myślą Arabowie?
W samej Gazie, w arabskich siedliskach Jerozolimy i w West Banku, coraz głośniej mówi się, że kierownictwo Hamasu siedzi w bunkrach, a samo wysyła cywili (i szeregowych członków Hamasu) na śmierć, i że są gotowi do walki z Izraelem „do ostatniego cywila”. Świat arabski ma coraz mniej cierpliwości dla Hamasu. Egipski analityk Magdi Khalil powiedział „Jerusalem Post”, że podziela pogląd Autonomii Palestyńskiej oraz egipskich władz, że za wojnę w Gazie jest odpowiedzialny Hamas. „Od momentu gdy przejęli władzę w Gazie” - dodał - „zamienili ten obszar w piekło. Narzucali ludziom rozmaite restrykcje, a nawet uniemożliwili pielgrzymki do Mekki.” Stwierdził też, że służby egipskiego wywiadu miały rację, kiedy ostatnio opisały Hamas jako „grupę gangsterów”. O poziomie niechęci do Hamasu świadczą też komentarze użytkowników witryny Al Jazeera, zamieszczone pod relacją z pamiętnego wystąpienia Khaleda Meshaala. Redakcja Al Jazeery, która do tej pory dopuszczała do publikacji niemal wyłącznie propalestyńskie wypowiedzi, dziś godzi się na i na takie komentarze, które adresują Hamas jako „bandę troglodytów”, „hipokrytów”, „pozbawionych rozumu” i „szaleńców”.
„Hamas odniósł sukces w ujawnieniu całemu światu czym jest” - pisze czytelnik z Nigerii - „Pokazali, że są bandą pozbawionych rozumu marionetek kontrolowanych z zewnątrz przez maniaków. Skoro dalej mówią o „zwycięstwie,” mimo, że już ponad 800 Palestyńczyków zostało zabitych, to sami pokazują, jak bardzo są obłąkani i pozbawieni rozumu.” Ibrahim z Iranu pyta: „czemu liderzy Hamasu cynicznie wykorzystują cywili i narażają na straty, kiedy sami się ukrywają 500 mil od Gazy albo pod ziemią? Skończcie odpalać te rakiety i miejcie trochę współczucia dla cywili, których narażacie.” Magnai z Mongolii dziwi się „dlaczego Hamas wzywa Arabów do walki z Izraelem? Gdyby Hamas nie wystrzeliwał rakiet na Izrael, to by się nic nie wydarzyło. Dlaczego liderzy Hamasu chowają się w bezpiecznych miejscach i wzywają swoich ludzi do walki do ostatniego człowieka? Skandal. Jeśli chcą, to niech sami umierają. A teraz chcą w swój problem wciągnąć cały arabski świat. Nie wystarczy im krwi niewinnych Palestyńczyków?” Kropkę nad i stawia N. Dias z Arabii Saudyjskiej: „Khaled próbuje zostać kolejnym herosem arabskiego świata, jak kiedyś Saddam Hussein, kiedy powiedział „to jest bitwa, matka wszystkich bitew”. Khaled Meshal może sobie dużo mówić z Syrii, w swoim eleganckim garniturze, kiedy w Gazie umierają niewinni ludzie. Niczego się nie nauczył od Saddama.”
Co myślą w Europie?
Opinia publiczna Zachodu dryfuje w podobnym kierunku, a nawet z podobnych powodów. Strach przed islamizmem spowodował, że zachwiało się tradycyjnie proarabske podejście Europy do konfliktu izraelsko- palestyńskiego. Jak to zauważa Lawrence Wright w rewelacyjnym wykładzie i książce o korzeniach i filozofii Al Kaidy, cichą przyczyną, nie wypowiadaną głośno przez nikogo, jest – zdaniem Wrighta – różna sytuacja muzułmańskiej ludności w USA i Europie. Jego zdaniem Ameryka, z jej tradycją szybkiego wchłaniania kolejnych fal emigracji, chyba jednak prezentuje arabskim Amerykanom jakąś ofertę życia i życiowego awansu; mimo ostracyzmów, jakie ich dotknęły po 9/11 - radykalny islamizm praktycznie nigdy w USA nie zafunkcjonował. Europa z jednej strony proarabska, umożliwiała Arafatowi zakładanie biur na terenie Europy czy nawet organizowała jego ucieczki (francuska marynarka pomogła mu uciec z Tripoli w 1983), ale z drugiej strony swoją sympatię do Arabów zdawała się rezerwować głównie dla tych, co mieszkają poza terenem Europy. Między innymi na tym tle wybuchły zamieszki we Francji, zainicjowane przez arabskich Francuzów w drugim i trzecim pokoleniu, skazanych na życie w gettach, na marginesie francuskiego społeczeństwa. Islam, islamizm, dla ludzi żyjących w poczuciu obcości i odrzucenia, a zarazem nie posiadających żadnych, innych korzeni - stawał się często sposobem na zdobycie jakiejś własnej tożsamości. Także u ludzi wykształconych i także u zadeklarowanych wcześniej ateistów. Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Hiszpania – wszędzie istnieją komórki radykalnego islamizmu, wokół radykalnych przywódców duchowych, ale też na uniwersytetach i w kręgach biznesu. Stąd zdumiewające awantury, połączone z groźbami śmierci, o karykaturę Mahometa w Holandii, albo nieudana próba porwania samolotów w Londynie i wysadzenia ich w powietrze nad Atlantykiem, w wykonaniu ludzi starannie wykształconych i pozornie nie posiadających żadnych powodów do buntu i radykalnych czynów. W tym miejscu godziwie byłoby się zgodzić z Wrightem, który po drobiazgowych badaniach źródeł terroryzmu Al Kaidy formułuje konkluzję, że nie o starcie cywilizacji chodzi, a wykorzenienie i wyobcowanie w obrębie tychże cywilizacji. Wbrew apokaliptycznym wizjom aroganckiego Huttingtona i szalonej Fallaci, ofiarami islamistycznego terroru padło więcej wyznawców islamu, niż chrześcijańskiego Zachodu.
Badania Pew Global Attitudes postaw w konflikcie izraelsko- palestyńskim zdają się świadczyć, że ciche topnienie postaw propalestyńskich dokonuje się w Europie już od pewnego czasu. Ankieta z 2006 wskazywała 38 procent poparcia dla Izraela, co oznacza prawie podwojenie wyniku w ciągu dwóch poprzedzających lat i 10 proc. przewagi nad respondentami wskazującymi poparcie dla Palestyńczyków. W Niemczech sympatię do Izraela wskazało 37 procent respondentów, co oznaczało 13-punktowy wzrost od 2004 roku oraz niemal dwukrotną przewagę nad postawami propalestyńczykami. Karim Bitar z Międzynarodowego Instytutu Stosunków Zagranicznych w Paryżu uważa, że proces ten zaczął się po zamachach na World Trade Center. Francuski intelektualista Dominique Moisi twierdzi wręcz, że europejscy politycy byliby szczęśliwi, gdyby Izrael zniszczył Hamas i na jego miejsce wstawił Fatah, i że widać bardzo wyraźnie, że koncepcja palestyńskiej państwowości właściwie niemal znikła z języka europejskiej polityki na rzecz dyskusji o pomocy humanitarnej i ekonomicznej.
Co myślą w Stanach Zjednoczonych?
Po drugiej stronie Atlantyku odbywa się proces odwrotny. Wraz z wyborem Baraka Obamy pojawiły się dosyć wyraźnie artykułowane nadzieje na ponowne otwarcie negocjacji prowadzących do powstania państwa palestyńskiego. Zbigniew Brzeziński w wywiadzie słynnym w amerykańskiej blogosferze z tego, że zamordował prowadzącego program Joe Scarborough'a stwierdzeniem „You know, you have such a stunningly superficial knowledge of what went on that it's almost embarrassing to listen to you” (na skutek czego jego córka Mika, współredaktorka programu, usiłowała schować się pod stół), przypomniał o przerwanych negocjacjach w Tuba. Zwrot nastrojów dotyczy także amerykańskich Żydów – jak to określają izraelscy publicyści, powoli wyczerpuje się ładunek „naiwnego patriotyzmu”. Możnaby więc zaryzykować stwierdzenie, że obie strony konfliktu palestyńsko – izraelskiego mogą mieć własne powody, by się obawiać długotrwałych trendów i zmian w opiniach publicznych, obie też mogą w tych zmianach dostrzec własne powody do satysfakcji. Robert Marquand z The Christian Science Monitor sugeruje, że obserwujemy zbliżanie się stanowisk po obu stronach Atlantyku. Jeśli tak jest, byłaby to bardzo dobra nowina dla procesu pokojowego, jako że zbliżanie stanowisk ma zawsze pozytywny wpływ na negocjacje. Byłaby to także bardzo dobra nowina dla obu bezpośrednich stron tego konfliktu, gdyż – choć się nazywa konfliktem izraelsko – palestyńskim, ani chwilę takim nie był. To konflikt bliskowschodni, który swoim zasięgiem – i ewentualnymi konsekwencjami – obejmuje miliony ludzi żyjących na obszarze wielu państw Bliskiego Wschodu, i dlatego nigdy nie mógł – i nigdy nie będzie rozwiązany bez mocnego udziału społeczności międzynarodowej. Innymi słowy, pokoju na Bliskim Wschodzie nie będzie, póki społeczność międzynarodowa nie porozumie się co do tego, co o nim myśleć.
Źródła:
Real Face of Hamas, the Murderer Of Palestinians, YouTube video, uploaded 4 sty 2009
Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz, Hamas, Fatah, palestyński miraż i wojna, Planeta Terra, 5 styczeń 2009
Khaled Abu Toameh, Iran warns Hamas not to accept Egyptian truce proposal, The Jerusalem Post, Jan 12, 2009
Robert Marquand, Israel finds more sympathy in Europe, The Christian Science Monitor, 08.01.2009
Khaled Abu Toameh, From house arrests to executions - Hamas moves against Fatah 'collaborators' in Gaza. The Jerusalem Post, Jan 4, 2009
Mark Finkelstein, Zbig Brzezinski to Scarborough: 'So Stunningly Superficial, It's Almost Embarrassing To Listen To You', News Busters, 30 gru 2008
Hamas: Gaza war ends peace process, AlJazeera,
Meshaal Intervenes to Stop Hamas-Gaza from Succumbing to a Ceasefire, DEBKAfile Special Analysis, January 10, 2009
poniedziałek, 5 stycznia 2009
Hamas, Fatah, palestyński miraż i wojna.
Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz
Wystarczy kilka godzin, by świecka epoka Gazy minęła bez śladu … dziś kończy się herezja. Dzisiaj walka toczy się między Islamem a niewiernymi i zakończy się zwycięstwem wiary. [Po swoim zwycięstwie] Hamas otworzy ramiona dla [członków] sił bezpieczeństwa, aby powrócili do wiary, gdyż Islam jest szczodry dla niewiernych [którzy się nawrócą]. My dzierżymy prawdę, a oni [reprezentują] fałsz…. jakże byśmy mogli nie walczyć przeciwko tym, którzy zbezczeszczają świętość Allacha, zabijają kleryków i wyprzedają palestyńską sprawę, tym, co bluźnili w domach modlitwy, palili meczety, egzemplarze Koranu i pomoce edukacyjne [do nauczania Islamu], a także zabijali bojowników islamskich? Będziemy prowadzić dialog z tymi [ludźmi] tylko przez celowniki naszej broni” - Kto to powiedział, kiedy i o kim?
Słowa te padły w trakcie zbrojnego przejmowania kontroli nad strefą Gazy, w czerwcu 2007 roku. Wypowiedział je zabity ostatnio w ataku izraelskim na Gazę szejk Nizer Rayan, który często – także w polskiej prasie - bywał opisywany jako “profesor prawa islamskiego” i “uczony”. Niewiernymi, którym obiecywał dialog za pomocą celowników, byli Palestyńczycy z Fatah, a raczej ogólnie, Palestyńczycy opowiadający się za świeckim państwem.
Przemoc wobec Palestyńczyków jest głęboko wpisana w historię Hamasu. Po swoim uformowaniu w 1987 jako zbrojne ramię zdelegalizowanego później stowarzyszenia al-Mudżammat ul-Islami Hamas zajmował się głównie zwalczaniem bardziej pokojowo nastawionych Palestyńczyków, których uznał za przeszkodę w przyszłym dżihadzie przeciwko Izraelowi. Od pobić do tortur i morderstw, rozmaite źródła podają rozmaite szacunki, ale najczęściej powtarza się, że w czasie pierwszej intifady zamachowcy z Hamasu zabili co najmniej kilkudziesięciu Palestyńczyków. Proklamując prymat szariatu nad prawem cywilnym Hamas stosuje chłostę, a czasem zabójstwo za zdradę (także małżeńską), pijaństwo, narkotyki, a także “niemoralne prowadzenie się”. Torturuje nie tylko wrogów, ale i swoich, niewystarczająco posłusznych. Mosab Hassan Yousef, syn jednego z prominentnych liderów Hamasu szejka Hassan Yousef, nie tylko, że tą informację potwierdza, ale twierdzi też, że na własne oczy widział, jak liderzy Hamasu osobiście torturowali członków tej organizacji.
Hamas przejął kontrolę nad Gazą za pomocą około 10 tysięcy bojówkarzy, w tym około 6 tysięcy policjantów z uformowanych przez rząd Hamasu Policyjnych Sił Wykonawczych oraz około 4 tysięcy uzbrojonych członków Brygad Izz al-Din al-Qassam. Siły Hamasu były dobrze wytrenowane w toku niemal dwuletnich szkoleń, zorganizowane w quasi-militarne formacje i znakomicie wyposażone w broń, w tym karabiny snajperskie, wyposażenie noktowizyjne, granatniki, moździerze, środki komunikacji i niezliczoną ilość amunicji. Po drugiej stronie Fatah, lojaliści Abbasa i tamtejsze narodowe siły bezpieczeństwa liczyły razem 60 tysięcy ludzi, ale większość z nich nigdy nie przeszła wojskowego treningu, byli słabo uzbrojeni, głównie w lekką broń i mieli tylko nieznaczne zapasy amunicji. Praktycznie można tą sytuację opisać jako wystąpienie jednostek elitarnych przeciwko cywilom. Dzięki fatwom, edyktom religijnym, które zdefiniowały Fatah jako heretyków i zdrajców, zabijanie Palestyńczyków przez Palestyńczyków stało się możliwe: Hamas traktuje Fatah jako “mortadin”, czyli tych, którzy opuścili Drogę Islamu po śmierci proroka Mahometa. Następca Mahometa kalif Abu Bakr wydał edykt, który nie tylko pozwala, ale wręcz zachęca do zabijania “mortadin”. I to właśnie zapowiadał swoim ziomkom uczony profesor Nizer Rayan. To samo zapowiada statut Hamasu: śmierć Izraelowi, z powołaniem się na Koran i “Protokoły mędrców Syjonu” oraz śmierć mortadin, gdyż Palestyna, która ma powstać w miejsce startego z mapy Izraela, ma być państwem islamskim, w którym obowiązuje szariat.
Pełzająca wojna domowa
Dziennikarze opisujący stan rzeczy wewnątrz Autonomii Palestyńskiej używają oględnych określeń: “konflikt”, “napięcia”, “starcia”, ale w rzeczywistości to długotrwała, pełzająca wojna domowa, która niekiedy wybucha gorętszym płomieniem, i w której rannych nie liczy nikt, a liczba zabitych jest co najmniej dwukrotnie wyższa, niż od początku nalotów izraelskich na cele Hamasu w Gazie do chwili obecnej. Szóstego czerwca 2007 roku agencja Reuters podała, że od zwycięskich dla Hamasu wyborów w styczniu 2006 w wyniku walk wewnętrznych zabito 616 Palestyńczyków. Roczny raport Palestyńskiej Niezależnej Komisji Praw Obywatelskich z siedzibą w Ramallah za rok 2006 podaje, że w walkach frakcyjnych zabito 345 Palestyńczyków, a w pierwszych pięciu miesiącach 2007 kolejnych 271. Raport za 2007 tejże komisji, przemianowanej tymczasem na Niezależną Komisję Praw Człowieka, już prawie w całości poświęcony jest dramatycznym konsekwencjom konfliktu Hamas – Fatah. Jego autorzy oceniają, że był to najgorszy rok z dotychczasowych dziejów Autonomii Palestyńskiej. Zapewne w raporcie o roku 2008 napiszą, że jednak może być jeszcze gorzej.
Żadna ze stron tego konfliktu nie ma czystych rąk, nie tylko Hamas, ale i Fatah ma swoją niechlubną historię, ale wydaje się, że podejście do procesu pokojowego, a przede wszystkim wizja przyszłego państwa palestyńskiego dzielą ich naprawdę. Niemniej do animozji politycznych między Hamasem i Fatahem systematycznie dopisywano zwyczajne rachunki krzywd i wołania o pomstę. Dobrym przykładem takich cyklicznych, wzajemnych rewanżów i przemocy, charakteryzujących pierwszą połowę 2007 roku, są wydarzenia z drugiej połowy stycznia w obozie dla uchodźców w Jabalya, kiedy to eksplodująca na poboczu drogi bomba poraniła siedmiu członków przejeżdżającego tamtędy Hamasu. W odwecie już kilka godzin później Hamas odpalił rakiety na dom Nabila Jarjir z Fatah. Kiedy rannego mężczyznę sąsiedzi wieźli do szpitala, rajderzy Hamasu zatrzymali ich auto i zabili Jarjira strzałem w głowę. I znowu, nim upłynęła godzina, pojawiło się oświadczenie “Ci, co zabili Jarjija, zostaną ukarani”..
Ale najgorsze wydarzyło się w połowie roku i później. 15 maja rozpoczęła się pierwsza tura tego, co się dzieje teraz: na ponad 200 rakiet wystrzelonych z terenu Gazy Izrael odpowiedział atakiem z powietrza. Wcześniej Hamas przeszmuglował do Gazy ogromną ilość broni, w tym ręcznej, która miała być użyta przeciwko Izraelowi, ale spora jej część została użyta przeciwko Palestyńczykom. W ciągu tylko 4 dni najgorętszych walk w czerwcu 2007 roku zginęło co najmniej 116 osób, a 550 zostało rannych. W listopadzie 2007 roku ustawieni na dachach domów, uzbrojeni w broń maszynową bojówkarze Hamasu otworzyli ogień do 200-tysięcznego tłumu przybyłego na zorganizowany przez Fatah miting upamiętniający trzecią rocznicę śmierci Arafata. Zabito co najmniej 6 osób, raniono ponad 80, a jakaś liczba osób została stratowana w trakcie panicznej ucieczki. W sierpniu 2008 w obozie uchodźców Sadżaija policjanci Hamasu otoczyli zabudowania klanu rodzinnego Heles, sympatyzującego z Fatahem. W wyniku starcia zginęły 4 osoby, a co najmniej 30 osób cywilnych, w tym dzieci, zostało ranne lub ciężko ranne. 1 stycznia 2008 rozpoczął się od ośmiu osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem; lista ofiar starć wewnątrzpalestyńskich wydłużała się stale aż do wybuchu obecnej wojny w Gazie i nawet wtedy nie została zamknięta.
Rok 2007 – najgorszy w historii Autonomii Palestyńskiej
Do 345 Palestyńczyków zabitych w walkach frakcyjnych w 2006 roku, kolejny doroczny raport Palestyńskiej Komisji Praw Człowieka dodaje kolejnych 585 zabitych w roku 2007, w tym 346 bezpośrednio w trakcie walk frakcyjnych, co razem daje 691 osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem tylko w ciągu dwóch lat - z czego niemal wszyscy zostali zabici na terenie Gazy, a aż 190 w czerwcu 2007, a ponad 900 ogółem. W liczbie dotyczącej 2007 roku 529 osób zostało zabitych od kul lub środków wybuchowych, Wśród zabitych było 87 dzieci i 45 kobiet, w tym 18 kobiet zabitych w tak zwanych “honorowych zbrodniach” (zabójstwo kobiety w przekonaniu, że naruszyła honor rodziny, dobre obyczaje, etc). Raport podaje kolejnych 41 przypadków śmierci z powodu “niedostępności zasobów bezpieczeństwa publicznego” co prawdopodobnie oznacza brak pomocy medycznej dla osób rannych lub chorych oraz kolejnych 11 “zaginięć obywateli z nieznanych przyczyn”. Kolejnych 5 stwierdzonych przypadków śmierci miało miejsce w instytucjach bezpieczeństwa na terenie Gazy i West Banku, w tym 2 przypadki śmierci z wysokim prawdopodobieństwem w wyniku tortur i okrutnego traktowania na terenie Gazy. Komisja otrzymała ogółem 491 zażaleń na naruszenie prawa obywateli do fizycznego bezpieczeństwa, najczęściej na okrutne traktowanie czy tortury w trakcie zatrzymania lub śledztwa, co jest najwyższą liczbą tego rodzaju zażaleń od 1996 roku.
Nieznana jest liczba rannych w tym czasie oraz trwale okaleczonych. Walki toczono za pomocą każdej dostępnej broni, z zamachami bombowymi włącznie, przez obie strony konfliktu. Przede wszystkim w czerwcu 2007 “popełniano bardzo poważne naruszenia praw człowieka, szczególnie przeciwko prawu do życia i fizycznego bezpieczeństwa, prawa rannych i chorych do ochrony i opieki medycznej oraz prawa do wolności osobistej” – podaje Raport na stronie 50 - “Miały także miejsce zabójstwa pozasądowe, traktowano ludność cywilną jako cele i używano ją jako żywych tarcz, a w trakcie operacji zbrojnych używano cywilnych konstrukcji, takich jak domy mieszkalne.” Raport nie podaje ilości tego rodzaju incydentów, ale musiało ich być wystarczająco wiele, by w jednym z zaleceń dla władz palestyńskich znalazło się i takie: “Rozwinąć specjalne standardy co do otwierania ognia przez członków rozmaitych sił bezpieczeństwa w celu zwalczania intensywnego używania siły w odniesieniu do cywili”. Szczególnie przed przejęciem władzy przez Hamas, o wypadki śmierci w wyniku starć zbrojnych można oskarżać obie strony, do pewnego stopnia również i później, choć stroną kontrolującą sytuację jest niewątpliwie Hamas.
Oprócz zabójstw miały też miejsce przypadki terroru psychicznego, ograniczanie praw i wolności obywatelskich. W tym względzie sytuacja pogorszyła się na obu terytoriach palestyńskich, choć dużo poważniej na terenie Gazy. Rząd Hamasu zakazał członkom Fatah noszenia broni w miejscach publicznych. We wrześniu w miejsce dotychczasowej Najwyższej Rady Sądownictwa powołał Najwyższą Radę Sprawiedliwości w Strefie Gazy, co w ograniczyło jurysdykcję sądownictwa Autonomii tylko do West Bank. Wymieniano też istniejące kadry wymiaru sprawiedliwości, szczególnie na najwyższych stanowiskach, przez co, oraz ze względu na zamachy, w drugiej połowie roku sądy Gazy i jej prokuratury w ogóle przestały działać, a los osób zatrzymywanych poważnie się pogorszył: często aresztowań dokonywały instytucje, które w ogóle nie mają uprawnień, wielu zatrzymanym nie podawano powodów zatrzymania, wielu stawiano fałszywe zarzuty kryminalne, wielu uniemożliwiano komunikacje ze światem zewnętrznym, w tym rodzinom i adwokatom. Osoby przetrzymywano nie tylko w przeznaczonych do tego celu aresztach i więzieniach, ale w rozmaitych pomieszczeniach służb bezpieczeństwa i militarnych. Dokładna liczba tych miejsc nie jest znana. Przeszukiwano osoby i pomieszczenia, w tym pomieszczenia mieszkalne, bez nakazu lub przez instytucje do tego nie przewidziane.
W 2007 roku palestyńskich dziennikarzy zatrzymywano, bito, napadano, a nawet zabijano. Media były używane do szerzenia nieprawdy lub szkalowania osób publicznych. Instytucje akademickie, kafejki internetowe, sklepy sprzedające kasety video i CD były wysadzane w powietrze. Ogromna ilość takich incydentów spowodowała, że organizacja Reporterzy bez Granic umieściła Autonomię Palestyńską (Gaza i West Bank, jako całość) na 158 miejscu wśród 169 krajów indeksu mierzącego poziom wolności prasy i wolności słowa.
Nagminnie naruszano też prawo do wolności zrzeszania się i zgromadzeń: atakowano pokojowe zgromadzenia i przemarsze, wesela, stowarzyszenia, organizacje społeczeństwa obywatelskiego, związki zawodowe i biura partii politycznych. Popełniano przestępstwa przeciwko wolności wyznania, atakując meczety, kościoły chrześcijańskie i miejsca modłów innych wyznań. Znacząca liczba obrońców praw człowieka, tak osób indywidualnych, jak i organizacji (w tym także autorzy omawianego tu raportu), została poddana intensywnym prześladowaniom: grożono im bronią, konfiskowano sprzęt, dokumenty, a nawet karty identyfikacyjne, fabrykowano przeciwko nim rozmaite oskarżenia, zakazywano wstępu do ośrodków zatrzymań lub grożono, że już z nich nie wyjdą, organizowano przeciwko nim kampanie publiczne i snuto podejrzenia.
W trakcie wojny z Izraelem
Palestyńczycy przywitali dzień 1 stycznia 2008 roku śmiercią ośmiu osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem, a 1 stycznia 2009 roku zabitymi i rannymi w wyniku izraelskiej akcji wojskowej. Ale to wcale nie znaczy, że walki wewnętrzne ustały, przeciwnie - od początku operacji wojskowej Izraela milicja Hamasu nasiliła prześladowania członków Fatah, którzy podają, że co najmniej 75 członków tej organizacji zostało postrzelonych w nogi, podczas gdy innym połamano ręce. Strzał w nogi był specjalnością Hamasu już w trakcie zdobywania władzy w Gazie: przestrzeliwano kolana bronią przystawioną do nogi pod specjalnym kątem, aby mieć pewność, że ofiara już nigdy nie będzie chodzić. Tak został potraktowany np. Wisam Abu Jalhoum z obozu Jabalya, który nieostrożnie wyraził zadowolenie z ataków powietrznych Izraela na cele Hamasu.
Fahmi Za'arir, rzecznik Fatah z West Banku, oskarżył Hamas o wykonanie egzekucji na nieznanej liczbie więźniów z Fatah oraz o zastrzeleniu na ulicy co najmniej dwóch członków Fatah przez milicję Hamasu, zaraz po wypuszczeniu ich z więzienia. Zabici nazywali się Nasser Muhana i Saher al-Silawi. Członkowie Fatah, którzy poszli na ich pogrzeb, zostali w konsekwencji mocno pobici przez hamasowską milicję, oskarżającą ich o kolaborację z Izraelem. Potwierdza się również informacja o zabijaniu więźniów. Źródła zbliżone do Hamasu podały w ten weekend, że wykonano egzekucje na co najmniej 35 Palestyńczykach przetrzymywanych w rozmaitych instalacjach wojskowych Hamasu, zatrzymanych na podstawie podejrzeń, że mogą kolaborować z Izraelem. Źródła te cytowały liderów Hamasu mówiących, że decyzja o zabiciu podejrzanych o współpracę z Izraelem zapadła z powodu obaw, że Izrael może spróbować ich uwolnić podczas ofensywy lądowej, i że na co najmniej połowie z nich wyrok wykonywali krewni milicjantów Hamasu zabitych w atakach powietrznych Izraela na skutek informacji przekazywanych Izraelowi przez “kolaborantów”.
Przedstawiciel Hamasu z miasta Gazy oświadczył, że istotnie siły bezpieczeństwa podjęły “szeroko zakrojoną akcję prewencyjną, zmierzającą do uniemożliwienia Fatahowi siania anarchii i chaosu” oraz potwierdził, że wielu członków Fatah zostało postrzelonych w nogi, “by mieć pewność, że nie pomogą Izraelowi”. Dodał, że wg. informacji docierających do jego rządu, prezydent Mahmoud Abbas instruuje swoich lojalistów, aby podjęli działania przeciwko Hamasowi: “Zabijemy ich wszystkich jeśli spróbują pomóc Izraelowi obalić nasz rząd. Publicznie powiesimy Mahmouda Abbasa i [byłego szefa bezpieczeństwa Fatah] Muhammada Dahlana jeśli spróbują wjechać do Gazy na izraelskich czołgach”. Według Hamasu Fatah jest winien podwójnie: zdradzili religię, a teraz zdradzają Gazę. Oficjele i sympatycy Hamasu publicznie oskarżają już nie pojedyńcze osoby, a Fatah jako całość, o spiskowanie z Izraelem, włącznie z koncepcją, że atak izraelski został cichcem uzgodniony przez Izrael i władze z West Banku, a jego celem jest przywrócenie władzy Abbasa nad Gazą.
W ramach akcji prewencyjnej na kilkudziesięciu kolejnych członków Fatah nałożono areszt domowy z obawy, że mogą wykorzystać sytuację dla odzyskania kontroli w Gazie. Decyzja o areszcie domowym została wydana przez wzbudzający największy strach “Aparat Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. Ogólna liczba Palestyńczyków zabitych, ranionych i okaleczonych w wyniku “działań prewencyjnych” nie jest znana i prawdopodobnie już nigdy nie zostanie poznana, gdyż z dużym prawdopodobieństwem można spodziewać się, że ofiary te zostaną dopisane na konto Izraela.
W czasie, gdy Hamas aresztuje członków Fatah, policja West Banku pozwala na demonstracje solidarności z Palestyńczykami z Gazy, ale aresztuje natychmiast wszystkich próbujących rozwijać białozielone flagi Hamasu lub wznosić okrzyki popierające Hamas. “Fragmentaryzacja ruchu palestyńskiego naprawdę frustruje populację” – mówi Qais Abdul Karim z West Banku, członek Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, który nie należy ani do Fatah, ani Hamasu - “Nie ma jedności w ruchu narodowym i nie ma jedności na ulicy. Te ataki [izraelskie] tylko pogłębiły podziały. A powinno być odwrotnie.” Być może to owa frustracja jest powodem, że palestyńskie protesty poza strefą Gazy były słabsze, niż się spodziewali analitycy.
Państwo palestyńskie nigdy nie było tak wielkim mirażem, jak teraz. I to nie dlatego, a przynajmniej nie tylko z powodu Izraela…
źródła:
The Status of Human Rights in Palestine, 2007. 13‘th Annual Report, Niezależna Komisja Praw Człowieka, Ramallah, 2008.
Ronny Shaked, Gaza clashes are over values, way of life and future Palestinian identity, YnetNews, 02. kwiecień 2007
Palestinian Public Opinion Poll No (30), Palestinian Center for Policy and Survey Research (PSR), 3-5 grudzień 2008
Khaled Abu Toameh, Palestinian Affairs: Touted as traitors, The Jerusalem Post, 1 styczeń 2009
Son of Hamas Leader Gives Glimpse Into Terror Organization, Fox News, 3 styczeń 2009
Khaled Abu Toameh, Hamas moves on Fatah 'collaborators, The Jerusalem Post, 4 styczeń 2009
Griff Witte, Fatah, Hamas division widens, The Pittsburgh Post Gazette, 4 styczeń 2009
Muslims Against Sharia. Islamic Reform Movement - blog
Wystarczy kilka godzin, by świecka epoka Gazy minęła bez śladu … dziś kończy się herezja. Dzisiaj walka toczy się między Islamem a niewiernymi i zakończy się zwycięstwem wiary. [Po swoim zwycięstwie] Hamas otworzy ramiona dla [członków] sił bezpieczeństwa, aby powrócili do wiary, gdyż Islam jest szczodry dla niewiernych [którzy się nawrócą]. My dzierżymy prawdę, a oni [reprezentują] fałsz…. jakże byśmy mogli nie walczyć przeciwko tym, którzy zbezczeszczają świętość Allacha, zabijają kleryków i wyprzedają palestyńską sprawę, tym, co bluźnili w domach modlitwy, palili meczety, egzemplarze Koranu i pomoce edukacyjne [do nauczania Islamu], a także zabijali bojowników islamskich? Będziemy prowadzić dialog z tymi [ludźmi] tylko przez celowniki naszej broni” - Kto to powiedział, kiedy i o kim?
Słowa te padły w trakcie zbrojnego przejmowania kontroli nad strefą Gazy, w czerwcu 2007 roku. Wypowiedział je zabity ostatnio w ataku izraelskim na Gazę szejk Nizer Rayan, który często – także w polskiej prasie - bywał opisywany jako “profesor prawa islamskiego” i “uczony”. Niewiernymi, którym obiecywał dialog za pomocą celowników, byli Palestyńczycy z Fatah, a raczej ogólnie, Palestyńczycy opowiadający się za świeckim państwem.
Przemoc wobec Palestyńczyków jest głęboko wpisana w historię Hamasu. Po swoim uformowaniu w 1987 jako zbrojne ramię zdelegalizowanego później stowarzyszenia al-Mudżammat ul-Islami Hamas zajmował się głównie zwalczaniem bardziej pokojowo nastawionych Palestyńczyków, których uznał za przeszkodę w przyszłym dżihadzie przeciwko Izraelowi. Od pobić do tortur i morderstw, rozmaite źródła podają rozmaite szacunki, ale najczęściej powtarza się, że w czasie pierwszej intifady zamachowcy z Hamasu zabili co najmniej kilkudziesięciu Palestyńczyków. Proklamując prymat szariatu nad prawem cywilnym Hamas stosuje chłostę, a czasem zabójstwo za zdradę (także małżeńską), pijaństwo, narkotyki, a także “niemoralne prowadzenie się”. Torturuje nie tylko wrogów, ale i swoich, niewystarczająco posłusznych. Mosab Hassan Yousef, syn jednego z prominentnych liderów Hamasu szejka Hassan Yousef, nie tylko, że tą informację potwierdza, ale twierdzi też, że na własne oczy widział, jak liderzy Hamasu osobiście torturowali członków tej organizacji.
Hamas przejął kontrolę nad Gazą za pomocą około 10 tysięcy bojówkarzy, w tym około 6 tysięcy policjantów z uformowanych przez rząd Hamasu Policyjnych Sił Wykonawczych oraz około 4 tysięcy uzbrojonych członków Brygad Izz al-Din al-Qassam. Siły Hamasu były dobrze wytrenowane w toku niemal dwuletnich szkoleń, zorganizowane w quasi-militarne formacje i znakomicie wyposażone w broń, w tym karabiny snajperskie, wyposażenie noktowizyjne, granatniki, moździerze, środki komunikacji i niezliczoną ilość amunicji. Po drugiej stronie Fatah, lojaliści Abbasa i tamtejsze narodowe siły bezpieczeństwa liczyły razem 60 tysięcy ludzi, ale większość z nich nigdy nie przeszła wojskowego treningu, byli słabo uzbrojeni, głównie w lekką broń i mieli tylko nieznaczne zapasy amunicji. Praktycznie można tą sytuację opisać jako wystąpienie jednostek elitarnych przeciwko cywilom. Dzięki fatwom, edyktom religijnym, które zdefiniowały Fatah jako heretyków i zdrajców, zabijanie Palestyńczyków przez Palestyńczyków stało się możliwe: Hamas traktuje Fatah jako “mortadin”, czyli tych, którzy opuścili Drogę Islamu po śmierci proroka Mahometa. Następca Mahometa kalif Abu Bakr wydał edykt, który nie tylko pozwala, ale wręcz zachęca do zabijania “mortadin”. I to właśnie zapowiadał swoim ziomkom uczony profesor Nizer Rayan. To samo zapowiada statut Hamasu: śmierć Izraelowi, z powołaniem się na Koran i “Protokoły mędrców Syjonu” oraz śmierć mortadin, gdyż Palestyna, która ma powstać w miejsce startego z mapy Izraela, ma być państwem islamskim, w którym obowiązuje szariat.
Pełzająca wojna domowa
Dziennikarze opisujący stan rzeczy wewnątrz Autonomii Palestyńskiej używają oględnych określeń: “konflikt”, “napięcia”, “starcia”, ale w rzeczywistości to długotrwała, pełzająca wojna domowa, która niekiedy wybucha gorętszym płomieniem, i w której rannych nie liczy nikt, a liczba zabitych jest co najmniej dwukrotnie wyższa, niż od początku nalotów izraelskich na cele Hamasu w Gazie do chwili obecnej. Szóstego czerwca 2007 roku agencja Reuters podała, że od zwycięskich dla Hamasu wyborów w styczniu 2006 w wyniku walk wewnętrznych zabito 616 Palestyńczyków. Roczny raport Palestyńskiej Niezależnej Komisji Praw Obywatelskich z siedzibą w Ramallah za rok 2006 podaje, że w walkach frakcyjnych zabito 345 Palestyńczyków, a w pierwszych pięciu miesiącach 2007 kolejnych 271. Raport za 2007 tejże komisji, przemianowanej tymczasem na Niezależną Komisję Praw Człowieka, już prawie w całości poświęcony jest dramatycznym konsekwencjom konfliktu Hamas – Fatah. Jego autorzy oceniają, że był to najgorszy rok z dotychczasowych dziejów Autonomii Palestyńskiej. Zapewne w raporcie o roku 2008 napiszą, że jednak może być jeszcze gorzej.
Żadna ze stron tego konfliktu nie ma czystych rąk, nie tylko Hamas, ale i Fatah ma swoją niechlubną historię, ale wydaje się, że podejście do procesu pokojowego, a przede wszystkim wizja przyszłego państwa palestyńskiego dzielą ich naprawdę. Niemniej do animozji politycznych między Hamasem i Fatahem systematycznie dopisywano zwyczajne rachunki krzywd i wołania o pomstę. Dobrym przykładem takich cyklicznych, wzajemnych rewanżów i przemocy, charakteryzujących pierwszą połowę 2007 roku, są wydarzenia z drugiej połowy stycznia w obozie dla uchodźców w Jabalya, kiedy to eksplodująca na poboczu drogi bomba poraniła siedmiu członków przejeżdżającego tamtędy Hamasu. W odwecie już kilka godzin później Hamas odpalił rakiety na dom Nabila Jarjir z Fatah. Kiedy rannego mężczyznę sąsiedzi wieźli do szpitala, rajderzy Hamasu zatrzymali ich auto i zabili Jarjira strzałem w głowę. I znowu, nim upłynęła godzina, pojawiło się oświadczenie “Ci, co zabili Jarjija, zostaną ukarani”..
Ale najgorsze wydarzyło się w połowie roku i później. 15 maja rozpoczęła się pierwsza tura tego, co się dzieje teraz: na ponad 200 rakiet wystrzelonych z terenu Gazy Izrael odpowiedział atakiem z powietrza. Wcześniej Hamas przeszmuglował do Gazy ogromną ilość broni, w tym ręcznej, która miała być użyta przeciwko Izraelowi, ale spora jej część została użyta przeciwko Palestyńczykom. W ciągu tylko 4 dni najgorętszych walk w czerwcu 2007 roku zginęło co najmniej 116 osób, a 550 zostało rannych. W listopadzie 2007 roku ustawieni na dachach domów, uzbrojeni w broń maszynową bojówkarze Hamasu otworzyli ogień do 200-tysięcznego tłumu przybyłego na zorganizowany przez Fatah miting upamiętniający trzecią rocznicę śmierci Arafata. Zabito co najmniej 6 osób, raniono ponad 80, a jakaś liczba osób została stratowana w trakcie panicznej ucieczki. W sierpniu 2008 w obozie uchodźców Sadżaija policjanci Hamasu otoczyli zabudowania klanu rodzinnego Heles, sympatyzującego z Fatahem. W wyniku starcia zginęły 4 osoby, a co najmniej 30 osób cywilnych, w tym dzieci, zostało ranne lub ciężko ranne. 1 stycznia 2008 rozpoczął się od ośmiu osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem; lista ofiar starć wewnątrzpalestyńskich wydłużała się stale aż do wybuchu obecnej wojny w Gazie i nawet wtedy nie została zamknięta.
Rok 2007 – najgorszy w historii Autonomii Palestyńskiej
Do 345 Palestyńczyków zabitych w walkach frakcyjnych w 2006 roku, kolejny doroczny raport Palestyńskiej Komisji Praw Człowieka dodaje kolejnych 585 zabitych w roku 2007, w tym 346 bezpośrednio w trakcie walk frakcyjnych, co razem daje 691 osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem tylko w ciągu dwóch lat - z czego niemal wszyscy zostali zabici na terenie Gazy, a aż 190 w czerwcu 2007, a ponad 900 ogółem. W liczbie dotyczącej 2007 roku 529 osób zostało zabitych od kul lub środków wybuchowych, Wśród zabitych było 87 dzieci i 45 kobiet, w tym 18 kobiet zabitych w tak zwanych “honorowych zbrodniach” (zabójstwo kobiety w przekonaniu, że naruszyła honor rodziny, dobre obyczaje, etc). Raport podaje kolejnych 41 przypadków śmierci z powodu “niedostępności zasobów bezpieczeństwa publicznego” co prawdopodobnie oznacza brak pomocy medycznej dla osób rannych lub chorych oraz kolejnych 11 “zaginięć obywateli z nieznanych przyczyn”. Kolejnych 5 stwierdzonych przypadków śmierci miało miejsce w instytucjach bezpieczeństwa na terenie Gazy i West Banku, w tym 2 przypadki śmierci z wysokim prawdopodobieństwem w wyniku tortur i okrutnego traktowania na terenie Gazy. Komisja otrzymała ogółem 491 zażaleń na naruszenie prawa obywateli do fizycznego bezpieczeństwa, najczęściej na okrutne traktowanie czy tortury w trakcie zatrzymania lub śledztwa, co jest najwyższą liczbą tego rodzaju zażaleń od 1996 roku.
Nieznana jest liczba rannych w tym czasie oraz trwale okaleczonych. Walki toczono za pomocą każdej dostępnej broni, z zamachami bombowymi włącznie, przez obie strony konfliktu. Przede wszystkim w czerwcu 2007 “popełniano bardzo poważne naruszenia praw człowieka, szczególnie przeciwko prawu do życia i fizycznego bezpieczeństwa, prawa rannych i chorych do ochrony i opieki medycznej oraz prawa do wolności osobistej” – podaje Raport na stronie 50 - “Miały także miejsce zabójstwa pozasądowe, traktowano ludność cywilną jako cele i używano ją jako żywych tarcz, a w trakcie operacji zbrojnych używano cywilnych konstrukcji, takich jak domy mieszkalne.” Raport nie podaje ilości tego rodzaju incydentów, ale musiało ich być wystarczająco wiele, by w jednym z zaleceń dla władz palestyńskich znalazło się i takie: “Rozwinąć specjalne standardy co do otwierania ognia przez członków rozmaitych sił bezpieczeństwa w celu zwalczania intensywnego używania siły w odniesieniu do cywili”. Szczególnie przed przejęciem władzy przez Hamas, o wypadki śmierci w wyniku starć zbrojnych można oskarżać obie strony, do pewnego stopnia również i później, choć stroną kontrolującą sytuację jest niewątpliwie Hamas.
Oprócz zabójstw miały też miejsce przypadki terroru psychicznego, ograniczanie praw i wolności obywatelskich. W tym względzie sytuacja pogorszyła się na obu terytoriach palestyńskich, choć dużo poważniej na terenie Gazy. Rząd Hamasu zakazał członkom Fatah noszenia broni w miejscach publicznych. We wrześniu w miejsce dotychczasowej Najwyższej Rady Sądownictwa powołał Najwyższą Radę Sprawiedliwości w Strefie Gazy, co w ograniczyło jurysdykcję sądownictwa Autonomii tylko do West Bank. Wymieniano też istniejące kadry wymiaru sprawiedliwości, szczególnie na najwyższych stanowiskach, przez co, oraz ze względu na zamachy, w drugiej połowie roku sądy Gazy i jej prokuratury w ogóle przestały działać, a los osób zatrzymywanych poważnie się pogorszył: często aresztowań dokonywały instytucje, które w ogóle nie mają uprawnień, wielu zatrzymanym nie podawano powodów zatrzymania, wielu stawiano fałszywe zarzuty kryminalne, wielu uniemożliwiano komunikacje ze światem zewnętrznym, w tym rodzinom i adwokatom. Osoby przetrzymywano nie tylko w przeznaczonych do tego celu aresztach i więzieniach, ale w rozmaitych pomieszczeniach służb bezpieczeństwa i militarnych. Dokładna liczba tych miejsc nie jest znana. Przeszukiwano osoby i pomieszczenia, w tym pomieszczenia mieszkalne, bez nakazu lub przez instytucje do tego nie przewidziane.
W 2007 roku palestyńskich dziennikarzy zatrzymywano, bito, napadano, a nawet zabijano. Media były używane do szerzenia nieprawdy lub szkalowania osób publicznych. Instytucje akademickie, kafejki internetowe, sklepy sprzedające kasety video i CD były wysadzane w powietrze. Ogromna ilość takich incydentów spowodowała, że organizacja Reporterzy bez Granic umieściła Autonomię Palestyńską (Gaza i West Bank, jako całość) na 158 miejscu wśród 169 krajów indeksu mierzącego poziom wolności prasy i wolności słowa.
Nagminnie naruszano też prawo do wolności zrzeszania się i zgromadzeń: atakowano pokojowe zgromadzenia i przemarsze, wesela, stowarzyszenia, organizacje społeczeństwa obywatelskiego, związki zawodowe i biura partii politycznych. Popełniano przestępstwa przeciwko wolności wyznania, atakując meczety, kościoły chrześcijańskie i miejsca modłów innych wyznań. Znacząca liczba obrońców praw człowieka, tak osób indywidualnych, jak i organizacji (w tym także autorzy omawianego tu raportu), została poddana intensywnym prześladowaniom: grożono im bronią, konfiskowano sprzęt, dokumenty, a nawet karty identyfikacyjne, fabrykowano przeciwko nim rozmaite oskarżenia, zakazywano wstępu do ośrodków zatrzymań lub grożono, że już z nich nie wyjdą, organizowano przeciwko nim kampanie publiczne i snuto podejrzenia.
W trakcie wojny z Izraelem
Palestyńczycy przywitali dzień 1 stycznia 2008 roku śmiercią ośmiu osób zabitych w walkach Hamasu z Fatahem, a 1 stycznia 2009 roku zabitymi i rannymi w wyniku izraelskiej akcji wojskowej. Ale to wcale nie znaczy, że walki wewnętrzne ustały, przeciwnie - od początku operacji wojskowej Izraela milicja Hamasu nasiliła prześladowania członków Fatah, którzy podają, że co najmniej 75 członków tej organizacji zostało postrzelonych w nogi, podczas gdy innym połamano ręce. Strzał w nogi był specjalnością Hamasu już w trakcie zdobywania władzy w Gazie: przestrzeliwano kolana bronią przystawioną do nogi pod specjalnym kątem, aby mieć pewność, że ofiara już nigdy nie będzie chodzić. Tak został potraktowany np. Wisam Abu Jalhoum z obozu Jabalya, który nieostrożnie wyraził zadowolenie z ataków powietrznych Izraela na cele Hamasu.
Fahmi Za'arir, rzecznik Fatah z West Banku, oskarżył Hamas o wykonanie egzekucji na nieznanej liczbie więźniów z Fatah oraz o zastrzeleniu na ulicy co najmniej dwóch członków Fatah przez milicję Hamasu, zaraz po wypuszczeniu ich z więzienia. Zabici nazywali się Nasser Muhana i Saher al-Silawi. Członkowie Fatah, którzy poszli na ich pogrzeb, zostali w konsekwencji mocno pobici przez hamasowską milicję, oskarżającą ich o kolaborację z Izraelem. Potwierdza się również informacja o zabijaniu więźniów. Źródła zbliżone do Hamasu podały w ten weekend, że wykonano egzekucje na co najmniej 35 Palestyńczykach przetrzymywanych w rozmaitych instalacjach wojskowych Hamasu, zatrzymanych na podstawie podejrzeń, że mogą kolaborować z Izraelem. Źródła te cytowały liderów Hamasu mówiących, że decyzja o zabiciu podejrzanych o współpracę z Izraelem zapadła z powodu obaw, że Izrael może spróbować ich uwolnić podczas ofensywy lądowej, i że na co najmniej połowie z nich wyrok wykonywali krewni milicjantów Hamasu zabitych w atakach powietrznych Izraela na skutek informacji przekazywanych Izraelowi przez “kolaborantów”.
Przedstawiciel Hamasu z miasta Gazy oświadczył, że istotnie siły bezpieczeństwa podjęły “szeroko zakrojoną akcję prewencyjną, zmierzającą do uniemożliwienia Fatahowi siania anarchii i chaosu” oraz potwierdził, że wielu członków Fatah zostało postrzelonych w nogi, “by mieć pewność, że nie pomogą Izraelowi”. Dodał, że wg. informacji docierających do jego rządu, prezydent Mahmoud Abbas instruuje swoich lojalistów, aby podjęli działania przeciwko Hamasowi: “Zabijemy ich wszystkich jeśli spróbują pomóc Izraelowi obalić nasz rząd. Publicznie powiesimy Mahmouda Abbasa i [byłego szefa bezpieczeństwa Fatah] Muhammada Dahlana jeśli spróbują wjechać do Gazy na izraelskich czołgach”. Według Hamasu Fatah jest winien podwójnie: zdradzili religię, a teraz zdradzają Gazę. Oficjele i sympatycy Hamasu publicznie oskarżają już nie pojedyńcze osoby, a Fatah jako całość, o spiskowanie z Izraelem, włącznie z koncepcją, że atak izraelski został cichcem uzgodniony przez Izrael i władze z West Banku, a jego celem jest przywrócenie władzy Abbasa nad Gazą.
W ramach akcji prewencyjnej na kilkudziesięciu kolejnych członków Fatah nałożono areszt domowy z obawy, że mogą wykorzystać sytuację dla odzyskania kontroli w Gazie. Decyzja o areszcie domowym została wydana przez wzbudzający największy strach “Aparat Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. Ogólna liczba Palestyńczyków zabitych, ranionych i okaleczonych w wyniku “działań prewencyjnych” nie jest znana i prawdopodobnie już nigdy nie zostanie poznana, gdyż z dużym prawdopodobieństwem można spodziewać się, że ofiary te zostaną dopisane na konto Izraela.
W czasie, gdy Hamas aresztuje członków Fatah, policja West Banku pozwala na demonstracje solidarności z Palestyńczykami z Gazy, ale aresztuje natychmiast wszystkich próbujących rozwijać białozielone flagi Hamasu lub wznosić okrzyki popierające Hamas. “Fragmentaryzacja ruchu palestyńskiego naprawdę frustruje populację” – mówi Qais Abdul Karim z West Banku, członek Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, który nie należy ani do Fatah, ani Hamasu - “Nie ma jedności w ruchu narodowym i nie ma jedności na ulicy. Te ataki [izraelskie] tylko pogłębiły podziały. A powinno być odwrotnie.” Być może to owa frustracja jest powodem, że palestyńskie protesty poza strefą Gazy były słabsze, niż się spodziewali analitycy.
Państwo palestyńskie nigdy nie było tak wielkim mirażem, jak teraz. I to nie dlatego, a przynajmniej nie tylko z powodu Izraela…
źródła:
The Status of Human Rights in Palestine, 2007. 13‘th Annual Report, Niezależna Komisja Praw Człowieka, Ramallah, 2008.
Ronny Shaked, Gaza clashes are over values, way of life and future Palestinian identity, YnetNews, 02. kwiecień 2007
Palestinian Public Opinion Poll No (30), Palestinian Center for Policy and Survey Research (PSR), 3-5 grudzień 2008
Khaled Abu Toameh, Palestinian Affairs: Touted as traitors, The Jerusalem Post, 1 styczeń 2009
Son of Hamas Leader Gives Glimpse Into Terror Organization, Fox News, 3 styczeń 2009
Khaled Abu Toameh, Hamas moves on Fatah 'collaborators, The Jerusalem Post, 4 styczeń 2009
Griff Witte, Fatah, Hamas division widens, The Pittsburgh Post Gazette, 4 styczeń 2009
Muslims Against Sharia. Islamic Reform Movement - blog
sobota, 8 listopada 2008
Mam marzenie
Martin Luther King, Jr.
Pięć dwudziestoleci temu wielki Amerykanin, w którego symbolicznym cieniu dzisiaj stoimy, podpisał Proklamację Emancypacji. Ten doniosły edykt pojawił się jako wielki strumień światła nadziei dla milionów murzyńskich niewolników, wypalających się w płomieniach miażdżącej niesprawiedliwości. Pojawił się jako radosny brzask świtu, kończący długą noc ich niewoli.
Ale sto lat później Murzyn dalej nie jest wolny. Sto lat później życie Murzyna dalej jest niestety paraliżowane kajdanami segregacji i łańcuchami dyskryminacji. Sto lat później Murzyn żyje na samotnej wyspie biedy pośrodku wielkiego oceanu materialnego dobrobytu. Sto lat później Murzyn dalej marnieje na obrzeżach amerykańskiego społeczeństwa i we własnym kraju uważa się za wygnańca. Tak więc przybyliśmy tu dzisiaj, by ten haniebny stan rzeczy wyartykułować.
W pewnym sensie przybyliśmy do stolicy naszego narodu by zrealizować czek. Kiedy architekci naszej republiki pisali wspaniałe słowa Konstytucji oraz Deklaracji Niepodległości, to składali podpis pod skryptem dłużnym, którego spadkobiercą miał stać się każdy Amerykanin. Ten zapis był obietnicą, że wszyscy ludzie, tak, ludzie czarni tak samo jak ludzie biali, będą mieli zagwarantowane "niezbywalne prawa" - do Życia, Wolności oraz dążenia do Szczęścia. Dziś jest oczywiste, że Ameryka nie wywiązała się z owego skryptu dłużnego, przynajmniej, jeśli chodzi o jej kolorowych obywateli. Miast honorować święte zobowiązanie, Ameryka dała Murzynom zły czek; czek, który wraca oznakowany napisem "niewystarczające fundusze".
Mam marzenie, że pewnego dnia ten naród powstanie i przeżyje prawdziwe znaczenie swego kredo: „Przyjmujemy tą prawdę za oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi.”
Ale my odmawiamy uwierzyć, że bank sprawiedliwości zbankrutował. Odmawiamy uwierzyć, że w wielkim skarbcu możliwości tego narodu są niedostateczne fundusze. Więc przybyliśmy zrealizować ten czek; czek, który za okazaniem da nam bogactwa wolności i bezpieczeństwo sprawiedliwości.Przybyliśmy do tego uświęconego miejsca także po to, by przypomnieć Ameryce o palącej potrzebie Teraz. To nie pora na oddawanie się luksusom szukania ochłody czy na zażywanie uspokajającego środka gradacji. Teraz jest czas na urzeczywistnienie obietnic demokracji. Teraz jest czas na wzniesienie się z mrocznej i spustoszonej doliny segregacji ku osłonecznionej ścieżce rasowej sprawiedliwości. Teraz jest czas na wydźwignięcie naszego narodu z ruchomych piasków niesprawiedliwości na solidną skałę braterstwa. Teraz jest czas na uczynienie sprawiedliwości rzeczywistością dla wszystkich dzieci Boga.
Przeoczenie pilności tego momentu byłoby dla narodu fatalne. To upalne lato uzasadnionego niezadowolenia Murzynów nie przeminie aż do orzeźwiającej jesieni wolności i równości. Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty trzeci nie jest końcem, lecz początkiem. A żywiący nadzieję, że Murzyn potrzebuje tylko się wyszumieć i tym się ukontentuje, mogą mieć nieprzyjemną pobudkę, gdyby naród powrócił do dotychczasowych obyczajów. I nie będzie ani odpoczynku, ani spokoju w Ameryce, aż Murzynowi przyzna się prawa obywatelskie. Trąby powietrzne rewolty dalej będą wstrząsać fundamentami naszego narodu, póki nie nastanie świetlany dzień sprawiedliwości.
Ale jest coś, co muszę powiedzieć moim ludziom, którzy stoją u ciepłego progu, prowadzącego do pałacu sprawiedliwości: w procesie uzyskiwania naszego prawowitego miejsca nie możemy być winni bezprawia. Nie dążmy do zaspokajania naszego pragnienia wolności piciem z filiżanki goryczy i nienawiści. Musimy zawsze prowadzić naszą walkę na najwyższym poziomie godności i dyscypliny. Nie możemy pozwolić, by nasz twórczy protest zdegenerował się w fizyczną przemoc. Raz za razem musimy wznosić się na majestatyczne wysokości, gdzie na siłę fizyczną odpowiada siła duchowa.
Fenomenalna nowa bojowość, jaka ogarnęła murzyńską społeczność, nie może nas poprowadzić do nieufności wobec wszystkich białych ludzi, gdyż wielu z naszych białych braci, czego dowodem jest ich obecność tutaj, zrozumiało, że ich przeznaczenie jest związane z naszym przeznaczeniem. Zrozumieli, że ich wolność jest nierozłącznie związana z naszą wolnością.
Nie możemy iść sami.
A skoro idziemy, musimy zobowiązać się, że zawsze będziemy podążać dalej.
Nie możemy zawrócić.
Są tacy, którzy pytają zwolenników praw obywatelskich "kiedy będziecie zadowoleni?" Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki Murzyn jest ofiarą niewypowiedzianych koszmarów policyjnej brutalności. Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki nasze ciała, ociężałe od trudów podróży, nie będą mogły zakwaterować się w motelach przy autostradach i hotelach w miastach. Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki podstawową, murzyńską zdolnością ruchu, jest przeniesienie się z małego getta do większego. Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki nasze dzieci są wyzuwane z osobowości i ograbiane z godności napisami mówiącymi "Tylko dla Białych". Nigdy nie będziemy zadowoleni, póki Murzyn w Mississippi nie może głosować, a Murzyn w Nowym Jorku uważa, że nie ma za czym głosować. Nie, nie, my nie jesteśmy zadowoleni, i nie będziemy zadowoleni, aż „prawo tryśnie jak woda, a sprawiedliwość jak potok nie wysychający!”(1)
Nie jestem niepomny tego, że niektórzy z was przybyli tu po nieopisanych utrapieniach i troskach. Niektórzy z was przybyli z dopiero co opuszczonych, ciasnych cel więziennych. A część z was przybyła z miejsc, gdzie wasza pogoń – pogoń za wolnością - pozostawiła was sponiewieranych nawałnicami prześladowań i słaniających się od wichrów policyjnej brutalności. Jesteście weteranami twórczego cierpienia. Pracujcie dalej z wiarą, że niezasłużone cierpienie jest odkupieniem. Wróćcie do Mississippi, wróćcie do Alabamy, wróćcie do Luizjany, wróćcie do slumsów i gett północnych miast, wiedząc, że w jakiś sposób ta sytuacja może i będzie zmieniona.
Nie pozwólmy sobie pogrążyć się w dolinie rozpaczy, mówię to wam dziś, przyjaciele.
I nawet jeśli mierzymy się z dzisiejszymi i jutrzejszymi trudnościami, to wciąż mam marzenie. Jest to marzenie głęboko zakorzenione w amerykańskim marzeniu.
Mam marzenie, że pewnego dnia ten naród powstanie i przeżyje prawdziwe znaczenie swego kredo: „Przyjmujemy tą prawdę za oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi.”
Mam marzenie, że pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii synowie byłych niewolników i synowie byłych właścicieli niewolników będą zdolni usiąść razem przy stole braterstwa.
Mam marzenie, że pewnego dnia nawet stan Mississippi, stan upalny od gorąca niesprawiedliwości, upalny od gorąca ucisku, będzie przekształcony w oazę wolności i sprawiedliwości.
Mam marzenie, że czwórka moich małych dzieci będzie pewnego dnia żyła w państwie, gdzie nie będą osądzane po kolorze ich skóry, ale po cechach ich charakteru.
Mam dziś marzenie!
Mam marzenie, że pewnego dnia tam, w Alabamie, z jej zajadłymi rasistami, z jej gubernatorem, którego usta ociekają słowami „egzekwowanie” i „anulowanie” -- pewnego dnia właśnie tam, w Alabamie, mali czarni chłopcy i czarne dziewczynki będą zdolni wziąć się za ręce z małymi białymi chłopcami i białymi dziewczynkami jak bracia i siostry.
Mam dziś marzenie!
Mam marzenie, że pewnego dnia „każda dolina będzie podniesiona, a każda góra i pagórek obniżone; co nierówne będzie wyrównane, a strome zbocza się staną doliną. I objawi się chwała Pańska, i ujrzy to wszelkie ciało pospołu”(2)
To nasza nadzieja. To jest wiara, z którą wrócę na Południe.
Z tą wiarą będziemy zdolni wyciosać z góry rozpaczy skałę nadziei. Z tą wiarą będziemy zdolni przekształcić brzęczące dysonanse naszego narodu w piękną symfonię braterstwa. Z tą wiarą będziemy zdolni pracować razem, modlić się razem, walczyć razem, iść do więzienia razem, bronić wolności razem, wiedząc, że pewnego dnia będziemy wolni.
I to będzie dzień -- to będzie dzień, kiedy wszystkie dzieci Boga będą zdolne wyśpiewać nowe znaczenie tych słów:
"Moja ziemio, to o tobie, słodka kraino wolności, o tobie śpiewam.I jeśli Ameryka ma być wielkim narodem, to musi stać się prawdą.
Ziemio, gdzie mój ojciec umarł, ziemio dumy Pielgrzyma;
z każdej strony gór, dajmy wolności dzwonić".
Więc dajmy wolności dzwonić z cudownych wzgórz New Hampshire.
Dajmy wolności dzwonić z możnych gór Nowego Jorku.Ale nie tylko stamtąd.
Dajmy wolności dzwonić z pików wyżyny Allegheny w Pensylwanii.
Dajmy wolności dzwonić z pokrytych śniegiem Gór Skalistych Kolorado.
Dajmy wolności dzwonić z krętych skarp Kalifornii.
Dajmy wolności dzwonić z Stone Mountain w Georgii.A kiedy to się dzieje, kiedy pozwalamy wolności dzwonić, kiedy dajemy jej dzwonić z każdej wioski i sioła, z każdego stanu i miasta, będziemy zdolni przyspieszyć nadejście tego dnia, kiedy wszystkie dzieci Boga - czarni ludzie i biali ludzie, Żydzi i Nazarejczycy, Protestanci i Katolicy - będą zdolni wziąć się za ręce i zaśpiewać starą murzyńską pieśń:
Dajmy wolności dzwonić z Lookout Mountain w Tennessee.
Dajmy wolności dzwonić z każdego wzgórza i pagórka w Mississippi.
Z każdego górskiego stoku, dajmy wolności dzwonić.
"W końcu wolni! w końcu wolni!
Wszechmocnemu Bogu dzięki, jesteśmy w końcu wolni! (3)
Tłum. Bogumiła Tyszkiewicz
Przypisy:
1) Amos 5:24, Biblia Tysiąclecia
2) Izajasz 40:40:4-5, Biblia Tysiąclecia
3) Aluzja do pieśni „Free at last”
Więcej czytania:
transkrypt angielski "I have a Dream"
Martin Luther King w Wikipedii
Od tłumacza: „Mam marzenie” to popularna nazwa przemówienia, jakie Martin Luther King wygłosił 28 sierpnia 1963 na schodach Memoriału Lincolna, w trakcie Marszu na Waszyngton. Uważa się to przemówienie za jedno z najwybitniejszych w historii, a badacze z Uniwersytetu w Wisconsin uznali go za najlepsze wystąpienie publiczne XX wieku. Do marzeń Martina Lutra Kinga odniósł się m.in. Barack Obama w swym pierwszym przemówieniu jako prezydent-elekt. W polskiej sieci mowa Kinga funkcjonowała do tej pory jedynie we fragmentach, a i to niezbyt dobrze przetłumaczonych. Niektóre różnice wynikają jednak nie ze słabości tłumaczeń, a z tego, że w języku źródłowym istnieje więcej niż jedna wersja tego przemówienia. Tu źródłem jest jest transkrypt spisany bezpośrednio z oryginalnej taśmy. Z transkryptu zachowany jest również oryginalny podział akapitów oraz podkreślenia. Powyższy tekst jest udostępniany na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa, tj. wolno go oraz teksty od niego zależne kopiować, cytować i rozprowadzać, pod warunkiem podania źródła oraz nazwiska tłumacza.
niedziela, 31 sierpnia 2008
Remember Your Humanity. Acceptance and Nobel Lecture

Józef Rotblat
At this momentous event in my life - the acceptance of the Nobel Peace Prize - I want to speak as a scientist, but also as a human being. From my earliest days I had a passion for science. But science, the exercise of the supreme power of the human intellect, was always linked in my mind with benefit to people. I saw science as being in harmony with humanity. I did not imagine that the second half of my life would be spent on efforts to avert a mortal danger to humanity created by science.
The practical release of nuclear energy was the outcome of many years of experimental and theoretical research. It had great potential for the common good. But the first the general public learned about the discovery was the news of the destruction of Hiroshima by the atom bomb. A splendid achievement of science and technology had turned malign. Science became identified with death and destruction.
It is painful to me to admit that this depiction of science was deserved. The decision to use the atom bomb on Japanese cities, and the consequent buildup of enormous nuclear arsenals, was made by governments, on the basis of political and military perceptions. But scientists on both sides of the iron curtain played a very significant role in maintaining the momentum of the nuclear arms race throughout the four decades of the Cold War.
The role of scientists in the nuclear arms race was expressed bluntly by Lord Zuckerman, for many years Chief Scientific Adviser to the British Government:1
When it comes to nuclear weapons ... it is the man in the laboratory who at the start proposes that for this or that arcane reason it would be useful to improve an old or to devise a new nuclear warhead. It is he, the technician, not the commander in the field, who is at the heart of the arms race.
Long before the terrifying potential of the arms race was recognized, there was a widespread instinctive abhorrence of nuclear weapons, and a strong desire to get rid of them. Indeed, the very first resolution of the General Assembly of the United Nations - adopted unanimously - called for the elimination of nuclear weapons. But the world was then polarized by the bitter ideological struggle between East and West. There was no chance to meet this call. The chief task was to stop the arms race before it brought utter disaster. However, after the collapse of communism and the disintegration of the Soviet Union, any rationale for having nuclear weapons disappeared. The quest for their total elimination could be resumed. But the nuclear powers still cling tenaciously to their weapons.
Let me remind you that nuclear disarmament is not just an ardent desire of the people, as expressed in many resolutions of the United Nations. It is a legal commitment by the five official nuclear states, entered into when they signed the Non-Proliferation Treaty. Only a few months ago, when the indefinite extension of the Treaty was agreed, the nuclear powers committed themselves again to complete nuclear disarmament. This is still their declared goal. But the declarations are not matched by their policies, and this divergence seems to be intrinsic.
Since the end of the Cold War two main nuclear powers have begun to make big reductions in their nuclear arsenals. Each of them is dismantling about 2,000 nuclear warheads a year. If this program continued, all nuclear warheads could be dismantled in little over ten years from now. We have the technical means to create a nuclear-weapon-free world in about a decade. Alas, the present program does not provide for this. When the START 2 treaty has been implemented - and remember it has not yet been ratified - we will be left with some 15,000 nuclear warheads, active and in reserve. Fifteen thousand weapons with an average yield of 20 Hiroshima bombs.
Unless there is a change in the basic philosophy, we will not see a reduction of nuclear arsenals to zero for a very long time, if ever. The present basic philosophy is nuclear deterrence. This was stated clearly in the US Nuclear Posture Review which concluded: "Post-Cold War environment requires nuclear deterrence,":2 and this is echoed by other nuclear states. Nuclear weapons are kept as a hedge against some unspecified dangers.
This policy is simply an inertial continuation from the Cold War era. The Cold War is over but Cold War thinking survives. Then, we were told that a world war was prevented by the existence of nuclear weapons. Now, we are told that nuclear weapons prevent all kinds of war. These are arguments that purport to prove a negative. I am reminded of a story told in my boyhood at the time when radio communication began.
Two wise men were arguing about the ancient civilization in their respective countries. One said: 'my country has a long history of technological development: we have carried out deep excavations and found a wire, which shows that already in the old days we had the telegraph'. The other man retorted: 'we too made excavations; we dug much deeper than you and found nothing, which proves that already in those days we had wireless communication'!
There is no direct evidence that nuclear weapons prevented a world war. Conversely, it is known that they nearly caused one. The most terrifying moment in my life was October 1962, during the Cuban Missile Crisis. I did not know all the facts - we have learned only recently how close we were to war - but I knew enough to make me tremble. The lives of millions of people were about to end abruptly; millions of others were to suffer a lingering death; much of our civilization was to be destroyed. It all hung on the decision of one man, Nikita Khrushchev: would he or would he not yield to the U.S. ultimatum?3 This is the reality of nuclear weapons: they may trigger a world war; a war which, unlike previous ones, destroys all of civilization.
As for the assertion that nuclear weapons prevent wars, how many more wars are needed to refute this arguments? Tens of millions have died in the many wars that have taken place since 1945. In a number of them nuclear states were directly involved. In two they were actually defeated. Having nuclear weapons was of no use to them.
To sum up, there is no evidence that a world without nuclear weapons would be a dangerous world. On the contrary, it would be a safer world, as I will show later.
We are told that the possession of nuclear weapons - in some cases even the testing of these weapons - is essential for national security. But this argument can be made by other countries as well. If the militarily most powerful - and least threatened - states need nuclear weapons for their security, how can one deny such security to countries that are truly insecure? The present nuclear policy is a recipe for proliferation. It is a policy for disaster.
To prevent this disaster - for the sake of humanity - we must get rid of all nuclear weapons.
Achieving this goal will take time, but it will never happen unless we make a start. Some essential steps towards it can be taken now. Several studies, and a number of public statements by senior military and political personalities, testify that - except for disputes between the present nuclear states - all military conflicts, as well as threats to peace, can be dealt with using conventional weapons. This means that the only function of nuclear weapons, while they exist, is to deter a nuclear attack. All nuclear weapon states should now recognize that this is so, and declare - in Treaty form - that they will never be the first to use nuclear weapons. This would open the way to the gradual, mutual reduction of nuclear arsenals, down to zero. It would also open the way for a Nuclear Weapons Convention. This would be universal - it would prohibit all possession of nuclear weapons.
We will need to work out the necessary verification system to safeguard the Convention. A Pugwash study produced suggestions on these matters.4 The mechanisms for negotiating such a Convention already exists. Entering into negotiations does not commit the parties. There is no reason why they should not begin now. If not now, when?
So I ask the nuclear powers to abandon the out-of-date thinking of the Cold War period and take a fresh look. Above all, I appeal to them to bear in mind the long-term threat that nuclear weapons pose to humankind and to begin action towards their elimination. Remember your duty to humanity.
My second appeal is to my fellow scientists. I described earlier the disgraceful role played by a few scientists, caricatured as 'Dr Strangeloves,'5 in fueling the arms race. They did great damage to the image of science.
On the other side there are the scientists, in Pugwash and other bodies, who devote much of their time and ingenuity to averting the dangers created by advances in science and technology. However, they embrace only a small part of the scientific community. I want to address the scientific community as a whole.
You are doing fundamental work, pushing forward the frontiers of knowledge, but often you do it without giving much thought to the impact of your work on society. Precepts such as 'science is neutral' or 'science Nobel Rotblat Joseph dog - sex woman has nothing Rotblat dvd - rape porn Joseph Nobel to Joseph - girls Nobel in pictures of stockings Rotblat do - Rotblat Nobel woman Joseph sex dog with politics,' still prevail. They are remnants of the ivory tower mentality, although the ivory tower was finally demolished by the Hiroshima bomb.
Here, for instance, is a question: Should any scientist work on the development of weapons of mass destruction? A clear "no" was the answer recently given by Hans Bethe. Professor Bethe, a Nobel laureate, is the most senior of the surviving members of the Manhattan Project.6 On the occasion of the 50th Anniversary of Hiroshima, he issued a statement that I will quote in full.
As the Director of the Theoretical Division at Los Alamos, I participated at the most senior level in the World War II Manhattan Project that produced the first atomic weapons.
Now, at age 88, I am one of the few remaining such senior persons alive. Looking back at the half century since that time, I feel the most intense relief that these weapons have not been used since World War II, mixed with the horror that tens of thousands of such weapons have been built since that time - one hundred times more than any of us at Los Alamos could ever had imagined.
Today we are rightly in an era of disarmament and dismantlement of nuclear weapons. But in some countries nuclear weapons development still continues. Whether and when the various Nations of the World can agree to stop this is uncertain. But individual scientists can still influence this process by withholding their skills.
Accordingly, I call on all scientists in all countries to cease and desist from work creating, developing, improving and manufacturing further nuclear weapons - and, for that matter, other weapons of potential mass destruction such as chemical and biological weapons.
If all scientists heeded this call there would be no more new nuclear warheads; no French scientists at Mururoa:7 no new chemical and biological poisons. The arms race would be truly over.
But there are other areas of scientific research that may directly or indirectly lead to harm to society. This calls for constant vigilance. The purpose of some government or industrial research is sometimes concealed, and misleading information is presented to the public. It should be the duty of scientists to expose such malfeasance. "Whistle-blowing" should become part of the scientist's ethos. This may bring reprisals; a price to be paid for one's convictions. The price may be very heavy, as illustrated by the disproportionately severe punishment of Mordechai Vanunu.8 I believe he has suffered enough.
The time has come to formulate guidelines for the ethical conduct of scientist, perhaps in the form of a voluntary Hippocratic Oath. This would be particularly valuable for young scientists when they embark on a scientific career. The US Student Pugwash Group has taken up this idea - and that is very heartening.
At a time when science plays such a powerful role in the life of society, when the destiny of the whole of mankind may hinge on the results of scientific research, it is incumbent on all scientists to be fully conscious of that role, and conduct themselves accordingly. I appeal to my fellow scientists to remember their responsibility to humanity.
My third appeal is to my fellow citizens in all countries: Help us to establish lasting peace in the world.
I have to bring to your notice a terrifying reality: with the development of nuclear weapons Man has acquired, for the first time in history, the technical means to destroy the whole of civilization in a single act. Indeed, the whole human species is endangered, by nuclear weapons or by other means of wholesale destruction which further advances in science are likely to produce.
I have argued that we must eliminate nuclear weapons. While this would remove the immediate threat, it will not provide permanent security. Nuclear weapons cannot be disinvented. The knowledge of how to make them cannot be erased. Even in a nuclear-weapon-free world, should any of the great powers become involved in a military confrontation, they would be tempted to rebuild their nuclear arsenals. That would still be a better situation than the one we have now, because the rebuilding would take a considerable time, and in that time the dispute might be settled. A nuclear-weapon-free world would be safer than the present one. But the danger of the ultimate catastrophe would still be there.
The only way to prevent it is to abolish war altogether. War must cease to be an admissible social institution. We must learn to resolve our disputes by means other than military confrontation.
This need was recognized forty years ago when we said in the Russell- Einstein Manifesto:
Here then is the problem which we present to you, stark and dreadful, and inescapable: shall we put an end to the human race: or shall mankind renounce war?
The abolition of war is also the commitment of the nuclear weapon states: Article VI of the NPT calls for a treaty on general and complete disarmament under strict and effective international control.
Any international treaty entails some surrender of national sovereignty, and is generally unpopular. As we said in the Russell-Einstein Manifesto: "The abolition of war will demand distasteful limitations of national sovereignty." Whatever system of governance is eventually adopted, it is important that it carries the people with it. We need to convey the message that safeguarding our common property, humankind, will require developing in each of us a new loyalty: a loyalty to mankind. It calls for the nurturing of a feeling of belonging to the human race. We have to become world citizens.
Notwithstanding the fragmentation that has occurred since the end of the Cold War, and the many wars for recognition of national or ethnic identities, I believe that the prospects for the acceptance of this new loyalty are now better than at the time of the Russell-Einstein Manifesto. This is so largely because of the enormous progress made by science and technology during these 40 years. The fantastic advances in communication and transportation have shrunk our globe. All nations of the world have become close neighbors. Modern information techniques enable us to learn instantly about every event in every part of the globe. We can talk to each other via the various networks. This facility will improve enormously with time, because the achievements so far have only scratched the surface. Technology is driving us together. In many ways we are becoming like one family.
In advocating the new loyalty to mankind I am not suggesting that we give up national loyalties. Each of us has loyalties to several groups - from the smallest, the family, to the largest, at present, the nation. Many of these groups provide protection for their members. With the global threats resulting from science and technology, the whole of humankind now needs protection. We have to extend our loyalty to the whole of the human race.
What we are advocating in Pugwash, a war-free world, will be seen by many as a Utopian dream. It is not Utopian. There already exist in the world large regions, for example, the European Union, within which war is inconceivable. What is needed is to extend these to cover the world's major powers.
In any case, we have no choice. The alternative is unacceptable. Let me quote the last passage of the Russell-Einstein Manifesto:
We appeal, as human beings, to human beings: Remember your humanity and forget the rest. If you can do so, the way lies open for a new paradise; if you cannot, there lies before you the risk of universal death.
The quest for a war-free world has a basic purpose: survival. But if in the process we learn how to achieve it by love rather than by fear, by kindness rather than by compulsion; if in the process we learn to combine the essential with the enjoyable, the expedient with the benevolent, the practical with the beautiful, this will be an extra incentive to embark on this great task.
Above all, remember your humanity.
1. Baron Solly Zuckerman of Burnham Thorpe, Norfolk, held a number of such governmental appointments during World War II and after.
2. More recently, in the Pugwash Newsletter of October 1998 Rotblat refers to a recently leaked secret Presidential Decision Directive outlining nuclear strategy, which requires the retention of nuclear weapons for the foreseeable future as a basis for the national security of the United States.
3. In 1962 the Soviet Union moved to install nuclear missiles in Cuba in order to deter any attack on Cuba by the United States. The United States demanded that the missiles be withdrawn, and both the United States and the Soviet Union were on the brink of a nuclear war. However, Nikita Khrushchev, Soviet premier and first secretary of the Communist Party, agreed to withdraw the missiles, and the crisis passed.
4. Rotblat refers to the Pugwash volume, Verification: Monitoring Disarmament, (1991), written and edited by high calibre experts from both the West and the Soviet Union, which illustrates how Pugwash scientists of different ideological backgrounds could cooperate in approaching a sensitive security issue. See Selected Bibliography below.
5. The 1964 black comedy anti-war film about the dropping of the bomb was entitled "Dr. Strangelove Or How I Stopped Worrying and Learned to Love the Bomb".
6. Hans Albrecht Bethe, born in Germany in 1906, resettled in the United States in 1935 to teach at Cornell University. He was at Los Alamos from 1943-46, and in 1958 he was scientific adviser to the United States at the nuclear test ban talks in Geneva. In 1967 he was awarded the Nobel Prize in Physics "for his contributions to the theory of nuclear reactions, especially his discoveries concerning the energy production in stars".
7. The South Pacific atoll of Mururoa in French Polynesia was the site of a series of French underwater nuclear bomb tests, which began in 1995 and ended in January 1996.
8. An Israeli technician, working at the Demona nuclear reactor, felt that Israel's secret production of plutonium there for nuclear weapons should be known by Israelis and the world, and as a matter of conscience he made the information public in 1985. He was lured to Rome by Israeli secret agents, kidnapped and brought back to Israel where he was secretly tried, convicted, and sentenced to eighteen years in prison. He spent at least the first 12 years in solitary confinement, while a worldwide campaign continued for his liberation. Adopted as a prisoner of conscience by Amnesty International, he has often been nominated for the Nobel Peace Prize.
From Nobel Lectures, Peace 1991-1995, Editor Irwin Abrams, World Scientific Publishing Co., Singapore, 1999
link: Sir Joseph Rotblat. Nuclear physicist and Nobel peace prizewinner who quit the Manhattan Project and whose Pugwash initiative helped thaw the cold war
Zdjęcie: Józef Rotblat na zdjęciu identyfikacyjnym z Laboratorium Los Alamos
piątek, 8 sierpnia 2008
Bojkotuj olimpiadę w Pekinie!
Józef Dajczgewand, Bogumiła Tyszkiewicz
"War has started" - tak wg wpływowego serwisu bloomberg.com miał powiedzieć Władimir Putin do Busha na otwarciu Igrzysk w Pekinie. Biały Dom potwierdził, że Putin rozmawiał z Bushem o wojnie na ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich. Jaka olimpiada, taki pokój. Wybuchła wojna. Już tysiąc ofiar śmiertelnych w Gruzji. Tych w Tybecie nikt nie jest w stanie policzyć. Tylko tyle albo aż tyle może zrobić uczciwy człowiek, ktory nie może się pogodzić z komercją oraz bezwzględnością olimpiad kojarzących się z 1936 i 1980: nie oglądać olimpiady w telewizji. Nie kupować gadżetów. Nie przysparzać dochodów reklamodawcom. Tej olimpiady NIE MA.
Olimpijska reedukacja
W Tybecie trwa kampania reedukacyjna, której towarzyszą masowe aresztowania, niszczenie klasztorów i zakrojona na szeroką skalę propaganda. Jak informuje Helsińska Fundacja Praw Człowieka, kordony wojskowe odcinają od świata kolejne klasztory, dokonując jednocześnie aresztowań wśród mnichów - także tych, którzy nie brali udziału w marcowych protestach. Z tybetu napływają też informacje o przypadkach niszczenia klasztorów przez chińskich funkcjonariuszy - przede wszystkim ołtarzy i wizerunków dalajlamy. Do mediów docierają również informacje o samobójstwach uciskanych mnichów.
W całym Tybecie “grupy robocze” (jak określa ich HFPC) odwiedzają klasztory i wioski, zmuszając mnichów i mieszkańców do potępiania “kliki Dalaja”. Jak informują tybetańskie źródła, w ramach akcji reedukacyjnej mieszkańcom miast, uczniom w szkołach, a nawet pracownikom w biurach, każe się pisać “relacje z 14 marca”, w którym muszą lżyć Dalajlamę. Reedukacja nie ominie nikogo - akcje przeprowadzane są wśród chłopów, dzieci, emerytów, urzędników, a nawet policjantów i wojskowych.
Jednocześnie organizacje broniące praw człowieka, wciąż informują o aresztowaniach i torturach, jakie dotykają uczestników protestów sprzed kilku miesięcy. Na początku maja na stronie HFPC pojawiła się nawet informacja o śmierci Tybetanki, która aresztowana została za zerwanie tablicy urzędu miejskiego w trakcie zamieszek. Trzydziestoletnia matka czwórki dzieci poddana została torturom. Po zwolnieniu z więzienia była w stanie krytycznym - nie mogla chodzić, mówić ani jeść. Szpital odmówił jednak jej przyjęcia, skutkiem czego zmarła. Władze odmówiły jej nawet prawa do odprawienia przez mnichów pośmiertnych rytuałów, a jej maż zmuszony został do ucieczki, w obawie przed prześladowaniami.
Wszystkim zabitym w pierwszym dniu olimpiady w Pekinie ['] ['] [']
za: http://www.freetibet.pl/
wtorek, 5 sierpnia 2008
Tygodnik "Nie": Nie wsadzać Sumlińskiego
Dziennikarze, którzy zajmują się najbardziej niebezpiecznymi tematami, na przykład piszą o służbach specjalnych, przestępczości gospodarczej, korupcji w wymiarze sprawiedliwości i innych brudach współczesnej polityki narażeni są na różnorakie prowokacje. Moi koledzy od pióra opowiadają o takich sytuacjach a i ja mógłbym opowiedzieć historię jeżącą włos na głowie. Wojciech Sumliński, dziennikarz kojarzony z "Misją Specjalną", a na co dzień pracujący dla TVP3 ma trafić do aresztu - orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie, przychylając się do zażalenia prokuratury, na pierwszą decyzję sądu, który uznał areszt za bezzasadny. Dziennikarza oskarża jedna osoba.
Miał rzekomo od oficera WSI zażądać 200 tys. zł. za załatwienie pozytywnej weryfikacji. Na dodatek w mieszkaniu tego dziennikarza były jakieś niejawne dokumenty, być może nawet fragmenty aneksu do raportu o WSI. Aneksu, który od wielu miesięcy spoczywa w gabinecie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Aneksu, który od miesięcy czeka na upublicznienie, a więc i tak każda jego strona prędzej czy później będzie jawna.
Nie mam powodu specjalnie identyfikować się z Sumlińskim, dziennikarzem o jednoznacznie prawicowych poglądach. Nie podoba mi się "Misja Specjalna", program jednostronny i prymitywny. Jednak jaki by Sumliński nie był, trzeba zapytać:
- Który z dziennikarzy śledczych nie ma w swoich archiwach mniej lub bardziej niejawnych dokumentów? Powinno się ścigać urzędowo wtajemniczanych, którzy odpowiadając za zachowanie tajemnic nie dopełnili swoich obowiązków, w wyniku czego tajności wyciekły. Wbrew wadliwemu w Polsce prawu dziennikarze są od tego, żeby tajemnice rozpowszechniać, jeśli tkwi w tym interes społeczny.
- Jaką mamy pewność, że pomawiający Sumlińskiego mówi prawdę? Służby specjalne potrafiły wyeliminować z polityki urzędującego premiera (Oleksy), wiceministra obrony (Szeremietiew), kandydata na prezydenta (Cimoszewicz). Załatwienie jakiegoś dziennikarza wydaje się wobec tego dziecinnie proste.
- Czemu prokuratura tak usilnie pragnie wsadzić Sumlińskiego? Czy nie dość już mieliśmy przykładów aresztów wydobywczych? Jeśli chodzi o możliwość mataczenia, to od ujawnienia sprawy minęły przeszło dwa miesiące. Co miało ewentualnie być zamataczone już takie jest.
Andrzej Rozenek
Komentarz redakcyjny:
"Coś takiego jak wolna prasa nie istnieje. Wy o tym wiecie, i ja to wiem. Żaden z was się nie porwie na uczciwe wypowiedzenie swego zdania, a gdybyście to zrobili, to z góry wiedzielibyście, że się nigdy nie ukaże w druku. Płacą mi tygodniówkę za to, bym swoje opinie trzymał jak najdalej od gazety, z którą jestem związany..." tym niemal proroczym cytatem z Johna Swintona rozpoczęliśmy niedawno tekst o mediach w Polsce pt. "Publicystyka, propaganda, indoktrynacja". A znajdzie się jeszcze w polskich mediach przestrzeń do zagospodarowania przez dziennikarstwo śledcze? Z niemrawej obrony Wojciecha Sumlińskiego przez środowiska dziennikarzy rozparcelowanych pomiędzy partie polityczne w charakterze ich propagandzistów (z chlubnymi wyjątkami ludzi, którzy się ponad te podziały wznieśli), a rozgrywanej najbardziej dynamicznie przez blogerów, możnaby wnosić, że takiego zapotrzebowania nasze media nie posiadają. Tygodnik "Nie" ma oczywiście własny powód, by wrzucić na swoją główną stronę baner w obronie Sumlińskiego, zaraz pod paskiem tytułowym ("Nie" nr 29/2008): systematycznie publikowali informacje o aferach baronów paliwowych, służb specjalnych, Dochnala, Pęczaka, innych - gdy w pozostałych mediach panowała cisza. Uprawiają dziennikarstwo śledcze, to są zainteresowani. Niejasna rola służb specjalnych w osaczaniu Sumlińskiego może na wiele lat schłodzić śledcze apetyty dziennikarzy. Jego list pożegnalny ma w zasadzie charakter doniesienia o przestępstwie, ale nie słychać, by wszczęto jakiekolwiek postępowanie. Trójka dziennikarzy wprost zarzuca ministrowi Ćwiąkalskiemu, że powiedział nieprawdę, a ten - nic. Rezygnacja z aresztu wydobywczego to zbyt mało. Przedrukowujemy apel tygodnika "Nie" gdyż uznaliśmy, że warto go zarchiwizować, aby nie zagubił się w archiwum pod następnymi wydaniami gazety. Albowiem Tygodnik "Nie" napisał prawdę - zbyt wiele już było afer z udziałem służb specjalnych. Trzeba to w końcu wyjaśnić.
Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz
piątek, 30 maja 2008
Irena Lasota - Powrót z Kuby
Wczoraj zostałam wydalona z Kuby po raz drugi. Pierwszy raz - jedenaście lat temu. Jadąc na Kubę nie spodziewałam się, że zostanę wpuszczona na fali liberalizacji, perestrojki, czy glasnostii - ktorej nie ma, a raczej, że jakoś przejdę w tłumie turystów. Nabyłam wielki, różowy kapelusz i różowe okulary, które noszą amerykańskie turystki - we francuskich komediach z lat sześćdziesiątych. Wszystko na nic. Panna w okienku wklepała moje nazwisko do komputera, lekko zmarszczyła brew, kazała zdjąć kapelusz i okulary i w ciągu kilkunastu sekund kamera podłączona do programu identyfikującego twarze (ostatni raz widziałam to na jakimś Bondzie, ale ta kubańska chyba była szybsza, bo Bond zdążył potorturować zbrodniarza, ściągnąć wszystkie informacje z pamięci zanim został rozpoznany) - piknęła wesoło, a panna kazała mi "poczekać 5 minut".
Od momentu zakwitnięcia komunizmu na Kubie w kilka lat po rewolucji poziom życia mieszkańców spadał gwałtownie i jest to kraj, w którym brakuje wszystkiego - ryżu, chleba, wody, elektrycznosci no i oczywiście wolności, wolnej prasy, możliwości wyjechania... W szpitalach dla zwykłych ludzi wiszą napisy jak w Polsce schyłkowego komunizmu "Nie używać igiel jednorazowego użytku wiecej niz 10 razy!". Mimo to system izolacji wyspy jest na najwyższym poziomie światowym. Każda osoba chcąca wyjechać jest sprawdzana i zatwierdzana lub nie przez wiele czynników - od najniższego - szpiegów domowych, zwanych Komitetami Obrony Rewolucji - az po najwyższy - specjalną komórkę paszportową w Havanie. Do śledzenia niepokornych obywateli - a jest ich coraz więcej - stosuje się kontrolę internetu i telefonów komórkowych (o poczcie zwykłej nie ma co mówić, bo jej nie ma). Przez ostatnie tygodnie władze kubańskie rozpętały kampanię przeciwko opozycji - w telewizji, radiu i gazecie Gramma (innej zreszta nie ma) władza chwali sie w stylu Jerzego Urbana z lat osiemdziesiatych -- wynikami szpiegowania obywateli, czytaniem ich poczty internetowej i podsłuchiwaniem ich rozmów.
Oczywiście jest to kampania wielocelowa - obrzydzić opozycję w oczach ludu (co jest coraz trudniej), ale przede wszystkim wybić ludziom z głowy myśl, ze Raul zamierza być liberalniejszy niz Fidel.
Pisze "zamierza" a nie "będzie" , bo to, jak potoczą się wypadki na Kubie, będzie zależało nie tylko od partii komunistycznej, ale również od ludzi, narodu. Tak, jak w Związku Radzieckim. Gorbaczow najprawdopodobniej szczerze się tłumaczy, ze chcial lepiej, że chcial uczynić komunizm bardziej popularnym i sprawnym, no ale wszystko wymknęło mu się z rąk.
Muszę kończyć, bo mam samolot z Charlotte do Waszyngtonu. Jeśli kogoś to interesuje, mogę kontynuować. Bardzo zwracam też uwagę na wyjątkowo interesujący list Osvaldo Paya -- kubańskiego opozycjonisty - do Lublinian, którzy w rocznicę śmierci Papieża upomnieli się o prawo do życia i wolności Kubańczyków (i o Czeczeńców, Tybetańczyków, etc).
Od momentu zakwitnięcia komunizmu na Kubie w kilka lat po rewolucji poziom życia mieszkańców spadał gwałtownie i jest to kraj, w którym brakuje wszystkiego - ryżu, chleba, wody, elektrycznosci no i oczywiście wolności, wolnej prasy, możliwości wyjechania... W szpitalach dla zwykłych ludzi wiszą napisy jak w Polsce schyłkowego komunizmu "Nie używać igiel jednorazowego użytku wiecej niz 10 razy!". Mimo to system izolacji wyspy jest na najwyższym poziomie światowym. Każda osoba chcąca wyjechać jest sprawdzana i zatwierdzana lub nie przez wiele czynników - od najniższego - szpiegów domowych, zwanych Komitetami Obrony Rewolucji - az po najwyższy - specjalną komórkę paszportową w Havanie. Do śledzenia niepokornych obywateli - a jest ich coraz więcej - stosuje się kontrolę internetu i telefonów komórkowych (o poczcie zwykłej nie ma co mówić, bo jej nie ma). Przez ostatnie tygodnie władze kubańskie rozpętały kampanię przeciwko opozycji - w telewizji, radiu i gazecie Gramma (innej zreszta nie ma) władza chwali sie w stylu Jerzego Urbana z lat osiemdziesiatych -- wynikami szpiegowania obywateli, czytaniem ich poczty internetowej i podsłuchiwaniem ich rozmów.
Oczywiście jest to kampania wielocelowa - obrzydzić opozycję w oczach ludu (co jest coraz trudniej), ale przede wszystkim wybić ludziom z głowy myśl, ze Raul zamierza być liberalniejszy niz Fidel.
Pisze "zamierza" a nie "będzie" , bo to, jak potoczą się wypadki na Kubie, będzie zależało nie tylko od partii komunistycznej, ale również od ludzi, narodu. Tak, jak w Związku Radzieckim. Gorbaczow najprawdopodobniej szczerze się tłumaczy, ze chcial lepiej, że chcial uczynić komunizm bardziej popularnym i sprawnym, no ale wszystko wymknęło mu się z rąk.
Muszę kończyć, bo mam samolot z Charlotte do Waszyngtonu. Jeśli kogoś to interesuje, mogę kontynuować. Bardzo zwracam też uwagę na wyjątkowo interesujący list Osvaldo Paya -- kubańskiego opozycjonisty - do Lublinian, którzy w rocznicę śmierci Papieża upomnieli się o prawo do życia i wolności Kubańczyków (i o Czeczeńców, Tybetańczyków, etc).
Irena Lasota
wtorek, 4 marca 2008
Obywatel Bronisław Góra
Zamiast wstępu: ważna i pilna prośba do dziennikarzy GW bywających na Salonie, żeby jednak jakoś skoordynować te wszystkie akcje związane z zwrotem obywatelstwa. Chodzi o to, że 1 marca GW opublikowała "List otwarty: Ci, którzy utracili obywatelstwo polskie w marcu '68, powinni je odzyskać" autorstwa Marii Janion. Podpisy są co prawda zbierane od 23 stycznia, a lista zebranych podpisów dosyć długa, ale przecież sygnatariusze w imię celu zawartego w tym tytule by się bez wahania zgodzili na drobne poprawki, które poprawiłyby skuteczność apelu. Chodzi mianowicie o adresata. Z notatki opublikowanej tego samego dnia przez GW pt. "MSWiA o obywatelstwie "marcowych emigrantów" wynika, że to MSWiA oraz jego wojewodowie odmawiają zwrotu obywatelstwa, a jego szef, Grzegorz Schetyna, przecież nie jest prezydentem tylko ministrem. Oczywiście z góry dziękujemy za wsparcie i dalsze wywieranie presji na opornych urzędników.
***
Co nam zostało po Marcu? Można powiedzieć, idylla, jakiej nigdy nie było. W 40 rocznicę Marca68 wszyscy się starają, wszystkim się otwierają usta i rozwiązują języki, i raptem nikomu już tak dramatycznie nie przeszkadza, że mogą istnieć nie tylko różne opowieści marcowe, ale także różne ich interpretacje oraz rozmaite wyciągane wnioski. Ta sytuacja najlepiej świadczy, jak bardzo Polska 2008 roku się różni od Polski z roku 1968. Ale sielankę stara się zepsuć Grzegorz Schetyna, szef MSWiA.
Gazeta Wyborcza z 1 marca informuje, że Lech Kaczyński chciałby, aby w 40 rocznicę Marca68 w Pałacu Prezydenckim uroczyście zostały wręczone akty potwierdzające polskie obywatelstwo tym osobom, które zwróciły się o to do wojewody. Przeciwne jest właśnie MSWiA i wojewodowie - twierdzą, że marcowi emigranci obywatelstwo utracili, mimo, że 4 października 2005 roku Naczelny Sąd Administracyjny postanowił inaczej. Rzeczniczka Grzegorza Schetyny Wioletta Paprocka oświadczyła, że „"resort zastanawia się nad rozwiązaniem tego problemu", a "stanowisko MSWIA w sprawie obywatelstwa osób, które wyemigrowały po Marcu, zostanie przedstawione w przyszłym tygodniu" - czyli po rocznicy.
Orzeczenie NSA z 2005 roku powiada, że tajna uchwała Rady Państwa z 1958 r. nie mogła być podstawą utraty obywatelstwa. Potrzebne było do tego indywidualne zezwolenie na jego zmianę wydane dla konkretnej osoby. Takich jednak Rada Państwa nie udzielała. Tym samym ci, którzy wyemigrowali po Marcu, nigdy nie utracili polskiego obywatelstwa i mają pełne prawo domagać się dowodu osobistego i numeru PESEL.
Miarą tego, jak się Polska zmieniła, jest to, że miast kiwać głową nad poziomem faszyzmu i antysemityzmu panoszących się w Platformie Obywatelskiej, wolimy pokiwać nad poziomem międzypartyjnego pieniactwa, które się przyczynia do tego, że obywatele nie mogą załatwić w urzędzie swoich spraw, a także nad miarą biurokratycznego chaosu, który spowodował, że resort nie mógł się zastanowić i przedstawić stanowiska przed rocznicą, której daty nikt przed nimi nie ukrywał.

Bronisław Góra
W Rzeczpospolitej z 18 października 2005 pojawiło się zdjęcie człowieka, który ten wyrok NSA wywalczył, i które tu publikujemy ponownie. Barouch Nathan Yagil, w Polsce Bronisław Góra, wyjechał z Polski w 1968 r., mieszka obecnie w Nofim w Izraelu. Ma czwórkę dzieci: syna i trzy córki, oraz trzy wnuczki. O potwierdzenie posiadania polskiego obywatelstwa wystąpił jeszcze w 1993 r. do Kancelarii Prezydenta RP, stamtąd go odesłano do Ambasady Polskiej w Tel Awiwie, a tam mu z kolei wręczono ankietę, która raczej miała potwierdzać, że obywatelstwa nie posiada, i dopiero stara się o jego nadanie. Wojna o dowód osobisty zajęła mu 12 lat.
Inny emigrant z identycznym problemem, który nie zgodził się podać swego nazwiska do wiadomości publicznej, powiedział dziennikarzowi Rzeczpospolitej „Dwa razy, i do prezydenta Wałęsy, i do prezydenta Kwaśniewskiego, zwracałem się o przywrócenie obywatelstwa. Za każdym razem otrzymywałem z kancelarii odpowiedź, że nie ma takiego trybu, mogę się tylko ubiegać o nadanie nowego. Ale na to się nie zgadzałem - mówi. - Teraz się zastanowię, czy wystąpić o potwierdzenie jego posiadania i do czego mi ono potrzebne.”
Czemu ludzie tak walczą o potwierdzenie obywatelstwa, a nie nadawanie nowego?
Bronisław Góra jest izraelskim biznesmenem. Nie ma żadnego interesu materialnego w Polsce, bo ani majątku tu nie zostawił, ani nie potrzebuje Polski do bezcłowego handlu z Unią, bo i tak w ten sposób handluje z Izraela. „Wyrok potwierdzający, że nigdy nie utraciłem polskiego obywatelstwa, daje mi ogromną satysfakcję. Jestem szczęśliwy. Czuję się i jestem i Polakiem, i Izraelczykiem” - powiedział dziennikarzowi. Zaplanował sobie otworzyć w Polsce drugie biuro swojej firmy i mieszkać trochę tu, trochę tam. Ale nie każdy marcowy emigrant chce do Polski wracać, i nie wszyscy się jeszcze czują także Polakami, choćby dlatego, że przez 40 lat można nieźle wrosnąć w nowe miejsca, nowe społeczeństwa i nowe rodziny.
Niemniej kwestia obywatelstwa obchodzi nawet tych, których przestała obchodzić Polska.
Celem nie jest samo posiadanie obywatelstwa, lecz także odzyskanie prawa wyboru, czy je się chce posiadać, czy nie. W 1968 roku to prawo wyboru zostało im odebrane. W roku 2008, gdyby ta uroczystość z wręczaniem dokumentów się odbyła, część emigrantów cieszyłaby się tak, jak Bronisław Góra, część wzruszała ramionami i po uzyskaniu polskiego paszportu wrzucała go do szuflady, a części by się w ogóle nie chciało zwracać o żadne potwierdzenia. Jednak każda z tych reakcji i postaw byłaby potwierdzeniem, że się ma prawo do bycia wolnym człowiekiem o wolnej woli, i że inni tą wolność i wolę respektują.
Możnaby tą historię skwitować, że wstydem i hańbą jest to, iż do dziś w Polsce urzędy powołują się na tajne prawo PRL czy zastanawiają się, czy je mogą przestać respektować. Ale jest jeszcze lepsza puenta. Być może po tygodniowym namyśle Grzegorz Schetyna wyda decyzję korzystną dla emigrantów, a może nie. Bronisław Góra wyjechał w 1968 na takim samym dokumencie podróży, jak i pozostali emigranci. Skoro MSWiA oraz wojewodowie uważają, że emigranci nie mają żadnego tytułu do ubiegania się o potwierdzenie obywatelstwa, to Bronisław Góra jest bezprawnym posiadaczem polskiego paszportu i w konsekwencji przyjdzie mu tak ciężko wywalczony paszport oddać. I tak, już po raz drugi w życiu, Bronisław Góra może zostać Barouchem Nathanem Yagilem...
mirror na Salonie24
Dopisek: Szkoda, że wszyscy ludzie dobrej woli, biegający do GW z swoimi apelami, podpisujący się i zbierający podpisy, nie poczytali innych tekstów publikowanych w tej gazecie, np. Ewy Siedleckiej lub nie skonsultowali się z emigrantami. Emigranci nie są stadem i nie byliby zachwyceni siłowym, stadnym wciskaniem im obywatelstwa, tak samo, jak nie byli zachwyceni siłowym, stadnym odbieraniem. Każdy człowiek ma prawo do indywidualnych decyzji. I w takim kierunku poszły orzeczenia sądowe. Nie można też apelować do urzędującego prezydenta, żeby obywatelstwo nadawał/oddawał obywatelom, którzy już je mają. Siedlecka dosyć jasno opisała w tekście Prawna Kwadratura Marca , z ktorego wynika, że emigrantom nie sa potrzebne żadne podniosłe apele o tolerancję, tylko prosty jak drut papier z pieczątką, którego wydania wojewodowie oraz ich zwierzchnik Grzegorz Schetyna odmówili nie tylko obywatelom, ale nawet urzędującemu prezydentowi RP, świadomie przy tym łamiąc prawo oraz niemniej świadomie czyniąc świństwo ludziom, którzy niekiedy z daleka przyjechali z nadzieją, że w taką rocznicę i z prezydenckim poparciem to już na pewno ten papier dostaną. Zamiast papieru z pieczątką koledzy Schetyny złożyli do laski marszałkowskiej projekt uchwały upamiętniającej "tragiczne skutki" Marca 68. I przy tej wiadomości to człowiek już się zaczyna śmiać :)
***
Co nam zostało po Marcu? Można powiedzieć, idylla, jakiej nigdy nie było. W 40 rocznicę Marca68 wszyscy się starają, wszystkim się otwierają usta i rozwiązują języki, i raptem nikomu już tak dramatycznie nie przeszkadza, że mogą istnieć nie tylko różne opowieści marcowe, ale także różne ich interpretacje oraz rozmaite wyciągane wnioski. Ta sytuacja najlepiej świadczy, jak bardzo Polska 2008 roku się różni od Polski z roku 1968. Ale sielankę stara się zepsuć Grzegorz Schetyna, szef MSWiA.
Gazeta Wyborcza z 1 marca informuje, że Lech Kaczyński chciałby, aby w 40 rocznicę Marca68 w Pałacu Prezydenckim uroczyście zostały wręczone akty potwierdzające polskie obywatelstwo tym osobom, które zwróciły się o to do wojewody. Przeciwne jest właśnie MSWiA i wojewodowie - twierdzą, że marcowi emigranci obywatelstwo utracili, mimo, że 4 października 2005 roku Naczelny Sąd Administracyjny postanowił inaczej. Rzeczniczka Grzegorza Schetyny Wioletta Paprocka oświadczyła, że „"resort zastanawia się nad rozwiązaniem tego problemu", a "stanowisko MSWIA w sprawie obywatelstwa osób, które wyemigrowały po Marcu, zostanie przedstawione w przyszłym tygodniu" - czyli po rocznicy.
Orzeczenie NSA z 2005 roku powiada, że tajna uchwała Rady Państwa z 1958 r. nie mogła być podstawą utraty obywatelstwa. Potrzebne było do tego indywidualne zezwolenie na jego zmianę wydane dla konkretnej osoby. Takich jednak Rada Państwa nie udzielała. Tym samym ci, którzy wyemigrowali po Marcu, nigdy nie utracili polskiego obywatelstwa i mają pełne prawo domagać się dowodu osobistego i numeru PESEL.
Miarą tego, jak się Polska zmieniła, jest to, że miast kiwać głową nad poziomem faszyzmu i antysemityzmu panoszących się w Platformie Obywatelskiej, wolimy pokiwać nad poziomem międzypartyjnego pieniactwa, które się przyczynia do tego, że obywatele nie mogą załatwić w urzędzie swoich spraw, a także nad miarą biurokratycznego chaosu, który spowodował, że resort nie mógł się zastanowić i przedstawić stanowiska przed rocznicą, której daty nikt przed nimi nie ukrywał.
Bronisław Góra
W Rzeczpospolitej z 18 października 2005 pojawiło się zdjęcie człowieka, który ten wyrok NSA wywalczył, i które tu publikujemy ponownie. Barouch Nathan Yagil, w Polsce Bronisław Góra, wyjechał z Polski w 1968 r., mieszka obecnie w Nofim w Izraelu. Ma czwórkę dzieci: syna i trzy córki, oraz trzy wnuczki. O potwierdzenie posiadania polskiego obywatelstwa wystąpił jeszcze w 1993 r. do Kancelarii Prezydenta RP, stamtąd go odesłano do Ambasady Polskiej w Tel Awiwie, a tam mu z kolei wręczono ankietę, która raczej miała potwierdzać, że obywatelstwa nie posiada, i dopiero stara się o jego nadanie. Wojna o dowód osobisty zajęła mu 12 lat.
Inny emigrant z identycznym problemem, który nie zgodził się podać swego nazwiska do wiadomości publicznej, powiedział dziennikarzowi Rzeczpospolitej „Dwa razy, i do prezydenta Wałęsy, i do prezydenta Kwaśniewskiego, zwracałem się o przywrócenie obywatelstwa. Za każdym razem otrzymywałem z kancelarii odpowiedź, że nie ma takiego trybu, mogę się tylko ubiegać o nadanie nowego. Ale na to się nie zgadzałem - mówi. - Teraz się zastanowię, czy wystąpić o potwierdzenie jego posiadania i do czego mi ono potrzebne.”
Czemu ludzie tak walczą o potwierdzenie obywatelstwa, a nie nadawanie nowego?
Bronisław Góra jest izraelskim biznesmenem. Nie ma żadnego interesu materialnego w Polsce, bo ani majątku tu nie zostawił, ani nie potrzebuje Polski do bezcłowego handlu z Unią, bo i tak w ten sposób handluje z Izraela. „Wyrok potwierdzający, że nigdy nie utraciłem polskiego obywatelstwa, daje mi ogromną satysfakcję. Jestem szczęśliwy. Czuję się i jestem i Polakiem, i Izraelczykiem” - powiedział dziennikarzowi. Zaplanował sobie otworzyć w Polsce drugie biuro swojej firmy i mieszkać trochę tu, trochę tam. Ale nie każdy marcowy emigrant chce do Polski wracać, i nie wszyscy się jeszcze czują także Polakami, choćby dlatego, że przez 40 lat można nieźle wrosnąć w nowe miejsca, nowe społeczeństwa i nowe rodziny.
Niemniej kwestia obywatelstwa obchodzi nawet tych, których przestała obchodzić Polska.
Celem nie jest samo posiadanie obywatelstwa, lecz także odzyskanie prawa wyboru, czy je się chce posiadać, czy nie. W 1968 roku to prawo wyboru zostało im odebrane. W roku 2008, gdyby ta uroczystość z wręczaniem dokumentów się odbyła, część emigrantów cieszyłaby się tak, jak Bronisław Góra, część wzruszała ramionami i po uzyskaniu polskiego paszportu wrzucała go do szuflady, a części by się w ogóle nie chciało zwracać o żadne potwierdzenia. Jednak każda z tych reakcji i postaw byłaby potwierdzeniem, że się ma prawo do bycia wolnym człowiekiem o wolnej woli, i że inni tą wolność i wolę respektują.
Możnaby tą historię skwitować, że wstydem i hańbą jest to, iż do dziś w Polsce urzędy powołują się na tajne prawo PRL czy zastanawiają się, czy je mogą przestać respektować. Ale jest jeszcze lepsza puenta. Być może po tygodniowym namyśle Grzegorz Schetyna wyda decyzję korzystną dla emigrantów, a może nie. Bronisław Góra wyjechał w 1968 na takim samym dokumencie podróży, jak i pozostali emigranci. Skoro MSWiA oraz wojewodowie uważają, że emigranci nie mają żadnego tytułu do ubiegania się o potwierdzenie obywatelstwa, to Bronisław Góra jest bezprawnym posiadaczem polskiego paszportu i w konsekwencji przyjdzie mu tak ciężko wywalczony paszport oddać. I tak, już po raz drugi w życiu, Bronisław Góra może zostać Barouchem Nathanem Yagilem...
mirror na Salonie24
Dopisek: Szkoda, że wszyscy ludzie dobrej woli, biegający do GW z swoimi apelami, podpisujący się i zbierający podpisy, nie poczytali innych tekstów publikowanych w tej gazecie, np. Ewy Siedleckiej lub nie skonsultowali się z emigrantami. Emigranci nie są stadem i nie byliby zachwyceni siłowym, stadnym wciskaniem im obywatelstwa, tak samo, jak nie byli zachwyceni siłowym, stadnym odbieraniem. Każdy człowiek ma prawo do indywidualnych decyzji. I w takim kierunku poszły orzeczenia sądowe. Nie można też apelować do urzędującego prezydenta, żeby obywatelstwo nadawał/oddawał obywatelom, którzy już je mają. Siedlecka dosyć jasno opisała w tekście Prawna Kwadratura Marca , z ktorego wynika, że emigrantom nie sa potrzebne żadne podniosłe apele o tolerancję, tylko prosty jak drut papier z pieczątką, którego wydania wojewodowie oraz ich zwierzchnik Grzegorz Schetyna odmówili nie tylko obywatelom, ale nawet urzędującemu prezydentowi RP, świadomie przy tym łamiąc prawo oraz niemniej świadomie czyniąc świństwo ludziom, którzy niekiedy z daleka przyjechali z nadzieją, że w taką rocznicę i z prezydenckim poparciem to już na pewno ten papier dostaną. Zamiast papieru z pieczątką koledzy Schetyny złożyli do laski marszałkowskiej projekt uchwały upamiętniającej "tragiczne skutki" Marca 68. I przy tej wiadomości to człowiek już się zaczyna śmiać :)
Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz
Subskrybuj:
Posty (Atom)