Liczy się jedynie droga. To ona trwa, a nie cel, który jest złudzeniem wędrownika. – Exupery, "Twierdza"
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą globalizacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą globalizacja. Pokaż wszystkie posty
piątek, 6 stycznia 2012
czwartek, 21 sierpnia 2008
Jak zbudowałem bombę atomową – opowiadał Józef Rotblat, "zapomniany" polski laureat Nagrody Nobla.
Spisał: Grzegorz Karwasz
W zbliżającą się rocznicę śmierci Józefa Rotblata publikujemy Jego ostatni wywiad przeprowadzony w języku polskim.
- Zdolny fizyk, współtwórca bomby atomowej, poświęcił Pan własną karierę naukową dla działalności pacyfistycznej. Czy nie przesadne to poczucie odpowiedzialności za losy ludzkości?
- Bynajmniej! To naukowcy tworzą postęp cywilizacyjny. Statystyki amerykańskie wskazują, że w USA liczba inżynierów i pracowników naukowych podwaja się co 13 lat. Niezliczone lokalne konflikty zbrojne, ciągła groźba wojny atomowej, skażenie środowiska, globalne i rozprzestrzeniające się w błyskawicznym tempie epidemie chorób: w tym wszystkim postęp techniczny ma swój udział. Nie mówiąc o nowych wyzwaniach, jak możliwość interwencji genetycznych, sztuczna żywność czy klonacja istoty ludzkiej, ogłoszona w tych dniach właśnie w mojej przybranej ojczyźnie, Anglii.
Nie należy oczywiście wpadać w czarny pesymizm: za mojej pamięci standard życia podniósł się w sposób niewyobrażalny, średni wiek w krajach Europy Zachodniej przekracza 70 lat , żyjemy w krajach globalnego dobrobytu - wszystko dzięki wynalazkom ostatnich 100 lat. Ale jednocześnie różnice między bogatą i biedną częścią ludzkości pogłębiają się. A naukowcy mówią wówczas: "To nie my! My tylko dostarczamy środków technicznych, a za biedę i wojny odpowiedzialni są "niedobrzy" politycy. Stanowisko bardzo konformistyczne!
- Stany Zjednoczone wydały na konstrukcję bomby atomowej 2 miliardy dolarów (ówczesnych). Z początku wydawało się, że Niemcy zbudują bombę jako pierwsi. Pan był wówczas na stypendium w Anglii. Siłą rzeczy musiał Pan współuczestniczyć w budowie bomby "A".
- W rzeczywistości, moja współodpowiedzialność za erę atomową nie wynika tylko z tego, że uczestniczyłem w projekcie Manhattan. Ja tę bombę, niestety, wymyśliłem jako pierwszy!
Jesienią1939 pracowałem w laboratorium Jamesa Chadwicka, odkrywcy neutronu, laureata Nagrody Nobla z 1935 roku, czołowego wówczas fizyka nuklearnego. W lutym na łamach prestiżowego amerykańskiego czasopisma naukowego "Nature" pojawił się krótki, niespełna jednostronicowy artykuł dwóch austriackich fizyków, przebywających po zajęciu Austrii przez Hitlera w Skandynawii - Lisy Meitner i jej siostrzeńca Otto Frischa: "Rozpad uranu pod wpływem neutronów". W trakcie rozpadu wydziela się nieco energii. Ot, taka sobie jeszcze jedna nowinka naukowa. Ja, jako jeden z niewielu zauważyłem, że jeśli takich mini-rozpadów zajdzie wiele w krótkiej chwili, jak obliczyłem w jednej milionowej części sekundy, to będzie tej energii dużo, oj bardzo, bardzo dużo! Więcej niż jakakolwiek bomba.
W dzień po moim przyjeździe do Liverpoolu, Hitler zaatakował Polskę. My Polacy nie mieliśmy złudzeń: to był niebezpieczny psychopata. Jeśli taki wynalazek wpadnie w jego ręce, to skończy się ta cała wspaniała, zachodnia, demokracja. Przeżyłem pierwszą wojnę światową w Warszawie pod niemiecką okupacją - ja wiedziałem co to głód i bieda. Moi angielscy gospodarze - nie. Nie wahając się wiele, zaniosłem artykuł Lisy Meitner (Żydówka, jedyna pominięta przy podziale nagród Nobla za odkrycia fizyki jądrowej) Chadwickowi. Ten natychmiast poszedł do Churchilla. Nie minęło wiele czasu i zapakowano nas obu w samolot do Waszyngtonu. Era atomowa zaczynała świtać.
Dużą część badań niezbędnych do zbudowania bomby atomowej przeprowadziliśmy w Anglii. To z naszych badań wynikało, że nie wszystkie składniki neutralnego uranu nadają się do konstrukcji, jak również, że dla przeprowadzenia reakcji w kontrolowany sposób niezbędne jest spowolnienie neutronów powstających w reakcji rozpadu, na przykład za pomocą ciężkiej wody (stąd zainteresowanie Niemców norweskimi zapasami ciężkiej wody). Do separacji izotopów uranu była jednak potrzebna ogromna ilość energii, no i pieniędzy. (Instalacja w Chicago konsumowała tyle prądu co spore miasto - przyp. autora). Dlatego bomba powstała w końcu tylko w USA.
(W jakiś czas po tym wywiadzie czytałem wspomnienia J. Chadwicka. Oczywiście, w jego pamięci to on, jako pierwszy przejął się możliwością zbudowania bomby atomowej. I komentuje to tak: „Oczywiście, nie mogłem dzielić się tymi problemami z młodym stypendystą z Polski, J. Rotblatem”- przyp. autora).
- A zrzucono bombę na Japonię. Pan w pewnym momencie wycofał się z prac nad bombą "A"?
- Tak. W 1944, natychmiast jak tylko dowiedziałem się, że Niemcy zrezygnowali z dalszych prac. Moją jedyną zmorą było, że Hitler w ostatniej konwulsji upadającej machiny wojskowej skieruje rakietę atomową na Londyn. Jak tylko zniknęło to zagrożenie, wycofałem się z dalszych prac.
- Co oczywiście nie pomogło Panu w karierze naukowej?
- Nie pomogło - to powiedziane dość oględnie.
- A Pan koledzy naukowcy nie poszli w Pana ślady?
- Nie. Ja byłem jedyny. Wielu natomiast z moich kolegów występowało przeciwko samemu zrzuceniu bomby na Japonię. Leo Szilard, również fizyk jądrowy, wystąpił z petycją do Prezydenta Trumana, w której pisał: "Na narodzie amerykańskim i politykach ciąży obowiązek moralny ostrzeżenia Japonii przed możliwymi skutkami bomby atomowej". Na co Edward Teller, z pochodzenia Węgier, odpowiedział: "Jaka tam odpowiedzialność? Po to budowaliśmy bombę, aby ją wypróbować". Jeszcze w 1944 na którymś z bankietów, Chadwick podszedł do generała Lesslie Grovesa (jak tylko stało się jasne, że można zbudować bombę uranową, wojskowi zastąpili naukowców w kierowaniu projektem) z pytaniem: "- Po co kontynuować prace, jeśli Niemcy i tak bomby nie zbudują". Na co Groves odparł po przyjacielsku: - Ta bomba dobrze nam się zasłuży... Do trzymania w szachu Rosjan.
- Ale Rosjanie bombę zbudowali?
- Było jasne od początku, że w ten czy inny sposób ją zdobędą. (Małżeństwo Rozenberg zostało skazane na karę śmierci (słusznie - niesłusznie?) za przekazanie tajemnic bomby Rosjanom, przypisek GK). Z moim przyjacielem Nielsem Bohrem, największym po Einsteinie fizykiem XX wieku, poszliśmy do prezydenta Roosevelta, z propozycją pokojowego odstąpienia od wyścigu zbrojeń. Roosevelt rzekł: "Mnie przekonaliście. Jeśli przekonacie Churchilla, to przekażemy projekt bomby Rosjanom."
Niestety, Bohr, który mówił biegle po angielsku, miał pewien defekt wymowy. Jedyne co Churchill zrozumiał w swojej oksfordzkiej angielszczyźnie, to że to my dwaj chcemy oddać plany bomby Rosjanom. O mało nie skończyliśmy obaj w więzieniu.
- W 1955 jednakże 11 naukowców, włączając Einsteina, podpisało Manifest, wzywający do zaprzestania wyścigu atomowego?
- Tak. Pozostałem jedynym żyjącym sygnatariuszem tego manifestu. A był wśród nas jeszcze jeden fizyk polski - Leopold Infeld. "Pamiętajmy, że wszyscy stanowimy część ludzkości i wszyscy za tę ludzkość ponosimy odpowiedzialność"-napisaliśmy. Wkrótce potem, w małej kanadyjskiej mieścince Pugwash, odbyła się pierwsza konferencja naukowców poświęcona rozbrojeniu. Do prawdziwej odwilży było jeszcze daleko, ale sam fakt spotykania się naukowców z różnych krajów, poza oficjalnymi strukturami rządowymi, był ewenementem.
Zaczęliśmy rozminowywać bombę atomową.
- Za co w 1995 otrzymał Pan Pokojową Nagrodę Nobla?
- Tak, ja i cały ruch pokojowy Pugwash.
- Czy dziś już nie grozi nam wojna atomowa?
- Chciałbym dożyć tej chwili, ale mam już niestety 92 lata. Jeśli najbogatsze, najsilniejsze i najbezpieczniejsze państwo świata, Stany Zjednoczone, kontynuuje prace na bronią atomową, ze względów "bezpieczeństwa", to czyż można odmówić względów "bezpieczeństwa" Chinom, Indii lub Pakistanowi? A może i Moskwa zostałaby zbombardowana za zbrodnie w Czeczenii, jak Belgrad za Kosowo, gdyby nie miała bomby atomowej?
- Życie prywatne?
- Stypendium zagraniczne uzyskałem prawie zaraz po doktoracie. Dużo zawdzięczam Wszechnicy Naukowej w Warszawie i moim promotorom, prof. Pieńkowskiemu i Białobrzeskiemu.
Wyjazd do Anglii nieco się przeciągał, tak że wylądowałem na wyspie 30 sierpnia (1939 roku). Wojna wisiała w powietrzu - moja żona miała do mnie dołączyć natychmiast jak tylko uzyska wizę angielską.3 września Anglia wypowiedziała (formalnie, dopisek GK) wojnę Niemcom i wyjazd do wrogiego kraju nie wchodził w grę. Sześć miesięcy zajęło mi ponowne nawiązanie kontaktu poprzez Czerwony Krzyż. Wyjazd był możliwy, ale tylko do kraju neutralnego. Z Nielsem Bohrem, widywaliśmy się codziennie na porannej kawie. Załatwił mi zaproszenie z Danii. Ale zanim moja żona zdołała wyjechać, spadochroniarze Hitlera zajęli Kopenhagę.
W Belgii mieliśmy dalszych krewnych. Przysłali zaproszenie w tempie błyskawicznym - niestety dywizje pancerne Hitlera były szybsze. Pozostały więc tylko Włochy, które w maju 1940 nie były jeszcze w stanie wojny z Anglią. Znajomi z Mediolanu załatwili wizę. Żona siedziała już w pociągu, kiedy Mussolini wypowiedział wojnę Anglii (10 czerwca 1940). Czekam tak więc na Żonę do dziś dnia. I na tym się moja historia prywatna kończy - dodaje prof. Rotblat pogodnie się uśmiechając.
-Pana testament?
Globalne społeczeństwo światowe, może nierówności, ale choćby równych szans dla wszystkich.
Postscriptum:
Jest to opracowanie w formie dialogu wykładu prof. J. Rotblata wygłoszonego w sierpniu 2000 roku na konferencji Pugwash w Rovereto w sierpniu 2000 roku oraz rozmowy z nim po tym wykładzie; tekst ten z małymi skrótami ukazał się w 2000 roku w„Głosie Koszalińskim” i „Głosie Słupskim”.
Moją rozmową z Józefem Rotblatem zacząłem od pytania po angielsku: “Czy mówi Pan jeszcze po polsku?” Odpowiedział po polsku: „- Co za głupie pytanie! Ja byłem i jestem Polakiem. Tylko że, jako wynalazca bomby atomowej nie mogłem w Polsce mieszkać.”
Dodajmy, w Stanach Zjednoczonych, jako wróg zbrojeń atomowych, też nie bardzo. Prof. Rotblat po wojnie zamieszkał w Anglii, zajmował się medycyną nuklearną, radiologią, poniekąd wszystkim, pełen zapału i pogodnego usposobienia.
Ostatni raz czekałem na niego w Berlinie, na Wittenbergu, na odczycie z okazji Światowego Roku Fizyki, we wrześniu 2005 roku. Niestety, nie przyjechał. Jego serce nie przestało bić 31-go sierpnia.
Prof. dr hab. Grzegorz Karwasz
Didactics of Physics Division, Head
Institute of Physics
Nicolaus Copernicus University
http://www.fizyka.umk.pl/~karwasz/
- linki zewnętrzne: Józef Rotblat
piątek, 25 lipca 2008
Rzeczpospolita lemingów i partii wodzowskich
Dzięki "przesłaniom" dla posłów i "instrukcjom" dla ich młodzieżówki Platforma Obywatelska wylądowała dziś na samym szczycie piramidy organizacji politycznych w Polsce dla kretynów. Niewątpliwie każdy kretyn i (w sensie medycznym, nie obraźliwym) i wychowanek Big Brothera może tam zostać gwiazdą. Tyle, że to nie jedyne lemingi w Polsce. W zasadzie nie ma ani jednej partii, która by nie była otoczona stadem lemingów gotowych wykonywać czynności usługowe, bezrozumnie, bezkrytycznie i bez wynagrodzenia, byleby im ktoś powiedział, co mają robić - językiem prostym i dla nich zrozumiałym. Platforma to po prostu wykorzystała bardziej niż inni... Patrząc na scenę z lotu ptaka można też dostrzec, że wszystkie dzisiejsze partie balansują na skraju tego, co w politologii się nazywa partią wodzowską. Jeden lider otoczony świtą, potem długo, długo nic, potem żołnierze, a w kręgu najbardziej zewnętrznym - lemingi. Żadna partia w Polsce nie ma własnych, wykształconych, pluralistycznych elit. Być może najbliżej takiego stanu jest malutki PSL, który dzięki marginalizacji i strategii silnie zorientowanej na własne interesy dorobił się mechanizmów promocji dosyć niezależnych od tego, co oferuje główny nurt polskiej polityki.
Polska nie jest wyjątkiem. Po 11 września zaskoczeni opiniotwórcy na całym świecie skarżyli się, że zabrakło nam wiedzy, dlaczego społeczeństwa muzułmańskie są aż tak obrażone na Zachód, że światu zagroził terroryzm. Ale przecież oznaczało to, że najbardziej rozwiniętym państwom świata zwyczajnie zabrakło zarówno zainteresowania, jak i ludzi znających potoczne języki Bliskiego Wschodu, i że złudzenie globalnej wioski, wywoływane przez powszechną dostępność MTV na całej kuli ziemskiej, jest tylko złudzeniem. Nowy, globalny porządek, do którego opisania i wyjaśnienia miał wystarczyć monetarystyczny język sprawnego menagera neokonsów, okazał się nie istnieć, tak samo, jak nie istnieje "postpolityka", rzekomo towarzysząca sprawnemu zarządzaniu i wypierająca z życia publicznego politykę.
Niedostateczna wiedza językowa i i elity pozbawione ciekawości świata w początkach XXI stulecia nie są niczym szczególnym. Kultura masowa traktuje dorosłych, tak wytwórców, jak i konsumentów, jak dzieci. Wg. Franka Furediego (socjologa węgierskiego pochodzenia, wykładającego na Uniwersytecie Kentu w Wielkiej Brytanii, ur. 1947) [*1], analiza słów, którymi posługiwali się podczas debat publicznych kandydaci na prezydenta Stanów Zjednoczonych pokazuje, że słownik Lincolna byłby zrozumiały dla licealistów. Clintona - dla siódmoklasistów, a Bush mówił już na poziomie średnio rozgarniętego sześcioklasisty. Współcześni ludzie nie ufają ani nauce, ani celowości gruntownego wykształcenia. Wszechobecny przedrostek "-post" wskazuje, w jakim miejscu znalazły się nauki humanistyczne, a naukom biologicznym i inżynieryjnym ludzkość już od dawna nie dowierza. Kiedyś studenci nie przepadający za naukami ścisłymi i przyrodniczymi wybierali humanistykę i sztuki wyzwolone. Dzisiaj jedne i drugie są im jednakowo obce: w USA między 1970 a 1995 liczba magistrów historii spadła o około 37%, magistrów filologii zagranicznych o 37%, anglistyki o 10% - i to w czasie, kiedy ogólna liczba studentów stale rosła. Temu zjawisku towarzyszy przekształcanie procesu kształcenia w rodzaj show dla niedorosłej publiczności, nagradzającej swego profesora brawami za widowiskowość wykładu, a nie poziom przekazywanej wiedzy, a także poszerzający się rynek książek popularnonaukowych, pisanych tak, by wysiłek umysłowy dla ich zrozumienia był czynnością zbędną. Absolwenci uniwersyteckich kursów zarządzania korporacyjną kadrą, telemarketingu i bankowości są znakomicie dostosowani do życia w monetarystycznej utopii, którą zamach na WTC już dawno obrócił w pył. Pytanie, co z nimi teraz zrobić?
Nie ma co szukać odpowiedzi na to pytanie w tradycyjnym miejscu, u intelektualistów, gdyż w swej większości zaakceptowali oni tą przygnębiającą odmianę. Klasyczny wzorzec heroicznego, niezależnego badacza zastąpiła dzisiaj postać intelektualisty zdewaluowanego do jednego z wielu podmiotów rynku informacji, któremu ton narzucają reguły talk shows, a nie debaty oksfordzkiej. Wartość wykształcenia wyższego, a w konsekwencji i tytułów naukowych, maleje w miarę, jak uniwersytety obniżają kryteria naboru lub w ogóle rezygnują z egzaminów wstępnych, żeby przyjąć jak największą liczbę studentów, i tym bardziej, im częściej wartość profesorów dla uczelni obliczana jest w według liczby absolwentów, a nie ich jakości. Kiedy w początkach grudnia 2001 opublikowano pierwsze rezultaty PISA (badania porównawcze funkcjonalnego alfabetyzmu, jakości nauczania i systemów edukacyjnych w Europie), okazały się być one szokująco słabe. Szczególnie silnie wstrząsnęły dumą narodową Niemców (21 pozycja na 32 państwa), a same zjawisko uzyskało nazwę "PISA-Schock". W efekcie rozpętała się desperacka dyskusja jak włączyć media do promocji "informacyjnego alfabetyzmu", a tamtejsi bibliotekarze wykorzystali sytuację do kolejnego, beznadziejnego przypomnienia, że biblioteki, a szczególnie biblioteki szkolne, jednak czemuś służą. [*2]
"Przez ostatnie dwa stulecia na straży autorytetu, jakim cieszyli się intelektualiści, stała wiara w to, że dążenie do wiedzy i prawdy zasługuje na powszechne uznanie. Wiara ta nadawała pracy umysłowej wyjątkowe znaczenie, ludziom zaś zgłębiającym wiedzę pozwalała sądzić, że to, co robią, ma sens." - powiada Frank Furedi. Mimo dezaprobaty dla gnuśności, jaka jego zdaniem cechowała uczonych jego pokolenia, Orwell niezmiennie wierzył, że idee mogą stworzyć lepszy świat, i że wszelka działalność intelektualna i kontemplacyjna jest tym, co odróżnia człowieka od zwierzęcia. Dzisiejsi intelektualiści sprowadzili czynność kontemplacji świata do upraszczania i minimalizowania wiedzy potrzebnej człowiekowi do funkcjonowania w społeczeństwie. Między innymi dlatego radykalne zmniejszenie listy lektur szkolnych wprowadzone przez rząd Platformy Obywatelskiej nie spotkało się ze znaczącym protestem. Polska inteligencja, w przeciwieństwie do niemieckiej, nie broni bibliotek.
W klasycznej powieści SF Asimowa "Fundacja" twórca psychohistorii Harry Seldon rozpoznaje zbliżający się upadek Imperium - po wtórności jego kultury wobec czasów przeszłych oraz cywilizacyjnej infantylizacji wszystkich warstw społecznych, nie rozumiejących wytworów technicznych poprzednich pokoleń ani złożoności własnego świata; nieufnych wobec nauki, ponad samodzielność myślenia i nowatorskość badań przedkładających naśladownictwo i epigonię. Na Ziemi w XXI wieku miejsce ludzi takich, jak Bertrand Russell czy Hannah Arendt, zajęli twórcy telewizyjnego Big Brother, a klasyczny wzorzec heroicznego, niezależnego myśliciela zastąpił homo ludens. Taka też jest polityka. Nie modernizacja, a rozkład. Ale czy ta analogia ma sens? [*3]
Przypisy:
1. Frank Furedi: Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści? (Where Have All the Intellectuals Gone?) przeł. Katarzyna Makaruk, Państwowy Instytut Wydawniczy , Styczeń 2008
2. Susanne Krüger - The PISA-shock and its consequences: The future of libraries for children in Germany, World Library and Information Congress: 69th IFLA General Conference and Council, 1-9 August 2003, Berlin
http://www.ifla.org/IV/ifla69/papers/079e_trans-Krueger.pdf
3. Czytaj również: Palnick: Toksyczna moc autorytetów. Blog: Palnick, 2008-07-24
http://palnick.salon24.pl/85478,index.html
Polska nie jest wyjątkiem. Po 11 września zaskoczeni opiniotwórcy na całym świecie skarżyli się, że zabrakło nam wiedzy, dlaczego społeczeństwa muzułmańskie są aż tak obrażone na Zachód, że światu zagroził terroryzm. Ale przecież oznaczało to, że najbardziej rozwiniętym państwom świata zwyczajnie zabrakło zarówno zainteresowania, jak i ludzi znających potoczne języki Bliskiego Wschodu, i że złudzenie globalnej wioski, wywoływane przez powszechną dostępność MTV na całej kuli ziemskiej, jest tylko złudzeniem. Nowy, globalny porządek, do którego opisania i wyjaśnienia miał wystarczyć monetarystyczny język sprawnego menagera neokonsów, okazał się nie istnieć, tak samo, jak nie istnieje "postpolityka", rzekomo towarzysząca sprawnemu zarządzaniu i wypierająca z życia publicznego politykę.
Niedostateczna wiedza językowa i i elity pozbawione ciekawości świata w początkach XXI stulecia nie są niczym szczególnym. Kultura masowa traktuje dorosłych, tak wytwórców, jak i konsumentów, jak dzieci. Wg. Franka Furediego (socjologa węgierskiego pochodzenia, wykładającego na Uniwersytecie Kentu w Wielkiej Brytanii, ur. 1947) [*1], analiza słów, którymi posługiwali się podczas debat publicznych kandydaci na prezydenta Stanów Zjednoczonych pokazuje, że słownik Lincolna byłby zrozumiały dla licealistów. Clintona - dla siódmoklasistów, a Bush mówił już na poziomie średnio rozgarniętego sześcioklasisty. Współcześni ludzie nie ufają ani nauce, ani celowości gruntownego wykształcenia. Wszechobecny przedrostek "-post" wskazuje, w jakim miejscu znalazły się nauki humanistyczne, a naukom biologicznym i inżynieryjnym ludzkość już od dawna nie dowierza. Kiedyś studenci nie przepadający za naukami ścisłymi i przyrodniczymi wybierali humanistykę i sztuki wyzwolone. Dzisiaj jedne i drugie są im jednakowo obce: w USA między 1970 a 1995 liczba magistrów historii spadła o około 37%, magistrów filologii zagranicznych o 37%, anglistyki o 10% - i to w czasie, kiedy ogólna liczba studentów stale rosła. Temu zjawisku towarzyszy przekształcanie procesu kształcenia w rodzaj show dla niedorosłej publiczności, nagradzającej swego profesora brawami za widowiskowość wykładu, a nie poziom przekazywanej wiedzy, a także poszerzający się rynek książek popularnonaukowych, pisanych tak, by wysiłek umysłowy dla ich zrozumienia był czynnością zbędną. Absolwenci uniwersyteckich kursów zarządzania korporacyjną kadrą, telemarketingu i bankowości są znakomicie dostosowani do życia w monetarystycznej utopii, którą zamach na WTC już dawno obrócił w pył. Pytanie, co z nimi teraz zrobić?
Nie ma co szukać odpowiedzi na to pytanie w tradycyjnym miejscu, u intelektualistów, gdyż w swej większości zaakceptowali oni tą przygnębiającą odmianę. Klasyczny wzorzec heroicznego, niezależnego badacza zastąpiła dzisiaj postać intelektualisty zdewaluowanego do jednego z wielu podmiotów rynku informacji, któremu ton narzucają reguły talk shows, a nie debaty oksfordzkiej. Wartość wykształcenia wyższego, a w konsekwencji i tytułów naukowych, maleje w miarę, jak uniwersytety obniżają kryteria naboru lub w ogóle rezygnują z egzaminów wstępnych, żeby przyjąć jak największą liczbę studentów, i tym bardziej, im częściej wartość profesorów dla uczelni obliczana jest w według liczby absolwentów, a nie ich jakości. Kiedy w początkach grudnia 2001 opublikowano pierwsze rezultaty PISA (badania porównawcze funkcjonalnego alfabetyzmu, jakości nauczania i systemów edukacyjnych w Europie), okazały się być one szokująco słabe. Szczególnie silnie wstrząsnęły dumą narodową Niemców (21 pozycja na 32 państwa), a same zjawisko uzyskało nazwę "PISA-Schock". W efekcie rozpętała się desperacka dyskusja jak włączyć media do promocji "informacyjnego alfabetyzmu", a tamtejsi bibliotekarze wykorzystali sytuację do kolejnego, beznadziejnego przypomnienia, że biblioteki, a szczególnie biblioteki szkolne, jednak czemuś służą. [*2]
"Przez ostatnie dwa stulecia na straży autorytetu, jakim cieszyli się intelektualiści, stała wiara w to, że dążenie do wiedzy i prawdy zasługuje na powszechne uznanie. Wiara ta nadawała pracy umysłowej wyjątkowe znaczenie, ludziom zaś zgłębiającym wiedzę pozwalała sądzić, że to, co robią, ma sens." - powiada Frank Furedi. Mimo dezaprobaty dla gnuśności, jaka jego zdaniem cechowała uczonych jego pokolenia, Orwell niezmiennie wierzył, że idee mogą stworzyć lepszy świat, i że wszelka działalność intelektualna i kontemplacyjna jest tym, co odróżnia człowieka od zwierzęcia. Dzisiejsi intelektualiści sprowadzili czynność kontemplacji świata do upraszczania i minimalizowania wiedzy potrzebnej człowiekowi do funkcjonowania w społeczeństwie. Między innymi dlatego radykalne zmniejszenie listy lektur szkolnych wprowadzone przez rząd Platformy Obywatelskiej nie spotkało się ze znaczącym protestem. Polska inteligencja, w przeciwieństwie do niemieckiej, nie broni bibliotek.
W klasycznej powieści SF Asimowa "Fundacja" twórca psychohistorii Harry Seldon rozpoznaje zbliżający się upadek Imperium - po wtórności jego kultury wobec czasów przeszłych oraz cywilizacyjnej infantylizacji wszystkich warstw społecznych, nie rozumiejących wytworów technicznych poprzednich pokoleń ani złożoności własnego świata; nieufnych wobec nauki, ponad samodzielność myślenia i nowatorskość badań przedkładających naśladownictwo i epigonię. Na Ziemi w XXI wieku miejsce ludzi takich, jak Bertrand Russell czy Hannah Arendt, zajęli twórcy telewizyjnego Big Brother, a klasyczny wzorzec heroicznego, niezależnego myśliciela zastąpił homo ludens. Taka też jest polityka. Nie modernizacja, a rozkład. Ale czy ta analogia ma sens? [*3]
Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz
Przypisy:
1. Frank Furedi: Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści? (Where Have All the Intellectuals Gone?) przeł. Katarzyna Makaruk, Państwowy Instytut Wydawniczy , Styczeń 2008
2. Susanne Krüger - The PISA-shock and its consequences: The future of libraries for children in Germany, World Library and Information Congress: 69th IFLA General Conference and Council, 1-9 August 2003, Berlin
http://www.ifla.org/IV/ifla69/papers/079e_trans-Krueger.pdf
3. Czytaj również: Palnick: Toksyczna moc autorytetów. Blog: Palnick, 2008-07-24
http://palnick.salon24.pl/85478,index.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)