Liczy się jedynie droga. To ona trwa, a nie cel, który jest złudzeniem wędrownika. – Exupery, "Twierdza"
niedziela, 22 kwietnia 2018
Irena Lasota: Nasza głupota
Kiedyś można było jeszcze się śmiać z przykładów ludzkiej głupoty czy niewiedzy. Kilka pokoleń temu maturzyści w większości krajów wiedzieli, czy Słońce kręci się wokół Ziemi, czy na odwrót. Dziś w quizach telewizyjnych widzimy nieszczęśnika z przerażeniem w oczach kręcącego jedną ręką wokół drugiej i bezradnie proszącego publiczność o pomoc.
Publiczność jest podzielona na dwie równe części. 50:50 wydaje się być sprawiedliwym vox populi.
piątek, 6 stycznia 2012
poniedziałek, 30 czerwca 2008
Mężczyzna, który nie może, dalej jest męski
Wystarczająco dużo czasu upłynęło od kastracji kocura, by móc podsumować skutki tej operacji. Chodzimy na wieczorne spacery we trójkę: kocur na smyczy, kotka luzem, ja. Kocur dalej zainteresowany kotkami. Bez pudła wywęszy wszystkie dzikuski zaczajone pod autami, kładzie się obok, grucha, wygina i bardzo stara przypodobać.
Wywęszy tez wszystkie dzikie kocury: puszy ogon jak wiewiórka, przechyla głowę w bok ciamkając zębami, a potem zaczyna śpiewać donośnym tenorem, stąpając pomalutku na sztywnych łapach, milimetr po milimetrze i z bojowo nastawionymi uszami - w kierunku dzikiego kocura. Te odpowiadają, ale po trwającej nieraz i pół godziny wymianie stroszenia się i sygnałów dźwiękowych zwykle uciekają, gdyż mój kocur jest większy od dzikich. Ale to znaczy, że Komandos musi być dalej wyprowadzany na smyczy: puszczony luzem byłby natychmiast uciekł w kierunku najbliższej kotki lub najbliższej nadziei na solidną bójkę z drugim kocurem, z której wychodzi się z poszarpanym uchem i innymi, chwalebnymi ranami.
Śpiewy kocurów to jedyny moment, kiedy możesz się zbliżyć do dzikusa na odległość 20 centymetrów, a on ani drgnie. Kilka razy zdarzyło mi się kucnąć przy dzikusie i szturchnąć go palcem w skołtuniony bok, a ten co najwyżej odsunie się na centymetr, nawet na człowieka nie patrząc, zahipnotyzowany śpiewaczą konkurencją z rywalem i perspektywą wrzaskliwej, syczącej walki na kły, pazury i determinację w sprawie powiększenia własnego haremu kotek.
Powrót do domu oznacza koci sex, bo przy tych śpiewach kotka siada sobie, uprzejmie wachlując ogonem i leniwie oblizując łapkę czeka, który samiec wygra. Czasem rzuci na kocury okiem, ale przeważnie gapi się to tu, to ówdzie, a to w niebo, a to w bok, zmieniając pozę pod pozorem niedbałego wąchania czegoś niewidocznego, niezwykle interesującego na płycie chodnikowej, ale zawsze tak, by oba kocury ją doskonale widziały. Otwierasz drzwi na klatkę schodową, wpuszczasz koty, idziesz do drzwi mieszkania, a tymczasem kocur ze wspaniałym okrzykiem rzuca się na kotkę (również wysterylizowaną), chwyta za kark, przypłaszcza do ziemi i ociera brzuchem. Kotka wije się pod nim, zadziera łepek do góry, przymyka oczy i gardłowo jęczy, bynajmniej nie próbując się mu wywinąć. Przypuszczalnie nauczyły się pracować nad swoimi strefami erogennymi, czego niekastrowane koty nie robią, miotane hormonami czyniąc gwałtowne, brutalne rach-ciach.
A z tego też taki wniosek, ze sex się nie mieści w narządach płciowych, tylko w mózgu. Może, gdyby ludzkie żony wykastrowały swoich mężów, którzy nie potrafią im sprawić satysfakcji, to by im się poprawiło w łóżku?
Bogumiła Tyszkiewicz
sobota, 28 kwietnia 2007
Irena Lasota - Córka Dąbrowszczaka
Z dialogu na forum Kraj Gazety Wyborczej:
Irena Lasota: Poniższy tekst utrzymał się na forum Kraj mniej niż godzinę. I został przeniesiony na "oślą ławkę". Czyżby nawet w Gazecie tępiono dąbrowszczaków i ich potomstwo?
Gazeta Wyborcza: Apel AntygonyWątek na forum Kraj, Agora |
Nieznany mi "stachporaj" napisał: "Wśród dzieci dąbrowszczaków nie widzę nazwiska Ireny Lasoty, dyrektora instytutu IDEE w Waszyngtonie oraz czołowej działaczki demokratycznej. Niedopatrzenie?"
Odpowiadam - myślę, że żadne niedopatrzenie. Nie ma też mojego brata Jana Piotra mieszkającego w Paryżu, astrofizyka.
Wiele osób, które podpisało ten apel, zna i mój, i mojego brata adres. Wiedzą, że mój ojciec był dąbrowszczakiem, że ja byłam w drużynie walterowskiej, i mogą nawet pamiętać (choć nie powinni), że zdarzało mi się pomagać im w osiąganiu ich bohaterskich, demokratycznych zasług. Nikt się do nas nie zgłosil.
Jeśli chodzi o mnie, to myślę, że chodziło o to, że a nuż mogłabym podpisać (podpisałabym, mimo patetycznego i grafomańskiego stylu). A gdybym podpisała, to po pierwsze - zbeszczeszczyłabym wąskie grono "środowiska," po drugie - zadałabym kłam dogmatowi panującemu wśród asów tego środowiska, że antykomuniści są po prostu faszystami wyzbytymi poczucia sprawiedliwości, uczciwości i godności. Wstyd panowie antygoniści, ale niczego więcej nie można się spodziewać po ludziach, którym z ust kapią bezustannie wartości i imponderabilia.
dr.freud: Ale o ci chodzi? Pani jest za postponowaniem dąbrowszczaków czy przeciw?
Irena Lasota: Jestem przeciwko postponowaniu kogokolwiek. Jestem za tym, żeby móc człowieka oceniać. Dlatego 17 lat temu byłam zwolenniczką lustracji i uważam ciągle, że miałam rację. Przeprowadzona w 1990-92 roku byłaby już przeszłością, ułatwiłaby zapewnie okres przejściowy i nie pojawiłaby się dzisiaj w tak kuriozalnej formie.
Ochotnicy zaś, którzy jechali do Hiszpanii w 1936 roku (sowieci i ludzie przyjeżdzający z ZSRR nie byli ochotnikami) nie robili tego dla mordowania anarchistow (to robilo GRU), gwałcenia zakonnic (to robili Hiszpanie), czy dla osiągnięcia w 10 lat później pozycji wiceministra, czy nawet ministra. Nie wszyscy zresztą dąbrowszczacy porobili kariery w PRL-u. A dużo z nich zginęło w Hiszpani i w Polsce lub Francji.
Przedzieranie się do Hiszpanii przez Pireneje w 1936 roku i walka po stronie republikanów było bohaterstwem. To, co zrobili Sowieci w Hiszpanii, było zbrodnią.
Te dwa zdania nie są z sobą sprzeczne i dlatego uważam, że "postponowanie" dąbrowszczaków za samo to, że byli dąbrowszczakami, jest niesłuszne, a odbieranie im rent - jest objawem politycznego kretynizmu.
Jednak po przeczytaniu calego apelu Antygony doszłam do wniosku, że bym go nie podpisała, bo jest apologią komunizmu.
Chętnie napisałabym coś od siebie - ale niech mi Pan powie gdzie. W każdym razie nie na forum, gdzie w słusznej sprawie mogą wypowiadac się tylko słuszni ludzie...
piątek, 20 kwietnia 2007
Andrzej Szmilichowski: Chaotyczne sny ludzi ranek budzi
Uszkodzone dusze
Pełne chaosu sny mogą być skutkiem wizyt duchowych bytów, które przy transformacji doznały uszkodzenia. Pewna ilość dusz, przy przekraczaniu granicy świata materialnego, traci z jakichś powodów podświadomość lub świadomość, które odłączają się i gdzieś znikają. Podświadomość ma w swojej dyspozycji bank pamięci, gdy więc znika, pozostawia osamotnioną świadomość, a ta pragnąc czegoś dokonać zawodzi, gdyż brak jej pamięci. Z kolei dusza pozbawiona świadomości jest jak dziecko we mgle, podświadomość nie wsparta intelektem świadomości nie wie co ze sobą począć, krąży bez celu, plecie bzdury na seansach spirytystycznych, hałasuje, straszy.
Te uszkodzone duchowe byty mogą zawłaszczać nieświadomie ciała innych ludzi, w jakiś sposób wyciszać rdzenną podświadomość i zajmując jej miejsce produkować owe chaotyczne i często bezsensowne senne majaki.
Precz intruzie
Takimi niekompletnymi i zdezorientowanymi duszami wydają się być poltergeisty i inne zjawy, które ludzie niekiedy widują w starych domach, w szpitalach, na cmentarzach. Brak im świadomości lub podświadomości, i zaniepokojone niezrozumiałym stanem w którym się nagle znalazły, poszukują ratunku w świecie fizycznym, jedynym świecie który znają, nie zdając sobie sprawy, że go bezpowrotnie opuściły. A jeśli znajdą jakąś psychiczną szczelinę, napotkają osobę po ciężkich przejściach lub medialnie wrażliwą, wsuwają się w jej ciało uważając, że nie czynią nic złego, są przekonane iż to ich własne ciało. Dokonując takiego „zaboru” usypiają niejako pierwotną podświadomość i rozsiadają się wygodnie w „swoim” ciele.
Dawno temu i zupełnie przypadkowo, uświadomiłem sobie obecność tych nieproszonych lokatorów i ogromnie mnie to irytowało. Wypowiadałem im stanowczo lokal, wyklinałem, przemawiałem do rozsądku, argumentowałem: Popatrz jak wygląda ciało do którego wszedłeś, to przecież nie twoje ciało! Kim jesteś intruzie! Wynoś się w tej chwili! Precz! Co ja się z nimi nawojowałem!
Dopiero pewien stary norweski różczkarz, gdy mu o tych kłopotach opowiedziałem, uspokoił mnie. Co się handryczysz? – mówił. Zostaw je w spokoju, przecież ci tak znowu bardzo nie przeszkadzają! Wyświadcz im tą uprzejmość i pozwól być w twoim ciele. Są biednymi, zagubionymi i zdezorientowanymi duszami. Daj im trochę czasu, a odsapną, nabiorą sił i sobie pójdą!
I tak się stało, uspokoiłem się i tylko od czasu do czasu sprawdzam czy nie ma nowych. Dziś myślę, że to nawet dobry uczynek. Jak przygarnąć bezdomnego.
Wymodlić zło
Takie i podobne wywody napotykają najczęściej protesty. To jakieś wymysły, bzdury, produkt czystej imaginacji i nic więcej!
Może. Być może są to tylko działania ludzkiej życzeniowej wyobraźni. Ale nie zapominajmy, że to co wiemy o psychice i jej możliwościach, o sposobach i rodzajach wymiany informacji, o światach zamieszkałych przez inteligentne istoty na wyższym niż nasz poziomie rozwoju i w innych wymiarach, nie pozwala na żadne kategoryczne stwierdzenia.
Nasza dotychczasowa wiedza o obszarach istnienia pozamaterialnego jest minimalna, prawie żadna. Poza tym, z natury rzeczy nie ma możliwości empirycznych doświadczeń, a innego dowodu nie nauczyliśmy się jeszcze akceptować.
Stale jednak poszukujemy, a nie mogąc znaleźć rozwiązań na drodze empiryki, posługujemy się myśleniem. Na przykład: Czy negatywna modlitwa (pod „modlitwa” rozumiem aklamację nie koniecznie religijną), modlitwa służąca jednemu celowi - szkodzeniu, może działać, czy w ogóle może istnieć? Czy może funkcjonować w świecie stworzonym przez dobrego Boga, działająca spirytualnie możliwość czynienia krzywdy drugiemu człowiekowi?
Biblia w wielu miejscach mówi o klątwach. Jezus przeklął drzewo figi i uschło, apostoł Paweł uczynił magika ślepcem, profeta Eliza spowodował, że niedźwiedzie zjadły czterdzieścioro dwoje dzieci, ponieważ naśmiewały się z jego łysiny. Klątwa jest orężem kahunów haitańskich, słyszy się przy różnych okazjach o skutecznych działaniach wiedźm, szamanów, bab zamawiających.
Modlitwa może nieść w sobie negatywne konsekwencje. Zanosząc modły o czyjeś zdrowie, jednocześnie prosi się o uśmiercenie milionów bakterii, prosząc o uzdrowienie z raka, prosimy o zniszczenia tkanek rakowych. Prośba: Boże spraw aby to stanowisko otrzymał mój syn! Jest jednocześnie prośbą aby nie otrzymał go nikt inny. Jakby nie było, klątwy czy negatywne modlitwy (co na jedno wychodzi) są wołaniem do Boga o jego gniew na coś lub kogoś.
Może modlitwa (jak wszystko co nas otacza) ma swoją tak pozytywną jak i negatywną stronę? Fenomen polaryzacji obserwujemy na co dzień, obejmuje wszelkie aspekty życia, taka jest logika ludzkiego istnienia – awers rewers. Może więc i modlitwa działa w obie strony, może uzdrawiać i może zabijać? To mieściłoby się w ludzkiej logice.
Bezmyślna energia
Nie będzie chyba wielkim błędem gdy założymy, że energia stwórcza, pra-energia, nie jest ani dobra ani zła. Rozumowanie dopuszczające taki podział wydaje się być emocjonalne i lokalnie ziemskie, produkt inteligencji tej planety. Załóżmy, że ludzkości się powiodło i Dobro zwyciężyło, czy nie naruszylibyśmy w ten sposób niezbędnego balansu? Konstrukcja pozbawiona przeciwwagi chwieje się.
Pójdźmy tym tropem krok dalej. Czy być tak może, że owa energia, powołana do istnienia jakimś aktem, jest bezmyślna? Nie myśli, działa tylko! Może w tym tkwi najgłębszy sens posiadania przez człowieka wolnej woli myślenia i działania? Mamy w ręku dwusieczny miecz i możemy z niego korzystać jak sobie chcemy.
Mój świat jest w moich rękach
Życie w którym bierzemy udział, a przede wszystkim jak się w nim zachowujemy, wygląda tak, jakbyśmy byli na poziomie psucia zabawek. Przed nami, miejmy nadzieję już niedaleko, następny etap – rozumnej nimi zabawy.
Dla części ludzi drugi etap już się rozpoczął, przestali psuć, ale daleko im jeszcze do zrozumienie w jakiej zabawie biorą udział. Gdy do tego etapu dotrzemy, gdy zrozumiemy powszechnie na czym zabawa polega i do czego ma doprowadzić, może okazać się, że żadne podziały nie istnieją.
Ta druga strona medalu, negatywna strona, wydaje się równie potrzebna jak dobra. Zło, wydając pojedynek Dobru, prowokuje nas, stawia w pozycji wyboru, aktywizuje do działania. Może jednym z założeń ludzkiego istnienia jest, abyśmy byli prowokowani, a alternatywność jaka nas zewsząd otacza, to dany nam przywilej? Umiejętność odczuwania zła może być jednym z tych darów, daje wszak szansę uczenia się na błędach, zapobiega stagnacji. Przyjmując możliwość takiej koncepcji, alegoryczny Raj byłby stagnacją, przynajmniej z perspektywy istotek psujących zabawki. W końcu jeżeli na błędach się uczymy, co znaczy grzech?
Chcemy tak żyć jak żyjemy
Pozwalając sobie na takie dywagacje, zbliżamy się nieuchronnie do myśli, iż świat jest precyzyjnie taki jaki chcemy aby był. A to, że jesteśmy z niego zadowoleni albo niezadowoleni, jest naszym własnym wyborem, osobistym oprogramowaniem.
W budowie osobistego świata oczywiście pomagają i służą radą rodzice i bliscy, nauczyciele, tradycje, religie, idee, ale nawet jeśli sobie tego w pełni nie uzmysławiamy, ponosimy za swoje życie wyłączną osobistą odpowiedzialność.
Odpowiedzialność za stan umysłu i duszy tu i teraz, w konkretnym momencie życia, ponosimy sami i nie ma co się zasłaniać protezami: religią w której wzrastamy, ideą w którą wierzymy, lub tym czym najbardziej lubimy się zasłaniać - niezależnymi od nas okolicznościami. Wszelkie zależności i powiązania budujemy sami i sami odpowiadamy za wszystko: nie idee, nie religie, nie Jezus i Matka Boska, nie Budda, nawet nie sam Pan Bóg w niebiesiech – m y s a m i, po to otrzymaliśmy od Niego wolną wolę myśli i działania.
To wcale nie jest najprzyjemniejsza perspektywa, być w takim sensie i rozmiarze dorosłym. Przyzwyczailiśmy się kaprysić, zwalać winę na innych, zmyślać, udawać. A przede wszystkim umiemy narzekać, jesteśmy specjalistami w zanoszeniu pretensji do losu iż niesprawiedliwie nas traktuje. To zaś prowadzi prostą drogą ku naszej ulubionej konstrukcji - zrzucanie z pleców odpowiedzialności za własne uczynki i życie.
A gdy życie przypiera do muru tak, że już sobie z nim poradzić nie jesteśmy w stanie, wtedy dopiero budzi się częstokroć pragnienie oczyszczenia duchowego. Spoglądamy pokornie w niebo, pochylamy główkę i z głębi swego strachu, szepczemy paciorek za paciorkiem i bijemy się w piersi. A następnie podnosimy z klęczek w przekonaniu, żeśmy czegoś dokonali. Anioły muszą świetnie się bawić obserwując nas!
Uzmysłówmy to sobie raz jeszcze. Precyzyjnie wszystko w czym uczestniczymy, życie, jest Boskim produktem, ale to my sami ponosimy za nie wyłączną odpowiedzialność. Oznacza to między innymi, że w najgłębszej warstwie świadomości wiemy, że wybraliśmy je sami, chcemy tak żyć jak żyjemy. A fakt, iż tego sobie na poziomie świadomości nie uzmysławiamy i popłakujemy uważając iż krzywdzeni jesteśmy, unaocznia tylko skuteczność tresury, jakiej z własnej woli się poddaliśmy. W snach również.
środa, 4 kwietnia 2007
Andrzej Szmilichowski: Zrzucanie skóry
Ojciec bardzo był wierny nakazom i rytuałom wiary. Codziennie rano odmawiał pacierz, wieczorem robił to z modlitewnikiem w ręku, przystępował raz w miesiącu do komunii, oraz surowo przestrzegał obowiązku niedzielnej mszy świętej, a mama i ja za nim. Zmarł mając 44 lata, zniszczyła go wojna i oflag w Murnau. Babcia dreptała codziennie koło południa do kościoła z nieodłączną torebeczką w ręku.
Czas biegł i jak wąż skórę zrzucał kartki z kalendarza. Babcia umarła i część mojego katolicyzmu odeszła wraz z nią. Pożegnałem mamę, moje dzieci stały się kobietami i mężczyznami. Dziś żyjemy, katolicyzm i ja, w miarę przyjaźnie.
Ważny impuls mojego życia nadszedł wraz z odkryciem świata książek. Wydawało mi się wówczas i myślę tak do dziś, że to świat bez granic. Książka zastąpiła swoją duchową przestrzenią moje potrzeby religijne.
Kiedyś rzuciłem się na głębokie wody prozy Huxleya i „Kontrapunkt” zafascynował mnie. Huxley uświadomił mi, że można czerpać naukę z porażek, a przeciwności pomagają dojrzewać. Był, jeśli tak można powiedzieć, higienistą mojej dorastającej duszy. Chłonąłem książki, a najcenniejsi w nich – tak wówczas uważałem – byli sami pisarze. Tacy prawdziwi, tacy prawdomówni i wspaniali, herosi wprost! Śniłem, aby zostać pisarzem.
Następnie odkryłem religie dalekiego wschodu i zauroczyły mnie. Były tak inne niż katechiczny katolicyzm. Idee buddyzmu niczego ode mnie nie żądały, niczym nie groziły, na nic nie skazywały. Apelowały tylko do mojej duszy, do rozumu, i namawiały łagodnie – nie krzywdź, kochaj, myśl, bądź.
Próbowałem przez długie lata różnych rzeczy: medytacji zen i innych, ćwiczeń oddechowych i tak dalej, ale buddystą nie zostałem. Może rzeczywiście najlepszym rozwiązaniem jest być, tylko być, zastanawiałem się? Być porządnie tu i teraz, bez wielkich oczekiwań, bez marzeń na wyrost?
Wszystko jest tym czym jest, ponieważ nie może być czym innym. Żyjemy w przemijającej chwili, wszystko się zmienia i my akceptujemy te zmiany poprzez bycie tu i teraz. Na dobrą sprawę nie mamy nic naprawdę własnego, a to co nas trzyma przy sobie pozorne jest i niestałe.
Nie zostałem mistrzem zen, nie zostałem mistrzem reiki, nie zostałem mistrzem niczego. Ale stałem się bardziej człowiekiem. Jestem inny niż byłem na początku drogi, a jednak stale ten sam. Drzewo przyrasta nieznacznymi milimetrami i choć wyrastają mu w końcu potężne konary, ciągle jest dzieckiem maleńkiego ziarenka.
Czytałem z pasją o spirytyzmie, parapsychologii, okultyzmie, ale z czasem literatura ta wydała mi się monotonna, mówiła na dobrą sprawę stale o tym samym. Dzisiejsze trendy i idee o pozaziemskich istotach ze światła i nie ze światła, kręgach zbożowych, duchowych podróżach astralnych, channelingach, interesują mnie niewiele, choć staram się śledzić wszystko uważnie. Tak już jestem skonstruowany, że trudno mi uwierzyć w coś tylko dlatego, że medium, guru, mistrz, pisarz, ksiądz, postulują iż tak właśnie jest jak mówią. Muszę doświadczać sam i może dlatego coraz bardziej odsuwam się od głównych szlaków.
To nieznane i duchowe napotykamy na codzień obcując z materią. Wierzę fizykom kwantowym (są bliscy poznania tajemnicy wszystkiego) gdy mówią, że materia składa się w gruncie rzeczy z pustki. Wierzę w twoją i moją duszę, wierzę w ich głębie przed którą mistycy wszelkich czasów z takim respektem pochylali głowy.
Im jestem starszy, tym mam więcej zrozumienia dla chrześcijaństwa, ale prawdę mówiąc nie interesuje mnie do jakiej religii ktoś czuje się przywiązany. Lubię myśl, że najważniejsze znajduje się w ciszy. Poza słowem i obrazem, poza znaczeniem i socjalnymi rolami, wewnętrzny nagi człowiek.
Nie wierzę aby Boga – jeśli można tak nazwać Stworzenie Wszystkiego, interesowały religie, do których ludzie czują takie przywiązanie (nie chcę przez to powiedzieć, że są niepotrzebne, przeciwnie, są bardzo potrzebne). Myślę, że patrzy głębiej, bezpośrednio w serce, obserwuje jakie uczucia tam mieszkają i jak się wyrażają. Przypuszczam, że o powodzeniu i karierze duszy, decyduje znajomość siebie tu i teraz, osobista ocena jakimi zasobami się dysponuje.
I jeszcze jedna ważna sprawa – skromność. Dobrze mieć świadomość, że żyje wśród nas wiele ludzi o wysokim poziomie duchowości, ludzie których dusze dźwięczą jak najczystszy kryształ, a których nigdy nie interesował aktywny udział w życiu duchowym. Jak także zdawać sobie sprawę, że wielu duchowymi nauczycielami rządzi ego, a dusze ich nie dźwięczą niczym. Oraz pamiętać, że Zło istnieje i jest potężne. Nie zapominajmy o tym, smakując złociste plastry boskiego miodu.
Chciałbym nauczyć się być człowiekiem w pełni, istotą żyjącą życiem. Chciałbym umieć otwierać ramiona i kochać bez warunków, dawać bez zamysłów, brać bez wstydu. Przypominają się przeczytane gdzieś słowa: wystarczy tylko siedzieć, trawa rośnie sama.
niedziela, 1 kwietnia 2007
Get- Stankiewicz się lustruje!
Następnego dnia profesor Eugeniusz Get- Stankiewicz dał się sfotografować reporterom lokalnego dodatku Gazety Wyborczej na tle swojego oświadczenia lustracyjnego wagi 20 kilogramów i wielkości 3 metry na 5 metrów. To jest właśnie to zdjęcie, wykonane przez Mieczysława Michalaka. Mam nadzieję, że wybaczy skubnięcie fotki ze względu na jej podniosłą zawartość.
Get Stankiewicz podpisał mazakiem swoje oświadczenie w Muzeum Narodowym, dodatkowo przyozdabiając podpis kolorowym szlaczkiem i kwiatkiem. Jego trzy kolejne oświadczenia lustracyjne różnią się rozmiarami. Pierwsze i najmniejsze, wielkości A4, trafiło do Gazety Wyborczej. Drugie, wielkości 88 na 125 cm, zawisło na posągu Murzyna na Placu Solnym, gdyż Murzyn jest rzeźbiarskim autoportretem artysty, a więc sam w sobie, dziełem powstałym w wyniku lustrowania. Trzecie jest największe. Będzie wisieć w muzeum do 10 kwietnia, żeby zapoznała się z nim publiczność podziwiająca kolekcję zgromadzonych przez muzeum dzieł artysty, a potem zostanie złożone w kostkę i trafi w ręce rektora Akademii Sztuk Pięknych, który wezwał swoich wykładowców do składania oświadczeń lustracyjnych.
Artysta spodziewa się, że rektor przekaże jego oświadczenie do IPN. Jest to druk na folii syntetycznej naklejonej na płótno, a sam podpis został wykonany mazakiem wodoodpornym. Get Stankiewicz do stworzenia swego dzieła wykorzystał oficjalny dokument, ale stwierdził, że jest brzydki, więc poprawił jego estetykę. Jego zdaniem pracownicy IPN powinni mieć też kontakt ze sztuką. Odmówił wszelkich komentarzy do dzieła, twierdzi, że każdy sam powinien je zinterpretować, nie dowiedziałam się więc, jaka jest artystyczna interpretacja faktu, że "Wyborcza" dostała oświadczenie w najmniejszym formacie. Władysław Frasyniuk zinterpretował politycznie, że chodzi o ośmieszenie ustawy lustracyjnej, ale podejrzewam, że sposób myślenia artystów jest dosyć zagadkowy i na ogół odległy od politycznego.
Profesor Ludwik Turko z Uniwersytetu Wrocławskiego, który uważa, że lustrować się trzeba, ocenił działania Geta- Stankiewicza jako świetny happening, który ściąga z ustawy lustracyjnej aurę śmiertelnej powagi. "- Gdybym był szefem IPN, powiesiłbym to oświadczenie w swoim gabinecie. Miałbym sygnowane dzieło sztuki!" - powiedział dziennikarzom GW. Zgadzam się z nim, ale na miejscu szefa IPN bym miała pomysł finansowy. Fotokopia dzieła by poszła do akt, natomiast samo dzieło wystawiłabym na licytację na rzecz jakiejś publikacji o kulturze niezależnej, której zresztą Get- Stankiewicz był swego czasu uczestnikiem. Koniecznie pamięci Jurka Ryby, nieżyjącego już, wspaniałego animatora kultury z lat 1980tych, organizatora wielu wystaw i pierwszego dyrektora Wydziału Kultury po 1989 roku. Do dzisiaj mam taką rybkę w kuchni, na której obecnie wiszą papierowe ręczniki, i na pewno byłabym ową książkę kupiła. A na taki słuszny cel to i miasto by mogło wysupłać trochę grosza.
Gazeta Wyborcza przypomniała jeden z poprzednich happeningów artysty. Kompozycja składała się z drewnianego krzyża, figurki Chrystusa, młotka, gwoździ i podpisu „Zrób to sam.” Mocne, ale najbardziej podoba mi się lustracja Murzyna, bo lustracja w rzeźbie i piśmie jakoś do siebie pasują. Eugeniusz Get- Stankiewicz jest teraz najbardziej zlustrowanym artystą w Polsce. Tu bym trochę rozwinęła, w miejsce danych osobowych wstawiłabym lusterka i całość ustawiła w miejscu, gdzie jest dużo przechodniów. Też by mieli lustrację w trzech wymiarach, a co.
(bt)
poniedziałek, 11 grudnia 2006
Co ten kot widział !?
To było tak, Szahor drzemała na biurku, na takim podwyższeniu, gdzie stał kiedyś monitor. Raptem podniosła się z napuszoną sierścią i sztywnym ogonem jak wiewiorka, wygięła do góry najeżony grzbiet, położyła uszy po sobie i zmrużonymi oczami zaczęła się wpatrywać w drzwi na korytarz, wydając z siebie dziwny klekot dzięcioła. Potem, dalej najeżona, pomalutku zlazła z podwyższenia, stanęła obok myszki z głową maksymalnie wyciągniętą w kierunku drzwi i klekotała dalej. Miałam ją parę centymetrów od nosa więc widziałam jak się jej porusza szczęka przy klekotaniu. W domu panowała absolutna cisza. Ona bardzo pomalutku zakradła się na kraniec biurka, zeskoczyła bezszelestnie na dywan i zaczęła się skradać w kierunku drzwi, ale nie na wprost, tylko bokiem jakoś, jakby tam coś było na korytarzu, bardzo podejrzanego i potencjalnie niebezpiecznego. W końcu dotarła do drzwi, schowała się za framugą i wyciągnęła szyję, patrząc na coś. Zaklekotała znowu. Na to się podniosłam i też spojrzałam, nastawiając uszy.
Nic.
Zakradłam się do niej, ona spojrzała na mnie, zaklekotała, ten jej ogon jak wiewiórka napuszony zagibał się na końcu, i znowu się zaczęła na coś patrzeć i klekotać. Pogłaskałam ja po najeżonym grzbiecie, a ona powiedziała mrrrnia! jakby nigdy nic, sierść najeżona opadła i zaczęła się ocierać o nogi. Co ona u licha widziała i jakim cudem kocie gardło taki dźwięk!?
sobota, 11 listopada 2006
Jednostki naturalne
...z pewnością zachowają one znaczenie przez wszystkie czasy i dla wszystkich cywilizacji, nawet pozaziemskich lub nie stworzonych przez człowieka, tak więc można nazwać je jednostkami naturalnymi... M.PlanckNieskonczoność liczb pierwszych, nazwijmy ją alef zero, zawarta jest w większej nieskończoności liczb całkowitych, powiedzmy, alef jeden, a ta w nieskończoności liczb rzeczywistych, alef dwa, i tak dalej, istnieje cała hierarchia nieskończoności, nieskończoność przestrzeni nieskończoności wyrażana ciągiem alef zero, alef jeden, alef dwa, alef trzy... Czy bóg posiada własną wolę?
Jeśli istnieje bóg0, to musi istnieć bóg71, bóg milion, bóg trylion. Nie ma żadnej, ostatecznej nieskończoności, a więc nie ma i Boga. Skoro nie istnieje prawdziwa kreacja, to nie ma też prawdziwej rzeczywistości. Ta rzeczywistość, którą znamy, jest czymś mniej niż snem, gdyż śnienie musi mieć swego ostatecznego śniącego. W tym kontekście "Ja" to nonsens, nawet dla alef centylion. Być może prawdziwa rzeczywistością jest matematyka, ale pod warunkiem, że nie jest płodem umysłu, a po prostu Jest. Coś takiego mówi się na ogół o bogach, ale matematyka nie może być Bogiem: co prawda matematyka nie jest rzeczą, jak np. drzewo czy foton, ale z drugiej strony jest przecież problem czasu. Można sobie wyobrazić Boga jako bezczasowy ocean pierwotnej - a zarazem ostatecznej - matematyki, ale niewiele z tego wynika, gdyż bez czasu nie ma kreacji. A może "bezczasowy" to nie to samo, co "wieczny"? Kot jest Buddą... Mruczy, cholernik. Ma chęć mnie upolować;)
"When a fish swims, it swims on and on, and there is no end to the water. When a bird flies, it flies on and on, and there is no end to the sky. There was never a fish that swam out of the water or a bird that flew out of the sky. When they need just a little water or sky, they use just a little; when they need a lot, they use a lot. Thus, they use all of it in every moment, and in every place they have perfect freedom.1. Dogen Zenji (1200-1253), Shikantaza.
Yet if there were a bird that first wanted to examine the size of the sky, or a fish that first wanted to examine the extent of the water, and then tried to fly or swim, it would never find its way. When we find where we are at this moment, then practice follows, and this is the realization of the truth. For the place, the way, is neither large nor small, neither self nor other. It has never existed before, and it is not coming into existence now. It simply is as it is."
2. Kreacja par.
środa, 21 września 2005
Irena Lasota - komandoska roku 2005
Autor: komandos0
Data: 21.09.05, 00:23
NINIEJSZYM ZDEJMUJE SIE FATWE Z OSOBY IRENY LASOTY NALOZONA PRZEZ ADAMA MICHNIKA W ROKU 1970.JEDNOCZESNIE PRZYZNAJE SIE IRENIE LASOCIE HONOR KOMANDOSKI ROKU.
komandos0
Re: ZDJECIE FATWY i PRZYZNANIE HONORU LASOCIE
Autor: akri
Data: 21.09.05, 01:40
Zawiadomilem Lasote. Ona jeszcze nie umie sie zalogowac. Mowi ze ten kto nalozyl Fatwe niech zdejmuje.
Rozpisuje konkurs PT: "Jak Michnik i jego druzyna nakladali Fatwe na Lasote".
Wchodzac do konkursu musisz napisac kto, oddalony o nie wiecej niz 6 miejsc od Michnika, probowal usunac Lasote z zycia towarzyskiego i historii.
Najlepsze szesc odpowiedzi dostanie w nagrode ksiazki z ksiegozbioru Lasoty. Sprobujemy tez opublikowac ksiazke z psychologii spolecznej i humorystyczna "Michnik i jego druzyna".
niedziela, 23 stycznia 2005
An Exhibition of Surprising Structures Across Dimensions
Zaczyna się od tego, ze kilku gości przynosi cię w skrzyneczce i oczywiście od razu trafiasz na imprezę. Żyjesz sobie spokojnie jako starzec w domku. Stajesz się coraz młodszy. Pewnego dnia dostajesz odprawę w postaci grubszej gotówki i idziesz do pracy.
Pracujesz jakieś 40 lat i poznajesz uroki życia.
Zaczynasz pić coraz więcej alkoholu, coraz częściej chodzisz na imprezy, no i coraz częściej uprawiasz seks.
Gdy już masz to opanowane, jesteś gotów, żeby trafić na studia. Potem idziesz do szkoły. Coraz mniej od ciebie wymagają, masz coraz więcej czasu na zabawę.
Robisz się coraz mniejszy, aż trafiasz do... no, wiadomo dokąd, gdzie pływasz sobie przez 9 miesięcy, wsłuchując się w uspokajający rytm bicia serca.
A potem nagle - bęc!! Twoje życie kończy się orgazmem.