Pokazywanie postów oznaczonych etykietą terra nova. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą terra nova. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2011

Naomi Klein - Okupuj Wall Street: teraz najważniejsza rzecz na świecie

6 październik 2011

trockiści W czwartek wieczorem zostałam uhonorowana zaproszeniem do wypowiedzenia się na Occupy Wall Street. Ponieważ nagłośnienie jest (co haniebne) zakazane i wszystko co mówiłam musiało być powtarzane przez setki ludzi, żeby inni mogli słyszeć (a.k.a "ludzkie mikrofony"), to wszystko, co powiedziałam na Liberty Plaza, musiało być bardzo krótkie. Oto jest dłuższa, niepocięta wersja przemówienia.

I love you.

Nie powiedziałam tak, żeby setki ludzi odkrzyknęły mi "I love you", aczkolwiek  niewątpliwie jest to premia za używanie urządzenia zwanego ludzkim mikrofonem. Mów innym co chcesz, żeby ci odpowiedzieli, tylko dużo głośniej.

sobota, 1 września 2007

Jaki parlament byłby najlepszy z możliwych? (wizja konstruktywna)

Lewica głosuje na PiS! Elektorat PO głosuje na LiD! Brzmi jak political fiction, ale taki scenariusz na najbliższe wybory ma wcale racjonalne przesłanki, pod warunkiem, że jego realizację powierzymy wyborcom, a nie klasie politycznej, że sami wyjdziemy z założenia, że z wyborcami warto dyskutować, bo lewicowy elektorat równie rzadko miewa okazję do rezydowania w hotelu Ritz w Waszyngtonie, jak elektorat PO do ucałowania pierścienia Największego Płatnika.

Wreszcie, że namawianie wyborców do takiego scenariusza rozpoczniemy od postawienia sobie i pozostałym wyborcom pytania, jak powinien wyglądać parlament najlepszy w takich warunkach i przy takiej klasie politycznej, jaką każdy na własne oczy widzi? No to postawmy.

Lewica głosuje na PiS!

Lewica nie jest na etapie walki o władzę. Lewica jest na etapie wyzwalania się z okowów pseudolewicy opisanej tu - oraz ze szponów pułkowników z PO (Brochwicz i Miodowicz),którzy w poprzednich wyborach wykończyli najpoważniejszego kandydata lewicy - Cimoszewicza, torując tym sposobem drogę Donaldowi Tuskowi do drugiej tury wyborów prezydenckich. Najwyraźniej samemu PO wyszło, że ich kandydat jest tak słaby, że nie ma szans przejść do drugiej tury bez fałszowania dokumentów, Jaruckiej i ataku na rodzinę Cimoszewicza - inaczej by po pułkowników nie sięgali. Zdaje się, że dzisiaj im to samo wychodzi. Ale lewica zmądrzała. Trzeba się pozbyć przynajmniej fałszerzy wyborów. Dlatego w tych wyborach lewica zagłosuje na PiS, żeby dać PiSowi rząd większościowy, a prokuratorom Rzeczpospolitej czas na posprzątanie sceny politycznej i jej obrzeży z pułkowników.


Elektorat PO głosuje na LiD!

Nie ma politycznej alternatywy dla PiS, dlatego, że w Polsce nie ma innej partii politycznej. A to już bardzo poważny problem strukturalny, bo w stabilnym systemie muszą być przynajmniej dwie konkurencyjne partie. Bez konkurencji każda partia gnuśnieje, szybko się deprawuje i PiS po iluś latach sprawowania władzy mógłby się stoczyć nawet do poziomu PO. Partii nie ma, ale jest Front Obrony Przestępców, opisany tu, który w okresie przejściowym mógłby pełnić funkcję surogatu opozycji - wszakże pod warunkiem, że będzie mniej zjednoczony niż obecnie. Idealnym rozwiązaniem jest podzielenie go na dwie, mniej więcej jednakowo liczebne frakcje, konkurujące między sobą o względy Największego Płatnika. Nie ma żadnych przeszkód światopoglądowych z głosowaniem na LiD: oni są lepszą prawicą niż kiedykolwiek byli lewicą, o czym najlepiej świadczy fakt, że to jedyne ugrupowanie w Polsce, które stać na apartament w waszyngtońskim Hotelu Ritz na sztab wyborczy. Dlatego przed właściwym glosowaniem każda rodzina wyborców PO głosuje między sobą na zapałkach, czy mąż głosuje na PO a żona na LiD, czy odwrotnie.

Po wyborach PiS rządzi, prokuratorzy osaczają pułkowników, Zjednoczony Front Przestępców kłóci się między sobą o przychody zmniejszone z powodu pobytu Największego Płatnika na przedłużonych wakacjach na Morzu Śródziemnym, a partia opozycyjna ma 4 lata na to, by się zorganizować i postrzelać sobie do władzy, ale zupelnie innej jakości kulami niż te, które obecnie świszczą w powietrzu.

Mirror na Salonie24

Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz

wtorek, 26 czerwca 2007

Rekontra: Temat mało medialny - Muzeum Żydów Polskich

Prosta analiza bystrego obserwatora sceny politycznej Krzysztofa Leskiego doprowadziła go wczoraj do jednej możliwej konkluzji: "pielęgniarki z KPRM zostaną wyprowadzone zaraz, albo premier może zacząć rozmowy z prezydentem o terminie przedterminowych wyborów." Do takiej konkluzji doszedł dziennikarz, który wcześniej napisał: "więc nie będę dzwonił do Janka Dziedziczaka, by męczyć go pytaniami, na które i tak nie może odpowiedzieć."

Interesującym może być, do jakiej to konkluzji by doszedł redaktor Leski, gdyby jednak zadzwonił do "Janka" - z rządu. I zaczaiła się wiodąca na rynku stacja TVN24 przed kancelarią premiera, czekała ze swoimi reporterkami i reporterami krążącymi pośród 136 namiotów obozowiska "białego miasteczka", i zastanawiała się po cichu - wejdą, czy nie wejdą, wyprowadzą czy wyniosą.

Szkoda, że TVN24 nie wysłało ani jednego wozu transmisyjnego i chociażby pracownicy Pochanke, by relacjonowała uroczystości wmurowania aktu erekcyjnego Muzeum Historii Żydów Polskich. A był prezydent Kaczyński - świetne przemówienie, były prezydent Niemiec - dobre przemówienie, naczelny rabin Tel Awiwu - z Piotrkowa Trybunalskiego - świetne przemówienie. Wmurowanie aktu to było bardzo ważne wydarzenie - przemówienia odkłamujące historię - można było usłyszeć kilka słów prawdy o 1000-letniej obecności u nas polskich Żydów, i to od Żydów.

Ale temat mało medialny, nikt nie gwiżdże, nie wznosi okrzyków, w ręku nie trzyma plastikowej butelki po Coli, nie będzie kogo ani czego pokazać w szkle kontaktowym, zapytać w "Teraz My", kto za tym stoi.

Nie tak dawno toczyła się dyskusja na forach internetowych, czy Muzeum powinno powstać, dyskutowano w jakiej formie. Po wysłuchaniu przemówień zaproszonych gości, przemówień nie w stylu żydów amerykańskich – odpowiedź jest jedna. Takie muzeum powinno powstać już wiele lat temu. Szkoda, że tak późno, że Żydzi z Izraela pod obstawą, otoczeni kordonem ochroniarzy, znają Polskę od strony niemieckich obozów zagłady – nawet nie wiem, czy zdają sobie sprawę, czy są niemiecki, czy nazistowskie. Jeżeli nazistowskie, to pewnie polskie. Młodzi Żydzi nie wiedzą, skąd w Polsce się wzięli ich przodkowie, nie wiedzą co zawdzięczają Polsce i Polakom. W Polsce ich przodkowie szukali schronienia przed prześladowaniami i znajdowali je, i tego się dowiedzą zwiedzając Muzeum Żydów Polskich.

Minęło kilka godzin, na stronie prezydenta jest przemówienie, a portale jeszcze tej uroczystości nie odnotowały.

Fragment przemówienia:

„… a może nawet dziewięć stuleci, narodu, który żył na tych ziemiach przez ponad osiem co najmniej, a być może dziewięć wieków, powinno powstać wcześniej, tak jak i niejedno inne muzeum w naszym kraju. Powstaje dopiero teraz, ponieważ tak ukształtowała się nasza historia, ale powstaje słusznie i sądzę, że w tym mieście i w tym miejscu, które swojego czasu było miejscem, w którym mieszkało najwięcej Żydów, największym żydowskim miastem w Europie – że w tym miejscu to muzeum spełni swą rolę. Istotnie, przez dziewięćset lat nasza historia się splatała. Były różne okresy, lepsze i gorsze, ale nie ulega wątpliwości, że historia Żydów polskich to część historii mojego kraju, to w szerokim tego słowa znaczeniu część historii mojego narodu i wymaga pamięci i uczczenia. Wymaga przypomnienia olbrzymi wkład osób narodowości żydowskiej w polską kulturę, ale wymaga przypomnienia także wkład polskich Żydów w historię kultury żydowskiej. Niezwykle istotne w kulturze żydowskiej, w ogóle w żydowskim społeczeństwie ruchy – ruch chasydzki, oświecenie żydowskie – to wszystko przecież nasz kraj. W tym kraju bujnie rozwijała się żydowska literatura w trzech językach: w jidisz, gdzie odnosiła największe sukcesy, w naszym ojczystym języku polskim, ale tutaj także zaczęła się literatura w języku hebrajskim, tym, który dzisiaj jest oficjalnym językiem państwa Izrael. Tutaj pisał w języku jidisz laureat nagrody Nobla Isaak Singer, tutaj tworzyli inni wybitni żydowscy pisarze, jak Asz czy Kaganowski. Inaczej mówiąc, to było miejsce rozwoju kultury i teologii. To było miejsce, w którym naród żydowski w wielkiej swojej części po prostu istniał, rozwijał się, tworzył swoją historię.”

A TVN24 w dalszym ciągu kreuje rzeczywistość, nie odstępuje pielęgniarek ani o krok, a dzisiaj wydarzenie, uroczyste wmurowanie aktu erekcyjnego, po stokroć ważniejsze niż po raz setny uderzenie plastikową butelką o butelkę, nie zostało "zaszczycone kamerą". Na szczęście jest telewizja publiczna - TV3. Oglądałem więc relację w telewizji TV3, a Pan Michał Tyrpa na swoim blogu podaje nazwiska których nie zapamiętałem - Marian Turski, przewodniczący Stowarzyszenia Żydowskiego Instytutu Historycznego oraz nazwisko rabina z tel Awiwu - Meir Lau. Przemówienia jakie można rzadko usłyszeć.



PS. na portalach nie ma ani słowa, info dnia:

"Premier rozmawia z pielęgniarkami w kancelarii; siostry: nie wierzymy premierowi".

oryginał: http://rekontra.salon24.pl/20863,index.html

[rekontra]

sobota, 12 maja 2007

Felonia

"Jest też lewicowa tradycja Pużaka czy Żuławskiego i tę tradycję bardzo poważam. Nie w pełni się z nią zgadzam, ale to jest tradycja bardzo cenna. Ale z tradycją np. "Gazety Wyborczej" nie ma nic wspólnego." - powiada Jarosław Kaczyński w rozmowie z Joanną Lichocką i Igorem Janke ("Powróćcie do swojego etosu", Rzeczpospolita, 12, 05,07). Aż nam się zrobiło szkoda, żeśmy w robieniu wywiadu nie uczestniczyli, bo byśmy próbowali poszerzyć pewien wątek, w dyskusji poruszony zaledwie marginalnie.

Niektórzy z nas zetknęli się po raz pierwszy z Michnikiem i młodzieżą walterowską całe lata temu, jeszcze przed Marcem 68 roku, i zawdzięczają im zrozumienie, poprzez egzemplifikację, które określiło tory ich życia: że zdefiniowanie się jako przeciwnik nie-demokracji wcale nie oznacza, że samemu jest się demokratą. A w konsekwencji, że podziały istniejące między niedemokratami a demokratami mogą być w Polsce dawnej i obecnej równie przepastne, co i między demokracją, a nie-demokracją. W Polsce dzisiejszej Jacek.Ka opisuje dwuwymiarowy model myślenia politycznego, a jego otoczenie łatwo przyjmuje jako naturalną koncepcję, że do opisu świata idei potrzebne są dwie osie współrzędnych, a nie jedna; Jarosław Kaczyński też zdaje się zgadzać, że nie wystarczy zaznaczyć na osi rzędnych odległości osoby od punku zero w kierunku lewym lub prawym. Jednak w latach 1960tych, a dla niektórych ludzi niekiedy do dzisiaj, jest to prawdziwe odkrycie: zresztą, dorysowanie osi prostopadłej (demokracja i nie-demokracja) do dualnego modelu myślenia niebywale wzbogaca intelektualnie. W zasadzie można powiedzieć, że zmienia życie, na tej zasadzie, że głęboko transformuje najgłębsze warstwy mechanizmów dokonywania życiowych wyborów. Inną rzeczą jest, czy rzut na płaszczyznę wystarcza, by poradzić sobie z opisem wszelkich procesów dziejących się w społeczeństwie wychodzącym zarówno z epoki totalitarnej, jak i z imperialnego uzależnienia.

To prawda, na przykład, że Ewa Milewicz ozdabia swój blog stwierdzeniem "tu pisze KPP". Ale na ile ta etykieta jeszcze odpowiada treści? Możnaby zaryzykować stwierdzenie, że z tekstów Michnika oraz jego środowiska coraz jawniej przebija głęboka pogarda dla "nizin społecznych" z pozycji, które już nie mają wiele wspólnego z etosem jakiejkolwiek lewicy, nie tylko tej Pużaka, ale także autorytarnej czy totalitarnej: przecież nawet uwielbienie dla Robotnika symbolizującego racje moralne Ludu w twórczości marksistów - leninistów (ale koniecznie z dużej litery, i koniecznie z zastrzeżeniem, że wyrazicielem woli Robotnika jest Komitet Centralny jego Partii), w tekstach Michnika zostało zastąpione jawną niechęcią, agresją i stygmatyzacją przedstawicieli Ludu w zasadzie wyłącznie negatywnymi konotacjami emocjonalnymi, widocznymi w samej terminologii: "przegrani," "zawistnicy", "rynsztok", "motłoch" etc. Sfera werbalnej symboliki była dla partii komunistycznych tak ważna, że trudno uznać to odstępstwo za mało istotne.

"Po roku 1989 Polska korzystała z owoców uwolnienia od komunizmu. Polska Solidarność spowodowała pokojowe przemiany. Dziś jednak koalicja, żądnych zemsty przegranych demokratycznego zwrotu, spycha kraj w nową niewolę" - pisze Adam Michnik na łamach niemieckiego dziennika "Die Welt" i dodaje, że "Solidarność kierowała się filozofią kompromisu, a nie zemsty. Chciała Polski dla wszystkich, a nie państwa podzielonego na wszechwładnych zwycięzców i uciskanych przegranych."

Człowiek staje czasem przed prostą alternatywą, albo - albo, szczególnie w sytuacjach granicznych. Można zaakceptować, że dla jakiegoś szeregu ludzi sytuacją graniczną jest ustawa lustracyjna, ale alternatywie Michnika "kompromis lub zemsta" brakuje definicyjnego aneksu. Kompromisy między światopoglądami są w ogóle niemożliwe, gdyż ich immanentną cechą jest samoistość, ale można kompromisować się w zakresie praktycznych skutków współistnienia rozmaitych światopoglądów na tym samym terytorium. Dlatego noblista Nelson Mandela zdefiniował kompromis jako najzupełniej praktyczną sytuację, że przywódca jako ostatni wychodzi z więzienia (czego o ekipie z Magdalenki nie da się powiedzieć) i powołuję Komisje Prawdy i Pojednania. Michnik swojej koncepcji kompromisu w ogóle nie definiuje, zaniedbuje również zaopatrzyć czytelnika w definicję słowa "zemsta", wystarczającą odróżnić ją od poczucia sprawiedliwości czy zwyczajnej, historycznej ciekawości; ustawia więc ową alternatywę tak, że oskarżając adwersarzy o niskie pobudki, na nich zrzuca ciężar dowodzenia własnej niewinności w procesie, w którym nie znają aktu oskarżenia. Trudno też poważnie polemizować z hasłem "Polska dla wszystkich" z prostego powodu, że najbardziej zawzięci lustratorzy nie proponują pozbawiać obywatelstwa swoich adwersarzy.

Proste, kafkowskie alternatywy kompromisu i zemsty, wygranych i przegranych, taką dualną optyką posługuje się również Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu obalającym ustawę lustracyjną. Wspomina o zemście jako nieakceptowalnej motywacji ("lustracja nie może być narzędziem zemsty), oraz ogranicza cele lustracji do "clearingu" instytucji państwa, powiadając, że lustracja ma zapobiegać antydemokratycznym działaniom lustrowanych osób i ich ewentualnemu szantażowaniu przeszłością. Ewidentnie taka definicja celów lustracji może być wyznaczana tylko pod warunkiem przyjęcia arbitrażu Michnika w interpretacji, a raczej nie-interpretacji terminu "kompromis", ewidentnie też, prawa człowieka, wskazane w orzeczeniu jako "zabezpieczenie przed zemstą", same w sobie nie zostały przez Trybunał Konstytucyjny wystarczająco zinterpretowane, jak i zresztą pozostałe terminy; np. co rozumie TK pod terminem "zemsta" ? W kategoriach prawnej dyskusji należałoby się spodziewać większej precyzji, niż w publicystyce Michnika, gdzie pewne terminy bywają - naszym zdaniem - zaledwie zabiegiem erystycznym, celowo niedoprecyzowanym, zamykającym antagonistom prawo do równorzędnej dyskusji równie skutecznie, i niemal równie często, co oskarżenie o antysemityzm.

Tekst Michnika w "Die Welt" zwięźlej i bardziej zrozumiale niż tekst orzeczenia TK ujawnia, że język wysokiej moralności służy czasem upraszczaniu świata do granic absurdalnej prostoty - czy istotnie da się podzielić ludzi na jednoznacznie wygranych i jednoznacznie przegranych oraz uznać, że życie, w tym polityka, polegają na nieustającej wojnie o to, po której będzie się stronie, kto kim będzie miał prawo pogardzać, i czy istotnie wygrana materialna lub wysoka pozycja społeczna przydają osądom moralnym i towarzyskim wygranych znamion jakiejś absolutnej prawdy?

Jarosław Kaczyński powiada o inteligenckim etosie "to przede wszystkim etos służby innym - ludowi, społeczeństwu, narodowi, wreszcie państwu. W moim rozumieniu inteligenci to ludzie, którzy coś z tego tradycyjnego etosu zachowali." Swego czasu całkiem podobna dyskusja o etosie miała miejsce w USA, ale nie na lewicy, tylko prawicy.

W zamierzchłych czasach, kiedy Bush nie dotarł jeszcze do półmetka swej pierwszej prezydentury, jego Partia Republikańska przeżyła wielką awanturę o bezdomnych. Poszło o pomysły przedstawicieli skrajnie konserwatywnego skrzydła, którym udało się wygrać tu i ówdzie wybory miejskie. Nazwiska utonęły nam w mrokach niepamięci, ale jeden z nowych, ultrakonserwatywnych burmistrzów wymyślił, że najlepszym programem walki z bezdomnością jest... wyrzucanie bezdomnych z miasta! Trzeba bezdomnego złapać, wywieźć za miasto, i już. Hycel na ludzi, na tym to polegało w praktyce, że owi skrajni konserwatyści zaproponowali takie powiększenie szeregów policji, by hyclowanie odbywało się bez nadwerężania innych jej obowiązków. Z obliczeń wynikało, że i tak budżet miejski na tym zyska, gdyż w miejskiej kasie pozostaną pieniądze wydawane na schroniska i garkuchnie dla biednych.

I wtedy rozpętała się wielka awantura o moralność i - właśnie - etos! - w obrębie Partii Republikańskiej. Amerykańska tradycja republikańska jest wystarczająco silnie oparta na tradycjach nędzarzy odrzuconych ze Starego Kontynentu, emancypujących się ku dumnej obywatelskości, protestanckiej koncepcji współczucia i niechęci do arystokracji, by dla części członków i zwolenników Republikanów takie koncepcje okazały się nie do przyjęcia. Stało się jasne, kto tą bitwę wygra, kiedy do gry wkroczyły żony polityków i biznesu, w obronie ich style of life, polegającego na balach charytatywnych i dobroczynności, w tym i takiej, że raz w tygodniu pracuje się za darmo w jakiejś garkuchni lub schronisku dla kobiet.

Michnik pisze, że Polską rządzi "koalicja, żądnych zemsty przegranych demokratycznego zwrotu," motywowanych "poczuciem niesprawiedliwości, rozgoryczenia, zawiści i destruktywnej energii, skierowanej na odwet wobec dawnych wrogów i dawnych przyjaciół, którym się lepiej powiodło."

"Którym się lepiej powiodło".... Czyli to jest właściwe znaczenie zdania, od którego Michnik zaczyna swój wywód: "Polska korzystała z owoców uwolnienia od komunizmu."

I to jest aż takie proste. Świat Michnika, podobnie jak owych skrajnych konserwatystów, jest bardzo prostym światem, w którym ludzie dzielą się na wygranych, obficie "korzystających z owoców", oraz identyfikowanych z samym państwem, gdy po drugiej stronie wrą rzesze zawistnych "przegranych", godnych pogardy i "obywatelskiego nieposłuszeństwa" nawet, jeśli zajmują najwyższe stanowiska w państwie, gdyż ich pobudki i motywacje są równie niskie, co i pozycja społeczna, przypisana im niemal "genetycznie", skoro nijak się ma do pozycji w państwie realnie zajmowanej. Owym "wygranym" przysługuje wysoka moralność i pozycja wygranych, właśnie dlatego, że są do wygrywania predystynowani, a bezdomni są sami sobie winni, i dlatego godni pogardy - zresztą, zasługują na bezdomność i pogardę poniekąd z urodzenia, zupełnie niezależnie od mechanizmów demokracji formalnej.

Tylko, właśnie, co ma to wspólnego z prawami człowieka, demokracją i państwem prawa, albo jakąkolwiek lewicą, nawet tą totalitarną?

Być może potrzebny jest jakiś trzeci wymiar, w którym da się opisać ewolucję od totalitarnej lewicowości do mentalności cwaniaka, który obdziela ludzi szacunkiem w zależności od ich statusu materialnego, odległości od społecznych szczytów i predystynacji do sprawowania władzy oraz stanowienia prawa. W tym bardzo egzotycznym obszarze trzeba się poruszać jak po polu minowym, jeśli chodzi o terminologię. Ewolucja czy dewolucja, czy można nazywać degradacją proces, w którym jakieś zmiany niewątpliwie zachodzą, ale który się zaczyna w punkcie totalitaryzm? "Czy można być większym kanalią? " - szczerze kiedyś zapytał Michnik swoich fanów. Nie doczekał się odpowiedzi.

"Prawdziwość sądów weryfikuje się, odwołując się do autorytetu. To tragedia polskiego myślenia." - powiedział Jarosław Kaczyński. O tak, powiedzielibyśmy, dodając, że nie tylko wtedy, gdy określamy się weryfikując pozytywnie swoją opinię z sądem autorytetu. Weryfikacja negatywna bywa równie często tragiczna w skutkach, gdyż w obu przypadkach ów autorytet staje się punktem odniesienia, początkiem własnego światopoglądu, ocen własnych, lub własnego umysłu pomięszania, świetnie opisanego przez Tomasza Wróblewskiego w notce "Jak stałem się faszystą". Życie demokratyczne uwzględnia i to, że w dyskusji intelektualnej nie ma demokracji, gdyż siła przekonywania zależy od talentu, a nie ilości głosów. Ale kiedy Jarosław Kaczyński przypomina, że w średniowiecznym prawie lennym funkcjonował termin "felonia", oznaczający m.in. złamanie powinności lennych przez seniora wobec wasala, karane utratą lenna albo zwierzchnictwa lennego, to aż się prosi zderzyć implikacje tego terminu na współczesnym gruncie intelektualnym z koncepcjami obywatelskiego nieposłuszeństwa, promowanymi w blogu Ewy Milewicz. I to jest właśnie ten wątek, którego nam zabrakło. Nawet nie prawo do rezygnacji z weryfikowania własnych poglądów poprzez odwołania do autorytetów, ale skromniej, prawo do intelektualnej, a nie prawnej felonii, czyli zupełnego ignorowania takich punktów odniesienia, obojętnie, zgodnych lub przeciwnych własnemu światopoglądowi, które mają zbyt wiele wspólnego z koncepcjami nadczłowieka i "genetyką" uprawnień do stanowienia lub obalania prawa, wskazywania ludzi pozbawionych wyższych motywacji, a nawet zdolności do przeżywania tychże.

link: mirror na Salonie24


Józef Dajczgewand
Bogumiła Tyszkiewicz

sobota, 31 marca 2007

Smutni nowobogaccy a Jerzy Urban.

Ulice Wrocławia lat 1980tych pustoszały z powodu konferencji prasowych Jerzego Urbana. Wystąpienia rzecznika rządu ściągały tłumy ludzi do malutkiego mieszkania Jacka Suchorowskiego, nieżyjącego już dzisiaj szefa podziemnej komisji zakładowej "Solidarności" Hutmenu. Pomarańczowa Alternatywa, PPS, Solidarność, Samorządy Pracownicze i niezrzeszeni, zasiadali przed telewizorem, palili papierosy i słuchali, grupowo wyjąc do księżyca z bezradnej wściekłości. "Słyszałeś? Widziałeś? Co za ch... je...y!" Na emigracji podobnie, tyle, że owe seanse grupowej psychoterapii nie odbywały się w ściśle określonej porze, ale po każdej informacji, która się przebiła w lokalnych mediach. I ktoby przypuścił, że w Polsce rozpoczynającej przygodę z dwudziestym pierwszym stuleciem emigrant i wrocławianka udadzą się z prywatną wizytą do domu Urbana, a potem uznają, że było przyjemnie?


Nie pisalibyśmy tak plotkarskiego tekstu, gdyby nie felieton Urbana w w 11 numerze tygodnika "Nie" pod tytułem "Lękomania". Otóż Monika Olejnik w wywiadzie opublikowanym w "Dzienniku" z 3-4 marca tak odpowiedziała na pytanie, czy czegoś żałuje, co zrobiła jako dziennikarka:

"Tego, że wsiadłam do samochodu Urbana. Chyba w 1991 roku, z okazji 13 grudnia, zaprosiłam do studia Urbana i Michnika. Po rozmowie Urban zaproponował, że mnie podrzuci do Sejmu, i zgodziłam się, była strasznie mroźna zima. Wychodziliśmy z radia, a tam kamery telewizyjne, bo Piotr Semka i Jacek Kurski robili „Reflex”. No nic, wsiadłam do samochodu Urbana i pojechaliśmy, a Michnik uciekł. Dopiero potem wskoczył do samochodu Urbana, co zarejestrowały kamery. Przy okazji chciałam zdementować, że nie jechałam na żadne imieniny ani urodziny Aleksandra Kwaśniewskiego, tylko do pracy, i ostrzegam, że jeżeli ktoś jeszcze raz powtórzy tę plotkę, to podam go do sądu."

Powtórzyliśmy. Co prawda, wykorzystując jej własne słowa, ale jednak.

Sądami wygraża również druga osoba, którą Urban usiłował podwieźć swoim autem, Adam Michnik. Ostatnio przez swojego radcę prawnego ostrzegł redaktora naczelnego "Dziennika" Roberta Krasowskiego, że zażąda wysokiego zadośćuczynienia, jeśli ten nie przeprosi za słowa: "Michnik poświęcił jedną trzecią życia na obronę byłych ubeków". Otóż znając datę urodzin Michnika, łatwo obliczyć, że faktycznie wychodzi jedna trzecia. Licząc życie polityczne, nawet więcej: od 1966 (dosyć umownie, ale przypuśćmy, że to ten rok) do 2007 minęło 41 lat. Od 1989 do 2007 - 18. Łatwo sprawdzić, że 18 lat to 43,9% życiorysu politycznego, i że za trzy lata Michnikowi się plusy z minusami wyrównają. Czy to w jakiś sposób przekreśla zasługi Michnika dla rozwoju polskiej demokracji? Nie. Powoduje tylko, że etykieta "były opozycjonista" pasuje jedynie do fragmentu jego życiorysu.

Igor Janke napisał w "Rzeczpospolitej" z 19 marca świetny komentarz "Metoda Michnika a wolność słowa". Rzeczywiście, co by się działo, gdyby Kaczyńscy pozywali do sądu wszystkich, oskarżających ich o faszyzm czy metody gomułkowskie? Ale chyba nie o wolność słowa tu chodzi. Ostatecznie, można się nie przestraszyć, nie zapłacić po przegranym procesie i pójść siedzieć, udzieliwszy po drodze paru wywiadów. W tym sensie, wolność słowa zagrożona nie jest. Jest za to - chyba - buta nowobogackich beneficjentów transformacji ustrojowej, którzy mają świadomość, że biedniejszych od siebie zawsze można pokonać za pomocą pieniędzy, bo mniej zamożny przegrywa z bogatym nawet wtedy, gdyby się przed sądem wybronił: procesy kosztują. Ale ustrój demokratyczny tym się różni od totalitarnego, że w systemie totalitarnym opinia publiczna nie istniała; wystarczyło zniszczyć człowieka, a dany pogląd przestawał funkcjonować. Tu i teraz nowobogacki może doprowadzić do bankructwa jednego człowieka, a równocześnie przegrać opinię publiczną.

Życiorys Urbana, dokładnie na takiej samej zasadzie jak życiorys Michnika, jest doskonałą ilustracją tezy, że ocen systemu nie można przenosić na ludzi. Totalitaryzm jest straszny, straszny, straszny! Radykalna, jednoznacznie negatywna opinia o ówczesnym systemie nie da się dosłownie przenieść na człowieka, gdyż człowiek miewa różne okresy w swoim życiu: Urban był nie tylko rzecznikiem Jaruzelskiego. Bywał również opozycjonistą, który ze względu na zakaz publikacji żył z pisania pod pseudonimami, i to długo. Plotkarze twierdzą, że trafił na indeks zaraz po dojściu Gomułki do władzy, za tekst o zwariowanym lekarzu z Krakowa, chorującym na antyalkoholizm w postaci skrajnej. Nie jesteśmy w stanie policzyć Urbanowi lat równie dokładnie jak Michnikowi, ale to się da zrobić. Ma w swoim życiorysie okres opozycyjny, okres reżimowy i okres, który sam nazywa "oportunistycznym", a który Monika Olejnik, w odniesieniu do jej własnego życiorysu, kwituje zakłopotaniem, że w latach 1980tych bawiła się swoim zawodem radiowca, zamiast działać w opozycji. Gdyby więc przełożyć fazy życia na kolory, to okazałoby się, że paleta Urbana ma jasne barwy, których w palecie Olejnik zupełnie zabrakło.

Wywiad Olejnik, równie dobrze jak procesy Michnika, wydaje nam się egzemplifikacją smutnego ekshibicjonizmu antyelit, którym wydaje się, że są salonem demokracji. Jej odpowiedź na pytanie czego żałuje, co zrobiła jako dziennikarka, jest horrendalna z punktu widzenia nie tylko dziennikarstwa, ale w ogóle norm kultury osobistej. Dziennikarze jeżdżą na wojny, spotykają się z każdym, wsiadają wszędzie gdzie się da, byleby się czegoś dowiedzieć. Jazda samochodem Urbana aż takiego bohaterstwa nie wymaga... Skoro twierdzi, że żałuje, to znaczy że żałuje, ale na pewno nie o dziennikarstwo tu chodzi, tylko tą samą barwę z palety jej życiorysu, która kazała jej w latach 80tych bawić się zawodem radiowca. A w sumie byłoby jej łatwiej w latach 1980tych niż 1950tych, bo w późniejszych czasach już mniej pamiętano o terrorze z okresu instalacji systemu, nie mówiąc o tym, że ruch liczący sobie 10milionów jest trudniej przeoczyć, niż jednostkowe wystąpienia z lat 1950-tych.

Plotkując dalej, nowobogaccy mają swoje obyczaje. Pewien nowobogacki, którego z litości nie wymienimy, ale także z byłej opozycji, tak się ucieszył z posiadanego majątku, że kazał sobie podzelować swoje trampki zelówkami ze złota. Wrocławianka widziała te zelówki na własne oczy. Chadzał w tych trampkach również na imprezy, na które człowiek kulturalny zakłada innego rodzaju obuwie, zakładał nogę na nogę i kiwał stopą, żeby było widać, czym podkuta. W telewizji i prasie od siedemnastu lat kwitną programy dla nowobogackich, o nowobogackich i przez nowobogackich, nawet w taśmach Oleksego jest fragment o programie Kwaśniewskiej uczącej naród jeść bezy i jej wspólnych z mężem niemieszkalnych, ale bardzo drogich 400 metrach powierzchni lokalowej. Oto telewizja odwiedza państwa Z., a ci, zarumienieni ze szczęścia, mówią: "patrzcie na nasze ludwiki, hebany i marmury, na podpis pod rachunkem najdroższego dekoratora". Spod gór złota ludzi już kompletnie nie widać.

Prawdziwa elegancja jest dyskretna i wygodna. To jest odkrycie XIX-wiecznych salonów niemieckiego mieszczaństwa, które narzuciło ten styl później całej Europie. Mieszanina arystokracji, burżuazji i artystów gromadziła się w salonach organizowanych przez dobrze wykształcone kobiety, które starały się, aby nic nie przeszkadzało przyjemności płynącej ze spotkań bardzo zróżnicowanych środowisk. Bogatego stać na przyodziewek szyty u bardzo drogiego krawca, ale stosowna metka salonu krawieckiego jest pod spodem, a nie na klapie marynarki. Złota może być stalówka bardzo drogiego pióra, a nie kilogramowy sztabek przyozdabiający krawat. Salonowe meble są być może bardzo drogie, ale ustawione tak, by gościom było wygodnie, i by goście z salonowego wieczoru wynieśli pamięć o sympatycznych gospodarzach i ciekawych rozmówcach, a nie z skrzętnie zanotowaną kwotą, jaką gospodarze wypisali na czeku, by ten salon urządzić. Tymczasem chodząc po Warszawie człowiek ma wrażenie, że jest zadeptywany przez stangretów, którzy właśnie świętują sukces odniesiony w kradzieży sreber z szuflady swego pana i tych, którzy chcą ów sukces powtórzyć.

No więc, pojechaliśmy do Jerzego Urbana na obiad jego autem, bo mieliśmy na to ochotę, i już. Przyjechał po nas osobiście. Nie znamy się na samochodach, było białe i przestronne. Po trawniku przed posesją kicał mały, wesoły piesek, a w środku łaził wyluzowany kot. Urbanowie mieszkają właśnie po prostu wygodnie. To, co nazywają "pawilonem", nam, osobom o zupełnie innym statusie materialnym, wydaje się wielką, przeszkloną budowlą. Na ścianach wisiały jakieś obrazy, wnętrza wypełniały jakieś meble, trochę sobie obejrzeliśmy, żeby mieć orientację gdzie jest łazienka, a gdzie kuchnia, ale całość jest urządzona tak, że człowiek nawet nie pamięta koloru obicia fotela, na jakim siedział. Ich dom pełni swoją podstawową funkcję, jest niemal niedostrzegalnym przedłużeniem osób gospodarzy.

Dostaliśmy na tych fotelach koniaku - wszyscy popijali bardzo ostrożnie, była fascynująca rozmowa o polityce i sztuce, a potem obiad przy stole. W pewnym momencie Urban pokazał jedno z krzeseł mówiąc, "a tu właśnie siedział Jaruzelski, który odwiedził nas przed wami." Posadzili nas na innych krzesłach, co wspominamy z wdzięcznością, bo byśmy się czuli nieswojo. Potem był jeszcze jeden koniak w fotelach, gdzie przyłapaliśmy Urbanów na sympatycznym obyczaju, że się łapią za ręce, kiedy mówiliśmy coś, co widocznie musiało być przedmiotem ich wcześniejszych rozmów. A potem kierowca odwiózł nas do domu z brzuchami wypełnionymi dobrym jedzeniem i głowami przyjemnie wypełnionymi inspiracjami, jakie powstają zawsze w wyniku rozmów z inteligentnymi ludźmi o odmiennym punkcie widzenia.

Ano, czemu o tym piszemy? Pod wpływem impulsu spowodowanego przez internautów komentujących ostatnie wystąpienie Urbana w telewizji "Polsat." Pewien desperat napisał tak:

"W latach 80-tych, gdybym dorwał Urbana, to bym go bez wahania przerobił na durszlak. Miałem czym, bo już sie z jaruzelskiego raju urwałem do USA i skorzystałem z dobrodziejstw tutejszej Konstytucji, która pozwala obywatelom na zakup środków umożliwiających przerabianie Urbanów na durszlaki. W tamtym czasie NIGDY PRZENIGDY (podkr. autora) się nie spodziewałem, że głos Urbana w wolnej juz Polsce będzie przez wielu, nawet bardzo wielu, odbierany jako głos rozsądku. Byłem przekonany, ze Urban bedzie wegetował gdzies na samym dnie - jeśli w życiu poblicznym, to w kloace tego życia. Tymczasem... Na tle tego motłochu, który dziś nazywa siebie "politykami", Urban błyszczy jak gwiazda pierwszej wielkości. Oto, czego sie dorobiliśmy! Rządy ciemniaków jak za Gomuły... Rządy gnojków dziś... Kontrast między Urbanem i tymi gnojkami jest przerażający."

Urban jest przeciwnikiem politycznym Kaczyńskich. Ale nie o Kaczyńskich pisze internauta, kiedy mówi o "rządach ciemniaków jak za Gomuły", a przynajmniej nie tylko o PiS. Odwiedziliśmy Urbana w jego domu. W tamtych czasach to byłoby niemożliwe, bo byliśmy wrogami. Ani my byśmy chcieli, ani on by zapraszał. Ale teraz jest demokracja. W systemie demokratycznym nie ma wrogów, są tylko przeciwnicy, dziennikarz się wstydzi, kiedy nie wsiada do samochodu, w którym by mógł się przy okazji podwożenia czegoś dowiedzieć, a nie odwrotnie. Polityka, dyplomacja, a nawet publicystyka polityczna powodują, że trzeba się spotykać i rozmawiać, a nie uciekać z samochodów. Więcej nawet, dyplomata czy publicysta jest tym lepszy, z im większą liczbą ludzi potrafi się wymieniać na poglądy.

Życiorysy są niezaraźliwe. Poglądy również, pod warunkiem, że wiesz, dlaczego je masz. Wymiana wzbogaca wszystkich. Drogi czytelniku, jeśli Urban ci zaproponuje podwiezienie, wsiadaj bez namysłu i grzecznie słuchaj, bo może się czegoś dowiesz od inteligentnego człowieka, co wzbogaci ciebie samego i twoje poglądy. Jeśli nie, to i tak masz profit, bo cię ktoś podwiózł. A jeśli cię zaproszą na obiad, to skwapliwie skorzystaj, bo zupa serowa u Urbanów to rozkosze niebios. I porozmawiaj. A przede wszystkim nie wsiadaj chyłkiem do samochodów, do których byś nie wsiadł publicznie.

środa, 28 marca 2007

Konstytucja Wolnej Polski

Bez żadnego komentarza własnego opublikowaliśmy wczoraj trzy historyczne dokumenty; ala_k_b komentuje jeden z nich: "Adolf Hilter podzielił kiedyś Warszawę na część aryjską i niearyjską i tak już zostało..." Właśnie. Tyle, że nie tylko Hitler, i nie tylko Warszawę. Zadziwiająca symbioza ideologiczna obu totalitaryzmów, jaka się dokonała w moczaryźmie, doprowadziła do tego, że Polska stała się niemal Juden-frei: wolnym od Żydów barakiem w sowieckim łagrze.

Czystkom antysemickim w 1968 towarzyszyła publikacja spolonizowanych "Protokołów Mędrców Syjonu" przez łódzkie UB oraz antysemickich plakatów skopiowanych z Sturmera. Nie można tej publikacji nazwać "tłumaczeniem", gdyż tekst wydania polskiego różni się od niemieckiego - został dostosowany do ówczesnych warunków polskich i uzupełniony o treści przydatne do szerzenia ideologii czystek.

Moczaryzm wygrał w 1968 nie tylko praktycznie, dzieląc ludzi na getta polskie i żydowskie, ale także ideologicznie. Od 1968 do końca PRL moczarowcy zdobywali coraz szersze pole władzy w aparacie i państwie, a swój szczyt zasięgu i wpływów moczaryzm osiągnął dopiero w latach 1980-tych - wraz z objęciem stanowiska pierwszego sekretarza przez Wojciecha Jaruzelskiego. Jaruzelski - sowiecki agent ps. "Wolski" i jego - być może - oficer prowadzący Czesław Kiszczak, to nierozłączna para, która rozpoczęła czystki etniczne już w 1967 roku.

Mitologia moczaryzmu przyjęła się w społeczeństwie. Z różnych względów. Na uniwersytetach zadbali o to docenci marcowi. Kto by chciał uchodzić za donosiciela zdobywającego etat i tytuł naukowy za pomocą donosów i czystek? Czyż nie lepiej znaleźć uzasadnienie moralne, że popieranie gomułkizmu było wyborem mniejszego zła? Aparatu, który jest "bardziej polski", a więc lepiej pilnujący naszych, narodowych interesów?

Ale z dzisiejszej wiedzy wynika coś innego. Wymiana jednej ekipy sowieckich agentów na inną ekipę sowieckich agentów - za wiedzą, zgodą i zdalnym sterowaniem z Moskwy, nie ma nic wspólnego z interesami polskimi, za to wiele - z sowieckimi. Sowieci musieli w tym widzieć jakąś swoją korzyść. Po drugie, opracowany przez moczarowców system nagród za donosy i lojalki miał katastrofalny wpływ na jakość nauczania i pedagogiki w szkołach i uniwersytetach. Cała Polska widziała, jak bardzo się opłaca donosić, prześladować ludzi wskazanych przez aparat. Nie mówiło się o tym, ale "się" wiedziało...

Po trzecie, marcowi docenci to dzisiejsza profesura. Oczywiście nie cała, i oczywiście nie wszyscy marcowi docenci zdobywali kolejne stopnie naukowe i katedry za gorliwą lojalność i posłuszeństwo w wykonywaniu dyrektyw PZPR - ale tacy też byli. Dlatego jakość polskiej nauki musiała się obniżyć, musiało również dojść do swoistej wymiany pokoleń, kiedy profesor marcowy zatrudniał asystenta na obraz i podobieństwo swoje. Być może dlatego, choć minęło tyle lat od Okrągłego Stołu, do dzisiaj nie są znane listy marcowych docentur, nie tylko imienne, ale nawet ilościowe. Gdzieś, ktoś, zawsze do takich informacji docierał, ale przy całej gadaninie o dekomunizacji, lustracji, ten temat wygląda dalej być obwarowany tabu, nawet w IV RP. Choć być może, dzięki lustracji na uniwersytetach, jednak bariera milczenia pęknie?

Te trzy dokumenty historyczne, opublikowane wczoraj, też nie istnieją w dzisiejszym życiu publicznym w takim wymiarze, jak powinny. Gdyby je uzupełnić o dokumenty z ostatniego kongresu Bundu, stanowiłyby komplet będący fundamentem politycznym większości osób, którzy tu piszą. Bund, żydowska partia współpracująca z PPS, wolała się rozwiązać, niż wejść w skład PZPR. I to jest właśnie odwrotność moczarowskiego mitu "żydokomuny". W Bundzie było trochę osób, które się później znalazły w PZPR czy aparacie bezpieczeństwa, ale ilościowo było ich zbyt mało, by na Bundzie wymusić ruch na zjednoczenie z PPR, do jakiego doszło w PPS. Bund zapłacił za to bardzo wysoką cenę, nie tylko tym, że sowieci tropili "skrzywienie bundowskie" aż do lat 1970tych, ale też najwyższymi ofiarami z życia.

Nie ma nic złego w tym, że sobie głośno powiemy, że agenci, sowieci, instalatorzy i beneficjenci systemu totalitarnego istnieli we wszystkich grupach etnicznych zamieszkujących powojenną Polskę. Nie tylko w polskiej, żydowskiej, ale też ukraińskiej, białoruskiej, niemieckiej... Ale co oni nas właściwie obchodzą? To nie powinno być częścią pamięci demokratycznej; powinno być częścią lekcji o totalitaryzmie. Kurtyna milczenia powoduje, że jesteśmy, współczesne pokolenie, zawieszeni w próżni, jakbyśmy stali się społeczeństwem dopiero w 1989 roku. A to nieprawda.

Podniesienie kurtyny milczenia będzie miało jeszcze jeden skutek, da impuls życia wszystkim mniejszościom etnicznym. Na przykład Niemcy, którzy zostali po wojnie na terenie Polski, byli w większości ludźmi niewinnymi, a nawet więcej, tak bardzo nie chcieli Hitlera, że woleli poczekać na Stalina. Zapłacili za to bardzo okrutną cenę, która powoduje, że do dzisiaj mamy dwóch posłów niemieckich w parlamencie, ale sprawiają oni wrażenie, że się boją wykraczać poza pewien obywatelski standard i nie wykorzystują własnej pozycji tak, jakby mogli, by stać się głosem Polski wielokulturowej i wieloetnicznej.

Opublikowaliśmy również Testament Polski Podziemnej oraz Program Demokracji Polskiej Rady Jedności Narodowej, oba dokumenty napisane przez ostatniego Delegata Rządu na Kraj, Jerzego Brauna. Braun, mesjanistyczny katolik, zapłacił za to torturami w stalinowskim więzieniu, gdzie stracił wszystkie zęby i jedno oko. "Decyzja rozwiązania się Rady nie oznacza duchowej kapitulacji Narodu. Cele, które postawiły sobie stronnictwa Polski Walczącej są nadal niezmienione. Wyrażamy głębokie przekonanie, że stronnictwa Polski Walczącej są nadal niezmienione. Wyrażamy głębokie przekonanie, że stronnictwa te nie ustaną w walce, aż zrealizowany zostanie ich wspólny postulat pełnej suwerenności Polski i ich dążenie do rzeczywistej demokracji w państwie polskim i w stosunkach międzynarodowych." - taki testament zostawiła nam Rada Jedności Narodowej w krótkim okresie zamętu, kiedy jeden system totalitarny przejmował kontrolę po drugim systemie totalitarnym.

Te dokumenty, sporządzone przez Żydów i polskich katolików w najbardziej dramatycznym dla Polski okresie XX wieku, są w naszym rozumieniu czymś takim, jak deklaracja Abrahama Lincolna dla Amerykanów. Naszym wspólnym fundamentem politycznym, z zupełnie innej planety, niż ten okropny, gettoidalny świat Polski okaleczonej przez Hitlera i Moczara. Szczególnie Program Demokracji Polskiej - naszym zdaniem taka powinna być preambuła do polskiej Konstytucji. Teraz, i za sto lat.

To jeszcze raz, oto co uchwalili wolni ludzie wolnej Polski, którzy nie poddali się żadnemu z totalitaryzmów:

Program demokracji polskiej.

W swej walce ze stronnictwami polskimi, reprezentującymi olbrzymią większość narodu, propaganda sowiecka szermuje wciąż hasłem demokracji, zarzucając reakcyjność wszystkim Polakom, stojącym na gruncie prawdziwej niezależności. Uważamy tedy za konieczne sprecyzowanie wyraźnie, jak pojmujemy demokrację, wszystko bowiem wskazuje na to, że pomiędzy pojęciem demokracji w Europie Wschodniej, a naszym istnieje zasadnicza rozbieżność.

Według narodu polskiego:

* Demokracja to pozostawienie najszerszym warstwom narodu swobody wyboru ustroju społeczno-politycznego oraz światopoglądów, z którego on wypływa.

* Demokracja to wolność, określona trafnie w Karcie Atlantyckiej jako wolność od strachu i od głodu, wolność osobista, wolność słowa i przekonań.

* Demokracja to równe prawa dla wszystkich grup politycznych, czy to zachowawczych czy radykalno-postępowych, o ile nie nadużywają one swobody zrzeszania się dla szerzenia anarchii, czy też narzucania innym swych poglądów siłą.

* Demokracja to rządy większości, wyłonionych w drodze swobodnych wyborów, odbywających się przez powszechne 5-przymiotnikowe głosowanie.

* Demokracja to rząd prawa, czyli praworządność, obowiązująca zarówno rządzących jak rządzonych, a zabezpieczająca tak wolność obywatelską, jak autorytet władzy.

* Demokracja to sprawiedliwość oparta na zbiorowym poczuciu słuszności, przyznającym każdej jednostce, warstwie pracującej i narodowi prawo do warunków życia zapewniających im nie tylko materialną egzystencję, ale i wszechstronny rozwój ich możliwości twórczych.

* Demokracja to system zbiorowego bezpieczeństwa, w którym wszystkie państwa wyrzekają się użycia siły i zobowiązują się podporządkować decyzjom międzynarodowych organów, wypływających z obiektywnych norm prawa międzynarodowego.

* Demokracja to uznanie i zabezpieczenie równych praw mniejszych i większych narodów, aby ukrócić raz na zawsze dążenie mocarstw do hegemonii nad innymi narodami i do podziału świata na strefy wpływów.

Rada Jedności Narodowej dnia 1 lipca 1945 r.

wtorek, 27 marca 2007

Odezwy Żydowskiej Organizacji Bojowej

"My nie chcemy ratować życia. Żaden z nas żywy z tego nie wyjdzie. My chcemy ratować ludzką godność " - powiedział żołnierz ŻOB Arie Wilner- ps."Jurek" podczas spotkania z Henrykiem Wolińskim - "Wacławem", szefem referatu żydowskiego w Komendzie Głównej Armii Krajowej.



Odezwa Żydowskiej Organizacji Bojowej z 23 kwietnia 1943 rozlepiona na murach po "aryjskiej" stronie miasta.



Polacy, Obywatele, Żołnierze Wolności


Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań, naszych matek, dzieci i żon.

Wśród turkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na tchórzliwych żandarmach i S.S.-owcach.

Wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego ghetta Warszawy - my - więźniowie ghetta - ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienia.

Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.

Lecz wiedzcie take, że każdy próg ghetta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą; że może wszyscy zginiemy w walce, lecz nie poddamy się; że dyszymy jak i Wy żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga.

Toczy się walka o Waszą i naszą Wolność.

O Wasz i nasz - ludzki, społeczny, narodowy - honor i godność. Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinki, Bełżca, Majdanka.

Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczcej Polski!

Niech żyje Wolność!

Śmierć katom i oprawcom!

Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem!

ŻYDOWSKA ORGANIZACJA BOJOWA
Warszawa, ghetto 23 kwietnia 1943.


Image Hosted by ImageShack.us

Odezwa Żydowskiej Organizacji Bojowej z 3 sierpnia 1944
opublikowana dnia 11 sierpnia 1944 w dzienniku PPS "Warszawianka"

Do obrońców Warszawskiego Ghetta! Do pozostałych przy życiu Żydów!

Od trzech dni lud Warszawy prowadzi walkę orężną z okupantem niemieckim. Bój ten jest i naszym bojem. Po upływie roku od pełnego chwały oporu w ghettach i obozach "pracy", od obrony zycia i godności naszej, stoimy dziś wespół z całym Narodem polskim w walce o wolność. Setki młodzieży żydowskiej i bojowników ŻOB (Żydowskiej Organizacji Bojowej) stoją ramię w ramię ze swoimi polskimi towarzyszami na barykadach. Walczącym nasze bojowe pozdrowienie. Wzywamy wszystkich pozostałych jeszcze przy życiu bojowców ŻOB oraz całą zdolną do walki młodzież żydowską do kontynuowania oporu i walki, od której nikomu nie wolno stać z dala. Wstępujcie do szeregów powstańczych. Przez bój do zwycięstwa, do Polski wolnej, niepodległej, silnej i sprawiedliwej.

Program demokracji polskiej.

Poniższy tekst jet fragmentem deklaracji "Rada Jedności Narodowej do Narodu Polskiego i do Narodów Zjednoczonych" - manifestu opublikowanego przez Radę Jedności Narodowej 1 lipca 1945 wraz z decyzją o samorozwiązaniu: "Na sesji w dniu 1 lipca br. (1945) wszystkie stronnictwa demokratyczne Polski Podziemnej reprezentowane w Radzie Jedności Narodowej, powzięły jednomyślnie uchwałę rozwiązania Rady i podania tego faktu do wiadomości kraju i zagranicy. ... Decyzja rozwiązania się Rady nie oznacza duchowej kapitulacji Narodu. Cele, które postawiły sobie stronnictwa Polski Walczącej są nadal niezmienione. Wyrażamy głębokie przekonanie, że stronnictwa Polski Walczącej są nadal niezmienione. Wyrażamy głębokie przekonanie, że stronnictwa te nie ustaną w walce, aż zrealizowany zostanie ich wspólny postulat pełnej suwerenności Polski i ich dążenie do rzeczywistej demokracji w państwie polskim i w stosunkach międzynarodowych."

Cele wojenne Polski i program Polski Walczącej.

Gdy w burzy wrześniowej rozpadł się w Polsce gmach sanacyjnego systemu, rządzonego przez szereg lat wbrew woli narodu, wszystkie stronnictwa demokratyczne, będące w opozycji przeciwko temu systemowi wyłoniły Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na emigracji, który jeszcze za życia śp. gen. Sikorskiego ogłosił następujące cele wojenne narodu Polskiego:

1. Walka z Niemcami aż do ostatecznego ich rozgromienia.
2. Odbudowa niezależności i suwerenności Polski oraz jej integralności terytorialnej.
3. Urzeczywistnienie w Polsce po wojnie pełnej demokracji społecznej i politycznej w miejsce zbankrutowanego systemu sanacyjnego.
4. Zabezpieczenie suwerenności i rozwoju Polski oraz innych, mniejszych narodów, żyjących między potęgami Wschodu i Zachodu przez dobrowolny związek demokratyczny równouprawnionych narodów Europy Środkowej.
5. Pokojowe współżycie z Rosją i porozumienie z nią dla wspólnego zabezpieczenia przed przyszłą agresją niemiecką.
6. Pełna demokracja międzynarodowa, czyli światowa organizacja pokoju, oparta na porozumieniu wszystkich państw, demokratycznych i równoprawnych narodów.

Na tej platformie wszystkie wielkie stronnictwa demokratyczne Polski Podziemnej (Stronnictwo Ludowe, Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Narodowe i Stronnictwo Pracy) zblokowały się z sobą w tzw. czwórporozumieniu, wyłaniając w oparciu o nie Rząd Krajowy, będący przedłużeniem i odpowiednikiem Rządu Polskiego w Londynie. Krajowa Reprezentacja Polityczna rozszerzyła ten blok stronnictw na inne grupy polityczne (Zjednoczenie Demokratyczne, Chłopska Organizacja Wolności, "Racławice" i "Ojczyzna") tworząc wespół z nimi Radę Jedności Narodowej, stanowiące polityczne poparcie dla Pełnomocnika Rządu i Krajowej Rady Ministrów oraz dla Armii Krajowej (AK).

W deklaracji Krajowej Reprezentacji Politycznej z dnia 15 lipca 1943 roku sformułowany został program Polski Walczącej, którego naczelne postulaty to:

1. Odzyskanie pełnej niezależności i suwerenności.
2. Swobody demokratyczne.
3. Reforma rolna.
4. Poprawa bytu mas pracujących i udział ich w rządach.
5. Samorząd terytorialny, gospodarczy i kulturalny.
6. Odzyskanie ziem na zachodzie.
7. Nienaruszalność granicy wschodniej.
8. Związek narodów Europy Środkowej.
9. Sojusz z demokracjami Zachodu i dobre stosunki z ZSRR.
10. Prawdziwa demokracja międzynarodowa.


Program demokracji polskiej.

W swej walce ze stronnictwami polskimi, reprezentującymi olbrzymią większość narodu, propaganda sowiecka szermuje wciąż hasłem demokracji, zarzucając reakcyjność wszystkim Polakom, stojącym na gruncie prawdziwej niezależności. Uważamy tedy za konieczne sprecyzowanie wyraźnie, jak pojmujemy demokrację, wszystko bowiem wskazuje na to, że pomiędzy pojęciem demokracji w Europie Wschodniej, a naszym istnieje zasadnicza rozbieżność. Według narodu polskiego:

* Demokracja to pozostawienie najszerszym warstwom narodu swobody wyboru ustroju społeczno-politycznego oraz światopoglądów, z którego on wypływa.

* Demokracja to wolność, określona trafnie w Karcie Atlantyckiej jako wolność od strachu i od głodu, wolność osobista, wolność słowa i przekonań.

* Demokracja to równe prawa dla wszystkich grup politycznych, czy to zachowawczych czy radykalno-postępowych, o ile nie nadużywają one swobody zrzeszania się dla szerzenia anarchii, czy też narzucania innym swych poglądów siłą.

* Demokracja to rządy większości, wyłonionych w drodze swobodnych wyborów, odbywających się przez powszechne 5-przymiotnikowe głosowanie.

* Demokracja to rząd prawa, czyli praworządność, obowiązująca zarówno rządzących jak rządzonych, a zabezpieczająca tak wolność obywatelską, jak autorytet władzy.

* Demokracja to sprawiedliwość oparta na zbiorowym poczuciu słuszności, przyznającym każdej jednostce, warstwie pracującej i narodowi prawo do warunków życia zapewniających im nie tylko materialną egzystencję, ale i wszechstronny rozwój ich możliwości twórczych.

* Demokracja to system zbiorowego bezpieczeństwa, w którym wszystkie państwa wyrzekają się użycia siły i zobowiązują się podporządkować decyzjom międzynarodowych organów, wypływających z obiektywnych norm prawa międzynarodowego.

* Demokracja to uznanie i zabezpieczenie równych praw mniejszych i większych narodów, aby ukrócić raz na zawsze dążenie mocarstw do hegemonii nad innymi narodami i do podziału świata na strefy wpływów.

Rada Jedności Narodowej dnia 1 lipca 1945 r.

Testament Polski Walczącej

Testament Polski Walczącej - odezwa programowa do narodu polskiego, jaką opublikowała 1 lipca 1945 roku Rada Jedności Narodowej w związku z bezprawnym, jej zdaniem, przejmowaniem władzy w Polsce przez zawiązane pod patronatem ZSRR władze komunistyczne. Autorem tekstu był ostatni Delegat Rządu na Kraj, poeta i filozof, Jerzy Braun.

Bezpośrednią przyczyną odezwy było powołanie przez komunistów 28 czerwca 1945 Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej.W efekcie 1 lipca 1945 RJN rozwiązała się w Krakowie i wydała Manifest do Narodu Polskiego i Narodów Zjednoczonych, w którego ostatniej części sformułowała właśnie Testament Polski Walczącej.

Składają się nań następujące postulaty:

1. Opuszczenie terytorium Polski przez wojska sowieckie oraz przez rosyjską policję polityczną.

2. Zaprzestanie prześladowań politycznych, którego dowodem będzie:

a) zwolnienie skazanych i uwięzionych w procesie moskiewskim,

b) amnestia dla więźniów politycznych oraz dla wszystkich żołnierzy AK i dla tak zw. „oddziałów leśnych”,

c) powrót Polaków wywiezionych w głąb Rosji i likwidacja obozów koncentracyjnych przypominających smutnej pamięci metody totalizmu niemieckiego,

d) zniesienie systemu politycznego, znajdującego wyraz w istnieniu tak zw. Min. Bezpieczeństwa.

3. Zjednoczenie i uniezależnienie Armii Polskiej przez:

a) spolszczenie korpusu oficerskiego w armii gen. Rola- Żymierskiego,

b) honorowy powrót z bronią wojsk polskich z zagranicy,

c) połączenie w jedną całość i na równych prawach armii z zagranicy oraz b. Armii Krajowej z armią gen. Żymierskiego.

4. Zaprzestanie dewastacji gospodarczej kraju przez władze okupacyjne.

5. Dopuszczenie wszystkich polskich stronnictw demokratycznych do udziału w wyborach pięcioprzymiotnikowych.

6. Zapewnienie niezależności polskiej polityki zagranicznej.

7. Stworzenie pełnego samorządu terytorialnego, społeczno- gospodarczego i kulturalno-oświatowego.

8. Uspołecznienie własności wielkokapitalistycznej i zorganizowanie sprawiedliwego podziału dochodu społecznego.

9. Zapewnienie masom pracujących współkierownictwa i kontroli nad całą gospodarką narodową oraz warunków materialnych zabezpieczających byt rodzinie i osobisty rozwój kulturalny.

10. Swoboda walki dla klasy robotniczej o jej prawa w ramach nieskrępowanego ruchu zawodowego.

11. Sprawiedliwe przeprowadzenie reformy rolnej i kontrola narodu nad akcją osiedleńczą na odzyskanych Ziemiach Zachodnich i w Prusach Wschodnich.

12. Oparcie powszechnego, demokratycznego nauczania i wychowania na zasadach moralnych i duchowych dorobku cywilizacji zachodniej i naszego kraju.

Zapewniając walkę o ten program na jawnej arenie politycznej, stronnictwa demokratyczne Rady Jedności Narodowej wyrażają nadzieję, że Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej dążyć będzie do demokratyzacji Polski i do przekreślenia różnic i sporów dzielących dotąd różne odłamy społeczeństwa polskiego.

Dopóki dążenie to nie przejawi się w czynach, nie będzie mogło nastąpić trwałe odprężenie w stosunkach wewnętrznych a wielu ludzi Polski Podziemnej będzie musiało się nadal ukrywać, bez żadnych wrogich zamiarów wobec Rządu lecz wyłącznie z obawy o swe życie.

Ze swej strony Polska Walcząca stwierdza, że nie dąży do sprowokowania wojny między demokracjami Zachodu a Związkiem Radzieckim, na której – jak głosi prasa rządowa – „londyńczycy opierali swe rachuby polityczne”.

Nowa wojna zadałaby tak straszne rany narodowi polskiemu, że pragnieniem wszystkich jest porozumienie polsko-rosyjskie oraz między Anglią, Ameryką i Rosją na drodze pokojowej. Jeżeli to porozumienie ma być trwałe, nie wystarczy przywrócenie zaufania w stosunkach Polski z Rosją. Naród polski jest członkiem wielkiej rodziny narodów środkowo-europejskich, a w szczególności zachodnio-słowiańskich, z którymi związany jest przez swe położenie geopolityczne i przeszłość historyczną i pragnie wejść z nimi w najściślejszą wspólnotę polityczną, gospodarczą i kulturalną.

Wyrażamy nadzieję, że osiągnięcie porozumienia z Rosją na tych zasadach jest możliwe i że ono jedynie zlikwiduje po wieczne czasy nieprzyjaźń polsko-rosyjską, mającą swe źródło w polityce reakcyjnego caratu, zastępując ją wzajemnym szacunkiem, zaufaniem i przyjaźnią dla dobra obu narodów, Europy i całej demokratycznej ludzkości.

Rada Jedności Narodowej
1 lipca 1945

niedziela, 4 lutego 2007

Pierwsza ambasada i pierwszy milioner w Second Life.

Second Life jest światem wirtualnym 3-D, całkowicie zbudowanym i posiadanym przez jego rezydentów. Ludzie używają tam swoich awatarów i poruszają się w przestrzeni trójwymiarowej, jak w wielu grach 3D znanych w internecie. Ale to nie jest gra. Tak jak Metaverse z książki SF Snow Crash Neala Stephensona czy Inny Świat z cyklu Tada Williamsa, Second Life chce - i rzeczywiście staje się - drugim życiem swoich rezydentów, dającym niemal nieograniczone możliwości pracy, mieszkania, zarobku i rozrywki. Światem Second Life zainteresowany jest największy światowy biznes i najpoważniejsi politycy, z uczestnikami Forum Ekonomicznego Davos włącznie. Virtual Reality to już nie jest fiction. Oto rozpoczęła się Druga Konkwista - podbój świata nieograniczonej wyobraźni.



To, co zaczęło się w 2003 roku jako 64 akry wirtualnej powierzchni, na początku 2007 roku ma już ponad 65 tysięcy akrów i rośnie w postępie geometrycznym. W tym czasie liczba rezydentów wzrosła od populacji jednej kamienicy do sporej metropolii o liczbie rezydentów 3 miliony 300 tysięcy. Według tygodnika "Spiegel" pierwszym krajem, który nawiąże stosunki z światem wirtualnym, będzie Szwecja. Jej ambasadą w Second Life ma zarządzać szwedzkie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, dokładnie tak samo, jak innymi placówkami dyplomatycznymi. Wyobraźnię rynku rozbudził natomiast pierwszy łup miliona dolarów zdobytych w wirtualnym świecie przez handlującego wirtualnymi nieruchomościami Anshe Chung. Największy biznes rozpoczął penetrację i otwieranie przedstawicielstw w Second Life: American Apparel, Starwood Hotels, Scion, Cisco, agencja Reuters, MTV, Dell i inni. O szansach zarobku w wirtualnym świecie rozpisują się gazety dla biznesu, jak np. Entrepreneur.com. Uczestnicy Forum Ekonomicznego w Davos ustawiali się w kolejce do wywiadu z dziennikarzami agencji Reuters z Second Life równie chętnie, jak do dziennikarzy z "realnych" mediów. Skutkiem były wywiady, takie jak ten z słynną amerykańską kolumnistką i blogerką Arianną Huffington.

Olle Wastberg z szwedzkiego MSZ poinformował prasę, że Szwecja negocjuje teraz z architektem budynku szwedzkiej ambasady w Waszyngtonie, aby wierna kopia jego projektu posłużyła do budowy ambasady wirtualnej. Prawa własności obowiązują i tu, i tam, więc twórca musi zgodzić się na wykorzystanie jego projektu po raz drugi i w innym miejscu. Nie jest do końca jasne, jakie sprawy będzie można załatwać w wirtualnej ambasadzie; na początku paszportów i wiz wydawać nie będą, ale poinformują, jak je zdobyć. Jednak awatary wirtualnych pracowników ambasady mają być animowane przez prawdziwych pracowników szwedzkiego MSZtu, więc ich odpowiedzi dla podróżnych, zainteresowanych kulturą i historią Szwecji, chcących załatwić coś, co się przez komputer da załatwić - będą jak najbardziej kompetentne i wiążące. Szwedzki minister Spraw Zagranicznych Carl Bildt napisał w swoim blogu, że ma nadzieję otrzymać zaproszenie na uroczyste otwarcie ambasady. Komentarze jego czytelników są bardzo pozytywne.

Przeglądarka Second Life jest podobna do innych przeglądarek światów wirtualnych, różni się tylko tym, że jej twórcy z Linden Labs zmienili licencję na Open Source, dzięki czemu użytkownicy mają pewność, że program jest bezpieczny i nie zawiera żadnych szpiegowskich elementów, mogą go także w dowolny sposób wzbogacać. Podstawowe konta użytkowników są darmowe, można nawet coś zbudować, jeśli użytkownik dogada się z właścicielem parceli, ale ląd trzeba już kupić. Pierwsza różnica miedzy Second Life a dowolną grą typu multiplayer online polega na niemal nielimitowanej wolności twórczej jej rezydentów. Druga - że istnieją prawa własności analogiczne do tych ze świata realnego, dzieki czemu w wirtualnym świecie kwitnie rynek dóbr ruchomych i lądu. Prawa własności w Second Life bazują na ip - rezydent posiada tytuł własności do wszystkiego, co zostało wytworzone z jego adresu ip. Trzecia różnica - wewnętrzna waluta Second Life - dolary lindenowskie, (Linden dollars, skrót: LD) jest łatwo wymienialna w kantorze na dolary amerykańskie. Połączenie wolności twórczej, praw własności i istnienie waluty wymienialnej - tworzą całkiem zwyczajne środowisko dla biznesu w niezwyczajnym miejscu.

Rezydenci Second Life pochodzą z ponad 100 krajów świata realnego. Demograficznie, 60% to mężczyźni, 40% - kobiety. Zawodowo reprezentują bardzo obszerne spektrum, od graczy, kur domowych, studentów i strażaków do plastyków, muzyków, programistów, dziennikarzy, prawników, polityków, architektów, lekarzy i wojskowych. Polacy też tam są, a nawet blogują o przyjęciach weselnych w wirtualnym świecie, jak pwrzosin w Spinaczowym Blogu, który ogłosił 2 stycznia, że pierwszą polską, szczęśliwą młodą parą urządzającą przyjęcie weselne w SL byli Elunia Young i Piotr Barrymore. Dla niektórych biznes w Second Life staje się podstawowym źródłem utrzymania, tak jak dla przedsiębiorcy Petera Lokke'a, który po 17 latach pracy w "realnej" firmie porzucił ją i czerpie dochody wyłącznie z założonej przez siebie firmy, funkcjonującej w świecie wirtualnym. Ale - przestrzega Laura Tiffany z Entrepreneur.com - nie daj się zwieść! Praca to praca, nawet jeśli posługujesz się takimi samymi narzędziami, jak w grach wirtualnych. Lokke "chodzi do pracy" jak każdy inny przedsiębiorca. I jak każdy inny początkujący przedsiębiorca, zanim otworzył własny biznes, najpierw musiał pracować od 40 do 50 godzin tygodniowo po fajrancie w pierwszej pracy.

--

Na obrazku: spacer po wirtualnym Dublinie
Link zewnętrzny: Galeria Sztuki, Linden Gallery w Wikipedii

sobota, 3 lutego 2007

Janusz Korwin-Mikke: Drugi Izrael

Śp. Edward Gierek chciał na miejscu Polski wybudować "drugą Polskę" - co może za pożyczone pieniądze by się udało, idea upadła jednak z braku lokalizacji. P. Lech Wałęsa postanowił za to przerobić Polskę na "drugą Japonię". PD.pl (d. UW, d. UD, d. ROAD) usiłuje przerobić Polskę na "drugą Francję" (tę rządzoną przez "Wielki Wschód"), PO na "drugą NRD" (już po przyłączeniu do RFN!) - a "PiS" najwyraźniej postanowiło zrobić z Polski "drugi Izrael".

Gdy to sobie uświadomiłem - podobieństwo wręcz rzuciło się w oczy!

Z jednej strony i Polska, i Izrael mają morze - z drugiej wrogich braciom Kaczyńskim i Izraelowi sąsiadów. Ci po przeciwnej niż morze stronie są niegroźni - z innymi gorzej, bo mają apetyty na terytorium (Izraela/Polski) i spore mniejszości wewnątrz kraju.

W obydwu krajach goni afera za aferą. Głównie są to przekręty finansowe - ale ostatnio panuje moda na seksafery. U nas zatrzymało się na szczeblu v-premierów - tam doszło aż do stanowiska prezydenta. Wszystkie te afery są zresztą kompletnie dęte - a wynikają stad, że w obydwu odsunięto od władzy "Różowych" intelektualistów. Tych "Różowych" popierają dziennikarze - więc niuchają i ryją, pod czym się da.

W obydwu krajach panuje kult martyrologii - zdumiewający mieszkańców innych krain. Normalny kraj chwali się, że zadał wrogom tyle-to-a tyle ciosów - a własne straty stara się przemilczeć. Polacy i Żydzi z upodobaniem czczą rocznicę każdej klęski (Massaada, rzeź Pragi, zburzenie świątyni w Jerozolimie, powstanie warszawskie, Holokaust) - i wściekają się, gdy ktoś usiłuje wytłumaczyć, że w Holokauście to nie zginęło aż tylu Żydów, że w powstaniu listopadowym nie wymordowano dziesiątków tysięcy Polaków...

W obydwu państwach połowa obywateli to ludzie pobożni, a część to ortodoksi spod znaku (u nich) rozmaitych cadyków, u nas o.Tadeusza Rydzyka. Druga połowa robi co może, by wyśmiać i wyszydzić tę pierwszą, nie dopuszcza nawet myśli, że ta pierwsza mogłaby mieć za sobą jakieś racje. Ta pierwsza z kolei uważa tę drugą za obcą agenturę (u nas: za ukrytych Żydów - tam za ukrytych Arabów), gotową za pieniądze sprzedać Ojczyznę.

W obydwu państwach panuje identyczny ustrój: narodowo-religijny socjalizm. Państwo kontroluje całą gospodarkę (dzięki czemu stale wybuchają afery korupcyjne), jednak ogromna część przemysłu należy nominalnie do osób prywatnych (by miał kto wręczać urzędnikom łapówki). W obydwu obywateli gnębią absurdalne podatki, a w sporach z izbą skarbową obywatel jest raczej bez szans. Co jakiś czas państwo bezprawnie (i ku uzasadnionej wściekłości drugiej połowy obywateli) przekazuje jakieś wspólne pieniądze na cele religijne - nic sobie nie robiąc z protestów.

Oczywiście, w obydwu państwo lepiej wie od obywatela, co jest dla niego dobre - no, ale to jest wspólne prawie wszystkim państwom ginącej Cywilizacji Zachodu.

W wyniku posiadania absurdalnego systemu gospodarczego i ucisku podatkowego obydwa państwa wiążą koniec z końcem dzięki pomocy obcych mocarstw - Stanów Zjednoczonych i Wspólnoty Europejskiej. W obydwu pokaźną pozycję stanowią sumy wpływające od Żydów/Polaków mieszkających i pracujących w USA, UK i innych państwach.

Obydwa państwa stanowią bazy amerykańskie we wrogim otoczeniu. Polska jest "koniem trojańskim" USA wewnątrz "Wspólnoty Europejskiej" i znakomitą bazą dla lądujących z podejrzanymi ładunkami amerykańskich samolotów, a także "tarczy antyrakietowej"; Izrael jest nazywany "nietonącym lotniskowcem" US Navy. Co ciekawe: żadne z tych państw nie ma formalnego układu zaczepno-obronnego ze Stanami Zjednoczonymi - jednak wszyscy doskonale wiedzą, że znacznie bezpiecznej zaczepić np. Słowację, członka NATO, niż Izrael...

I obydwa mają paromilionową diasporę w USA.

Janusz Korwin-Mikke
Środa, 31 stycznia, portal "Interia"

Od redakcji
: Zachęcamy do kliknięcia w podany wyżej link, przeczytania komentarzy oraz zobaczenia bardzo wysokiej oceny tego tekstu - w chwili gdy go publikujemy, czytelnicy "Interii" ocenili go na 4.32 punkty w skali 1:5. Pękają mity z czasów PRL, pojawiają się niespodzianki i nowe mity... a Korwin Mikke ma dobre pióro;)

środa, 22 listopada 2006

Koniec historii czy koniec sekularyzmu? (fragment)

Koniec historii celebrowano w XX wieku dwukrotnie, za każdym razem, kiedy upadał system totalitarny. Raz po II wojnie światowej, drugi raz w latach 1990tych. Intelektualiści pisali, że nastąpił koniec ideologii faszystowskiej i komunistycznej - przekonani, że zaraz nadejdą czasy pragmatyzmu, w których polityka stanie się przedmiotem debaty, argumentu i rozumu, a nie wiary, projekcji czy totalnych wizji. Po upadku Bloku Wschodniego wydawało się, że czasy polityki ideologicznej skończyły się na zawsze.

Ale predykcje te okazaly się fałszywe. Świat sprawia niespodzianki. Nadzieja, nawet nazwana przewidywaniem, dalej pozostaje tylko zbiorem życzeń adresowanych do świata, a świat tych życzeń wcale nie musi spełniać. Ludzkość obciąża jej przeszłość - to trochę tak, jakby informacja raz wytworzona przez Człowieka, nie znikała już nigdy, zawsze gotowa do nowego zastosowania. Wiedza o tym, że totalitaryzm jest możliwy, odmieniła ludzkość, choć ona nie chce o tym pamiętać. To jest pierwsze źródło niespodzianek.

Drugim źródłem są emocje związane i budzone przez przypadki, zdarzenia losowe. Nie kontrolujemy własnych emocji, zaskakują nas z równą siła jak i świat zewnętrzny. Nie tylko się z tymi niespodziankami godzimy, ale nawet nie chcemy poddać własnych emocji władzy rozumu. Być może w polityce bylibyśmy bardziej pragmatyczni, kontrolując własne emocje, ale co by się stało z zakochiwaniem od pierwszego wejrzenia? Seksem? Irracjonalną i bezwarunkową miłością rodziców i dzieci?

Trzecim źródłem niespodzianek jest arbitralność własnych preferencji i upodobań, także upodobań intelektualnych. Ekspansja ludzkiej wiedzy w niczym nie przypomina darwinowskiego modelu rozwoju, w którym z małpy, poprzez stałe ulepszenia, w końcu otrzymujemy homo sapiens. Podobnie mylne jest postrzeganie jej poprzez tradycję jako żródło i przyczynę ciągłości. Rozwój cywilizacji prędzej się daje opisać jako ciąg katastrof. Po każdej z nich świat jest zupełnie inny niż przedtem i inne w nim obowiązują mechanizmy.

Mamy dowody przed oczami. Przepisy miejskie Londynu zawierają mnóstwo anachronizmów wynikających z fałszywych predykcji, których fałszywość polegała dokładnie na tym, że warunki bieżące traktowane były jako podstawa ekstrapolacji w przyszłość. W przedywaniach zarówno utopijnych jak i dystopijnych miało być tak samo jak teraz, tylko więcej. Rozsądnym przewidywaniem w XIX wieku wydawało się że ludzi będzie więcej, i w związku z tym więcej będzie się przemieszczać z miejsca w miejsce. Dlatego, przewidując kłopoty, jakie wynikną z gór nawozu końskiego zanieczyszczającego ulice w wieku XXstym, urzędnicy miasta Londynu tworzyli plany jego utylizacji, a potem, gdy pojawiły się pierwsze automobile, przepisy, aby przed samochodem biegł goniec z chorągiewką, co miało uprzedzać właścicieli dyliżansów, że ich koń może się zaraz spłoszyć na widok warczącej i śmierdzącej maszyny z wariatem za kółkiem. Tymczasem przydarzyła się katastrofa i samochody opanowały świat.

Czwartym źródłem jest mylenie rozsądku i rozumu. Człowiek rozsądny korzysta z własnych i cudzych doświadczeń, i na tej podstawie organizuje swoje życie. Ale już nie jest rozumnym osąd, że tych doświadczeń wystarczy, by kontrolować przyszłość, choćby tylko wyobraźnią. Rozumnym zachowaniem jest przygotować się na niespodzianki.

Piątym źródłem niespodzianek jest nasz antropocentryzm. Wszystko, co badamy, prędzej czy później się do nas upodabnia, bo badając świat, projektujemy na niego siebie samych, nasze zmysły i nasze zdolności postrzegania. Wszyscy bogowie są antropoidalni, niekoniecznie postacią, ale moralnością i motywacją. Nadczłowiek Nietschego jest w rzeczywistości tylko współczesnym mu człowiekiem, wzbogaconym o więcej, którego to więcej okazuje się być na tyle dużo, że nadczłowiek pokonuje Boga. Paradoks polega na tym, że zarówno Bóg jak i Człowiek są jedynie bohaterami opowieści toczącej się w umyśle filozofa, jego projekcjami na sferę własnej niewiedzy, a ta bitwa odbywa się tylko w jego umyśle, bez większego związku z nie tylko z światem zewnętrznym, ale nawet z tym, co w jego własnej, wewnętrznej sferze niewiedzy może być. Filozof, nieporadny w poznawaniu siebie, projektuje świat....

Jeśli niespodzianka jest osnową historii, to jej wątkiem - paradoks. Nie przez przypadek "Koniec historii" Francisa Fukuyamy i "Starcie Cywilizacji" Huntingtona - dwie książki, prezentujące diametralnie różne, sprzeczne wizje dnia dzisiejszego i przyszłości - ukazały się w latach 1990tych w dystansie mniejszym niż trzy lata między obiema publikacjami. Obie, ta dystopijna i ta utopijna, zostały równie entuzjastycznie przyjęte przez opinię publiczną, obie też stały się intelektualnymi bestsellerami.

Epokę lekkoducha Clintona możnaby przyrównać do czasów międzywojnia, kiedy opinia publiczna, wyczerpana kryzysem gospodarczym i pamięcią o horrorze I wojny światowej, zatonęła w marzeniach produkowanych w hollywoodzkiej "fabryce snów". Również po upadku komunizmu ludzkość zapadła w marzycielski sen o liberalnym dobrobycie i powszechnej, szczęśliwej przyszłości. Realnych powodów do samozadowolenia aż tak wiele nie było: Blok Wschodni zawalił się sam, a żaden inny światowy problem nie został załatwiony. Polska wstąpiła do NATO, ale raczej sama sobie to zawdzięcza i niezdecydowaniu Rosji, niż jakiemuś szczególnemu zapałowi czy wizji strategicznej Zachodu. Nie udały się nawet reformy ONZ, która to instytucja do dzisiaj jest zamrożona w swej ewidentnej, zimnowojennej indolencji decyzyjnej i finansowej. Ale tym chętniej zachodni intelektualiści pisali, że "trzecia fala demokratyzacji" w Europie Środkowej i Afryce jest bezpośrednim sukcesem Zachodu, a nie tamtejszych społeczeństw, i tym chętniej oglądano prezydenta, który trawkę "pali, ale się nie zaciąga", gra na trąbce i daje się przyłapywać na uprawianiu seksu. I tak obie książki składają się na paradoksalny obraz lat 90tych, ich optymistycznie - pesymistyczną senność: Fukuyama bardzo dobrze wyraził pogodnie beztroską stronę tamtej epoki, a Huntington - ówczesne poczucie zagrożenia i przeczucie, że w końcu ktoś przyjdzie i zapyta, czy zapłaciliśmy za bilet na ten seans. Można więc powiedzieć, że nad latami 90tymi unosił się nie tylko dym marihuany, którego Clinton nie wdychał, ale też dym z World Trade Center, który świat się jednak spodziewał nabrać w płuca: albowiem żadne babie lato nie trwa wiecznie.

Obie książki zawierają jednak wizję liberalnego i zsekularyzowanego Zachodu, i takiejże jego przyszłości, obojętnie, pokojowej czy wojennej, która się okazała zupełnie nietrafna. Dekadę później wszyscy już dostrzegają powrót religii do polityki, i to na sposób, który dla wielu okazał się bolesny.

Muzułmanie opanują świat? Z utopii w dystopię.

Na pierwszy rzut oka widać islam, a szczególnie ideologię polityczną, islamizm, odpowiedzialną nie tylko za terror i przemoc w wielu punktach zapalnych globu ziemskiego, ale też obwinianą przez jakąś część intelektualistów o spowodowanie kryzysu samego Oświecenia. Czy Huttington ma rację? W lipcu 2006 senator Newt Gingrich, były spiker Kongresu USA, połączył akty terroru oraz konflikty zapalne w Korei Północnej, Libanie, Palestynie, Iraku, Iranie, etc., i podsumował, że trzecia wojna światowa już trwa. Ralf Dahrendorf w "The End of Secularism?" postrzega islamizm jako główne źródło cenzury i autocenzury w zachodnich mediach i kulturze. Więcej nawet, jego zdaniem islamski fundamentalizm spowodował, że "oświecone kraje świata stały się niepewne swoich wartości, nawet samego Oświecenia. Rozprzestrzenił się moralny relatywizm, który doprowadził do tego, że wiele osób zaakceptowało tabu wszystkich grup religijnych w imię tolerancji i wielokulturowości." Akceptacja ta prowadzi jego zdaniem do autocenzury, nie publikuje się karykatur Mahometa i nie wystawia opery Mozarta Idomeneo.

Rzeczywiscie, wątek Mozarta jeszcze jawniej wskazuje na zjawisko autocenzury niż awantury wokół karykatur Mahometa: berlińska policja oświadczyła niemieckiej agencji prasowej DPA, że nie odnotowała do tej pory żadnych gróźb pod adresem berlińskiej Deutsche Oper, ale 26 września 2006 jej dyrektor Kirsten Harms ogłosiła, że rezygnuje z 4 wystawień Idomeneo planowanych na listopad "ze względu na możliwe zagrożenie dla twórców i widzów ze strony terrorystów islamskich". Przedstawienie w reżyserii Hansa Neuenfelsa zawierało między innymi obraz króla Idomeneo, który wkracza na scenę niosąc ścięte głowy Neptuna, Jezusa, Buddy i Mahometa.

Decyzja Kirsten Harms o zdjęciu z afisza opery Mozarta w sytuacji, gdy nikt się tego nie domagał, kontrastuje z postawą gazet, które się odważyły na przedruk karykatur Mahometa, mimo, że ze strony fundamentalistów islamskich padały niedwuznaczne groźby. Pierwotnie kontrowersyjne rysunki pojawiły się w duńskim "Jyllands - Posten," potem w norweskim "Magazinet", jako jedne z pierwszych na solidarnościowy przedruk zdecydowały się "France Soir", włoska "La Stampa", Hiszpański "El Periodico" oraz niemieckie "Berliner Zaitung" i "Die Welt", które przedruk opatrzyło komentarzem, że "demokratyczne prawo do wyrażania poglądów obejmuje również prawo do bluźnierstwa." W Polsce już 4 lutego na solidarnościowy przedruk zdecydowała się "Rzeczpospolita". Jej ówczesny redaktor naczelny Grzegorz Gauden napisał w zamieszczonym równolegle oświadczeniu:

"Decyzja duńskiego dziennika, który to pierwszy uczynił, nie uwzględniała wrażliwości wielu ludzi; zdecydowano się na żart z tego, co dla nich święte. Media europejskie są pluralistyczne. Niektóre z nich prowokują, obrażają, nie przejmują się przekonaniami, wiarą, inne stają zdecydowanie w obronie wartości, religii i Boga. Dzieje się tak, bo dla Europy, dla cywilizacji zachodniej wolność słowa jest wartością fundamentalną. Ci, którzy czują się dotknięci, uważają, że jest nadużywana, mogą dochodzić swoich racji także w sądzie. I jest to jedyna akceptowana w świecie demokracji droga. [...] Po publikacji prywatnego dziennika w małym kraju europejskim państwa islamskie odwołują swoich ambasadorów i domagają się przeprosin od polityków. W wolność mediów w Europie usiłują ingerować politycy państw islamskich. Publicznie palone są flagi Danii, a terroryści grożą zamachami i porywaniem obywateli krajów, w których wolne i niezależne od państwa dzienniki w imię solidarności opublikowały karykatury. Wolna prasa i wolne państwa nie mogą ulec temu szantażowi. Doszło do najpoważniejszego w ostatnim czasie zderzenia między dwiema wielkimi kulturami. Spór dotyczy fundamentalnych dla nas wartości. Prawa do wolności, w tym swobody wypowiedzi. Zdecydowaliśmy się przedrukować te karykatury, bo całkowicie odrzucamy metody, do których odwołali się islamscy przeciwnicy publikacji. Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią."

I tak oto świat Zachodu po World Trade Center ponownie asocjuje przestrzeganie zasady wolności słowa na własnym terytorium z potrzebą odwagi: po raz ostatni dokonywał tego rodzaju asocjacji w czasie II wojny światowej, w odniesieniu do terenów pod okupacją niemiecką. W Europie Środkowej skojarzenie swobody wyrażania myśli z postawą heroiczną jest świeższej daty, dotyczy komunizmu. Karykatury Mahometa zbudowały most między rozrzuconymi w czasie wyspami zbiorowych podświadomości Zachodu, po którym, jak po autostradzie, pędzą wszelkie możliwe lęki, stereotypy wroga i wojenna mobilizacja. Bramą dla tego strumienia podświadomości stał się esej nieżyjącej już włoskiej dziennikarki Oriany Fallaci, ponoć częstego gościa obecnego papieża. Jej "Wściekłość i duma" stała się manifestem programowym dla wielu ludzi, niemal tak, jak "Koniec historii" Fukuyamy był manifestem programowym elit władzy ostatniego dziesięciolecia XX wieku: "Czy nie zdajecie sobie sprawy, że ludzie tacy jak Osama ben Laden czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci tylko dlatego, że pieprzycie się, kiedy macie ochotę, gdzie macie ochotę i z kim macie ochotę? Nawet to was nie obchodzi, idioci? Dzięki Bogu jestem ateistką" - pisze Fallaci i wzywa ochotników do stawienia się w punktach werbunkowych, przygotowujących Zachód do wściekłej, dumnej i totalnej wojny z islamem.

Jak zawsze w takich sytuacjach, wojennym mobilizacjom towarzyszy militaryzacja języka we wszystkich dziedzinach życia, wyrażająca się pewną nadreprezentacją takich pojęć, jak honor, lojalność, odwaga, dezerterstwo, zdrada. Także w odniesieniu do sytuacji, które w demokratycznym, pokojowym społeczeństwie nie wymagają szczególnej brawury, by im stawić czoła. Wyrazy z żołnierskiego plecaka i z pola bitwy wślizgują się do codziennego użytku tak podstępnie, że niemal nikt nie dostrzega ich kontekstualnej śmieszności czy absurdalności. I tak Richard Dawkins w eseju "Bronię ateistów" opisuje dziwny świat Stanów Zjednoczonych dnia dzisiejszego, w którym ateistów prześladuje strach niemal obłędny: "w głębi duszy wiedzą, że są ateistami, ale boją się do tego przyznać nawet własnej rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie" - bo jak nazwać tak silne poczucie zagrożenia nawet ze strony własnej rodziny? - a wyjście z szafy wymaga postawy żołnierskiej, takiej niemal, jak na polu bitwy: "bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a zarazem śmiałe i chwalebne."

Orianie Fallaci odpowiada Rick Agon esejem "Kilka słów od cywila," w którym autor odmawia udziału w krucjacie i oświadcza, że choć też jest dumnym Europejczykiem, to zdaje się, że wartości będące dla Fallaci tytułem do dumy, dla niego są powodem do wstydu: "Fallaci żywi przekonanie, że jeśli będzie pisać o sraniu i kurwieniu się, a swoich polemistów nazwie kutasami, to wywoła wrażenie wielkiej szczerości wypowiedzi. Osobliwy przesąd, jak na personę mianującą się strażnikiem cywilizacji europejskiej. [...] Tekst bardzo ostro sprzeciwia się akceptowaniu muzułmanów w społecznościach Zachodu ('nie ma u nas miejsca dla muezinów, minaretów, fałszywych abstynentów, dla ich pieprzonego średniowiecza')." - pisze Agon - "Fallaci prowadzi krytykę z pozycji osoby nazywającej zwierzętami ludzi nie potrafiących poprawnie sformułować zdania współrzędnie złożonego. Osoby troszczącej się by nieokrzesani imigranci nie "osrali Kaplicy Sykstyńskiej, rzeźb Michała Anioła i fresków Rafaela".

"Na tym właśnie polega różnica między nami." - powiada dalej Agon - "Ona - ateistka, jak sama pisze, lubi rzeźby i obrazy Chrystusa, ma kota na punkcie ikon. My - katolicy, mamy kota na punkcie samego Chrystusa. Chrystusa, który pod względem kultury osobistej i rozeznania w arkanach dobrego tonu bardziej przypominał uciekiniera z Bangladeszu niż Chrystusa z ikon, rzeźb i obrazów. [...] Z Ewangelii wyłania się obraz człowieka, którego styl bycia bardziej przypominał ajatollaha niż wielbiciela 'sztuki, kultury i piękna', przedmiotu westchnień włoskiej dziennikarki. Jeśli Fallaci chce wiedzieć jaki zapach naprawdę można by nazwać Chrystusowym, niech w upalne południe zbierze całą swoją odwagę i powącha albańskiego imigranta."

biblio:

1. David Postman, Gingrich says it's World War III
2. Ralf Dahrendorf: The End of Secularism?
3. BBC: Beheaded prophet opera dropped.
4. Oświadczenie Grzegorza Gaudena w sprawie karykatur Mahometa, Rzeczpospolita 04.02.2006r.
5. Richard Dawkins, Bronię ateistów. Gazeta Wyborcza 13 listopada 2006. Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która ukaże się w Polsce w wydawnictwie CiS w 2007 roku.
6. Oriana Fallaci. Wywiad z sobą samą. Apokalipsa - Siła rozumu - Wściekłość i duma. Wyd. Cyklady 2005.
7. Rick Agon, "Kilka słów od cywila", Virtual Vendea, październik 2001,

piątek, 17 listopada 2006

Józef Pinior: Co zrobić ze Strasburgiem?

Traktat Amsterdamski umiejscawia Strasburg jako główną siedzibę Parlamentu Europejskiego: parlament musi obradować w Strasburgu na 12 posiedzeniach plenarnych w ciągu roku. W praktyce oznacza to konieczność przenoszenia się raz w miesiącu z Brukseli do Francji na tygodniowe posiedzenia. Z punktu widzenia budżetu Unii oznacza to poważne koszty.


Z punktu widzenia posła taka podróż to ogromna strata czasu, bezsens przewożenia papierów, dokumentów, książek, gazet, słowników, z których, na co dzień korzysta się w pracy parlamentarnej. Te rzeczy przewożone są w specjalnych skrzynkach w kilku ciężarówkach pomiędzy Brukselą a Strasburgiem. Właśnie pakuję taką skrzynkę po zakończonej sesji – każdy poseł i każdy urzędnik parlamentu posiada taką skrzynie na swoje dokumenty. Czeka mnie ponad godzinny surrealizm przekładania całego warsztatu pracy do tej właśnie skrzynki, aby moje „biurko” czekało na mnie w poniedziałek rano w Brukseli przygotowane do pracy. Obraz karawany ciężarówek to ulubiony motyw eurosceptyków. „Latający cyrk” w języku mediów antyeuropejskich w całej Europie. Posłowie jednak robią wszystko, aby doprowadzić do jednej siedziby Parlamentu Europejskiego. Problem w tym, że parlament nie może tego zmienić samowolnie, gdyż ta sprawa zapisana jest w traktatach a więc miejsce obrad parlamentu mogą zmienić jedynie państwa członkowskie. I to jednomyślnie w sytuacji, kiedy nie ma konstytucji i w każdej sprawie jest potrzebna zgoda 25 państw członkowskich Unii. Dotychczas żadne państwo członkowskie nie podniosło tego problemu. Na ostatnim szczycie UE w Wiedniu w czerwcu br. kwestię jednej siedziby parlamentu próbował poruszyć jego przewodniczący Josep Borrell. Jednak jeszcze przed szczytem, Kanclerz Austrii, pełniący obowiązki przewodniczącego Rady Europejskiej, Wolfgang Schüssel zapowiedział, że kraje UE nie mają zamiaru zmieniać tej decyzji.

Strasburg to wielki symbol Europy. To w tej części kontynentu na polach bitewnych pierwszej wojny światowej zginęło kilka milionów mężczyzn. Europa już nigdy się z tego nie podniosła – w efekcie dwudziestowiecznych wojen siła ciężkości cywilizacji zachodniej, militarna, gospodarcza i naukowa przeniosła się do Ameryki. Strasburg jest jednocześnie pięknym symbolem pojednania i odrodzenia Europy. Miasto, które dzieliło Francję i Niemcy, stolica Alzacji, która była terenem starcia dwóch żywiołów narodowych stało się po drugiej wojnie miejscem pojednania francusko-niemieckiego, zostało wybrane przez przywódców europejskich na siedzibę Rady Europy. Wielki symbol Europy wolnej, demokratycznej, antytotalitarnej. Zawsze, kiedy tutaj przemawiam jestem wzruszony. Nasi ojcowie i dziadkowie spotykali się tutaj naprzeciwko siebie jako żołnierze, my spotykamy się tutaj jako obywatele. Powiedziałem to parę miesięcy temu w BBC w starciu z brytyjskim posłem antyeuropejskim Robertem Kilroy-Silk.

Była gwiazda BBC, potem poseł w zajadle antyeuropejskiej partii UK Independence Party, partii, która tworzy w PE z Ligą Polskich Rodzin jedną grupę polityczną „Niepodległość i Demokracja”. Kirloy-Silk, dzisiaj zresztą już poseł niezrzeszony, był w tym programie agresywny, argumentował, że nasze, polskie poparcie dla Unii wynika jedynie z powodów merkantylnych, ot, płacą im na budowę metra w Warszawie z podatków brytyjskich obywateli to są zadowoleni. Po mojej wypowiedzi o okopach z pierwszej wojny światowej był wyraźnie zmieszany, czuł, że traci początkową sympatię dziennikarza prowadzącego z nami rozmowę.

Przemawiałem dzisiaj na temat łamania praw człowieka w Iranie. Podkomisja Praw Człowieka w Komisji Spraw Zagranicznych jest terenem mojej głównej aktywności w parlamencie. Iran jest szczególnym przypadkiem dyktatury. Państwo dumne ze swojej cywilizacji i świadome miejsca w dzisiejszym świecie. System irański nie jest rzecz jasna demokracją liberalną, ale tym niemniej jest to system na swój sposób pluralistyczny, z prawdziwymi sporami w parlamencie i z autentycznymi– aczkolwiek ograniczonymi – wyborami. Głupotą polityczną jest wrzucanie Iranu do jednego worka z Koreą Północną czy z Afganistanem rządzonym przez Talibów. Postawa UE w stosunku do Iranu powinna być wysublimowana, z jednej strony krytyczna w stosunku do władz i reżimu teokratycznego, z drugiej wiarygodna dla inteligencji irańskiej. Mówiłem o szykanach w stosunku do studentów, o uniemożliwianiu studiowania na wyższych uczelniach osobom podejrzanym o niezależną działalność polityczną. Przygotowując wystąpienie, przy studiowaniu raportów Human Rights Watch na ten temat przypomniały mi się lata siedemdziesiąte w PRL. Samotność postaw opozycyjnych, obojętność większości społeczeństwa, strach w oczach dziewczyn w akademiku „Dwudziestolatka” na Pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu, w 1978 r,. kiedy próbowaliśmy kolportować własny samizdat „Zeszyty Kulturalne”. Andrzej Bursa zadedykował jedno ze swoich opowiadań „wszystkim tym, którzy stanęli przed martwą perspektywą własnej młodości” (cytuję z pamięci). Przemawiałem w parlamencie i myślałem o 17 studentach w Teheranie, o których wiedzą organizacje praw człowieka, którzy nie zostali dopuszczeni na wyższe uczelnie.

Przy cynizmie dzisiejszej polityki, przy tej nieprawdopodobnej obojętności klasy politycznej w Polsce w stosunku do debaty europejskiej, wiem, że dla całej rzeszy Irańczyków rezolucja Parlamentu Europejskiego jest symbolem nadziei, świadectwem zaangażowania w ich obronie. Gdyby udało się sfinansować, jak to proponujemy w rezolucji, programy radiowe i telewizyjne w języku farsi, UE mogłaby realnie przyczynić się do zmian politycznych w Iranie, stać się jeszcze jednym dowodem na słynne „soft power” Europy, o którym od kilku lat rozpisuje się namiętnie politologia amerykańska.

niedziela, 10 września 2006

Prawica, lewica, dialog

Jeden z najlepszych tekstów politycznych w ostatnich latach, który próbuje zarysować jakąś perspektywę na przyszłość: Józef Pinior opublikował niedawno w "Dzienniku" esej "Rachunki krzywd na lewicy". Również w USA po raz pierwszy od wielu lat można znaleźć teksty pisane przez lewicę, które są nie tylko interesujące, ale chyba świadczą, że pojawił się jakiś nowy potencjał intelektualny.

Zapaść była bardzo głęboka - już za Clintona demokratyczne tanki wiały nudą, a ich publikacje - wyjałowieniem. Biurokratyczny menagerysm lewicowych elit miał tyleż wspólnego z tradycją Abramowskiego, co "kamienna twarz lewicy okrągłostołowej". Już wtedy było jasne, że prawica będzie rządzić w USA, i to długo - tanki prawicowe w tym czasie wyprodukowały całe mnóstwo świetnych książek, pojawiło się wiele bardzo interesujących inicjatyw politycznych, a amerykańskiej prawicy było dużo bliżej - nie tylko do problematyki socjalnej, ale też demokratycznej.

To prawda, że Carter przez całe lata budował domki dla nędzarzy i organizował duże programy społeczne w USA. Prawdą jest, że założył instytut monitorujący jakość procedur parlamentarnych na świecie, a jego emisariusze przyczynili się swoją obecnością i projektami do poprawy sytuacji w krajach Ameryki Łacińskiej i Afryki. I wreszcie prawdą jest również, że Carter zaczął dużo wcześniej niż McCain. Ale...

Ośrodek Cartera był - i jest - kompletnie zmarginalizowany we własnej partii, jego działalność była działalnością outsidera. Informacje o działalności ośrodka nie przedostawały się nawet do biuletynów partyjnych. Menagerowie Clintona ponieśli dokładnie taką samą moralną klęskę, jak lewicowi menagerowie prywatyzacji w Polsce. Nędzarze śmierdzą. Dezodorantów nie używają również ofiary autorytarnych reżimów, którymi zajmował się Carter. Jedni i drudzy wydzielają woń biedy, potu i strachu, który zupełnie nie pasuje do klubów, w których można pograć na trąbce. Oczywiście o demokracji nie bardzo też się da porozmawiać z miłośnikami byłych salonów politycznych Układu Warszawskiego.

W tym samym czasie republikanin McCain zorganizował kampanię przeciwko szarej strefie finansowania wyborów w USA. Jego grupa parlamentarna przyciągnęła Demokratów, gdyż ich własna partia nie miała nic do zaoferowania. Arianna Huffington napisała świetną książkę o pogłębiających się nierównościach materialnych i obywatelskich w USA. Spotkała się z miażdżącą krytyką lewicowych liberałów w NYT Review of Books, ale Huffington dzisiaj to koncern medialny, taki feedback dostała i ze strony własnej partii, i czytelników. Ponownie, to McCain wniósł inicjatywę ustawodawczą przeciwko tajnym więzieniom CIA, i ją przeciwko Bushowi wygrał. Republikanie nie tylko dyskutują, ale również nie boją się bardzo radykalnie różnić od siebie nawzajem. Przegrana Liebermanna w prawyborach świadczy o zupełnie innym obyczaju u Demokratów - trzeba się nie różnić od większości, żeby robić u nich karierę polityczną.

Partia Demokratyczna do dzisiaj jest zdominowana przez Clintonistów, to co ciekawe, dzieje się na jej obrzeżach, lub zupełnie poza nią. Ale różnica między teraźniejszością, a sytuacją 10 lat temu, jest taka, że stracili monopol. Skoro się nie da wnieść inicjatywy przeciwko tajnym więzieniom i torturom w ramach Partii Demokratycznej, to kongresmeni współpracują z McCainem. Być może Demokraci wygrają najbliższe wybory, ale to będzie wygrana za pomocą zgromadzonego elektoratu negatywnego dla Busha, a nie dlatego, że Demokraci odzyskują inicjatywę polityczną. Jednak ożywienie widoczne na obrzeżach PD może się przyczynić do tego, że do Kongresu dostanie się kilka interesujących osób.

W Polsce sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo klęska moralna, o jakiej pisze Pinior, to tylko część problemu. W przeciwieństwie do USA, lewica w Polsce poniosła także klęskę organizacyjną.

Sojusz ad hoc może w najbliższych wyborach przynieść względnie dobry wynik. Jednak budowanie nadziei na możliwości zgromadzenia na stałe elektoratu negatywnego dla konserwatywnej prawicy jest złudne. Na projektach negatywnych jeszcze nigdzie na świecie i nigdy w historii nie powstała partia polityczna. Gromadzenie elektoratu negatywnego wystarczy amerykańskim Demokratom, bo istnieją. W Polsce - problemem na dziś jest wyłonienie przywództwa, które jest w stanie sprostać intelektualnym wyzwaniom współczesności i zwerbalizować własny projekt. Tego się nie zrobi w pojedynkę, na marginesie sceny politycznej czy zupełnie obok niej. Impuls musi wyjść z elit.

Czy byłoby dobrze dla lewicy, gdyby aktualne pospolite ruszenie niechętnych braciom Kaczyńskim uzyskało dobry wynik? I tak, i nie. Tak, bo będzie za co utrzymywać biura. Nie, bo zadowolenie z doraźniej skuteczności pospolitego ruszenia - zamiast myślenia o Rzeczy Pospolitej - może wyhamować proces formowania się nowoczesnej lewicy w Polsce. A zdaje się, że tak jest właśnie w tej chwili, pospolitemu ruszeniu przedwyborczemu nie towarzyszy myślenie, tylko tworzenie intelektualnej formacji neoliberalnych Moherowych Beretów, z ich własnymi świętymi i z pielgrzymkami do grobu Świętego. Oby zbyt dobry wynik wyborczy tej sytuacji nie utrwalił, bo możemy mieć Unię Pracy bis, jednorazową efemerydę, która raz osiągnęła znakomity wynik, a potem na trwałe zeszła ze sceny.

Kluczem do przyszłości polskiej lewicy jest kwestia przywództwa i pracy intelektualnej nad własnym projektem. Identyczny problem ma dzisiaj PIS. Jeśli chce na stałe organizować prawicę w Polsce, musi pracować nad własnym przywództwem i rozwijaniem zdolności politycznego myślenia w kolejnych pokoleniach. Ta partia wpisze się na stałe w polską scenę, która przekroczy magiczną granicę jednopokoleniowości jej przywództwa i systemu dziedziczenia zamiast wyłaniania, co samo w sobie w Polsce jest pozostałością po systemie totalitarnym, ale w każdym systemie politycznym jest bardzo niedobrym objawem. To jest wspólny mianownik lewicy i PiS. Polityka nie zawsze, a nawet bardzo rzadko jest grą o sumie zerowej. Taka gra toczy się obecnie tylko pomiędzy PiS a PO. Konkurencja z prawicą na mohery, pielgrzymki i świętych, zaproponowana przez liberalną lewicę, jest drogą do nikąd, promującą nawiedzonych i słabych intelektualnie na lewicy, a na prawicy - głównie Giertycha.

Swego czasu do USA przyjechał studiować młody chłopak z Kanady, dziecko wojennych polskich emigrantów, który w Kanadzie wygrał stypendium na prestiżowe studia, ale go nie dostał, gdyż się wydało, że jest emigrantem. Zdesperowany osiemnastolatek po otrzymaniu złej wiadomości spakował plecak i pojechał do USA z nadzieją, że gdzieś go przyjmą na studia. Nazywał się Zbigniew Brzeziński. Człowiek znikąd został doradcą prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego nie dzięki znajomościom, bo nie znał nikogo, a dzięki temu, że ktoś zauważył jego inteligentne artykuły w gazetach.

PiS jest bardzo potrzebny dzisiejszej polskiej lewicy, i nawzajem. Nic się lepiej nie przyczynia do rozwoju osób i partii, jak poważny dyskurs polityczny, we wszystkich odcieniach, od dialogu, do sporu. Dialog jest istotnym elementem, który odróżnia pospolite ruszenie elektoratu negatywnego od odpowiedzialnego istnienia na scenie politycznej. Pozwała poszerzać własną bazę i wyszukiwać młodych, utalentowanych ludzi znikąd. Lewica powinna zdawać sobie sprawę, że nie tylko ona się zmienia. Żyjemy w świecie po Zimnej Wojnie, globalizującym się i na nowo definiującym zasady współpracy i integracji. Nie można odmówić autentyzmu ani Ariannie Huffington, ani McCainowi, w tym co robią i mówią. Podobnie z PiS - myślenie, że elementy socjalne w ich programie to tylko kiełbasa wyborcza, jest złudne, tak samo, jak jest poważnym niedopatrzeniem ślepota na ich - przecież bardzo pozytywny - wysiłek poszerzania możliwości udziału w grze politycznej na środowiska, których III RP wykluczyła.

Czym dzisiaj jest polska wspólnota polityczna, która daje nam prawo i do własnego państwa, i do definiowania się jako naród? Jak chce organizować swoje relacje ze światem? Tego dziś nikt nie wie. Ani prawica, ani lewica, i żadna ze stron nie sformułowała jeszcze własnej odpowiedzi na to pytanie, a to ono jest kluczowe dla istnienia partii politycznej dłużej, niż jedna- dwie kadencje. Każdej partii. Los Unii Pracy czy Unii Wolności jest żywym przykładem jak to się kończy, gdy ktoś dyskutuje wyłacznie sam ze sobą. Polska scena jest w bardzo wstępnej fazie samoorganizacji. Zarówno lewica jak i prawica, każde na swój sposób, dały się zdominować jałowym sporom swoich ekstremów. A gdzie są ośrodki intelektualne? Powaga?