czwartek, 5 kwietnia 2007

Andrzej Szmilichowski: Koń Kaliguli a sprawa polska

Fiodor Dostojewski - wielce niestety utalentowany literacko polakożerca, napisał, że marzenia zawsze się spełniają, ale często w zdeformowanej postaci, dlatego czasem tak trudno je rozpoznać. Słuszne spostrzeżenie i gdy zajrzeć z drugiej strony lustra, prowadzi w kierunku myśli, którą kiedyś sobie zanotowałem: Nic tak dobrze nie robi pisarzowi, w ogóle człowiekowi, jak upokorzenie, bo go otrzeźwia.

Moi rodacy uwielbiają wynosić szybko w górę. A podejmują ten wysiłek tylko po to, żeby mieć przyjemność zepchnięcia w nicość. Przeżyło to wielu i nie tylko w Polsce.

Bywają upokorzenia i Upokorzenia, upokarzający i Upokarzający. Co czuł Bułhakow kiedy pisał cały chory i załamany, lukrowaną pochlebstwami i na kolanach, sztukę o Stalinie? A Stalin mu nie pozwolił wystawić i mruczał: Nie wiedziałem, że to taka swołocz! Co czuł Chruszczow, gdy Stalin kazał mu w swojej podmoskiewskiej willi-bunkrze rozebrać się do naga i tańczyć? Chruszczow rozebrał się, tańczył, Stalin patrzył, klaskał w dłonie, śmiał się, a w końcu powiedział: No popatrzcie sami! I takie paskudztwo rządzi światem!

Co czuli rzymscy senatorowie, gdy zasiadł wśród nich koń Kaliguli? Co niemiecki cesarz, gdy musiał klęknąć przed papieżem. A co węgierski kompozytor Bartok, kiedy umierał wynędzniały i zagłodzony w nowojorskiej taksówce?

Autor „Trzech Sióstr” Czechow, napisał kiedyś o swoim ukochanym narodzie, że Rosjanie kochają przeszłość, nienawidzą teraźniejszości, i boją się przyszłości. Boją się przyszłości tak dalece, że nie zauważają kiedy staje się teraźniejszością której nienawidzą, a po chwili przeszłością do której tak tęsknią.

Ładnie powiedziane i dokładnie to samo można by powiedzieć o Polakach, ale żadnemu polskiemu pisarzowi to dotychczas do głowy nie przyszło.

Tragizm emigracji, jej poczucie humoru i jej wzdęcia. Tragizmu? Nie zawsze i nie dla każdego emigranta. Patriotyczne i inne wzdęcia? Wśród starszego pokolenia (które z definicji jest mądre) na porządku dziennym! Wiedział o tym Schopenhauer, gdy w swoich Aforyzmach pisał: „Najmniej wartościowym rodzajem dumy jest duma narodowa. Kto bowiem się nią odznacza, zdradza brak cech indywidualnych.... każdy żałosny dureń, który nie posiada nic na świecie, z czego mógłby być dumny, chwyta się ostatniej deski ratunku, jaką jest duma z przynależności do danego narodu. Z wdzięczności gotów jest bronić rękami i nogami wszystkich głupstw, jakie ten naród reprezentuje”.

Gombrowicz wniósł również do tematu swoje długoletnie doświadczenia emigranta, przygnębiająco ale jakże celnie dokumentując je w „Dzienniku” a parodiując w Ferdydurke, przedrzeźniał rzeczywistość i przedrzeźniał siebie. Schopehauer, które także wiele udawał i przedrzeźniał, notuje, że wśród cudzoziemców nie ma takich, którzy mieliby ochotę udawać Niemców. Najchętniej udaje się Francuzów i Anglików.

Japończyków albo naftowych Arabów też niejeden by chciał udawać, ale nie wychodzi. Mnie zaś, i to dwukrotnie, tu w Sztokholmie, wzięto za.... Belga! Bez sensu, no i co mi z tego? Czy znaleźliby się cudzoziemcy, poza Ukraińcami, Rumunami, Wietnamczykami, którzy mieliby ochotę podgrywać Polaków? Witkacy, za życia przez rodaków raczej nie rozpieszczany, powiedział: „Jest tylko jedna rzecz gorsza od urodzenia się garbatym, to jest urodzenie się garbatym artystą w Polsce!”.

Być polskim pisarzem za granicą? Czysty koszmar! Że przypomnę Wilhelma Kostrowickiego, bliżej znanego czytelnikom jako Guillaume Apolinaire. Czuł się Polakiem ale pisał po francusku, oraz robił wszystko aby zostać Francuzem.

Tragedia czy tragikomedia? Samorodek aktorski i pisarski, król życia Himilsbach, opowiadając o rozruchach na Krakowskim Przedmieściu w 1968 roku, gdzie nasz sztokholmski Dajczgewand i inni stawiali na sztorc kosy, obserwował poczynania milicji i kręcił w zdumieniu głową: Paranoja! Schizofrenia! Wołają: Ognia! I leją wodą!

Sylwek z Markiem idąc późną jesienią roku 1975 burym i mokrym Sztokholmem zastanawiali się, gdzie mają wypić piwo które z sobą tachali. A że byli nad wodą, a na wodzie byli jachty, Sylwkowi wpadła do głowy myśl, że nikomu nie ubędzie, jak na jachcie puszki otworzą, co też uczynili. Sylwek wygniótł łokciem szybkę w drzwiach, włożył rękę i zaprosił Marka do środka. Ale zdążyli wypić tylko po łyku, ponieważ w wybitym okienku pojawiła się lufa karabinu, potem druga i na jachcie zaroiło się od wojska. Marek, dziecko Warszawy i akowców krzyknął: Powstanie! i począł szukać barykady, ale go dzielna dragonia zatrzymała.

Okazało się, że pomost zamkowy był, a jacht, który im do piwa pasował jak ulał, do króla należy. Sylwek nawet próbował wytłumaczyć dzielnym dragonom północy, a znał język szwedzki płynnie, co zaszło: My widzieć kurwa drzwi bum szlus, otwarte! To kom in pilnować kungen jacht żeby nikt capcarap, forszto? Nie zrozumieli szlachetnych intencji. Związali. Oddali w ręce policji.

W taki oto sposób dwóch Polaków zostało upokorzonych.

ASz

4 komentarze:

  1. Hahaha znakomite! Jak się patrzy na dzienniki TV, to widać, że upokorzenie by się przydało jako lekarstwo nie tylko pisarzom :)))))))

    Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze rzeczesz. Niektorym nawet przez duze U :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szacowny Autorze!

    Nie trzeba się nad koniem zastanawiać, bo koń już w parlamencie jest - Roman Giertych, czyli Koń Który Mówi. Wszyscy twierdzą, że do parlamentu go wprowadziła IV RP, ale nikt się nie zastanawia, kto go wyhodował ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. tosz.... to jakby Głowacki jest?! halo,ale o so chodzi?

    OdpowiedzUsuń